Po sezonie zasadniczym „enbiej” wkracza w etap, który kibiców grzeje najbardziej, czyli play-off. Nas naturalnie najbardziej interesuje dyspozycja Washington Wizards i Marcina Gortata, ale powiedzmy to sobie szczerze jak na spowiedzi: czeka ich cholernie trudna misja. Pierwsze starcie z najlepszą ekipą wschodu, czyli Toronto Raptors, już tej nocy.
– Tak, jesteśmy na ósmym miejscu. Tak, nie mamy kogo winić za taką pozycję, oprócz nas samych. Pod koniec sezonu zasadniczego byliśmy naprawdę ospali. Ale na koniec jesteśmy jednak w play-off, a pozycja jest tylko liczbą. Wszyscy zaczynamy z tego samego miejsca. (…) W sobotę w Toronto będzie szaleństwo – napisał na swoim blogu Bradley Beal, jeden z liderów Washington Wizards.
Czy dziś w Air Canada Center faktycznie będzie szaleństwo? Ekipa ze stolicy na pewno nie jest faworytem tej rywalizacji i sam Beal też o tym wie. Przesłanek, żeby tak sądzić, jest bowiem kilka.
Przede wszystkim Czarodzieje startują dopiero z ósmego miejsca w konferencji, a Raptors z pierwszego, mając za sobą najlepszy sezon zasadniczy w historii (59-23 przy 43-39 Wizards). Drużyna Marcina Gortata notuje też kiepską serię, bo w ostatnich dziesięciu meczach aż siedem razem zebrała baty. Jedziemy dalej ze statystykami – Toronto jest u siebie piekielnie mocne, czego dowodem są zaledwie trzy porażki w dwudziestu ostatnich domowych spotkaniach. A na nieszczęście dla Waszyngtonu, pierwsze dwa miecze zostaną rozegrane w Kanadzie. Kolejnym najczęściej wymieniany argumentem przemawiającym za Dinozaurami jest szeroko ławka i wartościowi zmiennicy. Liderzy, czyli DeMar DeRozan i Kyle Lowry, mają solidne wsparcie.
No dobra, ale żeby aż tak nie dołować Wizards, zastanówmy się, co może przemawiać za nimi. Po pierwsze, powrót na parkiet Johna Walla, który przez kontuzję kolana stracił ponad dwa miesiące. Po drugie, wyrównane boje z sezonu zasadniczego, bo ten zakończył się bilansem 2-2. Po trzecie, piękne wspomnienia, bo w 2015 r. Raptors dostali od Czarodziejów w play-off 4:0. Wreszcie po czwarte, drużyna z Toronto już pokazywała, że nie zawsze potrafi przenieść dobrą dyspozycję z pierwszej części sezonu do play-off.
Ale w Wizards ostatnio nie tylko sportowo wiedzie się średnio. Nie dość, że nastroje przed starciem z Toronto nie są najlepsze, to gruchnęła jeszcze wieść o wpadce Jodie’ego Meeks’a. 30-latek został zawieszony przez władze ligi aż na 25 meczów, bo oblał test antydopingowy. A żeby być precyzyjnym, wżerał ponoć hormon wzrostu. Koszykarz oczywiście wszystkiemu zaprzecza, twierdzi że jest niewinny i straszy adwokatem. Jaki będzie finał tej sprawy nie wiadomo, ale szefostwo klubu z Waszyngtonu na pewno nie takie nagłówki w mediach wyobrażała sobie przed tak ważną serią spotkań.
Klub musiał szybko łatać dziury w składzie, dlatego w trybie awaryjnym zakontraktował Ty Lawsona, byłego gracza Denver Nuggets, który ostatnio zaczepił się w Chinach. Co ciekawe, Wizards po wpadce dopingowicza (prawdopodobnego), zatrudniła więc innego ancymona. Lawson, mówiąc wprost, bardzo lubi sobie golnąć. Ale przy tym nie lubi rezygnować z prowadzenia fury, dlatego aż cztery razy zatrzymano go, kiedy jechał na bani. Nie mogą więc dziwić dawne słowa prezesa Nuggets Josh’a Kroenke, że od zawodnika czasami jechało alkoholem przed treningami.
Nasz Marcin wita go jednak z otwartymi ramionami oraz domowym barkiem.
Do wznoszenia jakichkolwiek toastów w play-off droga jednak jeszcze daleka. Pierwszy przystanek na niej o godz. 23.30.
Fot. Washington Wizards