Reklama

Awans w bólu i niepewności, ale kto będzie o tym pamiętał?

redakcja

Autor:redakcja

17 kwietnia 2018, 23:13 • 3 min czytania 35 komentarzy

Tym spotkaniem rządził chaos. Arka, pomimo gry z nożem na gardle, prezentowała się bardzo słabo, wręcz beznadziejnie. Nie stwarzała sobie zbyt wielu sytuacji, była bezbarwna i apatyczna. Korona, z racji korzystnego wyniku w dwumeczu, dostosowała się do tego nijakiego poziomu i wydawało się, że bez większych nerwów i chwil niepokoju awansuje do finału Pucharu Polski. Arkowcy w końcówce spotkania jednak zaskoczyli. Rozegrali wzorcową akcję, która przechyliła szalę na ich korzyść. Drugi rok z rzędu wybiorą się na Stadion Narodowy!

Awans w bólu i niepewności, ale kto będzie o tym pamiętał?

Piłkarze Arki mają zresztą podwójne powody do radości. Po piątkowej porażce w Derbach Trójmiasta usłyszeli z trybun, że jeżeli nie awansują do finału, dostaną wpierdol (dosłownie). Czyli udało im się upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – pojadą do Warszawy, jednocześnie unikając wymierzenia sprawiedliwości przez swoich kibiców.

Generalnie nie uświadczyliśmy w tym meczu zbyt wielu akcji ze stemplem piłkarskiej jakości. Arce w pierwszej połowie szło jak po grudzie. Nastawiła się przede wszystkim na stałe fragmenty gry, ale niewielkie zagrożenie stworzyła tak naprawdę tylko raz – kiedy Rymaniak zgubił krycie w polu karnym, a Marcjanik nabiegł na piłkę, którą w punkt dorzucił Szwoch. Poza tym kibice gdynian mogli poczuć małe deja vu. Rok temu Pavels Steinbors o mały włos nie wyrzucił swojej drużyny za burtę, popełniając fatalny błąd w starciu z Wigrami Suwałki. Tym razem karygodnej próby rozegrania piłki dopuścił się Krzysztof Pilarz, który podał wprost pod nogi znajdującego się w polu karnym Kaczarawy. Gruzin odegrał do Aankour, lecz ten – naciskany przez rozgrywającego bardzo dobry mecz Sołdeckiego – uderzył obok bramki.

No właśnie – obok bramki. W ciągu całej pierwszej odsłony obejrzeliśmy tylko jeden celny strzał w wykonaniu obu drużyn, o który pokusili się kielczanie. Arka nie miała zbyt wielu argumentów sportowych, a gdy wiatr w żagle zaczął łapać Zarandia, natychmiast rajdy z głowy wybili mu obrońcy Korony. Najpierw dwukrotnie go wycięli, później Gruzin, przy próbie sprintu, złapał się za mięsień i nie był w stanie kontynuować gry. Arka po godzinie gry dokonała już kompletu roszad i, delikatnie mówiąc, nie rokowała na przyszłość.

Szansę miał Marciniak, z drugiej strony próbował Kosakiewicz, ale żadna z tych sytuacji nie była klarowna. Korona wydawała się kontrolować to spotkanie i wtedy dała o sobie znać nieprzewidywalność naszej Ekstraklasy naszych drużyn. Arkowcy być może przypomnieli sobie wcześniejsze słowa ich kibiców, bo pod koniec spotkania agresywnie ruszyli na rywali. Po raz pierwszy zadziałał tak ubóstwiany przez nich schemat rozegrania stałego fragmentu gry – daleki wrzut z autu. Zbozień zagrał w pole karne, a po strąceniu głową Szwoch doszedł do dobrej sytuacji, uderzył jednak niecelnie. Po chwili prawym skrzydłem szarżował da Silva, aż w końcu gospodarze dopięli swego. To właśnie Brazylijczyk rozstrzygnął losy tej rywalizacji. Zbozień odegrał głową do Jurado, ten, naciskany przez obrońcę, odegrał do Marcusa, który popisał się bardzo mocnym uderzeniem. Alomerović nie miał żadnych szans, a piłkarze, sztab i kibice Arki niemal eksplodowali z radości!

Reklama

– Szczęście w postaci awansu do finału da nam nawet skromne zwycięstwo 1:0 – mówił przed meczem Leszek Ojrzyński. Cóż – życzenie spełnione, zadanie wykonane. W bólach i niepewności, ale w końcu liczy się tylko i wyłącznie końcowy rezultat.

Arka – Korona 1:0

1:0 Marcus da Silva 85′

 Fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Komentarze

35 komentarzy

Loading...