Wejście na murawę Millerntor-Stadion – gdzie swoje domowe mecze rozgrywa FC St. Pauli – jest całkiem oryginalne, bo obie drużyny muszą przespacerować się upiornym korytarzem, z wielce wymownym napisem „Welcome to hell” namalowanym na ścianie. Z głośników grzmi AC/DC – „Hell bells”, a mroczny klimat potęgują wszechobecne czaszki, znak rozpoznawczy klubu. O dziwo akurat w takim klimacie odnalazł się skromny chłopak z Ozimka, Waldemar Sobota, który właśnie przedłużył umowę z klubem.
„Jesteśmy zachwyceni, że Waldi zostaje z nami na dwa kolejne lata. Dzięki swojej konsekwentnej pracy i doświadczeniu był ważnym ogniwem naszego zespołu. Jesteśmy przekonani, że tak samo będzie w przyszłości” – oświadczył Uwe Stoever, dyrektor sportowy FC St. Pauli. Klub z Hamburga od lat występuje na poziomie 2. Bundesligi, w obecnych rozgrywkach zajmuje póki co odległe, 11. miejsce w tabeli. Natomiast Sobota nie kryje zadowolenia z przedłużenia pobytu w klubie: – „Zawsze powtarzałem, że w drużynie FC St. Pauli czuję się bardzo dobrze i mogę sobie wyobrazić, pozostanie w niej na dłużej. Czułem także, że sam klub chce zatrzymać mnie za wszelką cenę”.
Dotychczasowy kontrakt Soboty wygasał w czerwcu tego roku, ale obie strony dość sprawnie doszły do porozumienia w kwestii nowej umowy. Co prawda agent piłkarza podrzucał do mediów pogłoski o zainteresowaniu płynącym z kilku europejskich klubów, między innymi Legii Warszawa, ale tak naprawdę od początku było jasne, że Sobota się nigdzie z Hamburga nie ruszy. Klub zabiegał o przedłużenie umowy przez kilka miesięcy i było kwestią czasu, aż sprawa zostanie dogadana i zamknięta. To była z wszech miar rozsądna decyzja. Sobota ustabilizował swoją pozycję w sprawnie zorganizowanym klubie, zaś FC St. Pauli utrzymało w drużynie jednego ze swoich kluczowych zawodników.
Wychodzi zatem na to, że Polak ostatni odcinek swojego sportowego prime-time’u spędzi na zapleczu Bundesligi. Z jednej strony – to kapitalna sprawa, zostać tak docenionym i to w St. Pauli, klubie cokolwiek specyficznym, o niesamowitym klimacie, który nie każdemu może odpowiadać. Jednak Sobota zdążył już dla „Piratów” zagrać równe 100 spotkań i wydaje się, że zwyczajnie przesiąkł atmosferą roztaczającą się wokół zespołu, atmosferą całej dzielnicy. Złapał bakcyla. Po trzech latach spędzonych w piekle zdążył już na pewno bezpowrotnie zgubić aureolę, lecz na swoją dolę nie narzeka. Jest zachwycony Hamburgiem, atmosferą na meczach, organizacją drużyny. Pytanie, czy nie zdusił w sobie nieco sportowych ambicji?
Ostatni występ Soboty w reprezentacji Polski to 2014 rok i zremisowane starcie ze Szkocją w eliminacjach do Euro 2016. Wówczas skrzydłowy grał jeszcze w Clube Brugge i na Szkotów wybiegł nawet w podstawowym składzie, zaś kilka dni wcześniej zagrał 20 minut przeciwko Niemcom, dorzucając swoją cegiełkę do sławetnego tryumfu na Narodowym. Ze Szkocją pierwszy skład i później… Koniec. Adam Nawałka, choć zapewne niezmiennie zalicza Sobotę do szerokiego grona obserwowanych zawodników, zupełnie zrezygnował z usług byłego piłkarza Śląska Wrocław.
I nie zanosi się na odmianę tego stanu rzeczy, skoro Sobota postanowił pozostać w Hamburgu. Czujne oko Nawałki i jego pomocników na pewno zerka czasami w stronę 2. Bundesligi, ale nie tak często jak choćby w kierunku polskiej Ekstraklasy. A trzeba też uczciwie nadmienić, że sam zawodnik nazbyt sporadycznie przypomina się selekcjonerowi. Ledwie 10 goli w 100. meczach rozegranych dla Sankt Pauli? Znajdą się obrońcy, którzy punktują rywali częściej. Nic więc specjalnie dziwnego, że dzisiaj w kolejce do wyjazdu na mundial stoi przed Sobotą co najmniej kilku skrzydłowych, choć przecież jest to jedna z tych pozycji, gdzie Nawałka zbyt szerokiego pola manewru nie ma. Przejście na system z wahadłowymi jeszcze utrudnia sytuację „Waldiego”, który nigdy nie był tytanem defensywy.
Eksplozja talentu Soboty przypadła na 2013 rok. To właśnie wtedy zmasakrował Club Brugge do tego stopnia, że Belgowie, chyba dotknięci syndromem sztokholmskim, ściągnęli go natychmiast do siebie za okrągły milion euro. Odegrał też wtedy kluczową rolę w zwycięstwie reprezentacji Polski 3:2 nad Danią. Za kadencji Waldemara Fornalika takie tryumfy raczej się nie zdarzały, więc to było coś. Kto, obok Soboty, strzelał wówczas gole Duńczykom? Kolejny z zapomnianych, Mateusz Klich i… Rozgrywający swój trzeci mecz w kadrze – Piotr Zieliński! Sobota to nie ta skala talentu co pomocnik Napoli, ale czy nie dało się pokierować swoją karierą tak, by skuteczniej przykuć uwagę selekcjonera i żwawiej powalczyć o powrót do kadry? Na pewno się dało. Sobota wybrał jednak niebanalne życie w – jak chcieliby niektórzy – niemoralnym klubie. Postawił na stabilizację. Zdaje się, że kosztem reprezentacji.
Fot. NewsPix.pl