Jak zaczęła się jego przygoda z piłką? Kto był pierwszym idolem, a kto został nim zupełnie przez przypadek? O piłkarskich początkach porozmawialiśmy z Krzysztofem Golonką, mistrzem tricków piłkarskich i youtuberem z kanału „Trenuj z Krzychem”.
W jednym z wywiadów wspominałeś, że twoja przygoda z trickami zaczęła się od fascynacji popisami Brazylijczyka Ronaldinho. Wcześniej chciałeś po prostu strzelać bramki na dużym boisku?
– Dokładnie tak. Jeżeli chodzi o freestyle, to faktycznie Ronaldinho zainspirował mnie, żeby każdą wolną chwilę spędzać z piłką i poprawiać swoje umiejętności. Jeszcze wcześniej grałem w klubie z mojej miejscowości – Hart Tęgoborze. Później była Sandecja Nowy Sącz, a potem zakochałem się w umiejętnościach Ronaldinho i przeszedłem na freestyle.
Kiedy stwierdziłeś, że od gry na dużym boisku wolisz doskonalenie sztuczek?
– Sytuacja była trochę drastyczna, bo złapałem kontuzję, która wykluczyła mnie z gry na trzy miesiące. Nie mogłem robić szybkich startów i kopać na siłę, więc postanowiłem wykorzystać ten czas na trening indywidualny. Zacząłem szkolić się w trickach, żeby po kontuzji zaimponować trenerowi i kolegom z drużyny tym, że cały czas trenowałem. Okazało się, że nowa dyscyplina wciągnęła mnie na całego. Zacząłem startować w zawodach, zająłem 3. miejsce na mistrzostwach Polski i postanowiłem skupić się na freestyle’u. W perspektywie była matura i nie było czasu, żeby łączyć wszystko jeszcze z grą w klubie.
Gdyby ktoś 10 lat temu powiedział ci, że dzięki trickom staniesz się tak popularny, jak najlepsi piłkarze, uwierzyłbyś?
– Nie miałem prawa się tego spodziewać. Zawsze robiłem po prostu to, co sprawia mi radość i co kocham. To, że pasja zmieniła się w pracę i zapewniła popularność, to taki fajny efekt uboczny. Cieszę się, że mogę w ten sposób promować freestyle i zdrowy styl życia.
Dzisiaj jesteś idolem dla tysięcy młodych ludzi. A kto – oprócz Ronaldinho – należał do twoich sportowych autorytetów?
– Wcześniej był jeszcze Alessandro Del Piero, który występował w Juventusie Turyn i z którym wiąże się śmieszna sytuacja. Któregoś razu moja mama pojechała do miasta kupić mi koszulkę innego zawodnika, ale zamiast tego wróciła z koszulką Włocha. Później nie chciałem się przyznać przed kolegami, że to była „wtopa”, więc przekonywałem ich, że uwielbiam Del Piero i… z czasem faktycznie zacząłem mu kibicować. Jeżeli chodzi o umiejętności, to zawsze imponowali mi Brazylijczycy: Ronaldo, Rivaldo i wspomniany Ronaldinho. Pamiętam emocje związane z mistrzostwami w 1998 roku we Francji, a później mój pierwszy finał Ligi Mistrzów, w którym Manchester United w dramatycznych okolicznościach pokonał Bayern Monachium. Po tym meczu przez kilka miesięcy podziwiałem grę Ole Gunnara Solskjaera. Po latach, dzięki trickom, miałem okazję dawać pokaz podczas Euro w Kijowie, gdzie współprowadziłem imprezę razem z Peterem Schmeichelem, który był jednym z bohaterów tamtego finału. Tak spełniłem marzenie z dzieciństwa.
Na jednym z filmów pokazałeś swoje podwórko, halę i garaż, w którym nagrywałeś pierwsze filmiki. Zawsze byłeś taki aktywny?
– Wydaje mi się, że tak. Nie wiem, jak to by było w dzisiejszych czasach, kiedy dostęp do internetu jest tak powszechny, ale wtedy każdą wolną chwilę spędzało się na grze w piłkę ze znajomymi. Mieliśmy boisko między domami na głównym osiedlu w miejscowości i ono było centrum spotkań. Była jedna bramka na 10 chętnych, więc kopaliśmy na małej przestrzeni i szlifowaliśmy umiejętności. Dla mnie to była najlepsza forma spędzania czasu.
Czasy się zmieniły i wielu młodych ludzi wybiera świat wirtualny zamiast aktywności. Ty pokazujesz, że można je doskonale łączyć.
– Myślę, że trzeba je łączyć i szukać kontaktu z grupą młodych odbiorców, która jest bardzo aktywna w internecie. Najprostszym sposobem jest wykorzystanie ich mediów i stworzenie kanału na YouTube, dzięki któremu można przekazywać im umiejętności, które później wykorzystają na boisku. Kiedy byłem w ich wieku, nie było nawet telefonów komórkowych. Rzucało się kamykiem w okno i kolega wychodził. Dzisiaj trzeba zadzwonić, napisać i umówić się, ale to naturalna kolej rzeczy. Czasy się zmieniają, a my powinniśmy się do nich dostosować.
Rodzice zadają sobie pytanie – jak przekonać nastolatka, że prawdziwy mecz jest fajniejszy od tego na konsoli?
– Ja bym nie chciał nikogo dosadnie przekonywać, bo uważam, że lepiej dać możliwość wyboru. Pokazujmy aktywności, które mogą zainteresować młodych ludzi w taki sposób, żeby ruch był dla nich atrakcyjny. Dzięki temu wkręcą się i sami będą chcieli więcej. Pokazujmy, inspirujmy i zachęcajmy, ale nigdy nie zmuszajmy.
Wykorzystujesz swoją popularność, by zachęcać młodzież do ruchu. To dlatego zaangażowałeś się w projekt „Drużyna Energii”, w którym razem z Markiem Citko, Krzysztofem Ignaczakiem i Bartkiem Ignacikiem promujecie aktywny tryb życia?
– Zdecydowanie tak. Bardzo się cieszę, że mogłem poznać chłopaków. Kiedy się spotkaliśmy, okazało się, że mamy wiele wspólnego. Wszystkim nam zależy na promocji sportu i przekazywaniu tych wartości dalej. Bardzo się cieszę, że mogę być częścią „Drużyny Energii”.
W finale akcji uczniowie nagrywają ćwiczenia i przesyłają filmiki. W ciągu miesiąca dostajecie nawet 4,5 tysiąca nagrań. To wielkie zaangażowanie było dla ciebie zaskoczeniem?
– I to jakim! Wiem jak to wygląda na YouTube, gdzie wcale nie jest łatwo zachęcić odbiorców do wyjścia z domu. Tu jest teoretycznie jeszcze trudniej, bo potrzebna jest odwaga, żeby pokazać się przed kamerą. To naprawdę duża rzecz. Jestem niesamowicie zaskoczony i zbudowany liczbą przesyłanych filmów. Przyznam też, że w kwietniu po cichu kibicuję szkole z gminy Łososina Dolna, z której sam pochodzę. Jednak niezależnie od tego kto wygra, to chętnie odwiedzimy jego szkołę w maju. Ale zanim to się stanie, najpierw pojedziemy do zwycięskiej szkoły z marca, do Kętrzyna.