18 października: Zagłębie Sosnowiec w strefie spadkowej. 24 listopada: zimowanie na siódmym miejscu. 8 kwietnia: gra ze zmiennym szczęściem, dziewiąta lokata. 27 maja: sześć zwycięstw z rzędu i awans do Ekstraklasy na kolejkę przed końcem rozgrywek.
Awans Zagłębia idealnie wpisuje się w specyfikę pierwszej ligi. Rozgrywek, w których trudno doszukać się jakiejkolwiek logiki. Wszyscy ze wszystkimi wygrywają i wszyscy ze wszystkimi przegrywają. Awans świętuje drużyna, która jesienią pałętała się w drugiej połowie tabeli. Ale też drużyna, której promocja do Ekstraklasy jest pokłosiem wylanych wcześniej fundamentów. Marcin Jaroszewski przejął zespół w 2013 roku i sprawił, że klub stał się jednością. Nie tylko zjednał ze sobą ludzi – od kibiców przed oldbojów – ale również mocno postawił na rozwój akademii.
I choć akademia przyniesie plony najwcześniej za kilka lat, już dziś widać, jak wielką rolę może odegrać inteligentne zarządzanie klubem piłkarskim.
– To jest klub dla ludzi. Czasami zapomina się o istocie całej zabawy. Powtórzę – to jest klub dla ludzi. Chłopaki siedzieli na ulicy czy w domach. Niektórzy pili wino, inni grali w szachy. Ci, którzy stawiali na sport, wymyślili, że stworzą zespół. Tak się zaczęło. Zagłębie ma kultywować tradycję i stać się elementem tożsamości. Dlatego po objęciu klubu nie wyobrażałem sobie, żeby nie wciągnąć w niego oldbojów. Ludzi zasłużonych. Wszyscy muszą trzymać się razem. Od najmłodszych do najstarszych. Dzięki temu staliśmy się jednością i zaryzykuję twierdzenie, że takie podejście pomogło nam w awansie – Marcin Jaroszewski , prezes.
Jaroszewski przejmował klub w trudnym momencie, gdy ten się odradzał i grał w drugiej lidze. Czas pokazał, że trafił z pomysłem na zespół. Wszystko miał rozpisane. Na papierze. Etapami. Krok po kroku. Jak przyznaje, udało mu się zrealizować praktycznie wszystko. Trzeba było zreformować akademię, wywalczyć awans, stworzyć drugą drużynę i sklep. Dopasować się do ustawy o imprezach masowych, zamontować system monitorowania, co było sporym wyzwaniem. Kiedy przejmował klub, nic w nim nie było. Nawet miejsca, w którym można byłoby usiąść. Dlatego stworzył restaurację. Niby drobiazg, a jednak pozwolił dopasować się do standardów. – Przede wszystkim jednak chcieliśmy pogodzić ludzi. Połowa stadionu była zamknięta dla publiczności, nie były organizowane imprezy masowe. Kibice doszli do wniosku, że stworzą własne Zagłębie 1906. Grali za Zagórzu, zaczęli od A-klasy. Pomysł nie przetrwał próby, a w klubie zaczynało dziać się coraz lepiej. Dziś mamy dobre relacje z kibicami. Szanujemy własne potrzeby. Kiedy są trudniejsze sytuacje, siadamy i rozmawiamy. Przez cztery ostatnie lata zapłaciliśmy tylko jedną karę. Tysiąc złotych za mecz z Odrą Opole. Wiadomo, mamy też problemy za sytuację w Zabrzu. Na mecz pojechało tysiąc dwieście osób, wpuszczono zaledwie trzydziestu. Dostali gazem. Ta trzydziestka zniszczyła kilka rzeczy, ale chcą od nas pieniądze za wszystkich. Dodatkowo stworzyliśmy stowarzyszenie oldbojów. Jest honorowy prezes klubu, Leszek Baczyński, który odbudowywał Zagłębie, kiedy upadło w latach dziewięćdziesiątych. Pozbierał zespół, choć graliśmy wtedy w piątej lidze. Musiał zostać doceniony. Zrobił dla klubu zbyt wiele, by miało to wyglądać inaczej – zaznacza Jaroszewski.
Wspomniany Leszek Baczyński to w Zagłębiu postać legendarna. Były piłkarz, trener i prezes. Pracował na Stadionie Ludowym, gdy klub należał do najlepszych w Polsce. Jeżeli ktoś jest w stanie nakreślić rys historyczny ekipy z Sosnowca, to tylko on. Nie mogliśmy nie skorzystać z okazji i zamieniliśmy z nim parę zdań.
Baczyński: – Najwięcej mogę powiedzieć o czasach, w których byłem czynnym zawodnikiem. Później trenerem. Przyszedłem do Zagłębia w 1974. Wszystko było oparte na kopalni węgla kamiennego. Tam byliśmy zatrudnieni i prowadzeni. Byłem zawodnikiem, trenerem i kierownikiem. Po zawaleniu się wszystkiego, po 1989, klub zamknięto. Awansowaliśmy do Ekstraklasy, utrzymaliśmy się, ale wszystko zaczęło się walić pod względem finansowym. Weszła Solidarność. Komuna upadła, wszystko stało się mocniejsze, tylko nie sport. Zwolniono wszystkich pracowników klubu – trenerów, piłkarzy, ludzi odpowiedzialnych za zarządzanie. Ktoś próbował to łączyć, przychodzili kolejni prezesi, ale w 1993 nie było już siły – spadliśmy do niższej ligi. Zakomunikowano nam, że klub został rozwiązany. Rok później występowaliśmy jako MOSiR Sosnowiec, zastąpiliśmy rezerwy, występujące wówczas w piątej lidze. Otworzyliśmy nowy podmiot, ale nie było za dużego zainteresowania, nie pojawiali się sponsorzy. Wziąłem więc zespół na własne barki. Zbierałem po dwadzieścia, pięćdziesiąt złotych od krawca, szewca, restauratora. Trafiliśmy na bardzo dobrego trenera, Krzysztofa Tochela, który wiedział, że nie ma pieniędzy, natomiast zdawał sobie sprawy z siły naszej młodzieży. Nie zaglądaliśmy nawet za miedzę, bo brakowało kasy. Wszystko musieliśmy wykuwać sami. Szybko zrobiliśmy trzy awanse, w ciągu pięciu lat znaleźliśmy się na zapleczu najwyższej ligi. Co najważniejsze – na dwudziestu czterech zawodników w kadrze, mieliśmy dwudziestu dwóch wychowanków lub chłopców ściągniętych z najbliższego regionu. Po awansie trener otrzymał ofertę korzystniejszą finansowo. Jako prezes przypilnowałem wszystkiego, tylko te finanse…
– Chciałem przede wszystkim wychowywać. Nie tylko zawodników, ale i ludzi. To spod mojej ręki wyszli tacy trenerzy jak Piotr Pierścionek, Robert Stanek, Piotr Stach, Mirosław Kmieć i Tomasz Łuczywek. I to się właśnie zaczęło w tych najgorszych dla Zagłębia latach dziewięćdziesiątych, gdy wbrew możliwościom i zdrowemu rozsądkowi awansowaliśmy trzy razy.
– Niemal wszyscy kończyli studia. Uczyłem się i zdawałem razem z nimi. Zawsze robiłem to z myślą, żeby potem oddali ten czas i zaangażowanie klubowi. Żeby byli lepsi ode mnie. Miałem w głowie, że nie można im odpuścić, bo nikt na tym nie zyska. A już na pewno nie Zagłębie. Wtedy czasami się stawiali, a po czasie przyjeżdżają na Ludowy i mówią, że to Zagłębie ich ukształtowało. Są wdzięczni.
Zagłębie pod wodzą Baczyńskiego w końcu stanęło przed dylematem. Ludzie w klubie zastanawiali się, co robić dalej. Telefon z Włoch odebrano jak gwiazdkę z nieba. Dzwonił przedstawiciel Torino, który starał się o przejęciu klubu od dwóch lat. Włosi przyznali, że po zmianach w swoich strukturach koniecznie chcą przejąć Zagłębie. Dokonali tego 1 stycznia 2001. To byli ludzie z Torino, ale wiadomo – głównie z nazwy. Osoby, które zostały na miejscu, w firmie, tylko zarządzały. W pierwszym roku udało się utrzymać na zapleczu, później przytrafił się spadek. Pojawiły się tarcia. Baczyński nie potrafił się z nimi dogadać. – Cóż – tam, gdzie przychodzą duże pieniądze, paru biedaków jest niepotrzebnych. Nie doszliśmy do porozumienia i rozstaliśmy się. Odszedłem z klubu – przyznaje.
W 2002 wrócił trener Tochel. Dwa lata później zrobił awans. Zagłębie wzmocniło się, wyglądało lepiej. Doszło do Ekstraklasy i wtedy wybuchła afera korupcyjna. Klub znalazł się na miejscu premiowanym awansem, mimo że w tabeli skończył na czwartej pozycji. Włosi poczuli, że nie jest to czysty awans, w Polsce zaczęły się afery. Rzucili prezydentowi karty na stół. Powiedzieli, że oddają klub. No i prezydent zgłosił się do Baczyńskiego. Znów został prezesem. – To już była spółka akcyjna. Przyjechał właściciel, świętej pamięci pan Szatan. Zaproponował mi tę funkcję, postawiłem kilka warunków. Kiedy policzyłem pieniądze, które zostawili Włosi, plus te od pana Szatana i Ekstraklasy, i tak mi brakowało. I to już na początku! Znowu trzeba było skreślać zawodników, wymieniać. Odbiło się to na mnie. Przegraliśmy z Wisłą Kraków, zrezygnowałem po rundzie jesiennej. Zagłębie spadło. I to nie o jedną klasę, a za korupcję – o kolejną.
– Znaleźliśmy się w trzeciej lidze. Miasto po raz kolejny do mnie przyjechało. Nie czułem się na siłach. Podpowiedziałem prezydentowi, żeby skontaktował się z kimś młodszym. Z Markiem Adamczykiem. I Marek przejął klub, jednak nawarstwiały się problemy finansowe. Brakowało kilku milionów, było gorąco. Pan Adamczyk nie wypracował czegoś, co podobałoby się prezydentowi. I… zadzwonili do mnie. Znów prosili, prosili, no to wziąłem. Na dwa lata. Utrzymaliśmy się z młodzieżą, zmniejszyliśmy koszty. 2011 rok, druga liga, już po reorganizacji. Najpierw walczyliśmy o utrzymanie do ostatniej kolejki, potem wszystko zaczęło się zazębiać – zajęliśmy trzecie miejsce. W tym momencie przyszedł obecny prezes, Marcin Jaroszewski. Nie odsunął nikogo. Scalił wszystkich, włącznie ze mną. Przez pięć lat jego prezesury dokonaliśmy dwóch awansów, poza tym drużyna cały czas była w czubie tabeli. To pokłosie zmian w klubie. Poprawiły się finanse, ludzie siedzą w pracy od rana do wieczora. Zatrudniamy coraz lepszych fachowców. Także ludzi, którzy mają farta. Bo dużo jest dobrych, ale nie wszyscy mają farta – Baczyński.
Restauracja
Sklep. Po awansie zainteresowanie jest ogromne – Teraz jest fajnie. Nie ma ludzi, ale przed chwilą myślałam, że się popłaczę. Mieliśmy kolejkę aż do szatni – ekspedientka.
W pewnym momencie prezydent miasta zrozumiał, że musi przekonać radnych, żeby klub był miejski i po części finansowany z budżetu. To zdecydowanie usprawniło funkcjonowanie Zagłębia, które dziś praktycznie nie ma długów i było w stanie udźwignąć finansowo letnią przebudowę, po której zostało zaledwie trzech zawodników z zeszłego sezonu.
Jaroszewski: – Nie liczyliśmy na to, że w tak krótki okresie uda nam się wypracować budżet i zbudować drużynę, która awansuje do Ekstraklasy. Ale byliśmy blisko, w dwóch ostatnich sezonach zajmowaliśmy trzecie miejsca. Pojawiała się presja. A jak sport daje szanse, trzeba je wykorzystywać. W naszym przypadku – do trzech razy sztuka. Dobrze się to ułożyło, bo wcześniej zakładałem, że dopiero w przyszłym sezonie będziemy mogli zadeklarować kibicom, że spróbujemy powalczyć o awans. Ale życie zweryfikowało.
Jaki cel zakładaliście sobie przed sezonem?
Wiedzieliśmy, że wymieniliśmy prawie całą kadrę, zostało bodajże trzech zawodników z poprzedniego sezonu. To generowało koszty. Ogromne koszty. Momentami łapaliśmy się za głowę, zastanawialiśmy się, czy będziemy w stanie unieść to finansowo. Odprawy, nowe kontrakty, prowizje menedżerskie. Miałem zapas pieniędzy. Wydawało mi się, że byłem przygotowany, ale rzeczywistość mnie zaskoczyła. Nie na tyle, żebyśmy stracili płynność finansową – nie mamy zobowiązań wobec żadnej instytucji – ale momentami trudno było wszystko spiąć. No dobra, nie będę ukrywał, że mamy małe zobowiązania wobec niektórych menedżerów, ale za chwilę wszystko wyjdzie na zero. Jeżeli wszystko potoczy się według planu, jestem dziś w stanie powiedzieć, że możemy być spokojni o budżet do grudnia 2019. Musiałoby się coś wywalić, ale wątpię. Raczej staram się planować z rocznym wyprzedzeniem. Żona czasami się ze mnie śmieję, że martwię się, czy za rok będę w stanie za coś zapłacić. Po prostu lubię spać spokojnie. Kiedyś miałem marzenie. Chciałem odłożyć i zrobić lokatę na poziomie miliona złotych, żeby klub był zabezpieczony chociaż na dwa miesiące. Ale w tej branży to niemożliwe. Wyleczyłem się. Choć byłem tego bliski, ale różne okoliczności – przede wszystkim sportowe – spowodowały, że pieniądze cały czas się rozchodziły.
Bundesliga i druga Bundesliga potwierdzają, że da się zarobić na piłce. Nie wydaje mi się, żeby w Polsce ktoś był w stanie zarobić. Może po wejściu do fazy grupowej Ligi Mistrzów. Wszystkie środki idą na to, żeby podnosić poziom sportowy. Musimy zdawać sobie sprawę z tego, że polskie kluby – skoro mówimy o tym, że chcemy zrównać się z cywilizowaną piłkarsko Europą – są bardzo biedne. Myślę, że nasze zespoły najsilniejsze finansowo posiadają finanse na poziomie drugiej Bundesligi. Wątpię, żeby nawet Legia była w stanie porównać swój budżet z takim Hamburgiem. Jeżeli budżet danego polskiego klubu wynosi pięć milionów Euro, no to niektóre zagraniczne zespoły płacą tyle jednemu piłkarzowi.
Inna sprawa, że u nas wręcz niezdrowa część budżetu idzie na pensje.
Tak to jest poukładane. Rewolucji się na razie nie spodziewam. No, chyba że prawa telewizyjne zostaną sprzedane bardzo drogo, a stawki dla zawodników nie pójdą drastycznie w górę. Wtedy będzie można inwestować w wiele rzeczy wokół piłki. Bo teraz łatwo powiedzieć – obniżcie pensje, zainwestujcie w coś innego. Ale inne kluby nie będą wychodziły z tego założenia i pojawi się nierówność. Pensje są jakie są, ale takie są również realia. My i tak budujemy sporo, za chwilę powstanie boisko pod balonem. Inwestujemy przede wszystkim w akademię. Na nią idą spore nakłady, choć zdajemy sobie sprawę, że powinny być wyższe. Trzeba wiedzieć, że młodzież jest w spółce. Nasza akademia – w odróżnieniu od większości klubów w Polsce – nie jest osobnym stowarzyszeniem, nie posiada osobnego budżetu i finansowania. Ponosimy koszty jako spółka, wszystko utrzymujemy sami.
Stawiamy na młodzież. W meczu z Podbeskidziem, kiedy cały czas biliśmy się o awans, graliśmy czterema młodzieżowcami do początku. Potem wszedł jeszcze jeden. Wśród nich był Callum Rzonca, który być może zostanie uznany za młodzieżowca, bo właśnie przyszedł papier, że zostało potwierdzone jego polskie obywatelstwo. Nie że je dostał – zostało potwierdzone, że jest Polakiem. Być może doliczą nam z tego względu dodatkowe punkty do Pro Junior System. Zobaczymy, jak podejdzie do tego PZPN. Naszym zdaniem te punkty powinny zostać nam przyznane, skoro uznano, że był Polakiem, a fakt został tylko potwierdzony. Czekamy na interpretację ze strony związku.
Jak pan podchodzi do tego, że PJS nie będzie już funkcjonował w Ekstraklasie?
Oczywiście – cieszylibyśmy się, gdyby PJS nadal funkcjonował. Zapewne bylibyśmy dość wysoko w kwalifikacji. Przez pryzmat Zagłębia Sosnowiec nie podoba mi się to. Natomiast globalnie – dla rozwoju piłki w niższych klasach – to dobre rozwiązanie. Różnica między pieniędzmi w Ekstraklasie albo pierwszej lidze jest duża lub ogromna. Przepaść. Teraz mam tego pełną świadomość. Trzeba się dzielić. Kilkaset tysięcy dla trzecioligowego klubu może stanowić nawet połowę budżetu.
Prezes wspomniał o boisku pod balonem. Ma ono powstać jeszcze w tym roku. – Inwestycja się zaczęła. Zostały wbite pale. Będziemy mieć pełnowymiarowe boisko ze sztuczną nawierzchnią pod balonem. Czyli łącznie mamy trzy płyty trawiaste, dwie sztuczne. Jak przeniesiemy się na nowy stadion, będzie tam też główne boisko treningowe, z oświetleniem – Jaroszewski. Trzeba przyznać, że pod względem infrastruktury Zagłębiu niczego nie brakuje. Klub posiada również boisko do piłki plażowej. A obecny stadion, gdy już się z niego wyprowadzą, będzie służył za ośrodek treningowy.
Akademia również jest niczego sobie. Jaroszewski: – Akademia ma bursę, którą przejęliśmy po Szkole Mistrzostwa Sportowego, w której wychowała się większość „Złotek” Niemczyka. Mieszkają w niej dzieciaki z całej Polski, które grają u nas. Mają dwa przystanki tramwajem do szkoły, a stamtąd sto metrów na obiekty treningowe. Szkoła ma basen, ogromną halę. Akademia nosi imię Włodzimierza Mazura. Byłego zawodnika Zagłębia, który zmarł w wieku 34 lat. Był na Mistrzostwach Świata w Argentynie. Stał się symbolem klubu. Założyliśmy nawet fundację wspierającą akademię, która nosi jego imię. Funkcjonowała dwa lata, później została instytucją pożytku publicznego. Wszyscy, którzy pracują w jej zarządzie – dwie osoby: ja i Jarek Wojciechowski – są zarządem społecznym. Nie zarabiamy żadnych pieniędzy z fundacji
Koordynatorzy w juniorach starszych i młodszych, Mariusz Strojczyk i Grzegorz Bąk: – Największe zasługi za rozpoczęcie projektu utworzenia akademii należą się naszemu koordynatorowi Jarosławowi Wojciechowskiemu. Będąc trenerem w akademii Legi Warszawa, nauczył nas standardów pracy w tym zawodzie. Graliśmy wszyscy w systemie 4-3-3, teraz każdy z roczników potrafi się poruszać w minimum dwóch systemach, zawodnicy zwracają uwagę na fazy przejściowe, a także na detale techniczne czy strefę mentalną. Powiększyliśmy liczbę treningów i wyselekcjonowaliśmy najlepszych zawodników w każdym roczniku, na jakich stać nas na chwilę obecną. Ułożyliśmy strukturę trenerów i podzieliliśmy ją na pięć etapów szkolenia. Prowadzimy treningi indywidualne. Mamy pięć zespołów w najwyższych ligach województwa śląskiego, gdzie jest chyba największa konkurencja w Polsce i największa ilość drużyn młodzieżowych. Wszyscy nasi trenerzy mają Zagłębie w sercu i bezgranicznie poświęcają się tej pracy. Zdecydowanie nie jest to przystanek dla tych, którzy chcą sobie dorobić. Każdy z naszych trenerów musi podnosić swoje kwalifikacje czy doszkalać się.
– Chcielibyśmy pozyskać większe środki na skauting i podnieść rywalizację wśród naszych adeptów. Mamy kilku zawodników, którzy mogą pojawiać się za jakiś czas na poziomie centralnym i wszyscy mamy nadzieje, że nadejdzie pora na to, by któryś z nich był wiodącą postacią naszego pierwszego zespołu. Nasi wychowankowie – Mularczyk i Kumor – byli lub są powoływani na konsultacje młodzieżowych reprezentacji Polski. Kilkunastu zawodników jest powoływanych na konsultacje kadr Śląska. Mamy dwunastu trenerów z licencją UEFA A , dwóch szkoleniowców od przygotowania motorycznego, psychologa. Trenerzy, którzy przeszli przez naszą akademie, są lub byli w Ekstraklasie. Adrian Siemieniec – Jagiellonia Białystok, asystent Ireneusza Mamrota. Tomasz Luczywek – Legia Warszawa, którego sukcesami są wyjście z grupy Ligi Mistrzów i mistrzostwo Polski jako asystent Jacka Magiery. Michał Farkas, członek obecnego sztabu szkoleniowego Zagłębia Sosnowiec. W zeszłorocznym letnim okienku transferowym pozyskaliśmy czterdziestu ośmiu zawodników do Akademii, a w tym roku na naborach do klas sportowych 2002 i 2005 pojawiło się stu dwudziestu zawodników.
Robert Tomczyk, odpowiadający za skauting przy pierwszej drużynie, opiekę nad zawodnikami zagranicznymi, tłumaczenia, ponadto łącznik między pierwszym zespołem i akademią. – W akademii mamy osiem szatni, salkę, siłownie. Baza jest bardzo przyjazna. Dwieście metrów dalej znajduje się szkoła sportowa, gdzie starsze roczniki – od 2004 – chodzą do klasy sportowej. Tam też jest siłownia, salka i pływalnia. Tak naprawdę do czasu dojścia do siódmej klasy podstawówki, kiedy pojawia się szkoła sportowa, zajęcia odbywają się popołudniami. Za każdy blok – podstawówka, gimnazjum, liceum – odpowiada koordynator.
– Jestem tutaj od czerwca zeszłego roku, wcześniej pracowałem w agencjach menedżerskich. Nie ukrywam, że Zagłębie to klub, któremu kibicowałem od dziecka. Praca przy pierwszym zespole to spełnienie marzeń. Mój dziadek i tata chodzili na mecze. Pracując w agencjach, już wtedy starałem się pomagać i polecać zawodników między innymi do Sosnowca.
Akademia i boisko pod balonem to jedno. Kolejną kwestią jest stadion. Jedno jest pewne – Zagłębie nie podzieli losu Sandecji i nie będzie grało na obcym obiekcie. Rozpocznie na Stadionie Ludowym. To stary obiekt, trochę przypominający te w Płocku czy Chorzowie. Klub otrzymał jednak licencję, a niedługo rusza z budową swojego nowego domu.
Jaroszewski: – Jeżeli dopełnią się wszystkie sprawy formalne, budowa stadionu rozpocznie się jesienią. Będzie znajdował się pomiędzy trzema dzielnicami – są to Zagórze, Środula i Sielec. Mieszka tam sto tysięcy osób, może nawet więcej. Komfortowy dojazd, możliwość szybkiego dojścia na piechotę. Myślę, że stadion będzie się wypełniał, choć dużo będzie zależało od gry Zagłębia. Ale Sosnowiec ma dwieście tysięcy ludzi – wcale nie tak mało. Jest piętnastym miastem pod względem liczby ludności w Polsce. Mamy potencjał, tym bardziej że zajmujemy trzecie miejsce pod względem liczebności w województwie. Za Katowicami i Częstochową. Stadion będzie ulokowany za wyciągiem narciarskim. Powstało tam centrum rekreacyjne.
– Zaczniemy grać na Stadionie Ludowym, ale przynajmniej nie będziemy musieli rozgrywać meczów gdzieś poza Sosnowcem. Gdybym nie miał świadomości, że będziemy w stanie grać u siebie, moja praca byłaby bez sensu. Zagłębie już kiedyś grało w Wodzisławiu Śląskim. Nie wyglądało to najlepiej. Wypaczona idea kibicowania i wszystkiego co z tym związane.
Jaroszewski zwraca również uwagę na spory wkład Polskiego Związku Piłki Nożnej, który w dużym stopniu pomaga pierwszoligowym klubom. – Gdyby nie działania PZPN-u, nie byłoby tak szybkiego postępu. Nie wystarczyłoby pieniędzy na inwestycje. A tu nagle otrzymaliśmy siedemset tysięcy złotych w ramach PJS. Doszedł sponsor, sprzedawane są prawa telewizyjne. Związek pomaga. Daje wędkę, zachęca do rozwoju. Działając mądrze, możesz dostać na przykład milion złotych. A jak masz ten milion, łatwiej zdobyć drugi.
Trener Dariusz Dudek: – Narzucliśmy presję prezydentowi Sosnowca. Mamy już plany nowego stadionu, prezydent jest bardzo przychylny naszemu klubowi. Jest naszym właścicielem, a trudno bez miasta byłoby cokolwiek zrobić. Mieliśmy kilka momentów, w których musieliśmy pracować trochę inaczej niż normalnie. Nasze porażki zdecydowały o tym, że jesteśmy w Ekstraklasie. Przegrane z GKS-em Katowice i Wigrami Suwałki. Po tym meczu wszyscy skazali nas na to, że nie mamy możliwości gry w Ekstraklasie, a nasi kibice zachowywali się fantastycznie, dopingowali i prosili o to, aby się nie poddawać i walczyć do końca. Wiadomo, jak wyglądała droga Zagłębia do meczu, który dał nam awans. W poprzednich dwóch latach klub zajął trzecie miejsce i zaczęliśmy jeszcze mocniej pracować. Przełomowym momentem był mecz z Wigrami, ale też nie ukrywam, że największa zasługa jest w naszych piłkarzach, którzy zmienili się mentalnie i zupełnie inaczej pracują. Wiedzą, że jeśli w 100 procentach nie podporządkuje się swojego podejścia do treningu i meczu, to w piłce nie ma czego szukać. Oni są tak zaangażowani, że ten sukces jest sukcesem wynikającym z ich ciężkiej pracy.
Adam Banasiak, zawodnik: – Kierownik siedział z telefonem na ławce, wynik meczu z Legnicy znaliśmy na bieżąco. Powtarzamy historię Górnika Zabrze, który też w końcówce wygrał kilka spotkań z rzędu i awansował do Ekstraklasy. Nikt na nas nie stawiał, nie byliśmy faworytem do awansu. Powiedzieliśmy sobie, że wystarczy seria, którą złapiemy. No i się udało. Taka seria w tej lidze daje naprawdę dużo.
Tomasz Nowak, zawodnik: – Czas grał na naszą korzyść. W letnim okienku transferowym wymieniono prawie całą szatnię. Ze starego zespołu zostało trzech zawodników. Potrzebny był czas, żebyśmy się zgrali, bo to są dwadzieścia cztery różne charaktery w szatni i nie jest to łatwo pogodzić. Przyjście trenera Dudka spowodowało, że nowa miotła zadziałała. Tchnął w nas ducha wiary i optymizm. Potem znowu złapaliśmy kryzys, ale jako zespół wyszliśmy z niego. Ta grupa chłopaków tworzy monolit.
Robert Tomczyk: – Latem budowaliśmy drużynę z myślą o kolejnym ataku na Ekstraklasę, bo klub z tak bogatą historią, z takimi kibicami, nigdy nie zadowoli się grą na niższym szczeblu rozgrywkowym. Dobieraliśmy zawodników wraz z prezesem Jaroszewskim, dyrektorem sportowym Stankiem, trenerami Banasikiem i Sochą tak, aby w każdym meczu dominować, grać wysoko i oczywiście wygrywać. Zespół był praktycznie nowy. Niestety po porażce 1:4 z Miedzią mieliśmy zaledwie cztery punkty. Przyszedł trener Dariusz Dudek. Zespół potrzebował złapać pewność siebie. Nie mieliśmy też szczęścia. Przykładem mecz z Odrą w Opolu, znacznie przeważaliśmy w strzałach, przez większość spotkania prowadziliśmy grę na ich połowie, a Odra wcisnęła nam bramkę w końcówce. Podobnie wyglądało to z Chojniczanką. Następnie Wigry w Sosnowcu i nieszczęsne 0:1. Po tym meczu zaczęliśmy się powoli podnosić i z każdym kolejnym spotkaniem łapać pewność siebie. Zaczął tworzyć się monolit dobrze rozumiejących się zawodników, ambitnych i o wysokich umiejętnościach piłkarskich.
– Do końca rundy nie przegrywamy meczu. Następnie bardzo dobrze przepracowaliśmy okres przygotowawczy. Pierwszy w charakterze pierwszego trenera Dariusza Dudka. Kiedy to po meczu z Miedzią w Legnicy prezes Jaroszewski podjął decyzję o zatrudnieniu go, wielu uważało to za posunięcie ryzykowne i bardzo odważne, pewnie podobnie jak zatrudnienie w 2016 roku Jacka Magiery. Jak się później okazało, ponownie dokonaliśmy dobrego wyboru! W przerwie zimowej wzmocniło nas tylko dwóch zawodników – Bartłomiej Babiarz oraz Callum Rzonca, który trafił do nas poprzez zorganizowany w grudniu 2017 casting na naszych obiektach. Należy podkreślić, iż Callum grał wcześniej w niższych ligach angielskich, a jak pokazała runda wiosenna, posiada ogromny potencjał. Zimą ważnym punktem drużyny stał się też Alexandre Cristovao, który jesienią przegrywał rywalizację z Zarko Udovicicem. bo w pierwszej jedenastce mógł się znajdować tylko jeden gracz spoza Unii. Ma pięć występów w kadrze Angoli i bramki przeciwko RPA i Maroko, przez większość rundy znajdował się poza kadrą meczową i zimą było blisko jego odejścia. Na szczęście podjęliśmy decyzję, że warto wykorzystać zawodnika z takim potencjałem i pozostawić go w Sosnowcu. Został przesunięty na bok pomocy i umiejętnie szachowano nim i Zarko – również przesuniętym na skrzydło. Mówię o nich sporo, bo pamiętam, że latem na zarząd spłynęła fala krytyki, a okazało się, że była to kolejna dobra decyzja.
– Nie planujemy wielu wzmocnień. Budowaliśmy ten zespół z myślą o Ekstraklasie i zawodnicy to potwierdzili, pokazując jakość. Udowodnili, że są fajną grupą na boisku oraz poza nim. Uważamy, że poradzą sobie w wyższej lidze – kończy Tomczyk.
Prawdą jest, że Zagłębie końcówkę pierwszej rundy miało naprawdę dobrą, bo dziewięciu ostatnich meczów bez porażki nie można było inaczej potraktować. Zwłaszcza, że sosnowiczanie początek sezonu mieli niezwykle fatalny. Był więc malutki promyczek nadziei, ale zima i tak była niezwykle chłodna. Dariusz Dudek wiedział, że jedna seria zwycięstw niczego nie zmienia, a jego drużyna potrzebuje solidnych wzmocnień, o których mówił na łamach „Przeglądu Sportowego”: – To ma być ewolucja. Wiążące decyzje jeszcze nie zapadły, ale przymierzamy się do trzech doświadczonych zawodników. Po meczu z Łęczną usiądziemy, by dokładnie to przedyskutować. Nowi niekoniecznie odpalili, ale stara gwardia utrzymała formę z końcówki jesieni. Jasne, pierwsze mecze po wznowieniu rozgrywek były przeciętne, ale później było tylko lepiej. Zwieńczeniem okazała się seria sześciu zwycięstw z rzędu, która zagwarantowała Zagłębiu awans.
Awans, na który klub wydaje się gotowy. Piłkarsko może być różnie, ale pod względem infrastrukturalnym Zagłębie na pewno poradzi sobie w Ekstraklasie. Byle tylko udało się jak najszybciej wybudować nowy stadion.
Norbert Skórzewski
Fot. Własne