Siedem finałów zagranych dla Realu, gole prowadzące do zwycięstwa w czterech z nich. Ale dopiero w maju 2018 roku Gareth Bale zdobył swoją najbardziej spektakularną bramkę w decydujących meczach, a może i w ogóle w całej karierze. I między innymi – choć nie tylko – z tego powodu nie mamy prawa nikogo innego wybrać piłkarzem maja. No ale po kolei…
Dwukrotnie wybierany w krótkim miesiącu ligowym do jedenastki tygodnia L’Equipe, co nie udało się w maju żadnemu innemu zawodnikowi w lidze francuskiej. On przy okazji zrobił to w naprawdę świetnym stylu – mając ogromny udział we wprowadzeniu Bordeaux do rozgrywek Ligi Europy. Przede wszystkim nie miał litości dla byłych klubowych kolegów z Tuluzy, w wygranym 4:2 meczu pakując im dwa gole i dokładając asystę.
Nie mogliśmy nie umieścić w zestawieniu przynajmniej jednego ofensywnego zawodnika z szalonego starcia Tottenhamu z Leicester. Padło na Vardy’ego, bo napastnik reprezentacji Anglii zapakował dwie bramki przeciwko trzeciej najlepszej defensywie Premier League. Cztery dni po tym, jak ustrzelił w wygranym 3:1 spotkaniu Arsenal.
Jeśli ktoś obawiał się zimą, że Liverpool wtapia kilkadziesiąt milionów funtów, wiosną mógł zweryfikować swoje uprzedzenia. Van Dijk był partnerem, jakiego potrzebował Dejan Lovren, by stworzyć naprawdę konkretną parę stoperów. Oczywiście temu duetowi zdarzają się jeszcze niedociągnięcia, ale na przykład z Realem zagrał znakomicie. Niesamowita przewrotka Bale’a i dwa wielbłądy Kariusa to już nie ich wina.
Wielki nieobecny mundialu. Joachim Loew może jeszcze pożałować, że takiego gamechangera nie zabrał do Rosji. Guardiola powiedział kiedyś zawodnikowi, żeby nie bał się dryblingów, nieoczywistych rozwiązań, bo ma do nich taką smykałkę, jak Leo Messi. Poskutkowało – Sane w tym sezonie wyglądał znakomicie, a najlepiej podsumowuje go mecz z Brighton, w którym błyskotliwymi zagraniami wypracował wszystkie trzy trafienia Obywateli.
Wypożyczony do Lipska z Evertonu Lookman w końcówce sezonu sprawił, że o jego podpis zabijać się będą latem wielkie firmy – podobno jako pierwszy w kolejce po usługi utalentowanego Anglika stoi Tottenham. Podczas gdy Everton Sama Allardyce’a męczył bułę, Lookman potrafił zachwycić kibiców lipskich puszek. Wraz z Augustinem (o którym słów kilka nieco później) zdemolowali najpierw Wolfsburg, a później Herthę Berlin w dwóch ostatnich seriach gier Bundesligi.
Wydawało się, że gdy Philipp Lahm zawiesi buty na kołku, na prawej stronie niemieckiej defensywy – jak i obrony Bayernu Monachium – zostanie konkretna wyrwa. Bardzo szybko wskoczył w nią jednak Kimmich i wydaje się, że może wnieść się na jeszcze wyższy poziom, niż ten, na którym przez lata przebywał jego poprzednik. Trudno w to uwierzyć, ale w półfinałowym dwumeczu Ligi Mistrzów przeciwko Realowi zdobył o dwa gole więcej niż Robert Lewandowski (czyli – dwa). No i wsadzał Marcelo raz za razem na karuzelę. Mimo awansu, to zdecydowanie nie były starcia, które Brazylijczyk będzie wspominał jako lekkie, łatwe i przyjemne.
Do znudzenia można powtarzać jego historię. Zaledwie kilka lat temu grał na tak niskim poziomie ligowym w Szkocji, że gdyby ktoś nam powiedział, że po boisku biegały owce, a jedynymi widzami byli pasterze, pewnie byśmy uwierzyli. Przedzierał bilety na koncercie Robbiego Williamsa. Dziś pod okiem Juergena Kloppa stał się zaś jednym z najbardziej obiecujących bocznych obrońców na świecie. Lepszy z meczu na mecz, sezon ligowy zakończył golem i asystą – czyli czymś, co od kwietnia 2016 roku i podobnego dubletu Alberto Moreno – nie udało się żadnemu bocznemu obrońcy The Reds.
Przede wszystkim – El Clasico, w którym tylko Messi zaprezentował się z lepszej strony. Gol po zagraniu Sergiego Roberto – bardzo ładnym kontrującym wolejem – naprawdę wysokiej klasy. Oprócz tego Urugwajczyk strzelał też Levante, a także asystował przeciwko zespołowi z Walencji i Realowi Sociedad San Sebastian.
Jeden z wyróżniających się aktorów spektaklu, jakim zdecydowanie był drugi półfinał Roma – Liverpool. Koledzy wielokrotnie wsadzali go na konia, on z większości tych sytuacji wychodził obronną ręką, pokazując naprawdę ogromną klasę.
Jeśli można o kimś powiedzieć, że wymiernymi działaniami trzymał Romę w grze o finał Champions League, to właśnie o Dżeko. Jego bramka na 2:2 wprowadziła nerwowość w grze Liverpoolu, asysta do Nainggolana ostatecznie podgrzała atmosferę ostatnich kilku minut spotkania. W lidze nie błyszczał, ale za ten występ zdecydowanie należy mu się miejsce w TOP 30.
Może i fakt obecności Van Dijka odpowiada za to, że Chorwat gra dużo, dużo pewniej, ale trzeba przyznać, że w maju to Lovren podobał nam się bardziej. Bo nie tylko dał ogrom jakości w defensywie, ale i zaliczył asystę do Mane w finale z Realem, a także gola w zamykającym sezon ligowy w Anglii starciu z Brighton.
Bez liczb, ale nie bez zasług. Jak zawsze tyrający w pressingu na połowie rywala, dawał się mocno we znaki duetowi Ramos-Varane. W dziewiątej minucie półfinału podjął najlepszą decyzję z możliwych, by uruchomić wbiegającego w szesnastkę Sadio Mane, co skończyło się szybkim ciosem, po którym Roma nie podniosła się w tym meczu na tyle, by wydrzeć awans.
Znakomity miesiąc Brazylijczyka w lidze i znak, że w przyszłym sezonie Barcelona w pucharach będzie jeszcze mocniejsza, gdy Coutinho będzie wreszcie mógł być włączony do drużyny. W El Clasico błyszczeli inni, on wziął na siebie rolę lidera w spotkaniach po meczu z Realem. Hat-trick na Levante, w przegranym 4:5 meczu, to w wykonaniu Cou mecz niemalże perfekcyjny. Tylko wynik nie taki…
Lionel Messi to piłkarz, dla którego zostało stworzone El Clasico. Geniuszem błyszczy oczywiście znacznie częściej, niż tylko w meczach z Realem, ale na Królewskich włącza jakiś dodatkowy, ukryty tryb. Wyprowadzić grającą w dziesiątkę Barcelonę na prowadzenie w tak ważnym meczu – czapki z głów. Gdy zaś Ernesto Valverde wyłączył go z kadry na jeden, jedyny mecz z Levante – pach, sezon Barcelony bez porażki poszedł się… No wiecie.
Kiedyś stały bywalec rankingu, dziś wraca do niego po raz pierwszy w 2018 roku. Ale coś nam podpowiada, że nie ostatni, bowiem Gabończyk rozstrzelał się już w zespole Kanonierów na dobre. W maju nie było spotkania, w którym nie trafiłby do siatki, a turbo solidną w obecnym sezonie defensywę Burnley pogonił dwiema bramkami i asystą.
“Odrzut” z PSG, gdzie nie miał dość mocnego nazwiska, a co za tym idzie, również siły przebicia, w Lipsku bardzo mocno pracuje na swoją pozycję w europejskiej piłce. W maju nikt nie dostał od Kickera dwóch tak wysokich not – 1,0 i 1,5. Za co 20-letniego Francuza tak wyróżniono? Za gola i dwie asysty z Wolfsburgiem, a także dwa gole i asystę z Herthą. Ten to wie, jak na koniec tupnąć nóżką, żeby wstrząsy były odczuwalne aż w Zgorzelcu.
Real został klubowym mistrzem Europy po raz trzeci z rzędu i po raz czwarty w pięciu ostatnich sezonach, ale akurat udział Ronaldo w ostatnich krokach do sukcesu był naprawdę niewielki. Najgłośniej było nie o jego grze, a o słowach wypowiedzianych tuż po finale. W pierwszej połowie z Bayernem był szokująco bezbarwny, obudził się w drugiej, kiedy dynamicznie napędził kilka ataków i stracha Bawarczykom. W finale inni przejęli od niego pałeczkę i błyszczeli oślepiającym blaskiem.
Futbol pełen jest gdybania. Gdyby defensorzy Realu, a w ostatniej instancji Keylor Navas, nie byli przeciwko Bayernowi tak skuteczni, James Rodriguez byłby jednym z architektów awansu do finału. Bo był po prostu znakomity w kreacji, miał łatwość dochodzenia do sytuacji bramkowych, jakby pożyczył tę umiejętność od Roberta Lewandowskiego. Wielka szkoda, że nie mieliśmy okazji się przekonać, czy wyrzuciłby swój były klub z Ligi Mistrzów, gdyby dograł spotkanie w Madrycie do samego końca.
Mały generał środka pola Realu. Geniusz na swojej pozycji, który raz jeszcze w najważniejszych meczach z wielką gracją i dokładnością dystrybuował piłki partnerom. W świecie piłki bez biegających po boisku Andrei Pirlo czy Xaviego, to ostatni środkowy pomocnik grający w takim właśnie stylu. Elegancki, jak gdyby przed spotkaniem przywdziewał nie strój sportowca, a idealnie skrojony garnitur.
Brakowało go Marsylii w finale Ligi Europy, który opuścił po pół godziny gry z kontuzją. Oj, brakowało. Kreatywny mózg zespołu Rudiego Garcii, od którego zależy w tym zespole tak wiele, co w reprezentacji Francji na poprzednim Euro. Payet to prawdziwy artysta – król asyst, który umie też konkretnie przydzwonić z dystansu. Piłkarz tyleż efektowny, co efektywny. Będzie go niesamowicie brakować na MŚ w Rosji…
Serce i płuca Liverpoolu. Na szczęście już dłużej nie pozostanie niedoceniony, mocno sobie na to zapracował bijąc rekord asyst w jednej edycji Ligi Mistrzów, należący wcześniej do Neymara. Nikt nie biega po boisku tyle, co Milner, mało kto daje swojej drużynie tak wiele – jakby to powiedział Adam Nawałka – zarówno w defensywie, jak i w ofensywie.
Rozwalony bark Salaha i łokieć w Kariusa. Sergio Ramos nie ma dobrej prasy, sam rzetelnie na to pracował od wielu, wielu lat, zgarniając kolejne czerwone kartki i ładując się łokciem w następnego, następnego i jeszcze jednego rywala. Ale po trupach zawsze (no, prawie zawsze) dochodzi do celu. Jego nieobecność w środku obrony Realu to zawsze potężny kłopot, z nim wygrywanie przychodzi jakby łatwiej. Brutalny, kontrowersyjny, ale piłkarsko – klasa światowa. Również w maju.
Najlepszy zawodnik finału Ligi Europy. Absolutna dominacja w środku pola nad zawodnikami Marsylii. To on stworzył najwięcej klarownych okazji partnerom, do niego należała też wisienka na torcie – gol na 3:0, jego pierwszy od sierpnia 2015 roku.
Praktycznie bezbłędny w finale Champions League, choć wysoka gra kolegów sprawiła, że musiał raz za razem udowadniać swoje wysokie umiejętności. Półfinał? Również niesamowity, trzynaście razy skutecznie wybijał piłkę, kończąc ataki Bayernu (najwięcej ze wszystkich zawodników na boisku). Wielka, wielka klasa.
Najlepszy piłkarz finalisty Ligi Mistrzów w maju. Gol na 1:0 w półfinale na Stadio Olimpico, który dał Liverpoolowi czterobramkowe prowadzenie w dwumeczu, wyrównujące trafienie w finale i pechowy strzał w słupek. Do tego niesamowita aktywność, którą dawał się we znaki obrońcom rzymian i madrytczyków.
Prawdziwy lider defensywy Atletico. Najkrócej jego zasługi można podsumować tak – gdy w maju grał, Atletico zachowało trzy czyste konta. Gdy go nie było – dwa razy się to nie udawało. Doskonały przeciwko Arsenalowi w półfinale, znakomity z Marsylią w finale. Nie pozwolił ofensywnym zawodnikom rywali praktycznie na nic.
W drugim starciu z Bayernem uratował Ligę Mistrzów dla Realu. Bronił w sytuacjach nieprawdopodobnych, przypominając sobie o najlepszych występach dla Królewskich. Również w finale spisał się bardzo poprawnie. Niby co pół roku wraca temat bramkarza, który miałby go zastąpić, a jednak ten cały czas potrafi dać dowód na to, że nie wyskoczył sroce spod ogona.
Dwa gole w finale Ligi Europy, asysta w drugim meczu półfinałowym z Arsenalem, a przecież kwiecień kończył bramką na The Emirates. Jeśli to miało być jego pożegnanie z Wanda Metropolitano i ekipą Cholo Simeone, to naprawdę zostawił po sobie znakomite wrażenie. No i europejskie trofeum w gablocie, dla niego – pierwsze w karierze.
Finisz Ligi Mistrzów miał w zespole triumfatora dwóch bohaterów. Tego finałowego, o którym za moment, jak i tego półfinałowego – Karima Benzemę. Bohatera mniej więcej tak łatwego do wytypowania, jak przewidzenie opadów śniegu w lipcu. Zapakował dwie sztuki Ulreichowi – drugą przy ogromnej pomocy myślącego o niebieskich migdałach golkipera Niemców – zadziwiając wszystkich tak mocno, jak rok temu w starciu z Atletico, kiedy zamknięty przez rywali pod linią końcową zdołał wyjść z klinczu i wypracować niezwykle ważną bramkę. W finale dołożył jeszcze trafienie po błędzie Kariusa – szacunek za pójście do końca i wiarę w tak kuriozalne zachowanie bramkarza Liverpoolu.
Niekwestionowany bohater najważniejszego meczu sezonu. Gareth Bale mógł przez tych kilka lat spędzonych w Realu leczyć się długimi miesiącami, mógł nie przekonywać, mógł wygrzewać krzesełka na kolejnych ławkach rezerwowych. Ale jakoś tak się składa, że od kiedy przyszedł na Santiago Bernabeu, Królewscy cztery razy w pięciu sezonach zostali władcami piłkarskiej Europy, a on trafiał do siatki w dwóch spośród wygranych finałów Champions League. W tym roku wystarczyło mu pół godziny na placu, by dwa razy pokonać Lorisa Kariusa. A że w lidze dołożył cztery kolejne gole – nie mamy cienia wątpliwości, że zasługuje na najwyższy stopień podium naszego rankingu.
Panie i panowie, piłkarz maja:
I jeszcze klasyfikacja generalna po rozstrzygnięciach za ubiegły miesiąc: