Tyle mówiło się w ostatnim czasie o możliwych zmianach gospodarzy mundiali, czy w kontekście Kataru, czy też Rosji. Niektórzy proponowali przecież bojkot tegorocznych mistrzostw, mieszając do futbolu sprawy społeczno-polityczne. W najlepszym przypadku było to myślenie życzeniowe, które – jak czas pokazał – raczej nie ma szans się spełnić. W najgorszym zaś, szaleństwo nawet bez większych argumentów na jego poparcie.
Katar oraz panujące tam obyczaje oraz warunki skutecznie polaryzują jednak nie tylko piłkarskie środowisko. Czy możliwy byłby scenariusz, według którego ten mały, lecz obrzydliwie bogaty kraj straciły możliwość organizacji najważniejszej międzynarodowej sportowej imprezy? Korupcyjny smród ciągnie się za szejkami od dawna, ale chyba nic większego z tego nie wyniknie. „Kasa kasa, wielu się wyprze”. Nawet pomimo strachu, jaki padł na to arabskie państwo w związku z widmem „mundialu, który nigdy się nie odbył”.
To oczywiście przenośnia, ale plan na turniej z 1986 roku był zupełnie inny, niż ten ostatecznie zrealizowany. Bo choć jego warunki zostały ustalone blisko półtorej dekady wcześniej, to jeszcze na cztery lata przed rozegraniem go wiele wskazywało na to, iż odbędzie się w pierwotnie wybranym kraju. Mało brakowało bowiem, abyśmy „rękę Boga” obejrzeli nie w Meksyku, lecz w… Kolumbii. A że Los Cafeteros przygotowywali się do organizacji imprezy praktycznie od piętnastu lat, to tym bardziej – powierzchownie patrząc na sprawę – mogło dziwić.
Przyznanie im roli gospodarzy było praktycznie ostatnim wielkim rozstrzygnięciem, którego podjął się prezydent federacji, Stanley Rous. Jego następca, Joao Havelange, miał natomiast znacznie bardziej reformatorskie zapędy i również ta zmiana na najwyżej postawionym w futbolu stołku nie była bez znaczenia dla rozgrywek z sprzed ponad trzech dekad. Brazylijski szef wszystkich szefów zyskał wówczas ogromne poparcie ze względu na chęć pomocy nieco słabiej rozwiniętych piłkarsko krajów. Można wręcz powiedzieć, iż to on położył podwaliny pod trend, jaki możemy obserwować do dzisiaj – ciągłe rozbudowywanie formatu mistrzostw, aktualnie do absurdalnych wręcz granic. Nie będzie chyba przesadą powiedzenie, że mundial już dawno stracił prestiż pod względem swojej elitarności.
Jedną z pierwszych decyzji Havelange’a była właśnie ta, o zaproszeniu na turniej kolejnych 8 reprezentacji – od 1982 roku do rywalizacji o Puchar Świata miały przystępować 24 ekipy. Los Cafeteros natomiast swoją ofertę co do organizacji rozgrywek złożyli znacznie wcześniej, pisząc się na nie w starszej formie. Bardzo nie w smak było im więc to, że warunki zmieniły się tak nagle, a oni nie mieli nic do gadania. Nie tak załatwił to Misael Pastrana Borrero, prezydent tego kraju, który przez wiele lat mocno lobbował w FIFA za przyznaniem Kolumbii możliwości organizacji mundialu. Może nie tyle co czuł, że jego państwo jest jakkolwiek oszukiwane przez federację, ale traktowane jako kraj drugiej kategorii? Owszem. Mocnym argumentem z jego strony było to, iż już wcześniej turniej odbywał się w Urugwaju, Brazylii, Argentynie, a nawet Chile. Borrero domagał się swoistego zadośćuczynienia od losu, które z perspektywy czasu chyba moglibyśmy nazwać czymś w rodzaju wyrównywania szans. Szukał bowiem dodatkowych powodów, aby móc wpakować jeszcze więcej pieniędzy w sport, którego rozwój dodałby mu splendoru oraz poparcia w dalszej karierze politycznej.
W Kolumbii jednak praktycznie od zawsze było niespokojnie, społeczny tumult wzmagał się regularnie, a piłka – jak to często bywa w krajach, gdzie problemy życia codziennego uniemożliwiają normalne funkcjonowanie – stanowiła eskapistyczną możliwość oderwania się od przyziemnych problemów. Nawet w kontekście „piłkarskiego El Dorado”, jakie powstało w lidze kolumbijskiej w latach 50. Jonathan Wilson pisał, że – w dużym skrócie – futbol to jedna z niewielu rzeczy, które pozwalały mieszkańcom tego państwa oderwać się od przygnębiającej, brutalnej i krwawej rutyny.
Przez kolejne dekady tamtejsza piłka przeżywała różne wzloty oraz upadki, aczkolwiek na wspominany przez nas okres trzeba spojrzeć zdecydowanie szerzej, niż tylko z perspektywy sportowej. Bo mimo, że ten stanowił dla Kolumbijczyków niezbędną wręcz ucieczkę, to jednak w dobie wielu innych poważniejszych problemów, często słusznie schodził na znacznie dalszy plan.
W 1982 roku zapadła ostateczna decyzja, którą ogłosił kolejny prezydent, Belisario Betancur. – Z przykrością i wielkim żalem wobec moich rodaków pragnę zakomunikować, iż Kolumbia nie zorganizuje mistrzostw świata w 1986 roku. Aktualnie mamy na głowie zbyt wiele problemów, aby kwestia taka jak piłkarski mundial była priorytetowa względem wszystkich innych, z którymi przyszło nam się zmagać. Nie mamy wystarczająco dużo czasu, aby sprostać nowym wymaganiom FIFA, a także należycie ugościć zagranicznych gości – dowodził.
– Betancur wolał zainwestować pieniądze znacznie inaczej. Na przykład w szpitale, rozwój oświaty, a także wiele innych projektów, które miały służyć społeczeństwu w życiu codziennym. Do dziś trwa debata co do tego czy uczynił słusznie. Kolumbijczycy podchodzili do organizacji mundialu z euforią, zaś po rezygnacji z niego w kraju zapanowało wielkie przygnębienie – tłumaczył Francisno Henao, doświadczony dziennikach pochodzący z Cali.
Nie trzeba być psychofanem serialu „Narcos”, aby domyślić się, do czego tak naprawdę nawiązywała głowa państwa. Na początku lat 80. Kolumbia stanęła nad przepaścią. Każdy, kto miał odwagę zajrzeć w dół dostrzegł nie więcej niż jedną wielką anarchię, która coraz bardziej trawiła kraj. Zastraszająco szybkie pikowanie pod kątem ekonomicznym, to jedno. Dużo większym problemem był – to określenie jest mocne, aczkolwiek wydaje się nam trafne – terroryzm, jakiego dopuszczały się rzesze ludzi. Czasem przestępcy z konieczności, czasem z wyboru.
Chcąc dojść do źródła tej sytuacji chyba musielibyśmy napisać całą książkę, a nie ten jeden artykuł. To temat zbyt szeroki, aby za grzech nie uznać próby każdego streszczenia go, ale trudno od niego uciec. Na pewno powinniśmy zwrócić uwagę ku ugrupowaniu „M-19” (Ruch 19 kwietnia), które rozpoczęło swoją działalność na początku lat 70. Zrzeszało ono zwolenników teorii przedstawiającej prezydenckie wybory z 1970 roku jako sfałszowane. Z biegiem lat partyzanckie działania członków M-19 stawały się coraz ostrzejsze, zaczęło dochodzić do zabójstw, zamachów, bojówkarzom udał się nawet podkop do arsenału kolumbijskiej armii! Po 1982, kiedy Betancur zdecydował o odpuszczeniu mundialu, działała jeszcze ostrzej, na przykład bombardując ambasadę Hondurasu czy też atakując kolumbijską siedzibę sądu najwyższego.
A jakby tego było mało, najlepsze lata przeżywał wówczas również „Kartel z Medellin”, dowodzony przez samego Pablo Escobara. Narkotykowy baron dosłownie i w przenośni trząsł wtedy całym krajem, a jego zasada „plata o plomo” (hiszp. srebro lub ołów) ciemiężyła ogromną część ludności, w tym oczywiście najważniejszych dygnitarzy, polityków, oraz wielu innych wysoko postawionych osobistości. Albo współpracowałeś z kartelem, albo dostawałeś kulkę w łeb, nie było drogi pośredniej. Ironicznie mówiono wtedy nawet, iż kiedy Pablo kichnie, cała Kolumbia krzyczy „na zdrowie!”. To oczywiście ogromne uproszczenie, ale ta namiastka sposobu działania powinna dawać wam obraz co do tego, jak daleko znajdowała się w tamtych latach Kolumbia od stanu, w którym byłaby gotowa godnie zaprezentować się przed całym światem. Bynajmniej nie mamy tutaj na myśli jakiejkolwiek dyspozycji sportowej.
Zwłaszcza, że Pablo również piłką nożną był żywo zainteresowany. Organizował mecze, w którym zaproszone przez niego osoby grały o milion dolarów, a w poszczególnych składach znajdowali się zarówno futbolowi działacze, jak i zwykli zawodnicy. Nikt nie odmawiał, w obawie o utratę życia. Ale to tylko wisienka na torcie, bo prawdziwe przestępcze igrzyska odbywały się przy udziale klubów z najwyższej ligi kolumbijskiej, gdzie praktycznie każdy baron musiał mieć w swym władaniu jakiś zespół. Escobar szczerze zakochał się w Atletico Nacional, „El Mexican” dowodził Millonarios, zaś bracia Orejuela Americą z Cali.
Możecie sobie łatwo wyobrazić co działo się wówczas za kulisami tamtejszej piłki nożnej. Korumpowano dosłownie każdego. Działaczy, co logiczne, aby podejmowali dobre dla poszczególnych klubów decyzje instytucjonalne. Piłkarzy, bo to i dodawało gangsterom splendoru – z Escobarem blisko trzymał się choćby Rene Higuita, za co zresztą trafił do więzienia – a także pozwalało wygrywać mecze. No i oczywiście sędziów. W ich przypadku musiało to wyglądać zupełnie niczym polski teleturniej „Awantura o kasę”, czyli na zasadzie licytacji – „biorę od każdego 200 tys. kolumbijskich pesos i słucham państwa”. A jeśli ktoś został przekupiony i potem nie wywiązał się z powierzonego mu zadania… Cóż, eliminowano bezużyteczne jednostki. Tak jak na przykład Alvaro Ortegę, na którego Pablo wydał wyrok śmierci po meczu jego Atletico z Americą, sterowaną przez braci Orejuela. Porwania, szantaże, a nawet pytanie arbitrów o srebro lub ołów były na porządku dziennym.
Mundial w takich warunkach po prostu nie miał prawa odbyć się w spokoju oraz harmonii. Utrzymanie go przy Kolumbii groziłoby jeszcze większą krwawą łaźnią niż dotychczas.
W szalonym pośpiechu organizowano plebiscyt mający wyłonić nowego gospodarza mistrzostw. Pozostały do nich tylko 3 lata, więc chcąc czy nie, trzeba było skierować wzrok ku tym krajom, w których istniejąca już infrastruktura pozwalająca na zorganizowanie tak wielkiej i hucznej imprezy sportowej. Decydowano w 1983 roku w Sztokholmie, gdzie zresztą również nie obyło się bez kontrowersji. Te wydawały się być wręcz wpisane w krajobraz gierek osób w tej sprawie decyzyjnych.
Jako pierwsza zgłosiła się Kanada. Jako pierwsza została też odrzucona, co argumentowano chociażby tym, iż nie posiada ona praktycznie żadnych tradycji piłkarskich. Miało to jakiś sens, aczkolwiek warto zaznaczyć jedną rzecz – pod względem merytorycznym Kanadyjczycy przygotowali się do walki o turniej w możliwie najlepszy sposób. Stworzyli szeroko zakrojoną prezentację przedstawiającą argumenty za ich kandydaturą, wystosowali do kongresu FIFA 90-stronicowy dokument, gdzie omówili szczegóły ich mundialowego projektu. Wszystko wyglądało wyjątkowo rzeczowo i obiecująco, lecz nie wystarczyło, by przekonać sterników federacji. To samo zresztą tyczyło się Stanów Zjednoczonych, w podobnym stopniu chętnych do przejęcia przypadkowego dziedzictwa po Kolumbijczykach.
Nic z tego. FIFA zdecydowała się powierzyć organizację mistrzostw Meksykowi, który nawet niespecjalnie wysilał się, aby wygrać w konkursie. Przedstawiciele kanadyjskiego związku określili ten wybór jako żart, podobno wymachując przed twarzami działaczy swoją wcześniej przygotowaną mundialową biblią, która w porównaniu z 10-stronicowym raportem zwycięzców jawiła się niczym encyklopedia. Mundial trafił zatem do Meksyku po raz drugi w ciągu 16 lat, pomimo tego, że równocześnie kraj ten zżerał dług w wysokości 80 miliardów dolarów, stuprocentowa inflacja oraz organizacyjna prowizorka. Czy jednak mogło być inaczej, skoro Guillermo Cenedo, ówczesny wiceprezydent FIFA był również jednym z ojców założycieli Televisy, meksykańskiego gigant telewizyjnego, a także zasiadał w zarządzie OTI (Organización de la Televisión Ibroamericana), która odpowiadała za dystrybucję praw do transmisji mundialu w regionie?
Przymknięto zatem oko na wiele niedogodności, których Meksykanie ostatecznie nie rozwiązali. Pod względem wielkości infrastruktury jedynie Estadio Azteca spełniał wszystkie wymogi, aby stać się areną zmagań międzynarodowych. Poza tym? Kiepścizna. Reszta obiektów była stosunkowo mała, zaś trawa w stanie nie lepszym niż na obojętnie jakim podwórku. Godzinowo próbowano dopasować się do czasu europejskiego, co też generowało kolejne absurdy – ani jednego spotkania nie rozegrano przy świetle reflektorów. Wszystkie odbywały się w dzień, a że bylibyśmy właśnie w sile meksykańskiego lata, to zdarzało się, że piłkę kopano przy 40-stopniowych upałach. Nikogo nie obchodziło zdrowie zawodników, tak samo jak ich prywatność. Fotoreporterów musiano odganiać od linii bocznych, ponieważ w żaden sposób nie odgrodzono ich od zawodników. Wymowna była też sytuacja, w której Gary Lineker tuż przed rozpoczęciem spotkania nagrywał jeszcze reklamówkę sportową dla ITV.
Nas, kibiców po drugiej stronie świata „kupił” jednak poziom sportowy zaprezentowany przez dużą część drużyn. Przymykając oczy na wszelakie – wybaczcie eufemizm – niedociągnięcia, to był naprawdę dobry mundial pod względem stricte piłkarskim. Tęskniliśmy za jego widowiskowością przez lata, bo ten z 1990 roku w porównaniu z drugim meksykańskim nudził do bólu, zaś amerykański z 1994 kłuł w oczy swoją komercyjnością. Choć z perspektywy czasu akurat ta kwestia wydaje się być dziś dość groteskowa.
Jednocześnie nie ulega też wątpliwości, że kwestia organizacji mundialu 86′ nie miała wiele wspólnego z samą piłką nożną. Zbyt dużo wydarzyło się wokół tego turnieju, by sprowadzać go jedynie kopania futbolówki. Zbyt wiele złego zarówno pod względem społecznym jak i etycznym. Odegrano przy tym polityczny kabaret, który de facto był tylko jednym z wielu małych kroczków wykonanych w skorumpowanej historii mundiali. Ale czy może być przestrogą na przyszłość? Tylko teoretycznie, skoro w grze wciąż jest broń ciągle zwiększająca swoją siłę rażenia. Pieniądze.
Mariusz Bielski
Fot. NewsPix.pl
***
WSZYSTKIE ODCINKI CYKLU COFAMY LICZNIK:
– Wakacyjna miłość po włosku. Toto, król Italii – CZYTAJ TUTAJ
– Być jak Hector Castro – CZYTAJ TUTAJ
– Car Oleg. Bohater jednego meczu – CZYTAJ TUTAJ
– Futbol – wielka porażka Hitlera – CZYTAJ TUTAJ