Nie mam nic przeciwko kobiecej piłce. Niech panie sobie kopią, jeśli mają ochotę, a ktoś chce im za to płacić (albo je na to stać). Zaczyna mnie jednak irytować to stękanie, że głupi ludzie się nie interesują. Coraz częściej odnoszę wrażenie, że w pewnych kręgach obojętność wobec grających pań jest passe – nawet jeśli w głębi duszy większość właśnie tak do nich podchodzi – i wręcz próbuje się wymusić deklaracje, że to coś równie poważnego jak piłka mężczyzn i tak mamy ją traktować. A jeśli się tym nie interesujesz, masz się nad sobą zastanowić i dociec, co z tobą jest nie tak.
Temat co jakiś czas powraca. Teraz znów znalazł się na pierwszym planie z powodu opóźnienia lotu na mecz ze Szkocją. We wtorek z kolei Katarzyna Kiedrzynek udzieliła dość mocnego wywiadu „Gazecie Wyborczej”, która już na okładce krzyczy „Pozwólmy kobietom grać w piłkę!”.
O ile mi wiadomo, nikt im tego nie zabrania. Jest reprezentacja, której obecny PZPN bardzo pomógł (co przyznaje sama Kiedrzynek) i której mecze transmituje Polsat Sport, jest liga (pięć poziomów – od Ekstraligi po IV ligę), tysiące dziewczynek bierze udział w różnych turniejach – na czele z Pucharem Tymbarku. Jeżeli jakaś przedstawicielka płci pięknej chce sobie pograć, na pewno będzie miała taką możliwość.
Co innego jednak „pograć sobie”, a co innego się z tego utrzymywać. Nikt nie ma prawa oczekiwać, że uprawiając niszową dyscyplinę – a taką jest w Polsce kobieca piłka – będzie zarabiał normalne pieniądze. Czasami się tak zdarza, trafi się jakiś zaangażowany sponsor. Ale nie można zakładać, że będzie to reguła. Kobiecy futbol w Polsce na co dzień interesuje garstkę osób. Mecze ligowe często oglądają tylko krewni i znajomi piłkarek (co i tak wystarcza, by czasami przyszło więcej widzów niż na niektórych pierwszoligowców), a profil Łączy Nas Kobieca Piłka obserwuje… niecałe 3 tys. ludzi. Ktoś powie, że niszowa dyscyplina sama się z niszy nie wydobędzie, ale nie można powiedzieć, że szersza publiczność nie miała okazji się przekonać do tej odmiany kopanej. Skoro jednak popularności nie zwiększają polsatowskie transmisje z meczów reprezentacji i w Eurosporcie z innych wydarzeń, obecność Kiedrzynek w PSG i Ewy Pajor w Wolfsburgu czy – nazwijmy to – trendy zachodnie, to mamy się zmuszać? Sztucznie uprzywilejować piłkarki? Zmusić kluby do zakładania sekcji kobiecych, które będą piątym kołem u wozu?
Kiedrzynek we wspomnianym wywiadzie mówi: – Potrzebujemy kogoś, kto przekona kibiców w Polsce, że piłka kobieca jest warta uwagi. Postawi na nas, pomoże przełamać niechęć.
Nie dodała, co rozumie pod pojęciem „przekonać”. Byłbym ciekawy szczegółów.
I dalej: (…) – Kobieta i piłka nożna wciąż nie idą w Polsce w parze. Byle junior jest bardziej szanowany, bo ludzie widzą w nim wielkie pieniądze. Nie umiemy przyjąć do wiadomości, że kobiety potrafią grać i że mogą to robić, dlatego wciąż je lekceważymy. Masa hejterów krytykuje nas tylko za to, że w ogóle kopiemy piłkę. Nie ma znaczenia nawet to, że osiągamy sukcesy. Każda Polka, która zdecyduje się uprawiać futbol, musi się w życiu nasłuchać wielu epitetów. Ja akurat się tym nie przejmuję, ale wiele z nas ma tego dosyć i rezygnuje z kariery.
Bramkarka PSG myli wrogość czy niechęć z obojętnością i podchodzi do tematu na zasadzie „kto nie z nami, ten przeciwko nam”. A to już przesada. Czy jestem przeciwny kobiecej piłce? Nie. Czy jest mi ona obojętna? Tak i nie będę udawał, że jest inaczej. Nie zamierzam się zmuszać do interesowania się czymś, co mnie nie kręci. Jak widać, podobnie myśli zdecydowana większość kibiców w Polsce. I tyle. To, że w paru miejscach na świecie jest inaczej, nie znaczy, że u nas musi być tak samo.
Niektórzy oczywiście obojętność wobec piłki kobiecej podpinają pod zaściankowość Polaków i seksizm. To absurd, bo w wielu innych dyscyplinach sytuacja wygląda inaczej. Sam emocjonowałem się (kiedyś, bo dziś nie mam już czasu i chęci na śledzenie czegoś poza piłką) tenisowymi meczami Agnieszki Radwańskiej, biegami Justyny Kowalczyk, skokami o tyczce Moniki Pyrek, siatkarskimi sukcesami drużyny Andrzeja Niemczyka. Nie zastanawiałem się, czy chodzi o kobiety, czy o mężczyzn. Najzwyczajniej wtedy wywoływało to we mnie emocje, przy piłce pań nigdy ich nie czułem, musiałbym się oszukiwać. Po prostu. Co poradzić?
Taki ze mnie dziwak, że nie przypadają mi do gustu sporty kontaktowe w żeńskim wydaniu. Nigdy nie lubiłem kobiecego boksu czy MMA. Wtedy też chyba najbardziej widać różnicę między odmianą męską a żeńską. Najlepsza reprezentacja piłkarska pań nie miałaby szans z pierwszą lepszą drużyną męskich drugoligowców. Być może to w pewnym stopniu tłumaczy, dlaczego wielu nie przekonują dziewczyny na boisku. I mają prawo mieć takie podejście. Z drugiej strony – walcząca w MMA Joanna Jędrzejczyk ma w Polsce masę fanów, nie może narzekać na brak popularności i płynącej z niej profitów.
Ona jednak odnosi wielkie sukcesy. Może właśnie to jest najprostsza odpowiedź i puenta. Tam gdzie są wyniki i prestiż, tam zawsze będą sponsorzy, duże pieniądze i zainteresowanie – bez względu na płeć. W piłce kobiecej na dziś z tej listy nie ma niczego. Drogą do zmian na pewno nie jest wywoływanie poczucia winy w społeczeństwie, które jakoś nie chce się zainteresować, więc skoro tak, to trawi je wstecznictwo i szeroko dziś pojmowany seksizm.
PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyk