Cracovia jechała do Gdańska, by zapewnić sobie utrzymanie i swój cel osiągnęła. Do pierwszej ligi nie spuści jej już nawet kataklizm. Lechia też wydaje się spokojna o swój byt, ale jej gra wciąż nie przekonuje. Gdyby biało-zielonym nie było dane trzykrotnie mierzyć się w tym sezonie z gdyńską Arką, kibice zapewne właśnie szykowaliby się na pogrzeb.
Bo Lechia wciąż jest na bakier z efektywnością – dziś nie była w stanie skruszyć solidnego muru postawionego przez graczy Michała Probierza. Cracovia była poukładana w defensywie i potwierdziła, że jej bardzo dobra forma w 2018 roku nie wzięła się z niczego. Zatrzymywała większość akcji gdańszczan, co też wpływało na poziom meczu, bo sama nie proponowała zbyt wiele w ofensywie. Ot, zagrała kilka długich piłek na często osamotnionego w ataku Piątka, nieraz obsłużyła Zenjova czy Culinę, ale akurat gra do Chorwata była najgorszym, co mogła wykombinować – praktycznie gwarantem utraty piłki albo zatrzymaniem kontry i bezpiecznym zagraniem do tyłu.
Pierwsza połowa generalnie nie należała do tych, o których będziemy wspominać przy wigilijnym stole. To były raczej himalaje gry defensywnej. O emocje zadbał jedynie sędzia boczny, który nie dostrzegł ewidentnego spalonego, na którym znajdowało się… pięciu graczy Lechii. Borysiuk oddał potężny strzał zza pola karnego, Pesković odbił przed siebie, a ze skuteczną dobitką popędził Flavio. Portugalczyk chwilę się pocieszył, ale sędzia po wideoweryfikacji cofnął swoją pierwotną decyzję. Trochę zajęło mu oglądanie tej sytuacji na monitorze i w sumie bardzo się z tego powodu dziwimy, ale jeszcze bardziej zaskakuje nas, że interwencja VAR-u była w ogóle potrzebna.
No ale dobra, sprawiedliwości stała się zadość. Problem w tym, że na tym zakończyły się groźne akcje w pierwszej odsłonie. Odnotujmy może jeszcze dośrodkowanie Lipskiego, które nie zostało przecięte przez nikogo i jakimś cudem sprawiło problemy bramkarzowi Cracovii. Trochę więcej działo się po zmianie stron, ale piłkarze też nie wznieśli się na nie wiadomo jakie wyżyny. Znamienne, że dwie z trzech najlepszych sytuacji wzięły się z błędów. Najpierw Lipski zabrał piłkę Hernandezowi, popędził lewym skrzydłem, dograł do wchodzącego dynamicznie w pole karne Peszki, ale ten był osaczany przez dwóch obrońców i nic z tego nie wyszło. Później Siplak tak sprytnie wyprowadzał piłkę, że aż wykreował Haraslinowi najlepszą sytuację dla Lechii w ciągu całego spotkania. Słowak zabrał mu piłkę, potem jeszcze nawinął go w polu karnym, tylko że gdy już wykonał wszystkie najtrudniejsze czynności, posłał futbolówkę wysoko nad bramką.
Lechia miała dwie wspomniane sytuacje, ale wcale nie prezentowała się lepiej od Cracovii. Oczywiście dla Pasów to też nie jest nie wiadomo jaki komplement, ale faktem jest, że to one mogły zamknąć to spotkanie. Doskonałą szansę miał Piątek. Wcześniej przez całe spotkanie toczył boje z Vitorią i Nalepą, od których nie mógł się odkleić, ale w końcu udało mu się znaleźć w sytuacji sam na sam. Dostał piłkę od Hernandeza, przepchnął jednego z obrońców, ale gdy już znalazł się przed bramkarzem, czekał za długo. Piłkę spod nóg ofiarnie wygarnął mu Vitoria.
W końcówce Cracovia oddała jeszcze dwa groźne strzały, szkoda tylko, że pokazała swoje atuty tak późno. Cel jednak osiągnęła – zapewniła sobie utrzymanie. A Lechia, jak to Lechia, wciąż nie może się odnaleźć, gdy rywal nie jest z Gdyni.
[event_results 446977]
Fot. NewsPix.pl