W tym sezonie objawiło nam się w Ekstraklasie kilku młodych, ciekawych środkowych pomocników. Jest Szymon Żurkowski z Górnika Zabrze, Jakub Żubrowski z Korony Kielce czy Patryk Dziczek z Piasta Gliwice. Jest i Jakub Piotrowski, który wrócił do Pogoni Szczecin z wypożyczenia do I ligi. Regularnie powoływany do reprezentacji Polski U-21, jeden z najjaśniejszych punktów Portowców w trwającym sezonie.
Z Piotrowskim porozmawialiśmy o rolnictwie, pasji do żużla, romansie z futsalem, testach w Monaco, ofercie z Rosji i pamiętnym memie, którego stał się głównym bohaterem.
***
Wolisz kierownicę w ciągniku czy „kierownicę” w Pogoni?
Domyślam się do czego nawiązujesz…
Twoi rodzice mieszkają w Grzybnie i prowadzą gospodarstwo rolne. Razem z bratem za dzieciaka pomagaliście przy żniwach?
Jasne, normalna sprawa. Jak ktoś ma gospodarstwo na wsi, to wie, że to czasochłonna praca. I my w Grzybnie też pomagaliśmy rodzicom. Nigdy nie miałem z tym problemów, lubiłem nawet te wyjścia w pole. Mieliśmy też świnie i przy nich też trochę czasu razem z bratem spędziłem. Może więcej w szkole podstawowej, bo w gimnazjum miałem już więcej zajęć i też doszły treningi z drużyną, treningi indywidualne, więc było trudniej o wygospodarowanie czasu.
Duże mieliście to gospodarstwo?
Czy duże? Zależy kto na to patrzy. Małe na pewno nie było, ale widziałem już większe. Tata teraz daje radę je ogarnąć samemu, zresztą technika poszła do przodu, jest więcej maszyn. Nie musisz się aż tak napocić w polu jak lata temu.
Dzisiaj wsiadłbyś na ciągnik czy traktor?
Jasne, to nie jest trudne. Dawno w sumie nie jeździłem, ominąłem ostatnie dwa lub trzy żniwa. Ale z ciągnikiem jest jak z jazdą na rowerze – nie zapomnisz o co w tym chodzi. Ale rodzice nie mieli z nami problemu, bo z bratem Bartkiem chętnie im pomagaliśmy. Nie trzeba było nas gonić do pracy.
Z Bartkiem, który też gra w piłkę i który też był zawodnikiem Pogoni, spędzaliście bardzo dużo czasu.
No tak, wychodziliśmy z domu o szóstej, wyjazd z domu na trening do Bydgoszczy, później szkoła i czasami zdarzały się kolejne zajęcia indywidualne w klubie. I wracaliśmy o 20 do domu, trzeba było coś zjeść i do spania.
Nie mieliście się już czasami dość?
Nie, właśnie było nam raźniej dzięki temu. Nie jechałeś tym szynobusem czy rowerem sam, tylko z kimś bliskim. Wiadomo – bywało i tak, że się biliśmy. Ale zawsze się godziliśmy.
Ty grasz w Pogoni, Bartek trafił ostatnio do Wdy Świecie, ale macie też najmłodszego brata, który też już zaczyna kopać piłkę.
Coś próbuje kopać. Zobaczymy co z tego będzie. Czasami jest leniwy, ma też swoje zasady i swoje pomysły na siebie. Nikt z nas go do piłki nie pcha, jemu sprawia to przyjemność, więc zobaczymy co z tego będzie. Lubi spędzać czas w domu, ale jak jesteśmy wszyscy razem w domu albo przyjdą do niego koledzy, to chętnie wychodzi na dwór.
A propos pchania do hobby – tata nigdy nie pchał was na tor żużlowy?
Właśnie nie. Wręcz przeciwnie – po latach powiedział nam, że nawet nie chciałby, żebyśmy byli żużlowcami. Miał poważny wypadek, który zakończył jego karierę. Zderzył się na treningu z Wiesławem Jagusiem, doznał poważnego urazu nogi, przeleżał kilka miesięcy w szpitalu. Sytuacja była poważna. Wrócił na chwilę na tor, ale zrezygnował. Czuł, że to już nie to samo, co wcześniej. Właśnie ten najmłodszy brat próbował jeździć na crossie, nawet mu się podobało, ale też chyba tata nie był do tego przekonany. Do dziś ojciec ma w nodze kawał blachy. Zresztą powinien ją wyciągnąć kilka lat temu, ale chyba już nie do końca wiadomo gdzie się przemieściła. (śmiech)
Wspomniany Jaguś, zresztą wielokrotny mistrz Polski w żużlu, mieszka niedaleko Grzybna.
Tak, zdaje się, że też prowadzi gospodarstwo. Nawet zdarza mu się spotkać gdzieś przypadkowo z tatą, to zawsze porozmawiają.
Czyli tata nie wsadzał was na motor?
Nie, unikał tego. Jasne, zabierał nas czasami na jakieś mecze, ale na zasadzie „jedziemy, popatrzymy i wracamy”. Jeśli już nas do czegoś zachęcał, to do gry w piłkę.
Żużel to zresztą dość popularne hobby wśród polskich piłkarzy.
Nawet jak byliśmy na kadrze do lat 21 to wyskoczyliśmy na mecz z Dawidem Kownackim, Bartkiem Kapustką i Karolem Świderskim. Ja nie jestem jakimś fanatykiem, choć trzymam kciuki za Toruń. Teraz mam bliżej do Gorzowa Wielkopolskiego, więc zdarza mi się razem z dziewczyną czy znajomymi pojechać tam na mecz. Oglądam też w telewizji, ale no to nie jest to samo. Mniej emocji, nie słychać warkotu silnika, nie czuć tego zapachu.
Pamiętasz coś z testów w Monaco?
Coś w głowie zostało. To było jakoś na przełomie gimnazjum i liceum, miałem chyba 16 lat wtedy. Nawet jak dzisiaj na Instagramie przeglądam co wrzuca Kamil Glik albo jego żona, to niektóre miejsca rozpoznaje. Raz trenowałem z drużyną U19, później już z U21. Tak do końca nie wiem na czym stanęło, ja też pewnie nie byłem do końca ukształtowany piłkarsko. Tutaj grałem przecież w lidze makroregionalnej z Chemikiem Bydgoszcz, a tam Monaco, Ligue 1, wielka szkółka. Dla mnie już same testy były czymś fajnym. Inny świat. Zobaczyłem coś, do czego warto dążyć.
Z chłopakami z akademii Monaco szło się dogadać?
No właśnie z tym był problem (śmiech). Bo oni po angielsku ni w ząb. Siedzieli w szatni w dziesięciu każdy rzucał po słówku do mnie i średnio szło zrozumieć o co im chodzi. Tylko „Lewandowski, Kuba, Piszczek”, bo to był czas polskiej trójki w Borussii Dortmund. No i wróciłem do Polski, pół roku później trafiłem do Wdy Świecie.
W Świeciu zauważyli cię ludzie z Pogoni?
Podobno wyszło to trochę przez przypadek. Graliśmy w ogóle z Chełminianką Chełmno, w której bronił mój brat Bartek. A ludzie z Pogoni przyjechali oglądać jeszcze kogoś innego. Ale wpadłem im w oko i po czasie przyjechałem na dwudniowe testy do Szczecina. Pogoń wtedy szukała bramkarzy, rozważali Bartka, ja też tak półżartem, półserio przypomniałem, że przecież znają mojego brata. No i znów się spotkaliśmy, ale tym razem w Pogoni. Jak rodzice przyjeżdżali do Szczecina, to wychodziliśmy wszyscy razem do miasta. Trzymamy się razem, szukamy tych wspólnych chwil. Myślę, że po pierwsze, to coś naturalnego, a po drugie – chciałbym, by było tak w każdej rodzinie. Mi to wsparcie dużo daje.
W nowym klubie zameldowałeś się z kontuzją.
Tak, przywiozłem ją z Mistrzostw Polski w futsalu, poszła mi piąta kość śródstopia. Później zresztą już w Pogoni pękła mi druga kość śródstopia. Już tak żartowaliśmy, że wszystkie pięć po kolei mi się połamią… Niby nic, mały uraz, a dwa miesiące pauzy. Podobno to też taki uraz, który lubi się odnawiać. W Szczecinie właśnie dwaj chłopacy męczyli się z tym śródstopiem.
Ale podobno nawet mimo tej kontuzji ciągle chodziłeś uśmiechnięty. Trener Paweł Cretti z Pogoni mówi, że najpierw wchodzi uśmiech, a później Kuba Piotrowski.
Musiałem się uśmiechać, bo jak chodziłem kilka minut bez uśmiechu, to wszyscy się pytali „ej, Kuba, co ci jest, coś się stało, chory jesteś?”. Ja już tak mam, że jestem pogodny z natury.
W twoim pierwszym roku w Pogoni balansowałeś między rezerwami a pierwszym zespołem?
Trochę tak wyszło, bo mieliśmy często treningi łączone. Później byliśmy dzieleni – starsi szli do rezerw, a ja częściej grałem w juniorach starszych. Później trener Michniewicz zaprosił mnie do pierwszej drużyny. Pomyślałem „o, fajnie, pewnie przyjdę na trening, bo ktoś wypadł”. Ale zostałem na dłużej. W pierwszym zespole był zresztą już Bartek, usiadłem w szatni obok niego. Był też Marcin Listkowski, z którym mieszkaliśmy. Dzięki temu miałem łatwiej.
I pojechałeś na swój pierwszy obóz z pierwszą drużyną. Ale tam za dużo nie pograłeś.
Tak, jak to trener Michniewicz mówi – trafiłem do „grupy Ciechocinek”. Bo wtedy odezwało się znów śródstopie. Nie wiadomo było, czy kość znów jest złamana, ale prześwietlenie wyjaśniło sytuację. Zresztą Bartek wtedy też miał uraz barku i śmiali się z nas, że nawet kontuzje łapiemy razem. Później przyszedł debiut na Legii, całe dziewięć minut (śmiech). Ale tak serio, to świetne uczucie. Ktoś wtedy wypadł ze składu i rywalizowaliśmy o miejsce z Michałem Walskim. Michał miał więcej minut w Ekstraklasie, on zagrał od początku, a ja zadebiutowałem w ostatnich minutach. Fajne miejsce do debiutu. Wcześniej trener zabierał mnie do osiemnastki meczowej z cztery-pięć razy. W sezonie zebrałem cztery występy i w kolejnym sezonie poszedłem na wypożyczenie do Stomilu Olsztyn.
Do Pogoni byłeś wprowadzany do składu spokojnie, by nie powiedzieć powoli.
Wtedy wydawało mi się, że powoli. Wychodziłem na trening, zapieprzałem, chciałem wywalczyć sobie miejsce w składzie. I frustrowałem się, że nie gram. Każdy młody chłopak tak ma. Ale z perspektywy czasu widzę, że to była słuszna metoda. Krok po kroku doszedłem do tego miejsca, w którym wtedy chciałem być.
Do Stomilu wygoniła cię Pogoń czy sam chciałeś odejść na wypożyczenie?
Sam to zaproponowałem. Wiesz, ja wiedziałem jaka jest sytuacja. Gdybym został, to zebrałbym trochę minut w Ekstraklasie, ale grałbym nieregularnie. Sam czułem, że to jeszcze nie ten pułap. A po co mi było siedzieć pół roku na ławce czy na trybunach, skoro mogłem na nieco niższym poziomie zbierać doświadczenie i to tydzień w tydzień. Przedyskutowałem tę decyzję z bliskimi i pojechałem do Olsztyna. Jasne, przeszła przez głowę myśl „kurde, a jak tam nie będę grał?”, ale wtedy z mojego rocznika w reprezentacji Polski wielu chłopaków trafiało na zaplecze Ekstraklasy – Mateusza Wieteska, Damian Rasak, Konrad Michalak.
Podobało ci się w Olsztynie?
Wiadomo, trzeba było dojechać kawałek na trening. Ale mi to kompletnie nie przeszkadzało. Chciałem grać i grałem, było gdzie trenować. Stadion może też nie należy do tych najnowocześniejszych, ale na Pogoni jest podobnie. Mi się to podoba, lubię ten klimat. W Stomilu przychodziło na mecz dwa tysiące ludzi, ale czułem się tam dobrze. Najważniejsza była gra.
Taki model wypożyczenia młodych zawodników z Ekstraklasy do I ligi jest zresztą dość popularny. Robi to Legia, robi to też Lech. Ty widziałeś po sobie, ze to ma sens?
Tak, wróciłem pewniejszy siebie. No i po tym ograniu w I lidze ustrzegasz się już takich karygodnych błędów na boisku. Wiadomo, że nie każdy potrzebuje takiego zejścia do ligi niżej, ale dla mnie to było bardzo cenne doświadczenie. Trenerzy też inaczej na ciebie patrzą, bo nie wchodzisz bezpośrednio z piłki juniorskiej, ale jesteś już ograny w starciu z seniorami.
Gdy wróciłeś do Szczecina zastałeś już nie Kazimierza Moskala, a Macieja Skorżę. Podobno chciałeś iść na kolejne wypożyczenie.
No tak, nie wiedziałem do końca czego się spodziewać. Wracałem i zaczynałem z czystą kartą, byliśmy przed kolejnym obozem przygotowawczym. Byłem u trenera Skorży, ale usłyszałem „nie”.
Więc poszedłeś jeszcze raz.
I znów „nie”.
Trener mówił, że będziesz u niego grał?
Mówił, żebym trenował i skupił się na pracy. I wreszcie szanse przyszły.
Przez kilka lat grałeś w futsal. Rozmawiałem z kilkoma trenerami, którzy z tobą pracowali i twierdzą, że dużo ci to dało. Że masz takie futsalowe ruchy, ciągle chcesz piłkę, masz dobry drybling.
Wielu trenerów odradza ten futsal, bo mówią, że to inna gra. Mi się wydaje, że jest wręcz przeciwnie. Dzisiejszy futbol idzie w stronę takiej „małej gry”, gdzie na niewielkiej przestrzeni musisz myśleć możliwie jak najszybciej i podejmować decyzje w ułamku sekundy. Futsal tego uczy – gry pod presją, ruchu do piłki, balansu ciałem. Wiesz, jak w piłce na dużym boisku się schowasz i unikasz grania, to jeszcze może to umknąć uwadze. W futsalu nie ma na to szans. Jeśli tam unikasz gry, to jesteś do zmiany, bo rywal gra w przewadze. Musisz cały czas być pod prądem, cały czas musisz chcieć piłkę.
Część trenerów piłkarskich odradza grę na hali ze względów zdrowotnych.
A na boisku trawiastym nie złapiesz kontuzji? No też złapiesz. Nigdy nie rozumiałem tej teorii, nie rozumiem jej do teraz. Jak ktoś ma doznać urazu, to nawet na spacerze może mu się coś stać. Na szczęście ja trafiałem na takich trenerów, którzy nie zniechęcali mnie czy Bartka do futsal. W Chemiku Bydgoszcz miałem nawet takiego szkoleniowca, który zabierał nas na wszystkie możliwe turnieje w hali.
Unisław Team, w którym grałeś, odnosił sukcesy?
W seniorskiej piłce nie. Ale w piłce juniorskiej już tak. W U-14 i U-16 zdobyliśmy wicemistrzostwa kraju. W Chemiku Bydgoszcz grałem tylko wtedy, gdy mogłem. Gdy byłem w Świeciu już mniej, po przejściu do Pogoni wcale. Ale ja bardzo to lubiłem i zresztą nadal lubię. Na dużym boisku uwielbiam, gdy mam piłkę przy nodze. A w hali jest jeszcze więcej tego, piłka obok siebie i jazda. Słyszałem, że Wissam Ben Yedder z Sevilli bardzo długo grał wyłącznie w futsal. To też widać po Hiszpanach, że tam gra na hali czy na boisku betonowym jest czymś normalnym. Trochę czasu spędziłem na hali. W sumie często rezygnowałem z urlopu, bo gdy kończyła się runda jesienna w lidze piłkarskiej, to zimą grałem w futsal.
To ty w ogóle urlopu nie miałeś, skoro latem pracowałeś w gospodarstwie.
Nie potrzebuję urlopów (śmiech).
Za małolata też brałeś udział w biegach na średnich dystansach.
Tak, biegi przełajowe, długie dystanse. Zawsze wolałem to niż sprinty. Ale jak zerkam sobie w raporty pomeczowe, to z liczbą sprintów i ich prędkością nie jest źle. Ale w szkole w Grzybnie garnęliśmy się do wszystkich sportów. Tenis, unihokej, pływanie… Każdy sport. Jakbyśmy mieli gdzieś pójść w coś pograć innego niż piłka, to pewnie dałbym radę. Zresztą wolałem jechać na zawody niż siedzieć w klasie.
Wtedy też pojawiły się podejrzenia, że masz jakiś problem z sercem?
Tak, ale na szczęście to był fałszywy alarm. Poszedłem na badania okresowe, zrobili mi EKG i było coś nie tak. Trafiłem na trzy dni do szpitala i było trochę stresu. W tym czasie chłopacy pojechali na Mistrzostwa Polski kadr wojewódzkich. A ja siedziałem w szpitalnej sali. Całe szczęście kolejne badania wykazały, że z sercem wszystko gra. A z mistrzostw koledzy przywieźli też medal dla mnie. W sumie lepiej, że faktycznie mnie dokładnie wtedy przebadano, bo widzisz, że z tym sercem u piłkarzy różnie może być. Choć wiadomo, że niektórych wad wykryć się nie da.
Jeszcze co do futsalu – chyba właśnie w hali nabrałeś takiego dryblingu, ale nie opartego na sztuczkach technicznych, a balansie ciałem i szybkości.
Przekładanek nad piłką czy rulet nie robię. Wolę efektywność nad efektowność. Na mojej pozycji to potrzebne.
Właśnie – „na twojej pozycji”. Czyli jakiej – szóstka, ósemka czy dziesiątką?
Granica między szóstką i ósemką mocno się zatarła. Wiadomo, każdy trener ma swoją koncepcję, ale mało już mamy takich typowych defensywnych pomocników typu przecinak, który nie musi grać do przodu. W Pogoni jeden drugiego asekuruje na tych pozycjach. To wchodzi w automat – jak widzę, że na przykład Kamil Drygas idzie do przodu, to ja muszę zostać. Zdarza się, że idę nawet wyżej – z Lechią na przykład przez ustawienie z Rafałem Murawskim i „Drygim” szukałem miejsca bliżej pola karnego i mogło to tak wyglądać, że grałem jako dziesiątką. Poradzę sobie tam, ale gorzej jest z grą tyłem do bramki.
Podobno potrafisz jeszcze huknąć z dystansu, choć w Ekstraklasie jeszcze tego nie pokazałeś.
Parę razy próbowałem, ale na takiego gola po uderzeniu powiedzmy z 20. metrów jeszcze czekam. Szukam okazji. Myślę, że z czasem coś wpadnie.
Regularnie grasz w reprezentacji U21, ale jakieś sygnały z pierwszej kadry już dostawałeś?
Nie.
Akurat na twojej pozycji rywalizacja jest spora…
Gra w kadrze jest moim celem, ale nie pompuję się. Powołanie do kadry U21 to już zaszczyt. Sam siebie tonuję, nie myślę o tym, bo to tylko by mi przeszkadzało. Mam robotę do wykonania tu w Pogoni. Myślę, że zyskałem na pewności siebie. Trener Runjaić pokazuje mi też klipy z elementami, które muszę poprawić. Mówi, że szukanie wolnego miejsca na boisku i zdobywanie przestrzeni to najważniejszy aspekt do wykorzystania. Widzę, że w wielu akcjach mogłem zyskać sporo metrów czy rozwinąć atak, a przyjmowałem piłkę i zaraz ją oddawałem. Jak stoję na czterdziestym metrze i widzę dwadzieścia metrów przed sobą, to biegnę i drybluję.
Lubisz w ogóle oglądać swoje mecze?
Oglądam każde swoje spotkanie. Patrzę na to, co mogę poprawić, gdzie mogłem zachować się lepiej. Ja w ogóle lubię mieć piłkę przy nodze, to sprawia mi frajdę. Czasami dostaję opieprz, że mogłem gdzieś tę piłkę po prostu wybić do przodu czy na aut, a próbuje na siłę się utrzymać. No głupio mi walnąć wykop w aut. Bywa tak, że to najlepsza opcja, no ale mimo wszystko… Tego też muszę się nauczyć.
W tym sezonie też przyszły liczby – masz 3 gole i 2 asysty.
Nie oszukujmy się – możesz grać ładnie, możesz mieć wpływ na grę drużyny, ale zwrócą na ciebie uwagę dopiero wtedy, gdy zaczniesz strzelać gole i zaliczać asysty. Szczególnie wśród pomocników. Ale to samo przyszło, nie miałem ciśnienia czy myśli w głowie „Kuba, ogarnij się, więcej strzelaj”.
Zimą do Pogoni spłynęła oferta z Groznego. Na stole pojawiło się półtora miliona euro, ale do transferu nie doszło. Dlaczego?
To była moja decyzja. Nie chciałem odchodzić. Wierzę, że przy trenerze Runjaiciu mogę się jeszcze rozwinąć. Zresztą mam za sobą niezłą rundę i co? Już mam odchodzić? Musisz być szczery wobec siebie. Ja wciąż uczę się gry, uczę się ligi. Czuję, że mam spore rezerwy jeśli chodzi o rozwój. No i co najważniejsze – mam misję w Pogoni do wykonania. Jesteśmy tuż nad strefą spadkową, walczymy o utrzymanie, to jest mój nadrzędny cel. Paradoksalnie taka sytuacja sprawia, że mogę się totalnie odciąć od jakichś kwestii transferowych. Bo w głowie mam tylko to, żeby zachować Ekstraklasę dla Pogoni. Byłbym zły na siebie, gdybym przekładał interes własny nad drużyną.
Wiem, że w tym roku skończysz dopiero 21 lat i cała kariera przed tobą, ale myślałeś już co z tymi hektarami w Grzybnie? Może po piłkarskiej karierze wrócisz do rolnictwa?
W sumie nie myślałem jeszcze o tym. Ale czemu nie? Mi to Grzybno odpowiada. Nawet moja dziewczyna mówi, że to fajne miejsce, bo tam jest cicho i spokojnie. Z rolnictwem to różnie może być, dzisiaj za wcześnie, by wyrokować.
Nie mogę cię o to nie zapytać – bawiła cię przeróbka twojego zagrania w meczu z Sandecją?
Mam dystans do siebie, więc trochę się pośmiałem. Taki błąd może się przydarzyć raz, ale najważniejsze, by go nie powielać. Było śmiesznie, jednak traktowałem to jako lekcję. Ten filmik akurat zbiegł się z wyjazdem na kadrę U21. I co szedłem korytarzem, to gdzieś z pokoju słyszałem tę muzykę… I już wiedziałem co się święci!
Rozmawiał Damian Smyk (@d_smyk)
fot. 400mm.pl i archiwum prywatne