Zawrzało w trójmiejskim kotle. Niesłychane rzeczy działy się na Stadionie Energa podczas sobotniego meczu, ale jeszcze więcej dzieje się na trybunach, w gabinetach prezesów i w klubowych szatniach. W Gdańsku konflikt między akcjonariuszami i skopane gumowe lale, w Gdyni scysja na linii kibice–zarząd i gilotyna, która zaczyna grozić Leszkowi Ojrzyńskiemu.
Specjalnie na Derby Trójmiasta Totolotek wystawia podwyższone kursy i poszerza rynki zakładów!
Czy ktokolwiek, wobec tych wszystkich pozasportowych ekscesów, w ogóle jeszcze pamięta, że jutro kolejne derby Trójmiasta?
Poprzednie były tak spektakularne, że zapas emocji wystarczyłby na znacznie dłużej niż tydzień. Lechia w pierwszej połowie zaserwowała futbol na takim poziomie, że zasłużyła za te piłkarskie delicje na co najmniej jedną gwiazdkę Michelin. Arka co prawda do przerwy grała tak, że – kontynuując restauracyjną metaforę – Magda Gessler rzuciłaby na ten widok talerzem w ścianę i zwyzywała wszystkich kucharzy słowami, których nie ośmielimy się przytoczyć, ale w drugiej odsłonie meczu podopieczni Leszka Ojrzyńskiego dzielnie postarali się uratować resztki honoru. Dlaczego zatem dzisiaj nie rozkoszujemy się już wspomnieniem tamtego spotkania, tylko omawiamy jakieś inne historie, albo smutne, albo żenujące?
Dlatego, że w Lechii wciąż nie płacą na czas
Trzy miesiące. Na tej granicy balansuje gdański klub, jeżeli chodzi zaległości wobec zawodników. Przekroczenie tej cienkiej linii powoduje, że piłkarz może się ubiegać o rozwiązanie kontraktu z winy klubu. W Lechii wciąż nie znaleźli sposobu, żeby załatać dziurę finansową. Nie pomogła innowacyjna kuracja oszczędnościowa zastosowana przez prezesa Mandziarę, który jednym, zamaszystym gestem pozbył się z klubu całego działu prasowego. Teraz Mandziara, reprezentujący w Gdańsku udziałowca większościowego, Philippa Wernze (syna Franza Josepha Wernze), wszedł jeszcze w bezprecedensowy konflikt z mniejszościowymi udziałowcami. „Strażnicy pieczęci” – bo tak są nazywani z uwagi na prawo zawetowania wszelkich prób ingerowania w rdzenne przymioty klubu – opuścili walne zgromadzenie akcjonariuszy w ramach protestu przeciwko działaniom przedstawicieli panów Wernze. Przez Mandziarę zostali zupełnie zlekceważeni – choć przygotowali dziesiątki pytań odnośnie funkcjonowania klubu, prezes nie mógł na nie odpowiedź, bo zwyczajnie nie pojawił się na spotkaniu. Unik godny Muhammada Aliego.
Choć – czy ten unik aby na pewno jest przejawem sprytu? Mandziara ma wielką ochotę, żeby dokonać konwersji wewnętrznego zadłużenia klubu na nowe akcje dla właściciela. Do osiągnięcia tego celu będzie potrzebował głosów także od udziałowców mniejszościowych. Póki co nie zanosi się na porozumienie, zatem sytuacja finansowa klubu pozostanie – eufemistycznie to ujmując – chwiejna.
Dlatego, że w Arce kibice wyciągają na wierzch brudy
„Wojtek i Dominik czekamy na zmiany! Klub wciąż amatorsko przez was zarządzany!” – taki transparent zawiesili kibice Arki podczas meczu z warszawską Legią. Wierszyk może nie na miarę Adama Asnyka czy Leopolda Staffa, ale treściwy. Tym bardziej, że na transparencie się nie skończyło, bo przedstawiciele kibiców opublikowali całą litanię zarzutów w stosunku do właściciela klubu Dominika Midaka i prezesa Arki Wojciecha Pertkiewicza. Generalnie sprawa rozbija się o brak szacunku działaczy w stosunku do trenera i piłkarzy, a także amatorskie podejście do zarządzania drużyną na wielu, nawet tych najbardziej oczywistych płaszczyznach. Dziadowski autokar klubowy, tylko podstawowe odżywki dla zawodników, brak klubowych posiłków. Oczywiście to wszystko zdanie kibiców, którzy opierają swoje oskarżenia na anonimowych wypowiedziach zawodników Arki. Midak i Pertkiewicz odpierają zarzuty, między innymi na łamach Weszło!.
Czerwona kartka w starciu o podwyższonej temperaturze? Kurs 3,40 w Totolotku
Dlatego, że Peszko i Sławczew świętują w sposób kretyński
Jak widać na załączonym obrazku – czasem łatwiej jest mecz wygrać i pozamiatać przeciwnika na boisku, niż potem się z tego godnie ucieszyć. Peszko i Sławczew zagrali kapitalną partię przeciwko Arce i tego im nikt nie odbierze, ale później zrobili z siebie wieśniaków. Celowo piszemy, że „zrobili z siebie”, uprzejmie zakładając, że to był tylko niepohamowany przypływ euforycznej głupawki, a rozbuchana adrenalina wzięła na chwilę górę nad rozumem i poczuciem dobrego smaku.
Oprócz kopnięcia gumowej lalki przystrojonej w barwy żółto-niebieskich, Peszko udzielił jeszcze kilku całkiem ciekawych – w tym miejscu zupełnie bez ironii – wypowiedzi. Stwierdził na przykład, że to braterski rozłam pozwolił Flavio Paixao rozwinąć skrzydła. Strach pomyśleć, jak będzie grał Flavio w kolejnych rozgrywkach – już wiadomo, że klub nie przedłuży kontraktu z jego bratem. Marco, wyklęty przez trenera Stokowca podobnie jak brazylijski obrońca Gerson, może już pakować manatki i szukać szczęścia poza Gdańskiem. Równolegle w kadrze pojawił się wychowanek gdańskiej akademii, Rafał Kobryń. Zdaje się, że Piotr Stokowiec rozpoczyna meblowanie zespołu po swojemu, od wyrzucenia przez okno portugalskiego antyku i wyniesienia na fajans brazylijskiej tandety. W ich miejsce nowy, designerski element wystroju. Trochę podobny początek trenera jak w Zagłębiu Lubin, choć w Gdańsku na pewno sobie nie życzą, żeby Stokowiec posunął się w tych analogiach zbyt daleko.
Powyżej 34,5 fauli w meczu Arki z Lechią? 1,83 w Totolotku
Dlatego, że stołek Ojrzyńskiego nabiera temperatury
Choć derby spowodowały sporo zamieszania, to tak naprawdę pozycja w tabeli obu klubów nie uległa przecież wielkiej zmianie. Arka ma piętnaście punktów przewagi nad ostatnią w tabeli Sandecją, Lechia pięć. Nie trzeba tutaj umysłu na miarę Johna Nasha, ani nawet Steve’a Nasha, żeby wyliczyć, kto się będzie do ostatniej kolejki mocował o utrzymanie, a kto powoli wygasza już ligowe emocje w bieżącym sezonie. Ojrzyński zrobił z Arki średniaka idealnego nawet w matematycznym ujęciu – przez trzydzieści ligowych kolejek wygrał, przegrał i zremisował dokładnie po dziesięć meczów. Arka potencjału ludzkiego, żeby wzbić się ponad ten poziom raczej u siebie nie ma, skąd zatem pomysł, żeby zmienić trenera?
Pogłoski o tym, że Ojrzyńskiemu nie jest po drodze z właścicielem klubu to jedno, ale też sam trener zapracował sobie na to, że może wkrótce stracić posadę. Swoimi solidnymi wynikami zasugerował, że Arkę stać na coś więcej, niż tylko walka o utrzymanie. Przez moment było przecież realne, że żółto-niebiescy zagrają w grupie mistrzowskiej i w finale Pucharu Polski. To pierwsze jest już niemożliwe, to drugie – mało prawdopodobne. Jednak Ojrzyński był blisko, a skoro tak, to wynik, który jeszcze przed sezonem byłby uznawany za niespodziankę, czy nawet sensację (Arka Gdynia dwa lata z rzędu w finale Pucharu Polski?!), nagle stał się jego psim obowiązkiem i planem minimum. Skoro Arka zajęła dziewiątą lokatę po sezonie zasadniczym, to nikt już nie będzie rozliczał trenera z tego, że uzyskał tak dużą i bezpieczną przewagę nad strefą spadkową. Dziś Ojrzyńskiemu można postawić bezwzględne zarzuty, że nie udało mu się wprowadzić klubu do górnej ósemki.
Teraz najważniejsze. Dlaczego sprawy pozasportowe angażują bardziej niż jutrzejsze derby?
Dlatego, że Arka i tak derbów nigdy nie wygrywa
Po prostu. Jutro największym przeciwnikiem Lechii będzie sama Lechia. Jakkolwiek groteskowo by to porównanie nie zabrzmiało, gdańszczanie nie mogą popełnić błędów Realu i Barcelony, za to wziąć przykład z Liverpoolu. Arka – odwrotnie. Leszek Ojrzyński powinien na przedmeczowej odprawie, oprócz szybkiego utrwalenia schematów wykonywania rzutów z autu, pokazać swoim piłkarzom fragmenty rzymskiej fety – Gdynia też może tak jutro wyglądać i świętować do białego rana. Tylko że żółto-niebiescy wreszcie muszą choć raz wytrzymać derbową presję.
fot. 400mm.pl