Reklama

Cztery mecze i koniec. Warriors mistrzami NBA!

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

09 czerwca 2018, 10:25 • 4 min czytania 27 komentarzy

11 lat. Tyle trzeba było czekać na finał, w którym jedna z ekip uzyskałaby wystarczającą przewagę, by nie dopuścić drugiej do głosu. Wtedy Spurs, prowadzeni na parkiecie przez Tima Duncana, ograli… Cleveland Cavaliers z LeBronem Jamesem w składzie. Dzisiejszej nocy LBJ po raz kolejny musiał pogodzić się ze smakiem porażki. Choć, jak go znamy, to nigdy nie zrobi tego do końca.

Cztery mecze i koniec. Warriors mistrzami NBA!

Przyznać trzeba, że akurat on, chyba jako jedyny zawodnik Cavs, ma pełne prawo nie myśleć o sobie, jak o przegranym. Ba, wręcz przeciwnie – śmiało może uznać się za zwycięzcę. Niemal w pojedynkę doprowadził swój zespół do finału, przeprowadzając go przez play-offy niczym Mojżesz Izraelitów przez Morze Czerwone. Inna sprawa, że wyczyn LeBrona wydaje nam się bardziej nieprawdopodobny, patrząc na to, jak grali jego koledzy.

W serii z Warriors też, mimo że Cavs odpaleni zostali sweepem, prezentował się znakomicie. Kto wie, co by się stało, gdyby w pierwszym meczu J.R. Smith zachował się jak koszykarz jednego z najlepszych klubów NBA, a nie kurczak bez głowy? Jednego jesteśmy pewni: pozostałych trzech meczów James nie grałby ze złamaną ręką. Po wyczynie swojego kolegi był tak wkurzony, że przywalił w tablicę, znajdującą się w szatni. Tablica, ku naszemu zdziwieniu, tę rywalizację wygrała. To nie był dobry dzień LeBrona.

Cavs nie wykorzystali swojej szansy i przegrali drugi sezon z rzędu. To niezły wyczyn, biorąc pod uwagę, że James ładował w finale średnio 34 punkty i notował 8,5 zbiórki oraz 10 asyst, a do tego, w trzecim meczu potrafił dorzucić wsad sezonu, asystując samemu sobie. Ekipa z Cleveland może przegrać ten sezon podwójnie, bo bardzo dużo mówi się o potencjalnym odejściu jej lidera. Drugie w karierze 0:4 w finale to za dużo, nawet dla Króla.

Reklama

Gdzie trafi James? Mówi się o Bostonie, w grze pozostaje Philadelphia, podobno zabiegać o niego będą Lakersi. Wciąż możliwa jest też opcja przedłużenia kontraktu. Jeśli LeBron uzna, że to najlepszy możliwy ruch, to zapewne pozostanie w Cleveland. Po prostu. Ostatnio plotkuje się jednak nawet o możliwym zainteresowaniu ze strony… Golden State Warriors. Chris Haynes z ESPN tonował jednak nastroje: „James ceni Golden State za sposób ich funkcjonowania. (…) Nie spodziewam się, żeby miało dojść do spotkania między nimi, ale gdyby Warriors chcieli z nim porozmawiać, z pewnością by nie odmówił. Ogromnie ich szanuje”. Główny problem takiego transferu? W Warriors już teraz jest dwóch liderów z prawdziwego zdarzenia.

I to właśnie oni doprowadzili starych-nowych mistrzów do tytułu. Działa to wszystko na najprostszej zasadzie: jeśli Curry nie może (a tak było np. w trzecim meczu rywalizacji z Cavs), to Durant pomoże. Choćby rzucając 43 punkty. Można kwestionować lojalność KD, narzekać, że zepsuł NBA swoim przejściem do Warriors, pisać o tym, że jest pierdo…. wybaczcie, za bardzo wkręciliśmy się w facebookowe komentarze. Wracając: można robić to wszystko, ale nie da się zaprzeczyć, że sportowo był to ruch doskonały, a dwa pierścienie, które założył od pojawienia się w Oakland, tylko to potwierdzają.

Zresztą, drugi sezon z rzędu, to właśnie Durant, a nie Curry jest MVP Finałów. I to mimo że w ostatnim meczu Steph był kozakiem z prawdziwego zdarzenia. Jego 37 punktów mówi samo za siebie. Durant rzucił mniej, ale zaliczył triple-double. Chłopaki się bawią, reszta ligi może się tylko przyglądać. Taki jest jej obraz w chwili obecnej.

 W największym skrócie, jaki tylko da się zrobić, można napisać, że ten mecz wyglądał jak gra w berka, w której uczestniczą Usain Bolt i zwyczajny człowiek, wyrwany sprzed komputera. Warriors odskakiwali, po czym, chyba tylko dla zabawy, dawali zbliżyć się swoim rywalom. Znudzili się w trzeciej kwarcie, wygrali ją dwunastoma punktami, powiększając swoją przewagę do 21 oczek. Z Cavs nie było już wtedy co zbierać.

Reklama

Jeśli wszystko potoczy się zgodnie z przewidywanym planem, to Wojownicy będą rządzić ligą jeszcze przez kilka dobrych lat. Na pewno narzekać nie będzie na to ich trener, Steve Kerr, któremu brakuje dwóch pierścieni do skompletowania okrągłej dyszki i zachowania idealnej równowagi – na jednej dłoni pięć z czasów gry na parkietach NBA, na drugiej te z ławki trenerskiej. Na ten moment wygląda na to, że właśnie tak się stanie. I to prędzej niż później.

Fot. newspix

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

27 komentarzy

Loading...