W mundialowych dziejach mamy kilka przykładów wyjątkowo egzotycznych reprezentacji, które sensacyjnie wchodziły do finałów po raz pierwszy i – jak do tej pory – po raz ostatni. Przeważnie bowiem za niespodziewanym awansem nie szło budowanie fundamentów, nie było trwałych zmian na lepsze. W tym kontekście historia jamajskiej kadry z MŚ 1998 wygląda na dość typową, ale jednak nie do końca taka jest. Dlaczego? Dlatego, że wywalczenie przepustek na francuski turniej poprzedziło kilka lat solidnej, rzetelnej pracy, sukces ten w dużej mierze został zaplanowany. Ale po kolei. Poznajcie jedną z najbardziej niezwykłych ekip, jaka zagrała na mistrzostwach świata.
Myśląc o Jamajce, człowiek od razu połączy ją z rumem, Bobbem Marleyem, muzyką reggae i marihuaną. Na niwie sportowej wyspa ta kojarzona jest głównie ze znakomitymi sprinterami – co w ostatnich latach jeszcze się spotęgowało za sprawą niesamowitego Usaina Bolta – a w dalszej kolejności z krykietem. W futbolu była skazana na pozostawanie w cieniu.
Z jednym wyjątkiem.
Jamajka uzyskała niepodległość w 1962 roku. Już trzy lata później startowała w pierwszych eliminacjach i dotarła do decydującej fazy. Tam jednak została porządnie zlana na wyjazdach przez Meksyk i Kostarykę, mimo dobrych meczów u siebie. Następne trzy dekady to nieustające pasmo piłkarskich klęsk, rozczarowań i niepowodzeń. W latach 80. dwa razy w ogóle nie przystępowano do eliminacji z powodu kłopotów finansowych. Kraj miał wiele poważnych problemów, na czele z wielką biedą i przestępczością. Sędziowie prowadzący mecze często mieli przy sobie broń. Jeszcze w połowie lat 90. liga zawodowa w zasadzie nie istniała, zawodnicy przeważnie łączyli granie z normalną pracą zawodową.
Krótko mówiąc: zgliszcza, z każdej strony zgliszcza.
Co więc sprawiło, że powstała drużyna zdolna do awansu na mundial i wygrania tam meczu?
Kluczowe są tu trzy postaci. W 1992 roku premierem Jamajki został P. J. Patterson. Miał on za zadanie wyciągnąć kraj ze stagnacji. Wprowadził szereg reform. Z jednej strony chciał zwiększyć bezpieczeństwo socjalne rodaków i zmniejszyć ekonomiczne rozwarstwienie, z drugiej wprowadzić sporo deregulacji na rynku i uwolnić przedsiębiorczość obywateli. Niby ogień i woda, ale faktem jest, że rządzący do 2006 roku Patterson wprowadził kraj na ścieżkę rozwoju. Rozwinięto turystykę, górnictwo, energetykę, technologie komunikacyjno-informacyjne, przeprowadzono też mnóstwo inwestycji w infrastrukturę. Ponadto zakończono 18-letnią współpracę z Międzynarodowym Funduszem Walutowym, umożliwiając krajowi większą swobodę w prowadzeniu polityki gospodarczej.
Patterson nie pominął również sportu, w tym piłki. Nie udałoby się jednak ruszyć do przodu, gdyby nie Horace Burrell.
Ten były kapitan jamajskich sił obronnych w 1994 roku został prezesem krajowej federacji i od razu zabrał się do działania. W późniejszych latach Burrell trochę splamił swoje nazwisko. W październiku 2011, gdy był już też wiceprezydentem federacji CONCACAF, po długim śledztwie został zawieszony przez FIFA na pół roku za przyjęcie łapówki od Mohameda bin Hammama, kandydata na prezesa światowej federacji. Miał odwdzięczyć się głosem i promocją kandydatury wśród kolegów z karaibskich krajów. Po banicji Burrell wrócił do działania w FIFA i pełnił swoje obowiązki niemal do samego końca. Zmarł na raka w czerwcu ubiegłego roku.
Pierwszym i najważniejszym zadaniem Burrella było znalezienie nowego selekcjonera. Wiedział, że to musi być ktoś z zewnątrz, kto będzie miał „know-how”. Jak cały świat, był wówczas pod wrażeniem brazylijskiego futbolu i właśnie w tym kierunku zwrócił się w swoich poszukiwaniach. Jego celem stał się 42-letni wówczas Rene Simoes. Dopiero co zakończył pracę w katarskim Al-Arabi i wrócił do ojczyzny, żeby tam szukać nowej roboty. Wcześniej prowadził m.in. brazylijskie młodzieżówki. Burrell specjalnie poleciał do Rio de Janeiro, żeby namówić go do przyjęcia oferty. – Nie miałem pieniędzy i żadnych powiązań, tylko determinację. Wiedziałem, że dzięki odpowiedniej wiedzy możemy zrobić to dobrze – wspominał prezes jamajskiej federacji.
Simoes odbierał go z lotniska. Zachowywał się tak spokojnie, że Burrell w pierwszym momencie wziął go za… wynajętego kierowcę. – Wtedy zrozumiałem, że rozmawiam z jednym z najbardziej doświadczonych trenerów w Brazylii – dodawał prezes.
Brazylijski szkoleniowiec był bardzo religijnym człowiekiem. Podpisując zdjęcia, często zostawiał na nich zdanie „Jezus Cię kocha”. Nie zawsze wszystkim się to podobało. Pomocnik Walter Boyd właśnie z powodu konfliktu z trenerem zakończył reprezentacyjną karierę w 2001 roku. Twierdził potem, że Simoes próbował „bawić się w Boga”. Faktem jest jednak, że to wyjątki, generalnie Simoes zyskał wielki szacunek i zaufanie nowych podopiecznych. Pomógł im zmienić swoją mentalność. – Musiałem skłonić ich do uwierzenia w siebie. Marzenia są tlenem życia – tłumaczył. Niesamowicie rozwinął też zespół w kwestiach taktycznych, szybko dostrzegając, że umiejętności czysto piłkarskie są niezłe, ale trzeba je osadzić w odpowiednich ramach.
– Duch w zespole był bardzo silny, ponieważ jądro drużyny powstało już w 1993 roku, od tego czasu cały czas graliśmy ze sobą. Trener Simoes w tym względzie nie miał wiele pracy, ponieważ byliśmy zjednoczeni. Od razu więc skupił się na innych aspektach naszego rozwoju – wspominał 10 lat po francuskim mundialu emerytowany już wtedy bramkarz Warren Barrett, który dla reprezentacji Jamajki rozegrał aż 108 meczów. Obecnie znajduje się w sztabie kadry jako trener bramkarzy.
Simoes był trochę jako Leo Beenhakker po przejęciu sterów w reprezentacji Polski. Nieraz mówił banały, które pewnie jego podopieczni słyszeli też z ust krajowych trenerów, ale dopiero wypowiedziane przez kogoś z lepszego piłkarskiego świata nabrały swojej mocy. Po dwóch latach pod kierownictwem Brazylijczyka, jamajska federacja została wyróżniona przez FIFA za „najszybszy rozwój”.
Trzeba sobie jednak jasno powiedzieć, że historyczny wyczyn Reggae Boyz nie byłby możliwy, gdyby nie posiłki z zewnątrz. Na polecenie Simoesa prezes Burrell uruchomił komórkę zajmującą się wyszukiwaniem zawodników z jamajskimi korzeniami grającymi w Anglii. Po drugiej wojnie światowej karaibską wyspę na rzecz tamtego kierunku opuściły tysiące ludzi. Brytyjski rząd starał się wypełnić luki na rynku pracy. Niektórzy osiedlali się na stałe. Teraz ich dzieci i wnuki miały szansę wrócić do korzeni. Dzięki tym staraniom w trakcie eliminacji lub tuż po nich do reprezentacji dołączyli Robbie Earle (Wimbledon), Deon Burton (Derby County), Darryll Powell (Derby County), Paul Hall (Portsmouth), Fitzroy Simpson (Portsmouth), Marcus Gayle (Wimbledon) i Frank Sinclair z Chelsea, który raz nawet otrzymał powołanie do reprezentacji Anglii, ale w niej nie zadebiutował. Miał dość czekania, więc skorzystał z oferty kraju przodków.
Taki ruch siłą rzeczy tworzył pewne podziały. Nowa gwardia chwilami czuła, że piłkarze z krajowej ligi niekoniecznie witają ją z otwartymi ramionami. – Daliśmy im większą szansę na dobre wyniki i pomogliśmy w rozwoju ich karier – mówił Frank Sinclair. Nie brakowało też kpin z drugiej strony. Robbie Earle miał ironicznie pytać: – Jeśli złamię nogę na Jamajce, to dostanę znieczulenie, czy dadzą mi okład z liści bambusa?
W trakcie MŚ Earle mówił już jednak z pełną powagą o dumie z reprezentowania Jamajki. Odnosił się do swoich rodziców. – Widząc, że ich syn robi coś pozytywnego dla wyspy, poczuli, że dali coś swojemu krajowi 35 lat po jego opuszczeniu. Jamajka jest naszym domem, choć tak długo tego nie wiedziałem – deklarował.
Simoes od początku robił wszystko, żeby uniknąć jakichkolwiek podziałów. – Nie mam żadnych brytyjskich zawodników. Mam jamajskich zawodników urodzonych w Anglii. Są profesjonalistami i mają większe doświadczenie. Nauczyli się grać w sposób zrelaksowany i dobrze bawić na boisku bez tracenia dyscypliny taktycznej, a piłkarze wychowywani na Jamajce nauczyli się, jak być profesjonalnymi – tłumaczył.
W momencie rozpoczęcia eliminacji do francuskiego mundialu, reprezentacja Jamajki znajdowała się na początku drugiej setki rankingu FIFA. Żeby dojść do ostatniej fazy eliminacji, musiała najpierw pokonać trzy inne szczeble. Na decydującym etapie do rozegrania było 10 meczów w sześciozespołowej grupie. W pierwszych czterech spotkaniach zdobyto dwa punkty i jedną bramkę. Dopiero z nową gwardią na pokładzie wyniki się poprawiły do tego stopnia, że 16 listopada 1997 roku sensacja stała się faktem.
Domowy mecz z Meksykiem. Stadion Narodowy. 35 tys. widzów na trybunach. Stawką awans na mistrzostwa świata. Jamajczycy w trakcie tych długich eliminacji już trzy razy mierzyli się z Meksykanami. W trzeciej fazie wyprzedzili ich nawet w grupie, a w bezpośrednich meczach było 1:2 na wyjeździe (16.10.1996) i niespodziewane 1:0 u siebie (17.11.1996). W fazie czwartej Meksyk w pierwszym spotkaniu triumfował aż 6:0. Teraz jednak Jamajczykom wystarczał remis, a nawet porażka mogłaby dać przepustki, o ile USA nie potknęłoby się z Salwadorem. Wszystko poszło zgodnie z planem. Jamajczycy zremisowali bezbramkowo, Amerykanie wygrali 4:2. Reprezentacja Simoesa awansowała z trzeciego miejsca, wyprzedzając o dwa punkty Kostarykę i o trzy Salwador.
Zapanowała euforia, wszyscy oszaleli z radości. Zawodnicy i trenerzy ruszyli w pościg za Theodorem Whitmore’em, który biegał po boisku z uniesioną flagą w narodowych barwach. Na trybunach ludzie wpadali sobie w ramiona i płakali z radości. Wśród nich był korespondent BBC Garth Crooks, którego rodzice pochodzili z tego kraju. – Wiele już w piłce widziałem, ale czegoś podobnego jeszcze nigdy – przyznawał wzruszony.
Prezes jamajskiego związku, wspominany już wiele razy Horace Burrell, ze łzami w oczach mówił przed kamerami, że jego misja została ukończona. To był historyczny sukces. Jamajka jako pierwszy anglojęzyczny kraj z Karaibów, dostała się na mundial.
– To bez wątpienia najwspanialszy moment w naszej sportowej historii – mówił premier P. J. Patterson. Następny dzień ogłoszono wolnym od pracy, a euforia tak bardzo udzieliła się narodowi, że nie odnotowano w trakcie jego trwania żadnej zbrodni. Na Jamajce był to fakt godny wyjątkowego podkreślenia.
Powiedzieć, że przygotowania do tej imprezy były intensywne, to nic nie powiedzieć. W ciągu sześciu miesięcy poprzedzających turniej Reggae Boyz rozegrali 25 meczów! Futbol przynajmniej na chwilę stał się na wyspie sportem numer jeden, a rząd chciał wykorzystać szum, jaki powstał wokół drużyny za granicą. Jamajska Rada Turystyki przy okazji spotkań z Iranem, Koreą Południową i Arabią Saudyjską kręciła materiały reklamowe. Najważniejszym sprawdzianem był Gold Cup, rozgrywany w lutym ’98. Jamajczycy zajęli w nim czwarte miejsce. W grupie zremisowali z Brazylią (0:0), a pokonali Gwatemalę (3:2) i Salwador (2:0). W półfinale po dogrywce przegrali 0:1 z Meksykiem, a w starciu o brąz tym razem ulegli Brazylijczykom po bramce Romario.
Ostatecznie w 22-osobowej kadrze na MŚ znalazło się aż czternastu zawodników z klubów krajowych, więc Simoes nie zaburzył proporcji. Oprócz tego pojechała cała siódemka „Anglików” oraz Andy Williams z Columbus Crew.
Jamajczycy trafili do grupy z Argentyną, Chorwacją i Japonią, dlatego od razu stało się jasne, że wyjście z niej byłoby niebywałą sensacją.
Przygotowania do finałów nie odbywały się w sielankowej atmosferze. Im bliżej turnieju, tym gorsze były relacje między drużyną a mediami. Miesiąc przed pierwszym meczem w jednej z gazet ujawniono szczegóły dotyczące zarobków Simoesa, podczas gdy w tym samym czasie piłkarze skarżyli się federacji, że premie za udział w MŚ są zbyt małe. Nie pomogła także decyzja selekcjonera o zmarginalizowaniu roli Waltera Boyda (to ten, który zarzucał mu, że bawi się w Boga). Boyd w trakcie eliminacji strzelił kilka ważnych goli, ale Simoes uważał, że jego wpływ na kolegów z zespołu jest problematyczny. Krnąbrny zawodnik miał trudne dzieciństwo, widział, jak gangsterzy zabijają jego najlepszego przyjaciela. W efekcie było go okiełznać trudniej niż pozostałych. Na mundialu za każdym razem grał jako zmiennik.
Jakby tego było mało, jeszcze większy ferment zrobił się za sprawą filmu dokumentalnego „Reggae Boyz” nakręconego przez Ruperta Harrisa. Przedstawiał on bezkompromisowe spojrzenie na relacje w drużynie. W szczególności podkreślone zostały różnice między rodzimymi a brytyjskimi reprezentantami. Ekipa „angielska” obnosiła się ze swoim dużo wyższym statusem majątkowym, co drażniło pozostałych kadrowiczów, egzystujących znacznie skromniej. Część z nich również wtedy nie była profesjonalistami. Fitztroy Simpson miał nawet twierdzić, że fajnie jest mieć dziesięć dziewczyn na Jamajce. „Reggae Boyz” wyemitowano dzień przed pierwszym meczem grupowym z Chorwacją, a zespół to obejrzał. Pomimo oficjalnych zaprzeczeń, Simoes przyznał później, że ten film „zniszczył grupę”.
Na boisku Jamajczycy starali się jednak być jednością, mimo różnic poza nim. 14 czerwca zmierzyli się z Chorwacją. Do przerwy było dobrze, tuż przed zejściem do szatni Robbie Earle ładnym strzałem głową doprowadził do wyrównania. Po zmianie stron jednak Chorwaci zadali kolejne dwa ciosy. Nie popisał się Warren Barrett, który w 58. minucie dał się zaskoczyć centrostrzałowi Roberta Prosineckiego.
Tydzień późnej debiutant z Karaibów zagrał z Argentyną. Darryll Powell, mający uprzykrzać życie Arielowi Ortedze, w 45. minucie wyleciał z boiska. Skończyło się na 0:5, Ortega zdobył dwie bramki, a Gabriel Batistuta w ciągu dziesięciu minut skompletował hat-tricka.
Szans na awans już nie było, ale mecz z Japonią stanowił przynajmniej okazję na danie rodakom trochę radości. Przed tym starciem cała drużyna udała się do… Disneylandu. Być może nieco oczyściło to atmosferę, a może pomogły rytuały wielebnego Ala Millera, który pojechał z kadrą do Francji? Nie wiadomo. W każdym razie Jamajczycy koniec mieli udany. Wygrali z Azjatami 2:1, kolejne historyczne osiągnięcie odhaczone. Bohaterem został pomocnik Theodore Whitmore, autor obu goli. Japończycy później zdobyli bramkę kontaktową, mocno nacierali, ale nic więcej nie potrafili zdziałać.
Reggae Boyz po powrocie do kraju byli witani z wielkim entuzjazmem, lecz sukcesy tamtej reprezentacji nigdy nie zostały powtórzone. Rene Simoes pracował z Jamajką do 2001 roku, a później został trenerem Trynidadu i Tobago. W kolejnych latach był jeszcze selekcjonerem Hondurasu, brazylijskiej reprezentacji… kobiet, Iranu U-23 i Kostaryki. W międzyczasie po raz drugi objął stery u Jamajczyków (2008 rok), jednak tym razem nic wielkiego się nie wydarzyło. Zwolniono go po siedmiu miesiącach.
Piłkarze trochę bardziej skorzystali na tamtym mundialu. Ci już grający w Anglii bez sięgnięcia do korzeni zapewne nigdy nie wzięliby udziału w najważniejszej piłkarskiej imprezie świata. Ci z ligi krajowej mieli zaś niepowtarzalną okazję do promocji. Kilku ją wykorzystało. Niepokorny Walter Boyd wkrótce wyjechał do Swansea. Theodore Whitmore i Ian Goodison spędzili trzy lata w Hull City. Największą karierę zrobił jednak Ricardo Gardner. W lidze jamajskiej debiutował jako 14-latek, w kadrze jako 16-latek, a podczas MŚ dopiero co mógł legalnie pić piwo. Bolton kupił go za milion funtów. Lewy obrońca Reggae Boyz (asystował przy bramce z Chorwacją na mundialu) stał się jedną z legend tego klubu. Spędził w nim 14 sezonów, rozegrał 251 meczów w Premier League (10 goli). Buty na kołku zawiesił w 2012 roku i wrócił na Jamajkę. Dziś prowadzi kadrę U-20 i jest trenerem Harbour View, w którym zaczynał granie.
Po latach członkowie tamtej drużyny chcą już pamiętać tylko o dobrych rzeczach z nią związanych. Dwóch z nich niestety już nigdy nic nie powie, bo zdążyło odejść do wieczności. W 2001 roku, kilka godzin po meczu z Bułgarią, w wypadku samochodowym zginął obrońca Stephen Malcolm (dwa meczu na mundialu). Obrażeń doznał wtedy Theodore Whitmore, ale wrócił do pełnej sprawności. W 2005 roku, również w wypadku samochodowym, żywota dokonał pomocnik Peter Cargill (też dwa mecze na MŚ). Był trenerem Waterhouse FC, jechał na mecz tej drużyny, ale nie dojechał. Ku jego pamięci Sean Paul nagrał utwór Never Gonna Be The Same.
Jamajczykom zostały piękne wspomnienia. Ich reprezentacja po francuskim turnieju zajmowała 24. miejsce w rankingu FIFA. Obecnie jest tam 52., m.in. przed Bułgarią, Japonią, Rosją czy Wybrzeżem Kości Słoniowej. Na kolejny mundial nie udało się dostać, ale mimo wszystko nie mówimy już o takim kopciuszku jak 20 lat temu. W dwóch ostatnich edycjach Gold Cup dochodzono do finału (porażki 1:3 z Meksykiem i 1:2 z USA).
Biorąc pod uwagę powoływanych przez ostatni rok, na Starym Kontynencie Jamajka ma przedstawicieli w takich klubach jak szwedzka Syrianska, słoweńskie NK Domżale czy austriacki Wolfsberger (Wes Morgan z Leicester nie grał w kadrze od 2016 roku, a Leon Bailey z Bayeru Leverkusen poprzestał na jednym meczu dla U-23, późniejsze powołania odrzucał)… Coś nam się wydaje, że francuski mundial jeszcze długo będzie na karaibskiej wyspie wspominany tak, jak u nas mistrzostwa świata z 1974 roku.
PRZEMYSŁAW MICHALAK
***
WSZYSTKIE ODCINKI CYKLU COFAMY LICZNIK:
– Czy da się przegrać 1:10 i zachować twarz? – CZYTAJ TUTAJ
– Wakacyjna miłość po włosku. Toto, król Italii – CZYTAJ TUTAJ
– Być jak Hector Castro – CZYTAJ TUTAJ
– Car Oleg. Bohater jednego meczu – CZYTAJ TUTAJ
– Futbol – wielka porażka Hitlera – CZYTAJ TUTAJ
– Mundial w cieniu kolumbijskiej anarchii i meksykańskiej prowizorki – CZYTAJ TUTAJ