Reklama

Kibice pytali: „Jacek, 50 tysięcy to za mało?”. Zarząd robił ze mnie kogoś, kim nie jestem

redakcja

Autor:redakcja

24 maja 2018, 18:33 • 9 min czytania 14 komentarzy

Jacek Kiełb w nieciekawych okolicznościach rozstał się z Koroną Kielce. Zawodnik, naszym zdaniem słusznie, czuje się niedoceniony i oszukany, choć tu i tam można usłyszeć, że z klubu odchodzi ze względu na zachłanność, czyli de facto na własne życzenie. O szczegółach rozstania w audycji „Kluby do recenzji” piłkarz opowiedział Wojciechowi Pieli i Łukaszowi Grabowskiemu (Przegląd Sportowy), nie oszczędzając ludzi rządzących Koroną, a jednocześnie podkreślając swoje przywiązanie do złocisto-krwistych barw. 

Kibice pytali: „Jacek, 50 tysięcy to za mało?”. Zarząd robił ze mnie kogoś, kim nie jestem

Otrząsnąłeś się już trochę po tym, co się stało? Na pewno mocno przeżyłeś odejście i to, że w przyszłym sezonie w Koronie już nie zagrasz. 

Na pewno ludzie, którzy mnie znają, widzieli, że miałem parę bardzo ciężkich dni, ale teraz muszę dojść do siebie. Doszło do mnie, że życie toczy się dalej, muszę przełknąć gorzką pigułkę. Przede mną kolejne wyzwania, ale jeszcze nie wiem jakie. Na razie odpoczywam, muszę trochę zresetować głowę po tym wszystkim.

Byłeś rozżalony z powodu takiej formy pożegnania? Wiemy, jak to się odbyło, oddałeś dla tego klubu dużo serca, tak samo jak Radek Dejmek, a mamy wrażenie, że ze strony działaczy nie odbyło się to tak, jak powinno.

Wiadomo, że żal nic tutaj nie pomoże. Oni wybrali taką formę pożegnania i nic mi do tego. Najważniejsze w tym wszystkim jest dla mnie to, że mogłem podziękować kibicom za doping i walkę o mnie i mój kontrakt. To rzadko spotykane, że kibice piszą takie pismo. Wszystko, co działo się teraz wokół mnie, było dla mnie bardzo budujące, ale tym samym dużo cięższe. Byłem pewny, że dojdziemy do porozumienia. Ja naprawdę chciałem zostać, dlatego nie podejmowałem żadnych rozmów.

Reklama

Skoro chciałeś bardzo zostać w Kielcach, to co się wydarzyło, że to się nie uda? Rozbieżności finansowe były za duże?

Nie, absolutnie. Jeśli chodzi o finanse, to byśmy się dogadali bez problemu. Ostatnio zdałem sobie sprawę, że ludzie naprawdę myślą, że poszło o ten jeden podpunkt, który się nie zgadzał. Prezes Zając od początku stycznia mówił, że chce mnie w Koronie i ja byłem spokojny, że tutaj zostanę. Nikomu chyba nie muszę tłumaczyć, jak czuję się w Kielcach i naprawdę nie zawracałem sobie niczym głowy. Po pierwszych rozmowach w lutym i marcu wszystko poszło w kierunku długości kontraktu. Na początku były to trzy lata, ale po kolejnym spotkaniu to się zmieniło na dwa lata. Zaoferowałem też swoje usługi jako trenera dzieci i wszystko było po stronie zarządu. Na ostatnim spotkaniu, które odbyło się dwa tygodnie temu, byłem nastawiony na to, że podpiszę kontrakt na dwa lata, ale okazało się, że jest tylko rok, ponieważ rada nadzorcza podjęła taką decyzję. Nie mogłem zrobić nic innego, jak po prostu odrzucić taką ofertę, bo nie byłem o niczym poinformowany. To wszystko pojawiło się tak nagle, że nie chciałem, żeby za pół roku przeżywać to samo. Oczekiwałem odrobiny stabilizacji i podjąłem decyzję, że na ten rok się nie zgodzę. Jeżeli chodzi o kwestie finansowe, to znaleźlibyśmy wspólny język.

To, co mówisz, jest najważniejsze, bo na forach Korony wiele osób zarzucało ci, że najpierw dostałeś propozycję trzyletniego kontraktu, ale pieniądze były niesatysfakcjonujące, potem dwuletniego i to samo, więc dostałeś roczny kontrakt i też się nie chciałeś zgodzić. Pojawiają się zarzuty, że rozbiło się o finanse, a tymczasem głównym czynnikiem był okres trwania kontraktu i sposób negocjacji.

Dokładnie tak. Tym bardziej jest mi przykro, że niektórzy mogą tak myśleć. Po ostatnim meczu podszedł do mnie starszy pan i powiedział: „Jacek, mogłeś na ten rok podpisać. Pięćdziesiąt tysięcy miesięcznie to dla ciebie mało?”. Byłem po prostu w szoku, bo wtedy doszło do mnie, że ludzie naprawdę myślą, że zarabiałem takie pieniądze w Koronie. Jakby mnie piorun strzelił! Nie mogę obracać kwotami, ale tak wysokie kwoty nie padały. Gdybym dostał taką ofertę, to gwarantuję, że bym ją podpisał. To wyglądało zdecydowanie inaczej. Ja chciałem po prostu stabilizacji i nie przeżywać za rok tego samego. Jeśli chodzi o fora, to ja tego nie czytam, ale dochodziły do mnie różne słuchy. Sposób negocjacji był dla mnie od początku nie w porządku. Najpierw zaoferowano mi dłuższy kontrakt, a potem w mediach tłumaczono, że zawodnikom powyżej 28. roku życia proponuje się roczne umowy. No dobra, spoko, umawialiśmy się na coś innego, a nagle wszystko zostało zmienione. Ja też odczuwałem, że coś się dzieje, bo zawsze byłem w grupie zawodników, która chodziła do prezesa na rozmowy odnośnie spraw dotyczących szatni, a od jakiegoś czasu byłem pomijany. Powoli czułem, że coś jest nie tak, ale nie zdawałem sobie sprawy, że rzucą mi roczny kontrakt i odwrócą niektórych kibiców ode mnie.

Jeśli poruszamy już trudne kwestie, to jest też kwestia meczu, na który nie pojechałeś, bo powiedziałeś, że jesteś zbyt poruszony całą sprawą i nie będziesz w stanie dobrze zagrać. Jak to wyglądało z twojej perspektywy?

To akurat było po rozmowie, podczas której dostałem propozycję rocznego kontraktu. Zostałem poinformowany, że to się już nie zmieni i to ostateczna decyzja. W tym momencie wiedziałem, że to jest koniec. Było mi bardzo ciężko z tym wszystkim. Do mojej żony zaczęło dochodzić, że znów będę musiał zmieniać miejsce zamieszkania, a byliśmy nastawieni na coś innego. Moja córka chodzi tutaj do przedszkola, jest do niego bardzo przywiązana, a teraz trzeba wszystko zmieniać. To takie drobne szczegóły, których mógłbym wymieniać teraz bardzo dużo. Mam tutaj przyjaciół, ludzi, którzy mnie wspierają. To sprawia, że bardzo dobrze czuję się w Kielcach, nie chodzi tylko o to, że gram w Koronie. W ostatnich meczach wchodziłem na 15-20 minut, więc poszedłem do trenera i powiedziałem, że w tym momencie, gdy moja głowa jest gdzie indziej, nie czuję, żebym mógł pomóc drużynie, byłbym wręcz osłabieniem. Wydaje mi się, że dobrze zrobiłem, bo nawet gdybym wszedł to boisko, to byłoby tak, jakbym nie wszedł. Chciałem po prostu dobrze dla drużyny, bo wiedziałem, że nie pomogę ani w szatni, ani tym bardziej na boisku. Fizycznie czułem się dobrze, ale głowę miałem tak pełną, że nie byłem w stanie grać i podjęcie takiej decyzji było lepsze dla Korony. Gdybym patrzył tylko na siebie, to postąpiłbym inaczej.

Reklama

Nie masz żalu, że nie dostaliście szansy wyjścia na środek boisk, przyklaśnięcia kibicom i otrzymania pamiątkowej koszulki? Jeśli dobrze kojarzę, to dostaliście tylko pamiątkowe tablice.

Tak, były duże zdjęcia i kwiaty, jakiś napis na tablicy z podziękowaniami za sezony w Koronie. Dla mnie najgorsze było jednak to, że przyszło tak mało ludzi. Chciałbym wszystkim podziękować, pomachać po meczu. Tym, co mogłem, przybiłem piątkę, ale najważniejsze jest dla mnie, żeby ludzie wspominali „Rybę” takim, jakim był, a nie jakim chce mnie zrobić zarząd. Teraz próbują mnie przedstawić jako osobę, którą nie jestem. Umówmy się, jeżeli prezes Zając z panem Paprockim wzięliby mnie na rozmowę i powiedzieli „Jacek, posłuchaj, nie chcemy cię,”, moglibyśmy zrobić to tak, żeby nie odwracać kibiców. Są przecież kibice, którzy stanęli w mojej obronie, po co więc odwracać ich jeszcze przeciwko Koronie? Po co robić takie rzeczy? Trzeba patrzeć na dobro klubu. Kiełb to nie jest sto procent, a tylko jakaś cząstka Korony. Korona musi iść dalej, nowi zawodnicy muszą robić wszystko, żeby kibice ich polubili i wykonywać zadania trenera. To jest w tym momencie najważniejsze. Jeżeli jednak ktoś ma jaja i powie mi szczerze, jaka jest sytuacja, to dla mnie jest to coś innego. Tymczasem kibicom przedstawiano inną relację, a oni potem do mnie dzwonili i pytali czemu tak postępuję, a ja robiłem wielkie oczy, bo takich sytuacji w ogóle nie było. Nie będę tych sytuacji przytaczał, bo sprawiłbym dużo przykrości całemu zarządowi, ale mam pretensje do działaczy, że nie byli ze mną szczerzy. Jakby byli szczerzy, podeszliby do mnie i szczerze powiedzieli, że mnie po prostu nie chcą. Byłoby inaczej. Wiadomo jednak, jak to wszystko wyglądało.

Mimo tego, że odchodzisz, to na pewno będziesz kibicem Korony. Po ostatnim meczu powiedziałeś, że działacze wolą ściągać piłkarzy, którzy nie wiedzą, gdzie są Kielce. Jako kibica nie boli cię, że sprowadza się tylu zagranicznych piłkarzy, a zawodników takich jak ty traktuje się różnie?

To była przenośnia dotycząca tego, że ściąga się różnych ludzi, a najbardziej potrzebujemy Polaków, najbardziej wychowanków, którzy „kumają”, wiedzą, że to jest Korona. Że jeśli ktoś nie zdąży włożyć nogi, to inny gość pójdzie tam głową. Są wychowankowie, którzy świetnie wyglądają i wiem, że dadzą sobie radę. Nie wydaje mi się, że ludzie, o których powiedziałem, że „nie wiedzą, gdzie są Kielce”, nie oddawali życia za ten klub. Tacy ludzie, którzy w razie czego krzykną i podniosą drużynę, są potrzebni. Mam nadzieję, że w Koronie pójdą po rozum do głowy i będą takich ściągać. No i że będą to Polacy. W tej szatni potrzeba jak najwięcej wychowanków, żeby się uczyli. Piotr Malarczyk był bardzo dobrym duchem, to osoba, której zależy na Koronie.

Kiedy patrzysz na poprzedni sezon, to jego końcówka mocno rzutuje na twoje odczucia? Atmosfera w szatni po odpadnięciu z Pucharu Polski nie była dobra, ale może będziesz starał się pamiętać o jesieni, gdy wbrew logice wyniki były bardzo dobre?

Jesienią wyglądaliśmy bardzo dobrze. Sami byliśmy czasami pod ogromnym wrażeniem samych siebie. Zaskoczyliśmy nie tylko trenera, ale też kibiców. Wszystko wyglądało tak fajnie, że balonik został mocno napompowany i wydawało się, że na wiosnę damy radę. Gino Lettieri to naprawdę dobry trener, ale w rundzie wiosennej atmosfera mocno nam siadła. Nie będę tutaj przytaczał wszystkich sytuacji, ale po prostu bardzo się zepsuła. To miało wpływ na to, że odpadliśmy z Pucharu Polski i końcówka w lidze wygląda tak, a nie inaczej. Niektórzy mówią, że to kwestia taktyki. Jakbyśmy zremisowali drugi mecz z Arką, to Gino byłby wielki, wszyscy nosiliby go na rękach i wszystko byłoby okej. My tego dwumeczu nie przegraliśmy ani w Kielcach, ani w Gdyni. Przegraliśmy go dużo wcześniej, ponieważ atmosfera nie była taka, jaka powinna być w szatni Korony.

Mówisz, że to nie kwestia taktyki, ale w tamtym meczu męczyliście się na boisku. Arka nie była też rywalem, którego nie mogliście ograć, więc to, co mówił Mateusz Możdżeń, że trener kazał wam grać długie piłki na napastników, trochę wam jednak przeszkodziło. Wydaje się, że ten błąd trenera jednak był.

Błąd popełnił każdy. Każdy mógł zagrać lepiej i zdajemy sobie z tego sprawę. To, że nie awansowaliśmy do finału, będzie nas boleć do końca życia. Człowiek świrował na punkcie tego finału. Gdy chodziłem spać, to w głowie widziałem, jak podnoszę ten puchar. Ludzi, którym najbardziej zależało, ta porażka mocno uderzyła. Morale od razu spadło. Nie można jednak czepiać się tylko trenera czy taktyki. To była nasza wspólna porażka, która bardzo zabolała.

Jak będziesz wspominał Gino Lettieriego? To ciekawe, bo powiedziano i napisano o nim już chyba wszystko.

Różne historie mogą chodzić o trenerze Gino, ale jako trener i taktyk jest niesamowitą osobą. Czasem boi się wziąć kogoś na rozmowę i powiedzieć coś w cztery oczy, często miał ze mną taką sytuację, ale mam nadzieję, że się tego nauczy. Jako trener jest naprawdę fajny, powinien się tylko nauczyć robić atmosferę w szatni. Ja bym mu w tym pomógł, gdyby przyszedł i poprosił, lecz w pewnym momencie zostałem odpalony. Nie będę sam chodził i starał się pomóc, skoro trener w pewnym momencie nie był ze mną szczery.

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

14 komentarzy

Loading...