Massimiliano Allegri, Leonardo Bonucci, Gianluigi Donnarumma, na ławce Mattia De Sciglio, czy nawet Marco Storari – o znalezienie wspólnych mianowników przy okazji starcia Juventusu z Milanem nie było ciężko. Wszyscy w Turynie wiedzieli, że Napoli zremisowało z Sassuolo kilkadziesiąt minut wcześniej. Zdawali sobie sprawę, że to właśnie w przeddzień Wielkiej Nocy mogą położyć już jedną rękę na mistrzostwie Italii. Nie bez przyczyny mówi się o drużynie Juve, że jest wytrawnym bokserem. Chłodna głowa do końca, kilka ciosów i przeciwnik pokonany. Kolejny sezon pod dyktando “Bianconerich” staje się faktem.
Co robiliście 30 grudnia ubiegłego roku? Szykowaliście się na noworoczną imprezę? Czy może próbowaliście zrzucić wagę po świętach? Cóż, Juve właśnie wtedy traciło ostatnią ligową bramkę. Od tamtego momentu wrócił stary, dobry Max Allegri. Cyniczny, minimalistyczny, ale za to seryjnie triumfujący. Kilka miesięcy temu byłoby to nie do pomyślenia, bowiem “Stara Dama” zwyczajnie zawodziła i to zarówno w Lidze Mistrzów, jak i na krajowych boiskach. Jeśli ktoś wówczas pomyślał, że ten sezon można już spisać na straty, to wcale mu się nie dziwimy.
Po raz kolejny byliśmy głupi. Nie doceniliśmy kunsztu Allegriego.
“Stara Dama” wystartowała tak samo, jak od kilku tygodni w Serie A. Zawsze zaczynało się od szybkiego gola, to i tym razem nie mogło być inaczej. Najlepszy Juventino ostatnich tygodni, Paulo Dybala, wykorzystał błąd w ustawieniu Gigiego Donnarummy i wpakował futbolówkę do siatki zza szesnastki. I to było na tyle z pozytywnych akcentów po stronie “Bianconerich” w pierwszej odsłonie. Milan wyczuł, że turyńczycy cofnęli się, wręcz wysłali specjalne zaproszenia na własną połowę, więc “Rossoneri” zamierzali z tej gościnności skorzystać. Najbardziej chciał się urządzić Hakan Calhanoglu. Różnie było z Turkiem w tym sezonie. Zdarzyło mu się kilka urazów, w niektórych spotkaniach był niewidoczny. Dzisiaj jednak zagrał fantastyczne spotkanie. To właśnie on w 29. minucie rzucił genialną piłkę z rzutu rożnego wprost na głowę Leonardo Bonucciego. Tak, tego Leonardo Bonucciego. Spodziewaliśmy się, że raczej nie będzie obnosił się z celebracją, tymczasem… wyglądał na człowieka, który właśnie zdobył mistrzostwo świata.
Gattuso nie zamierzał się schować, gdyż dobrze wiedział, jakie mogą być tego skutki. Milan zaczął wkładać w swoje ataki coraz więcej pary. W 55. minucie niewiele brakowało, by mediolańczycy objęli prowadzenie na Allianz Stadium. Hakan Calhanoglu podprowadził przez kilka metrów futbolówkę, a następnie huknął z prostego podbicia w stronę Buffona. Piłka swój lot zakończyła na poprzeczce. Milan grał dobrze, ale tylko przez trzy kwadranse.
Nie od dziś wiadomo, że grając dobrze tylko jedną połowę, nie możesz ograć Juventusu, szczególnie na jego boisku. Calhanoglu i spółka dzisiaj byli tego żywym dowodem. Od 60. minuty banda Allegrego zaczęła dominować. Sprawy w swoje nogi wziął prawdopodobnie najlepszy zawodnik tego wieczoru, Sami Khedira. Musiało być grubo i było. Najpierw w 79. minucie Niemiec idealnie zagrał na głowę do powracającego po kontuzji Juana Cuadrado, a na 180 sekund przed końcem, po ładnej, składnej akcji duetu Costa-Dybala, wpisał się na listę strzelców. Jak co tydzień (pomijamy wpadkę ze SPAL) – Juve triumfuje w Serie A.
Zaczyna się kwiecień, a turyńczycy są w ćwierćfinale LM, 9 maja będą mieli szansę na zgarnięcie Coppa Italia, a na dodatek pewnie zmierzają w stronę siódmego z rzędu trofeum ligi włoskiej. Nie potrafimy sobie wyobrazić, by w maju 2019 roku ktoś inny niż Juventus sięgnął po najbardziej prestiżowe trofeum na Półwyspie Apenińskim.
Juventus – Milan 3:1 (1:1)
8′ Paulo Dybala 1:0
28′ Leonardo Bonucci 1:1
79′ Juan Cuadrado 2:1
87′ Sami Khedira 3:1
***
„Dries Armando Mertens… Czy będziemy mogli wykrzyczeć to głośniej…?” – pytał Mateusz Święcicki przed rzutem wolnym wykonywanym przez belgijskiego napastnika. Cóż, nie będziemy mogli. Mertens zarył piłką prosto w mur, ten sam mur, w który przez cały mecz waliło głową Napoli. Strata punktów z Sassuolo to ostatnia rzecz, która była im potrzebna w wyścigu po Scudetto.
Nie jest powiedziane, że Juve we włoskim klasyku ogra AC Milan. Ale, jeśli tak, to mistrzostwo oddali się od Neapolu. Oddali o jakieś 900 kilometrów, bo mniej więcej tyle dzieli Stadio San Paolo od turyńskiego Allianz Stadium. Choć podopieczni Maurizio Sarriego w tym sezonie są raczej solidni w goleniu ligowych średniaków, a w starciach wyjazdowych nie stracili gola od grudnia, to w spotkaniu z Sassuolo zaprezentowali się z jak najgorszej strony. A mówimy o tym samym Sassuolo, które jeszcze w grudniu zostało zmiażdżone przez Juventus siedmioma bramkami.
Pierwsza połowa przebiegała pod dyktando gości, tylko co z tego, skoro to Sassuolo zdobyło bramkę? Do dośrodkowania z rzutu wolnego najwyżej wyskoczył Peluso, przymierzył futbolówką prosto w słupek, a dobitkę na gola zamienił wyjątkowo aktywny w tym meczu Matteo Politano, który na bramkę czekał już od trzynastu spotkań. Napoli absolutnie dominowało w kwestii posiadania piłki, jednak wizja zdobycia mistrzostwa chyba kompletnie odebrała podopiecznym Sarriego kreatywność. A nawet jeżeli już udało się wykombinować jakąś bramkową sytuację, to zawsze w kluczowym momencie pojawiał się Lorenzo Insignie, żeby tę sytuację popisowo spartaczyć. Kiedy po dośrodkowaniu Allana, znalazł się z piłką na piątym metrze, a i tak wpakował futbolówkę w bramkarza rywali, to Sarri chyba powinien był po prostu zastosować wędkę. Kapitan gości rozegrał jednak cały mecz, no i masz babo placek.
Druga połowa, choć przyniosła bramkę, była jeszcze gorsza w wykonaniu neapolitańczyków. Nie potrafili zaatakować w inny sposób, niż pałując wrzutki w pole karne rywala, z których większość była naprawdę katastrofalnej jakości. Jak choćby ta w wykonaniu Mario Ruiego, kiedy przekopał futbolówkę o jakieś 20 metrów nad bramką. Gdyby na Mapei Stadium przypadkowo zasiadał Andrzej „Bobo” Bobowski, to Portugalczyk pewnie strąciłby mu koronę z głowy. Choć paradoksalnie to właśnie Rui zrobił akcję na wagę jednego punktu – jego płaskie dośrodkowanie z lewego skrzydła do własnej bramki wpakował Rogerio, wahadłowy gospodarzy. Brazylijczyk do spółki z Domenico Berardim byli w tym meczu największymi sojusznikami Napoli w wyścigu o Scudetto. Gdyby nie ich żałosna postawa – Rogerio w obronie, Berardiego w ataku – to prawdopodobnie gospodarze zwyciężyliby znacznie wyżej. I to do zera.
Co słychać u Polaków? Zieliński rozegrał cały mecz i to był raczej występ z kategorii przeciętnych. Trudno go wymieniać w pierwszy szeregu winowajców fatalnej gry Napoli. Nie zagrał tak słabo jak Insignie, Mertens czy Koulibaly, jednak różnicy na plus też nie zrobił. Posłał kilka fajnych piłek, takich właśnie w jego stylu, ale też sporo bezbarwnych fragmentów. Z kolei Arkadiusz Milik wszedł na boisko już w 65. minucie, kiedy Sarri desperacko poszukiwał wyrównania i desygnował do gry polskiego napastnika w miejsce Jorginho. Milik zaprezentował się z dobrej strony. Gola co prawda nie zdobył, ale był bardzo aktywny, nabuzowany, pojawiał się gdzie trzeba i widać było po nim niesamowity głód gry. Najbliżej gola był w samej końcówce spotkania, kiedy – zresztą po podaniu Zielińskiego – ładnie uderzył nożycami. Świetnie dysponowany tego dnia Consigli nie dał się jednak zaskoczyć.
Remis w Sassuolo to jeszcze nie koniec marzeń o mistrzostwie, ale też dowód na to, że wielu z piłkarzy Napoli nie jest jeszcze gotowych na grę pod taką presją. Pytanie, czy kiedykolwiek będą na to gotowi. Spalili się przede wszystkim liderzy Azzurrich, zaś gracze drugiego planu są jeszcze za ciency w uszach, żeby ścigać się z wielkim Juve.
Sassuolo – Napoli 1:1 (1:0)
22′ Matteo Politano 1:0
80′ Rogerio (samobój) 1:1
***
Chievo wygrało z Sampdorią 2:1, co zdecydowanie jest pewnego rodzaju niespodzianką na włoskich boiskach. Bartosz Bereszyński, Dawid Kownacki i Paweł Jaroszyński znaleźli się poza kadrami swoich drużyn, natomiast po 90 minut rozegral Mariusz Stępiński (Chievo) i Karol Linetty (Sampdoria).
Chievo – Sampdoria 2:1
26′ Fabio Quagliarella k. 0:1
62′ Lucas Castro 1:1
79′ Perparim Hetemaj 2:1
Fot. newspix.pl