Hiszpania wyprodukowała w ostatnich latach tylu pomocników-artystów, że można byłoby z nich stworzyć całą jedenastkę i pewnie na ławce rezerwowych musiałby usiąść jeszcze ze dwóch. Widać to po jej drużynie narodowej, gdzie choćby rozgrywający kapitalny sezon Illarramendi zapewne nie załapie się nawet do mundialowej kadry, podobnie jak na przykład Dani Parejo. Pod tym względem La Roja to idealny przykład, że można mieć (mnogość wyboru) oraz być (drużyną, a nie tylko zbieraniną wielkich nazwisk).
Kiedy jednak zbliżają się kolejne mecze reprezentacji Hiszpanii, moje oczy niemal zawsze są zwrócone głównie w kierunku jednej z całej plejady gwiazd – Isco. Jako wielki fan jego talentu staram się łapczywie chwytać wszystkie momenty, w których wiem, że będzie w stanie błysnąć na miarę swoich możliwości. A jednocześnie zdaję sobie sprawę, iż niekoniecznie szansę taką otrzymam(y) podczas meczów Realu Madryt, gdzie w ostatnim czasie pomocnik jest wyraźnie marginalizowany.
Czasem mam wrażenie, że nad kreatywnymi pomocnikami Królewskich ciąży jakaś klątwa, przez którą każdemu kolejnemu zawodnikowi w tej roli coś nie pozwala się w pełni zrealizować. Nawet Di Marii pozbyto się, choć jako „środkowy skrzydłowy” poprowadził ekipę Ancelottiego do wygrania upragnionej La Decimy. Odszedł, ponieważ… No nie do końca wierzę, że tylko przez aspekt sportowy. Marketing też tu musiał wchodzić w grę, ale na jego następcę, Jamesa Rodrigueza nie za bardzo był pomysł. Z Isco chyba jest podobnie, bo o ile na początku jego przygody na Santiago Bernabeu faktycznie potrzebował czasu na wskoczenie na jeszcze wyższy poziom, o tyle później już nigdy nie potrafił utrzymać miejsca w wyjściowej jedenastce.
W „El Cofindencial” napisano niedawno, iż wkrótce i wychowanka Valencii może zabraknąć w Realu, ponieważ orędownikiem jego odejścia jest sam Florentino Perez. Nawet nie o to chodzi, że jemu nie wolno się sprzeciwiać, lecz nie warto, co wcześniej przytoczony przykład Di Marii pokazuje doskonale. Nie ma dyskusji z kaprysami „góry”. Od początku zimy mówi się bowiem o kwestii znacznego przebudowania kadry Los Blancos – paru wielkich transferach również – której ofiarą miałby paść właśnie były gracz Malagi. No i z jednej strony nie dziwię się prezesowi Realu Madryt, ponieważ jest to bez wątpienia jeden z tych zawodników, którego będzie można spieniężyć najłatwiej oraz najlepiej. Potencjał ma ogromny, na Bernanbeu nie odgrywa aktualnie znaczącej roli, zaś praktycznie gdzie by nie poszedł, tam byłby wzmocnieniem kadry, a nie tyko jej uzupełnieniem. Czyli zupełnie inaczej niż w jego obecnym klubie.
Druga strona tego medalu jest taka, iż zastanawiam się, czy to słuszna droga dla Królewskich? Czy sprzedanie Isco nie będzie oznaczało błędu, jaki popełniono w gabinetach już ostatniego lata, kiedy bez żalu oddano Moratę oraz Jamesa? Potem okazało się niefortunnie, że jokerów zastąpiono blotkami, co z kolei – moim zdaniem – bardzo wpłynęło na to jak wcześnie Madrytczycy wypisali się z walki o mistrzostwo w bieżącym sezonie.
Odnoszę jednak nieodparte wrażenie, iż w Realu nasz protagonista znacznie marnuje swój potencjał. Zwróćmy uwagę chociażby na sam aspekt taktyczny i ustawienie preferowane przez Zidane’a w wielu meczach – często jest to 4-4-2 lub 4-3-3, gdzie po prostu nie ma odpowiedniego miejsca dla Isco. W tym pierwszym systemie nawet nie ma co o mówić o wystawianiu go w środku – tam nietykalni są Kroos oraz Modrić, Casemiro także, zaś nawet Kovacić bardziej pasuje do roli środkowego pomocnika w tejże formacji, ponieważ lepiej potrafi połączyć zadania ofensywne z defensywnymi.
Przy czym chciałbym zaznaczyć – to nie jest tak, że wychowanek Valencii nie potrafi popracować w obronie. W żadnym wypadku, udowodnił to choćby jeszcze za kadencji Ancelottiego, który również nie potrafił znaleźć dla niego miejsca w ulubionym systemie, więc próbował przekształcić go w zadaniowca i nawet nieźle to rozwiązanie wyglądało. No ale na dłuższą metę to była jednak głupota i marnowanie potencjału chłopaka z takim błyskiem technicznym, że równie dobrze o nim Rihanna mogłaby śpiewać „shine bright like a diamond. – Piłkarsko on ma coś z Zidane’a – przyznawał zresztą Carletto. Wydaje mi się jednak, iż gdzieś, u kolejnych trenerów, ewidentnie brakuje umiejętności znalezienia właściwego balansu dla maksymalnego wykorzystania możliwości tego piłkarza.
Takim zawodnikom najlepiej jest dawać dużo swobody, ale Zidane chyba nie do końca potrafi to robić. Odróżnijmy więc rzeczywistą wolność, jakiej potrzebuje Isco, aby pokazać pełnię swego talentu, od zwykłego braku pomysłu obecnego szkoleniowca Królewskich na pomocnika. To jest ta subtelna różnica, z której z kolei wynika dysonans pomiędzy tym, jak Alarcón świetnie czuje się w reprezentacji Hiszpanii, a także bezradnością, jaką momentami emanuje, kiedy przywdziewa białą koszulkę. Pewnie uznacie to za wielce krzywdzące względem Zizou, lecz uważam go za szkoleniowca, który akurat względem tego konkretnego piłkarza zachowuje się jak typowy nauczyciel WF-u – „masz tu piłkę i idź grać, powodzenia”.
Lopetegui natomiast daje mu wolność w tym najlepszym rozumieniu, bo nawet patrząc na heatmapy pomocnika czasem trudno przypisać go do jakiejkolwiek konkretnej pozycji. Określenie „todocampista” momentami pasowałby znacznie bardziej, ponieważ na przestrzeni 90 minut Andaluzyjczyk pojawia się w różnych miejscach, samemu decyduje o swojej roli w danym momencie i często to on stanowi centralny punkt drużyny.
Inna sprawa, że w Realu jest to praktycznie niemożliwe do zrealizowania ze względu na kilka spraw – wydaje się – nie do przeskoczenia. Po pierwsze tam to nie wokół Isco zbudowany jest zespół i zorganizowana gra, lecz pod Cristiano Ronaldo. I nie zrozumcie mnie źle, nie piszę tego w formie zarzutu, lecz faktu, ponieważ indywidualnie jest on najlepszym graczem tego zespołu, więc to naturalne, iż robi się wszystko, by stworzyć mu jak najbardziej komfortowe warunki do gry. A że ktoś inny na tym ucierpi? No trudno, to i tak zdecydowanie mniejsze zło, niż blokowanie Portugalczyka.
Ale jest też warty do poruszenia w tej kwestii aspekt całej reszty boiskowych partnerów Andaluzyjczyka, który ewidentnie cierpi – ależ mi zbrzydło to słowo! – gdy tylko musi występować na boisku właśnie obok Cristiano czy też Bale’a. Ci dwaj wszak są często zwalniani z zadań defensywnych, a skoro tak, to ich spora część spada wówczas na pomocników. Z kolei w reprezentacji Lopetegui często wychodzi na poszczególne mecze nawet bez typowych skrzydłowych, z pięcioma środkowymi pomocnikami, więc tam te akcenty obronne rozkładają się na większą liczbę graczy, zaś sam Isco ustawiany jest wyżej, dzięki czemu nie musi wykonywać aż tyle czarnej roboty. Efekty są potem takie jak w spotkaniu z Argentyną, kiedy ustrzelił hattrick, lub z Włochami, gdy zaliczył dublet.
– Nie mam ciągłości w klubie, więc to mecze reprezentacji dają mi życie. Tutaj mam zaufanie trenera, którego w Realu nie mogę sobie wywalczyć. Być może to ja jestem problemem? – zastanawiał się Alarcón po meczu z Albicelestes. Choć tę różnicę w komforcie w grze w reprezentacji i Los Blancos widać jak na dłoni, Zidane zarzeka się, iż głównym czynnikiem wpływającym na częste odstawianie wychowanka Valencii jest bardzo szeroka kadra zespołu.
– Kłopotem w tym sytuacji nie jest sam Isco, lecz to, że mam 25 zawodników w kadrze. Dziś miejsce zabierze mu Bale, jutro Lucas, pojutrze Asensio. Muszę patrzeć na dobro całej ekipy – dowodził Francuz. No i cóż, jak wiele razy zarzucałem mu rzucanie banałów na lewo i prawo, tak teraz nie potrafię dyskutować z tym argumentem. Bo faktycznie każdy z wyżej wymienionych stanowi wartość dodaną w drużynie Realu i to w zupełnie inny sposób, więc zależnie od potrzeb w danym meczu Zizou faktycznie może decydować się na wykorzystywanie pozostałych wariantów.
Nie zmienia to jednak faktu, że kiedy patrzę na tę sprawę z perspektywy samego Isco, to wyobrażam sobie ogromne wkurwienie drzemiące w nim gdzieś głęboko, które niekoniecznie może przekładać się na sportową złość. Wyobraź sobie czytelniku, iż jesteś członkiem jakiegoś zespołu – nie musi być nawet piłkarski, tylko ogólnie. Zapieprzasz, starasz się maksymalnie, udowadniasz swoją przydatność dla całej ekipy, a mimo wszystko twój szef wciąż nie potrafi obdarzyć cię zaufaniem, choć zasługujesz na to nie mniej niż inni. Ciągle jesteś blisko osiągnięcia celu i ciągle brutalnie sprowadza się ciebie na ziemię. Nie dasz rady przeskoczyć przeszkody z taką kulą u nogi.
Ściągnie cię ona do parteru nawet pomimo wszystkich komplenetów, jakie zbierzesz. Kolekcja laurek dla Isco jest już niesamowicie ogromna, a ich formy przeróżne. Sergio Ramos na przykład, w trakcie meczu z Argentyną, całował mu but. Kiedy piłkarz Realu schodził z boiska w 76. minucie w tym samym spotkaniu, kibice zgotowali mu „standing ovation”, choć przecież La Roja grała na Wanda Metropolitano, czyli stadionie Atletico. Koke z kolei wychodzi do dziennikarzy i otwarcie przyznaje: – Jeśli w Realu nie dostaje odpowiednio dużo minut, to niech przyjdzie do nas! – a fani Rojbilancos nawet go za to nie opierdzielają.
Poniekąd więc nawet podziwiam Isco za jego cierpliwość wobec Zidane’a oraz Królewskich, ale jeśli obecny stan rzeczy potrwa jeszcze przez jakiś czas, pomocnik w końcu stanie przed dylematem – pozostać wiernym barwom, czy też odejść gdzieś, gdzie zostanie się pierwszoplanową postacią? Jeżeli w końcówce tego sezonu sytuacja Andaluzyjczyka się nie zmieni, to sądzę, iż decyzję będzie mógł podjąć raczej prędzej niż później. – W Madrycie nauczyłem się wiele. Rozwinąłem się jako piłkarz, poprawiłem wiele rzeczy w swojej grze. Strzeliłem sporo goli, zaliczyłem dużo asyst, co również zawdzięczam Zizou – zaznaczał Alarcón. Każdy z tych argumentów będzie mógł jednak wsadzić sobie w buty w chwili, gdy zda sobie sprawię z tego, iż na Bernabeu dotarł już do szklanego sufitu.
***
Dziennik AS donosi natomiast, że Francuz postawi na niego od pierwszej minuty we wtorkowym meczu z Juventusem, być może również z powodu pewnej nieobecności Pjanicia w obozie przeciwnym. Szukanie przewagi właśnie w środkowej strefie byłoby zatem słusznym ruchem z perspektywy taktycznej, choć nie ukrywam, że trzymam kciuki za Isco jednak bardziej z powodu osobistej sympatii.
Bo mogę. To chyba nadal bardziej fair, niż gdyby podobnymi pobudkami kierował się na przykład trener, prawda?
Mariusz Bielski