Reklama

Mamma mia! Milik cudownym uderzeniem zamiata Sampę pod dywan

redakcja

Autor:redakcja

13 maja 2018, 23:18 • 5 min czytania 10 komentarzy

Wszyscy doskonale wiedzieliśmy, że mecz w Genui nie miał żadnego znaczenia zarówno dla Sampdorii, jak i Napoli. Jednakże nie było lepszej okazji, by zrobić przegląd kadry, jak właśnie tego majowego wieczoru. Na plac od pierwszej minuty wybiegli Kownacki, Linetty, Bereszyński i Zieliński, a wiadome było, że Milik wejdzie w drugiej połowie. I oprócz prozaicznego, niecelnego podania na własnej połowie “Karolka”, nie odnotowaliśmy żadnego minusa przy którymkolwiek nazwisku. To był dobry mecz naszych kadrowiczów, ze wskazaniem na Piotrka i Arka. Napoli wygrało 2-0, a jedną z bramek zdobył Milik. 

Mamma mia! Milik cudownym uderzeniem zamiata Sampę pod dywan

Doliczony czas meczu. Turyn. Jose Callejon wrzuca futbolówkę z rzutu rożnego, a Kalidou Koulibaly wchodzi w defensywę Juventusu jak w masło, tym samym umieszczając piłkę w siatce. Euforia. Szaleństwo. Neapol, pomimo niedzielnej nocy, zamienił się na 24h w jedną, ogromną melanżownię. Sejsmograf odnotował na tyle częste drgania, że uznał, iż pod Wezuwiuszem nastąpiło małe trzęsienie ziemi. “Końcówka Serie A zapowiada się zajebiście” – zapewne w ten sposób pomyślało sobie wielu obserwatorów włoskiej ligi.

Szkoda, że było inaczej.

Napoli w błyaskwicznie wypisało się z walki o Scudetto, a głównym prowokatorem trudnej sytuacji, w której znalazła się ekipa Azzurrich był wspomniany bohater z Turynu, Koulibaly. Czerwona kartka po kilku minutach gry we Florencji to nie najmądrzejsza decyzja w życiu Senegalczyka. Następnie na dokładkę drużyna Maurizio Sarriego spektakularnie pokpiła sprawę jeszcze bardziej, remisując na San Paolo z Torino. Niektórzy słusznie zauważą, że Napoli przed dwoma spotkaniami o 20:45 miało jeszcze matematyczne szanse na majstra. Niestety, ale tylko matematyczne.

Przy rozpoczęciu ostatniego meczu w Genui, trener Giampaolo pokazał nam nowe, taktyczne rozwiązanie z udziałem Bartka Bereszyńskiego, Dennisa Praeta i Gastona Ramireza.

Reklama


Jeśli chodzi o piękne akcje w pierwszej połowie, nie było ich za wiele. Do tej grupy zaliczamy sytuację, kiedy to Dries Mertens wpakowal futbolówkę do bramki. Jednak sędzia asystent podniósł chorągiewkę i gol nie został uznany. Potem już klasyczne Napoli, które oglądamy od kilku miesięcy. Główna myśl? Walimy głową w mur, licząc, że Insigne bądź Mertens na kilka sekund zamienią się w geniuszy. Dzisiaj było identycznie. Najjaśniejszym punktem w ekipie gości niewątpliwie był Piotrek Zieliński. Raz spróbował uderzyć, futbolówkę parować musiał Vid Belec, choć zapewne aż do teraz szczypią go ręce po tej bombie. Potem ładnie wraz z Driesem Mertensem rozklepali defensywę Sampdorii, Polak następnie podał do Callejona, ale jego lekki strzał został wybroniony przez zastępcę Emiliano Viviano. I to na tyle z pierwszych 45 minut.

Jedyne, co trzymało nas przy telewizorach, to myśl, że gorzej być nie może. Czyżby zawodnicy nie rozpieścili nas cudownymi akcjami rodem z gry komputerowej, ale przynajmniej było ciekawiej. Na początku drugiej odsłony indywidualny rajd zaserwował nam Dawid Kownacki. Jeden z sześciu napastników wyselekcjonowanych przez Adama Nawałkę minął balansem ciała Jorginho, a następnie lewą nogę spróbował skierować piłkę do siatki. Niestety na próbie się skończyło. Futbolówka minęła bramkę Pepe Reiny. Chwilę później odpowiedziało Napoli, a dokładniej duet liliputów. Insigne wraz z Mertensem rozklepali bajkopisarza stopera Andersena, ale Włoch swoim uderzeniem trafił idealnie w będącego w niezłej formie Vida Beleca.

W końcu i Maurizio Sarri musiał przejrzeć na oczy. Napoli chciało wygrać, więc trzeba było zamazać obraz nędzy i rozpaczy. Do tych celów szkoleniowiec z Italii ma specjalnego żołnierza.

A imię jego Arkadiusz.

Milik wszedł na boisko w 70. minucie, a już kilkadziesiąt sekund później zdobył fenomenalną bramkę, ku uciecze wielu Polaków przed telewizorami oraz Włochów na trybunach. Arek przyjął futbolówkę, obrócił się z nią i z lewity strzelił tak, że Belecowi pozostała obserwacja toru lotu piłki. Panie i panowie – tak to się robi.

Reklama

A teraz coś dla koneserów dobrej komedii, gdyż właśnie takową zapodali nam w Genui. Kibice Sampy, po trafieniu Milika, złapali lekkiego pierdolca i zaczęli skandować wulgarne przyśpiewki w stronę swoich “ulubieńców”. Claudio Gavillucci postanowił zatrzymanie spotkania, a nawet rozważał zakończenie rywalizacji, do czego ostatecznie nie doszło. Natomiast to co zrobił Massimo Ferrero… On znany jest ze swojej szaleńczej duszy, która dała o sobie znać i tym razem. Prezes Sampdorii zleciał zatem na boisko, następnie wszedł na nie, podbiegł w stronę kibiców, wyjaśnił sobie coś z nimi i wrócił do swojej loży. A fani, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zostali uspokojeni.

Następnie Napoli postanowiło zamknąć mecz w Genui. Gracze Sarriego skorzystali z jednego z miliona wariantów rozegrania rzutu rożnego i Raul Albiol zdobył bramkę, która odbarwiła nam do resztek owe starcie. Asystę przy tym trafieniu zaliczył Mario Rui.

Jednak to zwycięstwo i tak nie miało żadnego znaczenia. Juve, pomimo remisu z Romą zdobyło 36. mistrzostwo Włoch i szczerze mówiąc nie spodziewamy się rychłego końca tej hegemonii na Półwyspie Apenińskim. Co do Polaków w Sampdorii – każdy z nich zagrał na swoim, solidnym poziomie. A Wojtek Szczęsny, zachowując czyste konto, do gablotki może wsadzić pierwsze, poważne trofeum w karierze. Gratulujemy.

Sampdoria – Napoli 0-2 (0-0)

71′ Milik 0-1

80′ Albiol 0-2

Roma – Juventus 0-0 (0-0)

***

Reszta wyników z niedzieli w Serie A

Bologna – Chievo 1-2

Crotone – Lazio 2-2

Fiorentina – Cagliari 0-1

Torino – SPAL 2-1

Hellas – Udinese 0-1

Atalanta – Milan 1-1

Najnowsze

Weszło

Komentarze

10 komentarzy

Loading...