Ten sezon w europejskich pucharach jest zwariowany do tego stopnia, że nie odważymy się jeszcze ogłosić Marsylii jako gwarantowanego finalisty. Chociaż, w normalnych okolicznościach, zwycięstwo 2:0 u siebie powinno praktycznie załatwiać sprawę awansu. Jednakże – okoliczności normalne nie są, natomiast Salzburg zdążył już udowodnić, że w piłkę grać jak najbardziej potrafi.
Pokazał to nie tylko szaleńczą pogonią za Lazio, ale i dzisiejszym – choć przegranym – meczem. Ogólnie rzecz biorąc – nieco lepszym zespołem z przebiegu całego spotkania byli gospodarze. Bardziej poukładanym, rozważniejszym w operowaniu piłką. Choć zademonstrowali te przewagi przede wszystkim przed przerwą, bo im dalej w las, tym więcej do powiedzenia miał Salzburg.
Nic dziwnego, że mieli tak mocny początek – atmosfera na Velodrome na pewno ich nieźle nabuzowała.
62.328 spectateurs sont présents ce soir au Vélodrome
Nouveau record d’affluence en Coupe d’Europe pour l’OM !
( I @OM_Espanol) pic.twitter.com/l1XV7D2bh8
— Actu Foot (@ActuFoot_) 26 kwietnia 2018
Marsylczycy przystąpili do meczu nieco osłabieni, choć to i tak fraszka, w porównaniu z tym, co przeżywali jeszcze jakiś czas temu. Dziś zagrali bez Mandandy, Sakaia, znowu z Luisem Gustavo na środku obrony. Eksperymenty trenera Rudiego Garcii wypaliły nieźle – rezerwowy bramkarz, Yohann Pele, bez problemu udźwignął ciężar gatunkowy starcia z Austriakami i bronił jak z nut, z kolei Gustavo, ostatnio coraz częściej stoper, a nie defensywny pomocnik, bardzo solidnie się zaprezentował na nowej pozycji.
Bardzo solidnie, co nie znaczy, że bezbłędnie. Defensywa gospodarzy kilka razy dała się zaskoczyć – były ze dwie sytuacje, w których sędzia mógł gwizdnąć jedenastkę dla Salzburga, czasami spóźniał się Adil Rami, zaś w końcowej fazie meczu Gulbrandsen nie wykorzystał świetnego dośrodkowania z lewej strony, które zaserwował mu Ulmer i załadował futbolówkę prosto w słupek. To była setka, która mogła totalnie odmienić sytuację przed rewanżem.
Kontrowersje sędziowskie nie sprowadzają się w tym meczu wyłącznie do ewentualnych rzutów karnych, których ostatecznie nie dopatrzył się sędzia. Najpoważniejsza sprawa to gol na 1:0 dla Marsylii – doskonale dziś dysponowany Dimitri Payet kapitalnie dośrodkował piłkę na dalszy słupek, futbolówka spadła na… No właśnie – nie na głowę, lecz na rękę Floriana Thauvina. William Collum jednak uznał gola bez mrugnięcia okiem.
Was this a handball on Florian Thauvin’s goal?
RT: For Yes
Like: For No ⚽
#OMFCS pic.twitter.com/PmU1hEt1XI
— SiriusXM FC 157 ⚽ (@SiriusXMFC) 26 kwietnia 2018
Gol Thauvina zwieńczył bardzo dobry pierwszy kwadrans meczu w wykonaniu gospodarzy, ale najładniejsza akcja meczu – po której Marsylia ustaliła wynik spotkania – wydarzyła się w drugiej połowie, w wykonaniu OM znacznie bardziej niemrawej. Fantastycznie poklepali Payet i świeżo wprowadzony na boisko Clinton N’Jie. Ostatecznie asystę zanotował były zawodnik West Hamu, natomiast N’Jie (eks-Spurs) wykończył jego podanie jak profesor. Duży spokój i duża klasa Kameruńczyka.
Marsylia, nie bez kłopotów, ale zrobiła swój wynik. Jednak, jak już wspominaliśmy – Salzburga nie należy skreślać. Zademonstrowali, iż mają dryg do odrabiania strat. Poza tym mieli w dzisiejszym meczu sporo pecha – feralny strzał w słupek, sędziowskie pomyłki, kilka niezłych akcji zaprzepaszczonych na ostatniej prostej. Przegrana 0:2 nie do końca właściwie oddaje przebieg spotkania.
W rewanżu podopieczni Marco Rose nie będą sobie mogli pozwolić na zachowawczą taktykę. Z jednej strony to woda na młyn dla kontrataków Marsylii, ale z drugiej – gdyby odważniej przetestować defensywę, to chyba nie stanowi ona aż takiego monolitu, którego nie udałoby się drużynie Red Bulla skruszyć.
Marsylczycy są blisko, ale potencjał na remontadę w tym dwumeczu – bardzo duży.
OM 2:0 Salzburg (1:0)
1:0 Thauvin 15′
2:0 N’Jie 63′
Fot. NewsPix.pl