Martin Kobylański dotychczas głównie nas irytował. Dziś to zaledwie niemiecki trzecioligowiec, ale chyba dostanie jeszcze jedną szansę, by udowodnić, że nadaje się do poważniejszego grania i może być kimś więcej niż przeciętniakiem w już i tak szarym towarzystwie.

Co do tego irytowania. Zaczęło się dość dawno temu, gdy nie mógł się określić, czy chce grać dla Polski, czy dla Niemiec. Występował w obu młodzieżówkach, na początku zapewne sądząc, że w przyszłości będzie wybierał między reprezentacją Franciszka Smudy a reprezentacją Joachima Loewa. Kilka lat później miał nadzieję, że Marcin Dorna powoła go chociaż na młodzieżowe EURO w Polsce. Jak wiadomo, żaden z tych planów nie wypalił.
Kolejne niepowodzenia nie przeszkadzały mu nadal bujać w obłokach i mieć o sobie wyższe mniemanie niż powinien. Pamiętacie może, co wygadywał dwa lata temu w dzienniku „SPORT”? Jeśli nie, to przypominamy:
– Gdyby porównać naszą Ekstraklasę z niemiecką III ligą, to okazałoby się, że więcej osób pojawia się na stadionach tej pierwszej! Gramy przeważnie przed 15-20 tysiącami ludzi, co w polskiej Ekstraklasie nie zdarza się co dzień. To jest mocna liga.
Szybko sprawdziliśmy wtedy te frekwencyjne rewelacje i okazało się, że w całym sezonie Kobylański raz grał przy frekwencji mieszczącej się w podanych przez niego ramach. Zresztą – w tym sezonie jest podobnie. Ponad 15 tys. ludzi przyszło tylko wówczas, gdy Preussen Muenster gościł na stadionie FC Magdeburg.
Przez moment mogło się wydawać, że syn Andrzeja Kobylańskiego faktycznie zaistnieje na wyższym poziomie. W sezonie 2013/14 zadebiutował w niemieckiej ekstraklasie w barwach Werderu Brema. W premierowym meczu rozegrał 67 minut przeciwko HSV i… okazał się najsłabszy w swoim zespole. Później jeszcze siedem razy wszedł z ławki, niczego nie pokazał i to był koniec imprezy. Nie przekonywał także na wypożyczeniu w drugoligowym Unionie Berlin (19 meczów, trzy gole, jedna asysta), a gdy odmówił przedłużenia umowy z Werderem (chciano go ponownie wypożyczyć), na dobre utkwił w rezerwach. W końcu zimą 2016 roku po kilku dniach testów związał się na dwa i pół roku z Lechią Gdańsk.
Skończyło się jak zwykle. Kobylański w pierwszej rundzie uzbierał trzy mecze w istniejących wówczas rezerwach (dwie bramki) i trzy epizodyczne wejścia w lidze. Na boisku więcej czasu spędził przy kręceniu Turbokazaka niż grając w Ekstraklasie. Następne pół roku to już trybuny, aż w końcu w połowie ubiegłego sezonu odszedł na wypożyczenie do Preussen Muenster. Niezła runda w trzeciej lidze niemieckiej nie pomogła mu w kontekście Lechii, ale po rozwiązaniu kontraktu trafił na stałe do tamtego klubu. I teraz jest nawet więcej niż nieźle.
Kobylański w trwającym sezonie jest liderem swojego zespołu (nr 10 na plecach zobowiązuje), co potwierdzają liczby. W 34 meczach strzelił 10 goli (trzy z rzutów karnych) i zaliczył 7 asyst. Łatwo policzyć, że średnio w co drugim spotkaniu daje ofensywny konkret.
A czasami naprawdę pokazuje klasę. Zobaczcie sobie jego gola strzelonego SV Meppen (od 3:00). Jesteśmy skłonni uwierzyć, że właśnie tak chciał.
24-latek potwierdza także, że umie uderzać zza pola karnego. Przykład? Bramka z lutowego spotkania z Hansą Rostock (od 0:45).
Pamiętając, o jakim poziomie rozgrywkowym cały czas mowa, trudno się zachwycać. Czternastu zawodników w tej lidze goli ma więcej (z drugiej strony – tylko trzech nie będących środkowymi napastnikami). Jest to jednak jakieś minimum przyzwoitości pozwalające spoglądać wyżej. I wygląda na to, że latem Kobylański będzie miał szansę wykonać krok do przodu. Według ostatnich doniesień poważnie interesują się nim drugoligowe VfL Bochum i Greuther Fuerth oraz lider trzeciej ligi SC Paderborn, w którym pracuje Robin Dutt. To właśnie pod jego wodzą potomek wicemistrza olimpijskiego z Barcelony rozegrał jedyne mecze w 1. Bundeslidze.
To byłaby ostateczna weryfikacja. Albo Kobylański pokazałby, że jest w stanie sprawdzić się co najmniej na drugim froncie w Niemczech, albo przepadłby na dobre i już na zawsze byłby tylko wspomnieniem chłopaka, u którego kiedyś słowo „talent” odmieniano przez wszystkie przypadki.
Fot. Wojciech Figurski/400mm.pl
Sprawdźcie co u Tyrały. Z niego też może coś jeszcze będzie
Jest kapitanem rezerw Mainz w 4 lidze. A to byl drugi Goetze , ledwo go Niemcom wydarlismy 😀
był jeszcze ten Włoch co dzwonili do jego matkia, roberto acquafresca
Treść usunięta
Treść usunięta
„Gdyby porównać naszą Ekstraklasę z niemiecką III ligą, to okazałoby się, że więcej osób pojawia się na stadionach tej pierwszej! Gramy przeważnie przed 15-20 tysiącami ludzi, co w polskiej Ekstraklasie nie zdarza się co dzień.”
Rozloze logicznie dla Gala Anonima vel pseudoredaktora powyzsza wypowiedz Pana Kobylanskiego.
Otoz Kobylanski stwierdza iz:
1. Na 3.bundeslige przychodzi wiecej widzow niz na Eklape.
Sprawdzamy:
Sezon 2016/17 (czyli juz po wywiadzie)
3.Bundesliga frekwencja: 2.270.000
Ekstraklasa frekwencja: 2.780.000
Sezon 2015/16 (czyli w czasie wywiadu)
3. Bundesliga: 2.687.000
Ekstraklasa: 2.680.000
Sezon 2014/15
3. Bundesliga: 2.560.000
Ekstraklasa: 2.470.000
Kobyla nie przestrzelil i mial wowczas racje.
2. Stwierdza, ze jego zespol albo ze w generalnie w 3. Bundeslidze gra przewaznie sie przed 15-20 tys kibicow. Otoz stadion Münster ma 15 tys pojemnosci, powyzej 13 tys kibicow przez sezony 2014/15 oraz 2015/16 zapelnil sie 13 razy. Doliczywszy wyjazdy to 5 razy gral przed min 15 tys i 3 razy miedzy 15-20 tys na 38 gier. W calej 3. Bundesliga bylo takich gier 49 w dwa sezony.
W Eklapie frekwencje na poziomie 15-20 tys na mecz mialo 47 spotkan w 2 sezony.
Kobyla albo cos popierdolil jesli chodzilo o Munster albo mowil o 3. Bundeslidze i wtedy z prawda sie znaczaco nie minal.
Generalnie wstyd, ze widownia na 3 poziomie w Rzeszy niemal jak w Eklapie.
3 Bundesliga ma 4 zespoły więcej od ekstraklasy !
Ten pierwszy gol to było dośrodkowanie. Ładnie widać na wideo jak podniósł głowę i szukał partnerów w polu karnym (choć trzeba mu przyznać, że po podniesieniu głowy nie potknął się o piłkę, co w Eklapie byłoby normą).
Trzecia Bundesliga to napewno wyzszy poziom od E-klapy!