Reprezentacja Belgii od dłuższego czasu skazywana była na sukces, wielu wieszało jej medale kolejnych turniejów na szyi, twierdząc, że z takim składem osobowym to po prostu musi wypalić. Tymczasem turniej w Brazylii skończył się na 1/4 finału, dwa lata później był też ćwierćfinał, ale i porażka z przeciętną Walią. Rozczarowanie – tak wskazuje logika. Lecz być może patrzymy na kadrę Czerwonych Diabłów zbyt powierzchownie? Być może dla kraju podzielonego na Flamandów i Walonów, dla kraju z coraz większą liczbą osób różnych kultur, drużyna narodowa jest czymś innym niż choćby dla nas, Polaków? Choćby o tym rozmawiamy z profesorem Jeanem-Michelem de Waele, politologiem z Universite Libre de Bruxelles, który jasno twierdzi: – Chociaż według wielu zagranicznych dziennikarzy tę złotą generacja piłkarzy stać na finał Euro i mundialu, to ci młodzi ludzie nie chcą umierać za barwy narodowe. Chelsea, Manchester City, są ważniejsze. Sukces klubu jest ważniejszy. Nie stanowią drużyny. Zapraszamy!
Czy uważa pan obecność wielokulturowości w Belgii za problem?
Nie, nie uważam, żeby to był problem. Owszem, na styku kultur tarcia mogą narastać, jednak powinniśmy pamiętać, że Belgia od zawsze była państwem najpierw dwukulturowym, zamieszkałym przez Walonów na południu i Flamandów na północy, a potem, w miarę napływania imigrantów z innych państw europejskich, Afryki i Bliskiego Wschodu, stała się państwem multikulturowym. Jestem jednak zdania, że problem, z którym mierzy się Belgia, nie ma swojego źródła w tożsamości czy religii – problem ma wymiar społeczny – mam na myśli nierówności i wykluczenie. Nie widzę w moim kraju starcia między kulturami, co więcej, uważam, że wielokulturowość jest przyszłością Belgii, jej siłą. Jeśli spojrzymy na piłkę nożną, to częstym problem wśród piłkarzy jest adaptacja – po wyjeździe z kraju, w którym odnosili sukcesy, ciężko jest im się odnaleźć w nowym otoczeniu. Zawodnicy wychowani w Belgii nie mają jednak problemów z adaptacją w innych ligach, takich jak hiszpańska, włoska, niemiecka, angielska czy inne – według mnie właśnie dzięki dorastaniu w atmosferze wielokulturowości. Uważam więc, że wielokulturowość jest czymś pozytywnym.
Pytam o to, ponieważ wielu Polaków jest przekonanych o tym, że Belgia to jeden z tych krajów zachodnich, które są zniszczone przez muzułmanów, uchodźców.
W takim razie powinniśmy zorganizować jakąś konferencję na temat tego, co Polacy sądzą o Belgii, a potem o tym, co Belgowie sądzą o Polsce! Myślę, że byłbyś zdziwiony, gdybyś spytał przeciętnego Belga, co wie o Polsce – dla wielu, w tym i dla części moich kolegów, kościół jest instytucją, która decyduje o wszystkim w waszym kraju, w tym i życiu prywatnym obywateli. W każdym razie Belgia czy inne kraje takie jak Hiszpania, Włochy, Francja, Niemcy, kraje otwarte na świat mierzą się z wyzwaniem, jakie owa otwartość niesie. Obecnie nie widzę prostych rozwiązań, jednak uważam, że nie przyjmowanie do zrozumienia faktu, że świat się zmienia, zamykanie się na ludzi z innych kultur, jest nonsensem. Owszem, migracje należy regulować i tym powinny zajmować się rządy, jednak świat staje się i będzie stawał się coraz bardziej wielokulturowy i należy to zaakceptować oraz myśleć o przyszłości.
Wielu Polaków uważa, że wygląda to tak: macie wielu muzułmanów, to macie zamachy. U nas nie ma tylu muzułmanów, to nie ma zamachów. Zdaję sobie sprawę, że to upraszczanie sprawy, ale wiele osób w naszym kraju tak właśnie myśli.
Jasne, wiem, o czym mówisz, ale pozwól, że odpowiem na to też w prosty sposób: tylko jeśli mieszkałbyś samotnie na małej wyspie, to nie miałbyś z nikim problemów i byłbyś bezpieczny. Ja i wielu innych Belgów, czy to o poglądach prawicowych, centrowych czy lewicowych, jesteśmy dumni z tego, że pomagamy uciekinierom z Bliskiego Wschodu, bo nie widzimy w tym sprawy ideologicznej. Uważamy, że przyjęcie, zaakceptowanie i ochrona ludzi, którzy uciekają przed wojną, jest właściwą rzeczą, niezależnie od tego, jakie problemy ze sobą przywożą. Uważamy, że jest to naszym obowiązkiem. Imigranci z Syrii, Iraku czy innych krajów objętych wojną nie są terrorystami, zamachów dokonują ludzie, którzy przybyli do Belgii czy Francji wiele lat przed obecną falą migracji, którzy, choć wychowali się naszych krajach, nie zasymilowali się tak jak inni. Krótko mówiąc, to my sami, jako społeczeństwo zawiedliśmy i wyhodowaliśmy sobie terrorystów i bierzemy za to odpowiedzialność. Wasz kraj uczestniczył w wojnie w Iraku, która była początkiem obecnego kryzysu uchodźczego. Przyłożyliście rękę do destabilizacji całego regionu i odmawiacie poniesienia konsekwencji – to wasz rząd, wasza armia pomagały obalić Husajna, bez planu na to, jak pomóc potem w odbudowie, a teraz odmawiacie poniesienia za to odpowiedzialności. A nie możemy zapominać, że jednym z fundamentów Unii Europejskiej jest solidarność, a solidarność nie oznacza tego, że wyciągamy rękę po pieniądze, a gdy przychodzą problemy, to udajemy, że nas nie ma. I to mnie chyba najbardziej boli, ponieważ od zawsze byłem zwolennikiem poszerzenia Unii i walczyłem o to, tak jak wielu innych ludzi, chociaż nie było łatwo przekonać Hiszpanów czy Szwedów, dlaczego warto przyjąć Polskę lub Węgry do UE. W obecnej sytuacji, gdy nie ma solidarności, gdy rządy waszego kraju i innych państw Grupy Wyszehradzkiej uchylają się od przyjęcia niewielkiej liczby, bo czym jest kilka-kilkanaście tysięcy osób dla wielomilionowego kraju, to mamy kłopot. Musicie zrozumieć, że zachowanie rządu polskiego czy węgierskiego powoduje, że narasta niechęć do waszych krajów wśród ludzi z Europy Zachodniej, co wykorzystują potem partie populistyczne, które przekonują, że jeśli chcecie tylko pieniędzy, to nie jesteście prawdziwymi członkami Wspólnoty i powinno się was z niej usunąć. Wydaje mi się, że wasi politycy nie zdają sobie do końca sprawy, w co was pakują, jednocześnie przyczyniając się do rozczłonkowania i destabilizacji zjednoczonej Europy. Niepokoi mnie to, że Europa się dzieli.
Polacy też się po prostu boją.
Doskonale to rozumiem, ale zobacz, wielu Polaków było uchodźcami – na przykład zdecydowana większość mieszkańców Wrocławia przeniosła się tam z Kresów Wschodnich. Rozumiem też, że Polacy obawiają się muzułmanów, bo do tej pory nie mieszkało ich w waszym kraju zbyt wielu, jednak ten strach w większości bierze się z nieznajomości. Podam ci przykład – Marine Le Pen we Francji czy AfD w Niemczech uzyskały najlepsze wyniki w miejscach, gdzie mieszka niewiele muzułmanów lub nie mieszkają wcale. Jeśli widujemy się na co dzień, nasze dzieci chodzą razem do szkoły, zapraszamy się na uroczystości rodzinne, to bariery znikają, strach znika. Jednak nie mam zamiaru potępiać Polaków, że się boją, rozumiem ich strach przed nieznajomymi – potępiam jednak polityków, bo to oni powinni zasypywać wyrwy między nami, powinni rozwiązywać problemy i jednoczyć, zamiast budzić nasz niepokój, strasząc terrorystami, Islamem. W Brukseli ludzie też się obawiają i naprawdę, nie mam zamiaru nikogo z tego powodu nazwać głupcem. Problem pojawia się wtedy, gdy politycy podsycają irracjonalny strach, a politycy u was i w innych krajach Europy Wschodniej właśnie to robią, jest to bardzo, bardzo złe i niebezpieczne.
Jakiej reprezentacji kibicuje dzielnica Molenbeek?
Cóż, Molenbeek stało się symbolem czegoś, czego nie ma. Prawie każde miasto ma swoje Molenbeek, dzielnicę, którą zamieszkują przybysze z innych krajów. Samo Molenbeek się niczym szczególnym na ich tle nie wyróżnia, ma swoją bogatą i biedniejszą część, poza tym stanowi tylko niewielki wycinek miasta, dlatego dziwi mnie i chyba każdego innego mieszkańca Brukseli, dlaczego media powiązały akurat tę dzielnicę z terroryzmem. Odpowiadając jednak na twoje pytanie – mieszkańcy Molenbeek kibicują zazwyczaj więcej niż jednej drużynie, tak jak wielu innych ludzi w Europie, ponieważ ich tożsamość jest złożona. Mogą na przykład kibicować krajowi, z którego pochodzą i krajowi, w którym się wychowali. Maroku i Belgii. Algierii i Belgii. I tak dalej. Nie jest to zjawisko szczególnie nowe lub unikalne – myślę, że nawet w Polsce znajdą się osoby, które sympatyzują na turniejach z innymi reprezentacjami. Tak samo jest z klubami piłkarskimi – wiele lat temu, mój ojciec interesował się tylko i wyłącznie wynikami Club Brugge i zupełnie nie obchodziły go inne kluby krajowe lub kluby zagraniczne. Ja, tak jak on, również kibicuje Club Brugge, ale oprócz tego śledzę poczynania brukselskiego Union Saint-Gilloise, Borussii Dortmund i Liverpoolu. Wydaje mi się, że nie jestem w tym odosobniony – obecnie prawie każdy oprócz kibicowania drużynom lokalnym, ma też ulubione drużyny zagraniczne. Pozwól, mi jednak, że to ja zadam ci pytanie – według ciebie, najwięcej obcokrajowców, jakiej narodowości mieszka w Brukseli?
Nie wiem.
Francuzi. Francuzi i Rumuni. W Brukseli mieszka też bardzo dużo Polaków, jednak nikt mnie nie pyta o to, czy są jakieś problemy z integracją polskich imigrantów. Oczywiście, że są. Z polskimi, z muzułmańskimi, z każdymi. I jest to absolutnie normalne.
To znów powiem, jak widać w to Polsce: ludzie twierdzą, że my nie zabijamy po przyjeździe do waszego kraju, a muzułmanie tak.
Ci, którzy tak twierdzą, powinni się przejść po belgijskich więzieniach i sprawdzić, ile siedzi w nich Polaków. Za morderstwa, przemoc domową i inne przestępstwa.
Przejdźmy powoli do futbolu: jak wyglądają relacje pomiędzy Walonami i Flamandami?
Cóż, mógłbym o tym mówić cały dzień, to naprawdę długa historia. Początkowo, Belgia była rządzona przez frankofońskich Walonów, nawet w miastach Flandrii panowały bogate rodziny walońskie, na uniwersytetach mówiło się po francusku, prawo też było francuskie. Po drugiej wojnie światowej sytuacja ekonomiczna w kraju się zmieniła, przemysł w Walonii, oparty głównie na węglu podupadł, a nowe, bardziej nowoczesne centra przemysłu zaczęły powstawać we Flandrii, która stała się jednym z najbogatszych regionów w Europie. Jednak pomimo tej zmiany, Walończycy wciąż czują się lepsi od Flamandów, choć są od nich znacznie biedniejsi. Z kolei Flamandowie mają większość w parlamencie i de facto rządzą Belgią, chociaż większość z nich jest za odłączeniem się od Belgii. Prowadzi to do przedziwnej, schizofrenicznej sytuacji, w której krajem zarządza partia, której członkowie chcą się od niego odłączyć. Więc jak widzisz, przyszłość Belgii nie jest zbyt oczywista, ale jeśli spytałbyś mnie, czy mój kraj za dziesięć lat będzie istniał w takiej formie jak obecna, to wydaje mi się, że nie. Nie spodziewam się jednak, że Belgia się rozpadnie, Flamandom zależy przede wszystkim na większej niezależności, a więc przenoszeniu ciężaru rządzenia z Brukseli na region. Jednak nie jest to jakimś dramatem – Belgowie czują się raczej związani ze swoimi miastami, regionami, niż z państwem. Czujemy się Europejczykami bardziej niż Belgami. Belgijski nacjonalizm praktycznie nie istnieje, ciężko też mówić o patriotyzmie – raczej nikt nie trzyma flagi państwowej w domu, a więc wygląda to zupełnie inaczej niż w większości krajów europejskich, w tym Polsce.
Skoro tak mało was łączy jako naród, to czy futbol was, Walonów i Flamandów spaja na choć 90 minut?
Tak. Zdecydowanie tak. Mecze reprezentacji Belgii potrafią zjednoczyć absolutnie wszystkich. Widzę to choćby na swoim uniwersytecie, gdzie na czas meczów kwalifikacyjnych do mistrzostw świata studenci organizowali się, aby oglądać je na dużym ekranie. Dla mnie było to coś nie do pomyślenia, widzieć tyle osób w narodowych, belgijskich barwach, słuchających hymnu w skupieniu, z rękami na sercach. Coś zupełnie niespotykanego! Wszyscy! Walonowie, Flamandowie, dzieci imigrantów, chyba po raz pierwszy odkryliśmy, co to znaczy być dumnymi z bycia Belgami. Dla Walonów jest to ostateczny dowód na to, że jesteśmy jednością, wydają się wręcz mówić – spójrzcie, ta reprezentacja to nasz kraj, jeśli będziemy działać razem, to przyniesie nam sukces! Ja uważam jednak i mówiłem to niejednokrotnie w wywiadach dla francuskojęzycznej prasy, że jeśli jedność Belgii opiera się na młodych chłopakach kopiących piłkę, to Belgia nie istnieje. Zresztą zobacz sam – zaraz po tym, jak Czerwone Diabły zakwalifikowały się na mundial w Brazylii, odbyły się wybory. Kto je wygrał? Nowy Sojusz Flamandzki. Tak więc moim zdaniem, nieco przeceniamy możliwości sportu, tego, co futbol może zrobić. Sukces reprezentacji Belgii nie jest w stanie zmienić sytuacji politycznej Belgii. Ale nie wiem, czy to się nie zmieni w przyszłości – bo oto nowe pokolenie Flamandów ma powód, aby być dumnym z bycia Belgiem. Ci młodzi nie wstydzą się barw narodowych, śpiewają hymn, co ich rodzicom nie mieściło się w głowie. To było kiedyś absolutnie niemożliwe! Jednak czy to zmieni podejście młodych do bycia Belgiem? Zobaczymy.
Czy w reprezentacji Belgii zdarzają się konflikty pomiędzy zawodnikami z południa i północy?
Nie, nie. Reprezentacja Belgii jest w pewnym sensie odbiciem jej społeczeństwa. Z Czerwonymi Diabłami może identyfikować się każdy Belg – w kadrze są Courtois, De Bruyne, Alderweireld, Vertonghen, którzy są Flamandami; bracia Hazard, którzy są Walonami, a także Benteke, Lukaku, Dembele, których rodzice byli przybyszami spoza Europy. Jednak wielu z nich, chociaż rozpoczynało swoją karierę w Belgii, bardzo szybko przeniosło się za granicę – przykładowo Hazard w wieku szesnastu lat przeszedł do Lille, Lukaku mając dwadzieścia lat, trafił do Chelsea. Ponieważ wyjechali z kraju w bardzo młodym wieku, nie są zaangażowani w wojnę belgijsko-belgijską, jednak to z kolei tworzy inny problem – Belgia nie jest dla nich najważniejsza, a co za tym idzie, również reprezentacja. Chociaż według wielu zagranicznych dziennikarzy tę złotą generacja piłkarzy stać na finał Euro i mundialu, to ci młodzi ludzie nie chcą umierać za barwy narodowe. Chelsea, Manchester City, są ważniejsze. Sukces klubu jest ważniejszy. Nie stanowią drużyny.
A więc mamy tu pewien paradoks – z jednej strony Czerwone Diabły jednoczą wszystkich w kraju, z którym niespecjalnie czują się związani?
Tak. Na mistrzostwach świata w Brazylii, Belgia przegrała z Argentyną. Dla nas, kibiców, nie był to wielki dramat, w końcu jesteśmy tylko małym krajem, a w Argentynie gra Messi i tak dalej. Wielu z nas postanowiło jednak wybrać się na lotnisko, aby przywitać powracających zawodników, podziękować im za grę. Ale politycy, czy belgijski związek piłki nożnej, kompletnie nie spodziewali się, że kibice mogą chcieć powitać swoich bohaterów. Nie przygotowali nic. Dla piłkarzy to też był szok, w końcu przegrali, nie przywieźli ze sobą żadnego trofeum. Mamy więc kolejną przepaść, tym razem między piłkarzami a kibicami. Dwa lata potem, Belgia grała na mistrzostwach Europy z Walią w Lille. Do miasta przyjechało wielu kibiców Czerwonych Diabłów, nawet nie mając biletów, tylko po to, żeby wspomóc swoją drużynę. Jednak wsparcie sympatyków belgijskiej reprezentacji nie wystarczyła, ponieważ widać było różnicę w mentalności pomiędzy Walijczykami a Belgami – ci na stadionie pojawili się, witając się z kibicami, pełni energii, gotowi walczyć do ostatka o awans, a ci drudzy jakby nieobecni, ze słuchawkami na uszach, przekonani o tym, że zwycięstwo im się należy.
Czy jest jakiś sposób na zmianę mentalności piłkarzy, tak aby stanowili lepszą drużynę?
Tak, ale potrzebni są liderzy, którzy będą dawali przykład. Przez chwilę kimś takim był Vincent Kompany – przyjął rolę ojca drużyny i starał się przekonać innych zawodników, jaką wartość ma gra w reprezentacji Belgii, w tym sensie, że gra dla Czerwonych Diabłów to nie tylko wygrywanie, ale też dawanie radości kibicom. Jednak wraz z kolejnymi kontuzjami grał coraz mniej, a jego rola i wpływy w kadrze malały. Drużynie brakuje więc lidera, kogoś, kto natchnie drużynę do lepszej gry, by dali z siebie wszystko na boisku.
Może trener powinien być taką osobą?
Ha, mieliśmy takiego trenera! Marca Wilmotsa, byłego piłkarza Schalke 04 i reprezentanta kraju. Cóż, trzeba przyznać, że o ile umiał pokrzyczeć na zawodników, to na taktyce się kompletnie nie znał. Teraz naszą reprezentację trenuje Roberto Martinez, jednak choć jest to fachowiec niezły, to wielu Belgów jest sceptycznych, ponieważ to obcokrajowiec i porozumiewa się z zawodnikami jedynie po angielsku.
Nie macie w lidze żadnego trenera, który mógłby objąć stanowisko selekcjonera i zjednoczyć reprezentację?
Bardzo dobre pytanie. W przeszłości mieliśmy wielu trenerów, którzy bardziej dzielili kadrę, przykładowo faworyzując Flamandów, co budziło wiele kontrowersji. Obecnie selekcjoner nie wybiera już między Flamandami czy Walonami, a raczej między zawodnikiem Manchesteru United czy City. Ciężko jest jednak przekonać któregokolwiek z belgijskich trenerów do zajęcia się kadrą narodową. W końcu co to znaczy ‘narodowe’ w Belgii, prawda? Cóż, był jeden kandydat – Michel Preud’homme, swego czasu jeden z najlepszych bramkarzy na świecie, grał w Standardzie Liege, Mechelen, Benfice, trenował Twente, Club Brugge. Jest to być może najlepszy trener w naszym kraju, niesamowicie charyzmatyczny. Jednak w 2016 roku, federacja nie była w stanie go przekonać do zostania selekcjonerem i opuszczenia Club Brugge. W Belgii trener nie poświęci pracy w klubie na rzecz pracy w reprezentacji. Poza tym problem polega też na czymś innym – w Belgii nie szkoli się trenerów na poziomie światowym, takich, którzy mogliby pracować z jednymi z najlepszych zawodników na świecie, takimi jak Hazard czy Lukaku, których na co dzień trenują najlepsi z najlepszych. Przykładowo – nikt z dziennikarzy ani piłkarzy nie powiedział tego wprost, ale Marc Wilmots nie miał u piłkarzy autorytetu. Po prostu go nie słuchali, bo wiedzieli, że znają się na taktyce lepiej niż on.
Ale Adam Nawałka, gdy obejmował reprezentację Polski, nie przychodził z najlepszego klubu polskiej ligi, a mimo to, udało mu się przekonać Błaszczykowskiego, Lewandowskiego czy Piszczka by stosowali się do jego poleceń taktycznych.
Tak, ale dla tych wszystkich zawodników, których wymieniłeś, granie w polskiej reprezentacji coś znaczy. Lewandowski może grać w Bayernie Monachium, ale dla niego gra z orłem na piersi jest bardzo, bardzo ważna. Dla belgijskich piłkarzy występy w reprezentacji nie są tak istotne, jak w klubie. Byłem u was na Euro, oglądałem też kilka meczów waszej reprezentacji. I to widać na pierwszy rzut oka, w mowie ciała, komu zależy na grze w kadrze narodowej.
Jak to jest, gdy drużyny z Walonii czy z Flandrii stają naprzeciw siebie? Jaka jest atmosfera na boisku, na stadionie?
To zależy, przede wszystkim od sytuacji politycznej, jaka panuje w kraju. Musisz też wiedzieć, że drużyny amatorskie i półamatorskie dzielą się na walońskie i flamandzkie, a niektóre z nich wręcz odmawiają grania ze sobą. Linią podziału jest język. W najwyższej klasie rozgrywkowej dominują drużyny z bogatszej Flandrii. Do najbardziej zaognionych należą spotkania Standardu Liege z flamandzkimi drużynami. Wiele kontrowersji budzi dobór sędziów. Przykładowo, niedawno odbywało się spotkanie RSC Genk – Standard Liege, finał pucharu Belgii. Do spotkania został przydzielony francuskojęzyczny sędzia. Przed spotkaniem było wiadomo: jeśli pomyli się na korzyść Genk – to Waloni oskarżą go o podlizywanie się bogaczom z Północy. Jeśli pomyli się na korzyść Liege, to sprawa jest jasna dla Flamandów – pomaga swoim frankofońskim kolegom. Presja ciążąca na sędziach w takich spotkaniach jest niesamowita. Dla przeciętnego kibica piłkarskiego w Belgii wszystko jest spiskiem.
Czy zdarzały się bójki pomiędzy kibicami drużyn z obu regionów?
Owszem, zdarzały się, jednak wydaje mi się, że nigdy nie było u nas takich problemów, jak swego czasu w Polsce lub Rosji. Policja jest dobrze zorganizowana i nie pozwala na żadne burdy w miastach. Z pewnością zdarzają się też jakieś ustawki w lasach, czy gdziekolwiek, ale chuligaństwo nie jest najważniejszym problemem belgijskiego futbolu – jest nim kiepski poziom Jupiler League i zagraniczni oligarchowie, dla których kluby są pralnią pieniędzy.
W Polsce spotkania Wisły Kraków z Legią Warszawa nazywa się derbami Polski – czy w waszym kraju spotkania pomiędzy drużyną z Walonii i Flandrii są derbami Belgii?
Dla mnie derby zwyczajowo oznaczają mecze pomiędzy drużynami z tego samego miasta, przykładowo Derby Brugii pomiędzy Cercle Brugge a Club Brugge, są też jednak w Belgii spotkania, które nazwać możemy klasykami np. mecze Club Brugge z KAA Gent, w których stawką jest to, który klub będzie najlepszy w Flandrii. Podobnie jest w Walonii, gdzie klasykiem jest spotkanie Standardu Liege z Charleroi. Innymi ważnymi starciami są mecze Anderlechtu, czyli klubu reprezentującego Brukselę z reprezentantami Walonii czyli Standardem i Flandrii, czyli Club Brugge.
Jeszcze jedna rzecz zwróciła moją uwagę, niesamowita statystyka, jeśli jest prawdziwa. Czy to fakt, że tylko jeden procent małżeństw w Belgii zawieranych jest między Flamandami a Walonami?
Nie, nie jest to prawdą. Prawdą natomiast jest, to, że bardzo ciężko jest znaleźć osobę dwujęzyczną. Belgia jest de facto podzielona na dwa państwa, ponieważ przebiega przez nią granica pomiędzy tradycją łacińską a tradycją germańską, jest jedynym takim miejscem w Europie, w którym te dwa kulturowe światy się spotykają. Nie jemy tych samych rzeczy, nie pijemy tych samych rzeczy. Północy, bliżej jest do Holandii, Luksemburga, południu – do Francji. Różnice są też w mentalności. Prasa z południa nie interesuje się tym, co dzieje się na północy, a tych z północy niewiele obchodzi co dzieje się na południu. Z kolei Bruksela to Bruksela, miasto wielokulturowe, gdzie tych podziałów na Walonów i Flamandów nie ma. Jednak tak jak mówiłem już wcześniej – praktycznie nie ma w kraju nikogo, kto by mówił po holendersku i po francusku. Nawet gdy spotykam się z moimi kolegami z uczelni z północy, porozumiewamy się po angielsku. Walonia i Flandria to tak naprawdę dwa odrębne państwa i społeczeństwa.
ROZMAWIAŁ PAWEŁ PACZUL
*
Profesor Jean-Michel de Waele był gościem Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych UW w ramach międzynarodowego programu, dzięki któremu na UW przyjeżdżają najlepsi akademiccy specjaliści ds. futbolu. Tydzień przed profesorem pojawił się profesor Richard Giulianotti (Loughborough University) i doktor Gary Armstrong (Brunel University). Program koordynuje Seweryn Dmowski.
Fot. Newspix i własne