Wielkie toury to jest to. Trzy tygodnie ścigania na najwyższym poziomie w pięknych okolicznościach przyrody i architektury, z najlepszymi kolarzami i emocjami, jakich nie ma nigdzie indziej. Żałujemy, że to już koniec, ale obowiązek każe podsumować tegoroczną edycję włoskiego wyścigu.
Najpierw oddajmy, co mu należne, gościowi, który przez większość wyścigu po prostu nas zachwycał. Bo jechał bez żadnych kompleksów, na maksa, nie kalkulując. I wyglądało to zajebiście, po prostu. Kolarstwo w starym stylu. Przyznamy szczerze, trzymaliśmy kciuki, żeby udało mu się dotrwać do końca, zresztą jak pewnie wielu fanów kolarstwa. Chcieliśmy triumfu cojones nad wyrachowaniem i kalkulacją, ale niestety – Simon Yates opadł z sił na kilka etapów przed końcem i po triumf w klasyfikacji generalnej nie sięgnął. Romantycy napisaliby, że wygrał znacznie więcej, bo pokochały go całe Włochy, choć jest przecież Brytyjczykiem. My romantykami nie jesteśmy, więc życzymy wielkiego sukcesu w przyszłości. Potencjał i umiejętności są z pewnością.
@chrisfroome gana el #giro101 y mete en un lío a la @UCI_cycling@Sammmy_Be le arrebata el triunfo en Roma a @eliaviviani pese al tren que @quickstepteam puso a su disposición.pic.twitter.com/8dIiPcqcPO
— F. J. A. (@fralbaro) May 27, 2018
Yates mógł też zostać pierwszym kolarzem z Wysp, który zdobyłby maglia rosa, różową koszulkę. Nie udało się, bo swoje zrobił Christopher Froome i to on może się teraz poszczycić tym osiągnięciem. Właściwie występ tego gościa możemy streścić do samego 19. etapu. To tam, na 80 kilometrów przed metą, rozpoczął ucieczkę. I dotrwał w niej do samego końca. Choć w sumie nie tyle dotrwał, co rozniósł konkurencję, bo drugi na mecie Richard Carapaz stracił do niego trzy minuty! Napiszemy to z pełną premedytacją i małym podtekstem: Lance Armstrong w swoich najlepszych czasach mógłby mieć z nim problemy.
Skąd podtekst? Bo wciąż nie podjęto decyzji, co zrobić z podniesionym poziomem salbutamolu, jaki nie tak dawno wykryto u Froome’a. To taki lek dla astmatyków (co nas specjalnie w sumie nie dziwi), poprawiający osiągi. Jak się domyślacie – przekroczenie norm może skończyć się zawieszeniem. No i Froome je przekroczył, ale, jak sam mówił, dopóki oficjalnie nie zostanie podjęta decyzja o jego dyskwalifikacji, dopóty jeździć będzie. No i pojechał, po trzeci z rzędu wielki tour. Jest już legendą, pytanie, czy po decyzji władz wciąż nią będzie?
I would like to say that Froome won today 3 Grand Tours in a row and that he’s now at the table of the champions who won all the 3. But sadly, I can’t. UCI and the courts will decide the Vuelta winner. #Giro101
— Mihai Cazacu (@faustocoppi60) May 27, 2018
Jeśli chodzi o posiadaczy pozostałych koszulek, to w górach też najlepszy okazał się Froome. To zasługa właśnie wspomnianego 19. etapu. Żadna niespodzianka, po takim występie musiał okazać się podwójnym zwycięzcą. W klasyfikacji punktowej absolutnie zasłużenie wygrał Elia Viviani. Gość założył koszulkę po raz pierwszy w po drugim etapie i nie oddał jej do samego końca. Zbierał te punkty jak Real Madryt Ligi Mistrzów i uciułał ich wystarczająco dużo, by sprawić wszystkim Włochom (i sobie samemu) radość.
Została klasyfikacja młodzieżowa, a tam najlepszy okazał się 24-letni Miguel Ángel López. To kolejny Kolumbijczyk, który może dużo namieszać wśród najlepszych. Zresztą, jak widać, już zaczął to robić. Nairo Quintana, Egan Bernal i on. Musimy przyznać, że całkiem solidnie to wygląda, a przecież to tylko trzech pierwszych z brzegu, bo Kolumbia dysponuje znacznie większym potencjałem kolarskim.
Chris Froome (Gbr) team Sky takes his first Giro D’ Italia win. Unfortunately the Sulbutamol case hangs like a gallow over his wins. pic.twitter.com/bYBxDTpfIr
— The World of Cycling (@twocGAME) May 27, 2018
Dziś ściganie przebiegało bez historii – dosłownie. Wiadomo, że, już tradycyjnie, był to tzw. „etap przyjaźni”, rozegrany na ulicach Rzymu, ale tym razem przyjazny był aż do przesady. Elia Viviani i Chris Froome stwierdzili wcześniej, że trasa jest niebezpieczna, zgłosili uwagi, a organizatorzy stwierdzili, że w sumie to kolarze mają rację i postanowili „zneutralizować” ostatnich siedem okrążeń. Kolarze mogli walczyć tylko o punkty i etapowe zwycięstwo. Nie było bonifikat czasowych, w klasyfikacji generalnej też nic nie mogło się zmienić. Wygrał Sam Bennet, klubowy kolega Rafała Majki. Froome i reszta stawki, której na etapie nie zależało, dojechała kilka minut później. Plotka głosi, że w międzyczasie zwiedzili Koloseum i zrobili przerwę na pizzę, w jednej z lokalnych knajpek. Przynajmniej na to wskazywałby ten czas.
I to tyle z Włoch. Pierwszy wielki tour w tym roku już za nami. Na następny musimy poczekać aż do 7 lipca, ale z pewnością będzie warto. W końcu zajedziemy do Francji, na największe możliwe ściganie. Tour de France.
fot. Newspix.pl