Jest jednym z niewielkiej garstki ludzi, którzy pełnili funkcję prezesa w dwóch klubach ekstraklasy. On robił to najpierw w Lechii Gdańsk, za co do dziś ciągnie się za nim łatka „prezesa od Rahouia i Ripoliego”, teraz – w Górniku Zabrze. Górniku odważnie stawiającym na młodzież, ale też któremu mocno ułatwił to fakt, że w jednym momencie przy Roosevelta zebrano tak zgraną grupę zawodników. O detalach pracy w Gdańsku, ale przede wszystkim tej obecnej – w Zabrzu – rozmawiamy z Bartoszem Sarnowskim.
Jaka jest dziś sytuacja finansowa Górnika? Łukasz Mazur mówił rok temu, że Górnik bawi się jak menel. Jak jest teraz?
Sytuacja jest taka, że pozwala nam spokojnie grać w rozgrywkach. Myślę, że takie sformułowania padające z ust człowieka, który kiedyś był prezesem Górnika są – delikatnie mówiąc – nie na miejscu. Nie jesteśmy na pewno klubem, który obawia się tego, że nie dostanie licencji, nie dogra sezonu. Mieliśmy duże wsparcie ze strony miasta w postaci podwyższenia kapitału zakładowego i do nas należy mądre zarządzanie tym. Myślę, że nie spotkaliście się panowie w jakichkolwiek ostatnich publikacjach z tym, żeby Górnik miał tego typu problemy, o które posądzano nas kiedyś, jak byliśmy w I lidze, że możemy być bankrutem. Nie, nic takiego nam nie grozi.
Widzi pan szansę, żeby za kilka lat, może nieco więcej, Górnik był „na zero”? By nie miał żadnych zobowiązań wobec nikogo?
Jeśli chodzi o zaległości Górnika, to Górnik już sobie z nimi poradził, po podwyższeniu kapitału. Bieżącą politykę prowadzimy tak, by nie być klubem, który jest dłużnikiem. Nie ma u nas sytuacji takich, żeby piłkarze czy sztab nie otrzymywali wynagrodzenia. Naprawdę, jesteśmy spokojni. Czy jest szansa? To jest realne, to się dzieje.
Ile na ten moment wynoszą zobowiązania klubu wobec innych podmiotów? Jakiś czas temu miasto wypuściło obligacje, by pomóc Górnikowi, to są zobowiązania, które trzeba będzie w końcu spłacić.
Oczywiście. W sytuacji gospodarczej przedsiębiorców, to nie jest nic nadzwyczajnego, że ktoś zaciąga dług w postaci kredytu czy emisji obligacji. Najważniejsze jest to, by mieć środki na jego spłatę. W wypadku klubów, bardzo często mówi się o długach krótkoterminowych. Jeśli mówimy o długoterminowym, jak emisja obligacji, to kwestią jest zabezpieczenie środków na jego spłatę. Jesteśmy na to przygotowani.
Czyli zobowiązań krótkoterminowych Górnik na ten moment nie ma?
Nie ma żadnej sytuacji alarmowej, mamy płynność finansową.
Zaległości względem byłych piłkarzy też są już w stu procentach spłacone?
Wszystkie są uregulowane, doszło do tego już w czasie pierwszoligowym.
Górnik chciałby znaleźć prywatnego inwestora, by nie być tak mocno uzależnionym od miasta?
To nie jest już pytanie do zarządu, bo trzeba by o tym rozmawiać z właścicielem. Ja nie mam takich sygnałów. Miasto jest bardzo związane z klubem, co my odczuwamy na każdym kroku. Nasza współpraca z właścicielem jest bardzo dobra. Podwyższenie kapitału to był wysiłek miasta, który w dużej mierze oznaczał zaufanie i chęć poratowania Górnika. Zakładam, że w tej chwili większość ludzi jest zadowolonych z tych decyzji.
Jeśli chodzi o prognozy finansowe na przyszłość, jaki udział w nich mają ewentualne transfery zawodników? No bo dziś Górnik ma prawdopodobnie najwięcej wartą kadrę, jeśli chodzi o potencjał sprzedażowy.
Górnik ma nadzieje związane z tym, żeby mieć coraz lepszy zespół, mogący grać o coraz wyższe cele, bo o to chodzi w biznesie piłkarskim. My się kompletnie nie wypowiadamy co do przyszłości zawodników, póki nie wpłyną oferty. A tak jak dużo się mówiło, że piłkarze Górnika mogą zmienić kluby zimą, tak prawda jest taka, że wpłynęła do nas jedna, jedyna oferta zimą.
Z Legii za Rafała Kurzawę?
Nie.
Robert Błoński mówił niedawno w „Stanie Futbolu”, że Górnik zażądał za niego dwóch milionów euro.
Nie rozmawialiśmy z Legią na temat transferu Rafała Kurzawy.
W takim razie oferta była za Szymona Żurkowskiego?
Tak. Nie mogę powiedzieć, od kogo, ale była jedna, jedyna oferta. Na którą odpowiedzieliśmy, że nie zakładamy transferu zawodnika.
Wracając do Rafała Kurzawy – nie martwi pana, że nadal nie przedłużył wygasającego w czerwcu kontraktu?
Martwi.
Pytanie o jego kontrakt przewija się od dłuższego czasu. Pamiętam taki wywiad Pawła Kapusty i Mateusza Skwierawskiego sprzed paru miesięcy, nagrywany po meczu z Legią w Warszawie, w którym temat negocjacji z Kurzawą już się pojawił. No i Górnik nadal jest w szachu, bo za moment kluczowy zawodnik może odejść za darmo.
Musimy w klubie przewidywać każdą sytuację. Starać się przynajmniej być przygotowanym na każdą ewentualność. W tej chwili nie mogę powiedzieć, że na pewno Rafał Kurzawa u nas nie zostanie, ani nie mogę powiedzieć, że na pewno zostanie.
To nie jest zawodnik wart nawet minimalnego komina płacowego?
Na pewno jest jednym z liderów, zawodnikiem bardzo wartościowym dla Górnika. Tak odpowiem na to pytanie.
Pana zdaniem Szymon Żurkowski to piłkarz, który może pobić transferowy rekord ekstraklasy należący do Jana Bednarka?
Bardzo bym tego chciał i bardzo też bym tego życzył samemu Szymonowi. Przy okazji transferów mówi się dużo o tym, ile klub zarobił, a pomija się często jedną kwestię, że jeśli klub zagraniczny jest zainteresowany wyłożeniem za zawodnika dużych pieniędzy, to bardzo dobrze też dla samego piłkarza, oznacza to bowiem lepszą pozycję w klubie, do którego ma pójść. I tego bym Szymonowi oczywiście życzył. Tak jak tego, by odszedł w odpowiednim momencie – i dla niego, i dla klubu.
Z pana punktu widzenia lepiej sprzedać Żurkowskiego po ewentualnym wyjeździe na mundial?
Znowu uzależnię to od tego, czy wpłynie oferta, skąd ona wpłynie, czy będzie korzystna dla klubu, dla Szymona. Bardzo bym chciał, żeby – jeśli już dojdzie do transferu – Szymon poszedł tam, gdzie będzie grał. Dla nas jest to też bardzo istotne, bo chcemy być oceniani jako klub, który dba o zawodników. To nie jest tak, że jak o zawodniku jest głośno, to już będziemy się cieszyć, doliczać sobie kolejne zera do kwoty transferu. Wracając do pytania, zależałoby to od warunków korzystnych dla wszystkich, sam zawodnik musiałby chcieć przejść. Ale z punktu widzenia kibicowskiego, piłkarskiego, gdyby Szymon dostał powołanie do reprezentacji, to bardzo byśmy chcieli, by zagrał w niej jako zawodnik Górnika.
Przyszły transfer Żurkowskiego może Górnika pozycjonować na rynku transferowym? Wskazać, z jakimi pieniędzmi trzeba się do klubu zgłaszać, wpłynąć na kwoty innych transakcji?
Jeżeli – i kiedy – do tego dojdzie, to tak. To nawet nie tylko w odniesieniu do klubu, ale całej naszej ligi. Jeśli zawodnicy stąd będą transferowani za coraz większe kwoty, to będzie oznaczało, że są cenieni wyżej finansowo przez zainteresowane kluby. W tym momencie jesteśmy w takiej sytuacji, że zawodnik z polskiej ligi może być lepszy od zawodnika z ligi belgijskiej, ale kluby za transfer zawodnika z tamtej ligi zapłacą więcej już z założenia. Z tym, że żeby podnieść wartość transferów, my potrzebujemy jednego – regularnej gry w europejskich pucharach. Musimy być widoczni nie tylko reprezentacyjnie, ale też klubowo.
Dariusz Mioduski miał pomysł na to, jak sprawić, by polskie kluby były mocniejsze w pucharach.
Ile tych drużyn?
Dwie. Taki pomysł miałby rację bytu pana zdaniem? By polskie kluby sprzedawały zawodników do Legii i Lecha taniej, z gwarancją wysokiego procentu od kolejnego transferu, by te dwa kluby były swoistą wizytówką w pucharach.
Takie podejście zakłada brak ambicji pozostałych klubów. Uczestnictwo w lidze oznacza, że chce się osiągać jak najwyższe miejsce dla własnego klubu. A żeby osiągnąć wyższy poziom sportowy, niezbędna jest rywalizacja. Nie, oczywiście, że nie jestem zwolennikiem układania ligi pod zasilanie dwóch, trzech czy czterech konkretnych drużyn, niezależnie o które drużyny by chodziło. Nie na tym polega rywalizacja. To byłoby od razu niesportowe, nie fair. Każdy klub powinien mieć pomysł na to, co chce osiągnąć krótko- i długofalowo. Nie może wyzbywać się szans, marzeń, oczekiwań, planów na to, by zająć jak najwyższe miejsca. Każdy chciałby przecież zostać mistrzem Polski. Skupmy się więc na rywalizacji, a jeśli mają być transfery między polskimi klubami, niech będą na normalnych zasadach, a nie, że gdy tylko ktoś wybija się w klubie, to należy go oddać gdzie indziej. Nie, niech klub buduje konsekwentnie swoją siłę, by zaliczać się do czołówki ligowej.
Poza tym polskie kluby nie sprzedają za takie pieniądze, by gwarantowanie sobie przyszłego procentu w zamian za oddanie piłkarza za półdarmo do większego klubu miało się to opłacać.
My liczymy na to, że osiągając dobre wyniki sportowe, opierając to w dużej mierze na szkoleniu młodzieży, mamy swój pomysł na znalezienie się w czołówce ligi na dłużej. Jeśli mielibyśmy dokonywać transferów, to takich, które byłyby dla nas korzystne. Nie potrzebujemy wehikułów w postaci innych klubów. Poza tym nikt nie daje gwarancji, że dzięki naszemu zawodnikowi dojdzie dalej w pucharach, sprzeda go drożej. Oczywiście tego życzę każdemu polskiemu klubowi, by grał w pucharach jak najdłużej, bo im więcej ich będzie w tych rozgrywkach, tym wyżej będzie oceniana nasza liga. Na tym powinno wszystkim zależeć, a nie na robieniu ligi dwóch prędkości.
Nie ma pan wrażenia, że Legia nie docenia Górnika, skoro jej właściciel proponuje taki model, skoro słyszy się głosy z Warszawy, że Górnik na pewno nie utrzyma kadry…
Przykre to, ale nie musimy się do tego ustosunkowywać. Przyznam się też, że często staram się oddzielać to, co ktoś mówi w prasie – bo taka ma być polityka PR-u danego klubu – od tego, co myśli rzeczywiście. Trudno powiedzieć, czy rzeczywiście nie docenia. Powiem ze swojej perspektywy, że nie wolno kogoś nie doceniać. Nam też się zdarzały w I lidze mecze, których nie spodziewaliśmy się przegrać…
Słynny Kluczbork.
Albo Znicz wcześniej u nas. No więc to są sytuacje, których kompletnie się nie spodziewaliśmy. Ale tego nie robi się na zasadzie rozrysowania na papierze, kto jest lepszy a kto słabszy. Jeśli ktoś z góry zakłada, że jest lepszy, to jest błąd.
Bartosz Sarnowski (z prawej) z Krzysztofem Lewandowskim i Zbigniewem Bońkiem
Jeśli chodzi o zimowe transfery do klubu – Adriana Gryszkiewicza, Pawła Bochniewicza i Daniela Smugę – jesteście zadowoleni, wykonaliście sto procent tego, co sobie zakładaliście?
Plus nie wolno zapomnieć o zawodnikach z drugiej drużyny, których włączyliśmy do kadry pierwszego zespołu. Przyjęliśmy takie założenie w czasie, gdy słyszy się, że wiele zespołów rezygnuje z rezerw, że nam rezerwy są jak najbardziej potrzebne, tylko zmieniliśmy formułę ich funkcjonowania. Chcemy, żeby to był etap wchodzenia zawodników do grania, gdzie nie rywalizują tylko z rówieśnikami, czyli jak kończy się na CLJ, tylko grają z przeciwnikami po części doświadczonymi boiskowo. Inaczej ta gra w takim momencie wygląda. Natomiast jeśli chodzi o pierwszy zespół, to nie, nie udało nam się zrealizować celów w stu procentach, w związku z czym patrzymy na okno letnie.
Nie udało się wam sprowadzić napastnika do rywalizacji z Igorem Angulo. Karola Angielskiego, o którym mówiło się chyba najwięcej, Piast nie chciał puścić, czy nie dogadaliście się z zawodnikiem?
Temat był, ale nie dogadaliśmy się z Piastem.
Adriana Gryszkiewicza, którego wzięliście z Gwarka Zabrze, klub ogłosił jako nowego zawodnika w czwartek przed samą ligą, a w piątek był juz w pierwszym składzie na Wisłę Płock. Nie został w ten sposób trochę spalony na starcie?
O tym, kto zagra, decyduje trener, sztab. Nigdy zarząd, nie w Górniku. Trenera mamy dobrego, ufamy jego wyborom. Trener zdecydował, że to będzie dobry moment na debiut. Ale przecież ten mecz nie wyszedł mu wcale źle. Oczywiście, przegraliśmy mecz, mieliśmy też szczególną sytuację, nie mogli grać Dani Suarez, Mateusz Wieteska, Michał Koj. Jakoś trzeba było obronę zestawić. Ja nie odbieram tego, żeby zawodnik się spalił.
Konrad Michalak strasznie nim kręcił. Ciężko powiedzieć, że to był szczególnie dobry debiut.
Ale nie powiedziałbym, że się spalił. Jasne, że musi stopniowo wchodzić w ligę i nie można zakładać stuprocentowej skuteczności na starcie, ale u nas młodzi zawodnicy są dobrze przygotowywani, jeśli chodzi o wejście do zespołu.
Trener Brosz naciskał na transfery czy rozumiał, że klub ma pewne ograniczenia, nie ma wielkich pieniędzy?
Z trenerem rozmawialiśmy o tym, kogo byśmy potrzebowali, trener zdaje sobie sprawę, w jakich granicach finansowych funkcjonujemy. Nie działa to na pewno w taki sposób, że nagle powie „domagam się transferów”. Absolutnie nie na tym polega współpraca. Jest ona normalna, dobra, wszyscy jesteśmy w jednym klubie i chcemy dla niego dobrze. Oczywiście jak szukaliśmy zawodników, szukaliśmy, czy są w granicach naszych możliwości finansowych, czy nie.
Nie było tematu ryzyka na zasadzie: wydajmy teraz więcej, a odbijemy się dzięki wysokiemu miejscu, awansowi do pucharów?
Nie. Nie stawialiśmy sprawy w taki sposób. Historia pokazuje, że niestety wiele klubów się na tym przejechało zakładając, że wydając „kredyty” na nowych zawodników osiągną natychmiastowy efekt. Mamy wiele takich przykładów na naszym podwórku. Wrócę do naszej sytuacji, jak byliśmy w I lidze. Zapowiadaliśmy, zgodnie z prawdą, że pozostanie zespół, który wywalczył awans, że nie przewidujemy nagle wielu transferów, z których w niektórych klubach można od razu jedenastkę złożyć. I tak się stało – dokonaliśmy kilku wzmocnień, trzon zespołu, który został zmieniony w trakcie rozgrywek pierwszoligowych, został zachowany. Ludzie, którzy potrafili w takich warunkach awansować z I ligi są zawodnikami, którym należy zaufać. Wywalczyli ten awans, grają dalej, okazało się to dobrą polityką. I cały czas będziemy tą drogą chcieli iść. Trzeba też oczywiście patrzeć na zachowanie poziomu sportowego, ale przede wszystkim na to, na co nas stać. Klub musi operować w ramach swojego budżetu, musi dotrzymywać kontraktów zawodników, którzy już są w klubie. Oczywiście, w miarę osiągania wyższych celów, można przeznaczać odpowiednio większe pieniądze na rozwój, transfery wzmacniające poziom sportowy.
Czy menadżerowie zmienili swoje podejście i oferują wam zawodników młodszych z regionu?
Menadżerowie zawsze będą oferowali, kogo uznają. Często pada pytanie: „kogo szukacie”. Raczej nie odczuwam, że nadeszły takie zmiany. Gdy agent przesyła nam propozycję, to my najpierw danego chłopaka ściśle obserwujemy, a dopiero potem ewentualnie bierzemy go do siebie.
Pierwsza wytyczna brzmi: „młody Polak”?
Zwykle tak, ale to nie jest zadanie menadżerów. Z reguły my sami szukamy takich talentów. Wykonuje się szereg zadań. Nasi skauci jeżdżą po juniorskich zespołach i wypatrują talentów. Gdy okienko transferowe zostaje otwarte, to kilku agentów zgłasza się do nas i wypytuje o kadrowe braki. Zawsze wysłuchujemy ich ofert. Za pomocą specjalnych programów szukamy piłkarzy o profilach, które nas interesują. Czasami też odzywają się menadżerowie, którzy mówią, że dany zawodnik jest dla Górnika w sam raz.
Skauci Legii przykładowo obserwują całą Polskę plus poszczególne kraje zagraniczne. Jak wygląda to po stronie Górnika?
Wiadomo, że nie mamy siatki skautingu, jak w Legii, ale my ciągle nad tym pracujemy, by nasz system usprawnić. Mamy to szczęście, że nasz region obfituje w młode talenty. Jest tu wiele klubów, które ze sobą rywalizują. To pomaga w selekcji zawodników. Oprócz tego monitorujemy pierwszą ligę. Na własnej skórze przekonaliśmy się, że i tam jest dużo jakości. Obserwujemy jeszcze spotkania młodzieżówek. Chcemy dalej iść w tym kierunku.
Skoro wspomniał pan wcześniej o I lidze, warto zahaczyć o temat rozstania z Adamem Danchem, Dawidem Plizgą i Rafałem Kosznikiem. To wypaliło, ale gdyby Górnik zaczął przegrywać, a nie wygrywać serią, położylibyście głowy pod topór.
Nie wiemy, co by było, wiemy, jak się to zakończyło. Najistotniejsze było to, żeby budować cały czas zespół. Byliśmy po spadku w takiej sytuacji, kiedy chcieliśmy zdecydowanie utrzymać trzon zespołu, który pozwoli walczyć o jak najszybszy powrót do ekstraklasy, najlepiej w pierwszym sezonie. A w trakcie trener, sztab, zarząd, obserwując grę i zespół, zdecydowaliśmy, by postawić na innych zawodników. Ja wiem, nazwiska znane, głośne, ale nie wiązało się to u nas z jakimiś dodatkowymi sensacjami.
No właśnie, pisano na forach kibicowskich, że zawodnicy jeździli za południową granicę obstawiać przegrane Górnika, najgłośniej o tym było po niesławnym 1:2 w Kluczborku.
Tylko to się nie potwierdziło. W klubie nie było takiego tematu.
Kibice przeprowadzili słynne już badanie wariografem na Adamie Danchu.
No i bardzo się cieszę, że wyszło ono tak, jak wyszło. Z naszej strony nie było takich zarzutów, bo trzeba by było mieć dowody, albo chociaż poważne poszlaki, żeby taki zarzut wysuwać. Ja szanuję Adama Dancha.
Bartosz Sarnowski (w środku) z Radosławem Sobolewskim i Robertem Jeżem
Górnik stawia na młodzież, na wychowanków, średnia wieku od czasu spadku z ligi poszła mocno w dół, to jeden z aspektów, za który jesteście mocno chwaleni. Ale czy jest pan w stanie zagwarantować, że to się w dłuższym okresie czasu nie zmieni? Że jeżeli przyszłyby nagle super oferty za Loskę, Kądziora, Żurkowskiego, gdyby rozpadł się trzon zespołu, Górnik osunąłby się w tabeli, to nie zaczniecie znów z paniką spoglądać w kierunku starych, zgranych nazwisk?
Powtórzę raz jeszcze – ważne jest zachowanie spodziewanego poziomu sportowego zespołu. Nigdy nie można wykluczyć transferów do zespołu, to byłoby zamykanie się na pewne ewentualności. Powiem tak: jeśli w danym momencie w jakimś klubie jest potrzeba dokonania transferu zawodnika doświadczonego, to wcale nie musi ona przeczyć polityce, że chce się wprowadzać jak najwięcej swoich zawodników. To zależy od wielu czynników – czy jest utalentowany rocznik, który faktycznie może wejść od razu do pierwszego zespołu, czy nie. Zawsze będziemy w pierwszej kolejności patrzyli na to, czy można zasilić skład wychowankiem. Jeśli nie jest to możliwe, dobrze jest zasilić kimś z regionu, kto chce się identyfikować z drużyną. A następnie trzeba szukać w całej Polsce i dopiero za granicą. To są nasze kręgi poszukiwania zawodnika, który miałby wchodzić do pierwszego zespołu. Ale za każdym razem trzeba to oceniać sportowo, rozmawiać z pierwszym trenerem, ze sztabem, poznać oczekiwania. To trener jest architektem tego, co ma się dziać na boisku i wie najlepiej, jaki profil zawodnika będzie mu potrzebny. Bardzo ważne w kontekście przychodzenia do klubu jest to, że zawodnik chce coś osiągnąć. Jeśli tak jest, wiek nie ma znaczenia.
Jak w przypadku Igora Angulo.
Igor zachwycił się tym, co tu zobaczył. Jak ważny jest dla kibiców, ilu ich przychodzi, jaka atmosfera jest wokół zespołu, wokół piłki nożnej. Dla zawodnika tak doświadczonego to wielka przyjemność grać i spełniać oczekiwania w takiej atmosferze. O jego nastawienie w kwestii chęci osiągania sukcesów jesteśmy spokojni. To zawsze jest bardzo ważne, żeby starać się znaleźć takich zawodników, którzy chcą cały czas się rozwijać, coś osiągać, walczyć o indywidualne cele. Bo jeśli je mam, to będę też grać dla swojego zespołu.
Jak dużym zaufaniem cieszy się u pana Marcin Brosz? Przy nieuniknionych prędzej czy poźniej zmianach kadrowych, wiadomo, że wyniki w pewnym momencie mogą być słabsze. Jak choćby u Jacka Magiery na początku tego sezonu. Czy trener może liczyć na to, że i wtedy będzie mógł spokojnie pracować?
Według mnie trener już to wie, że tak jest. Cały sezon I ligi to pokazał, bo możecie mi panowie wierzyć, że nigdy we władzach klubu nie było tematu zmiany trenera.
To ma być dla Górnika trener na lata? Coś jak swego czasu Adam Nawałka?
Byłoby super, gdyby to się udało osiągnąć. Myślę, że konsekwentne budowanie zespołu przez trenera, który ma wizję, jest dobrym fachowcem, to jest dobra droga. Jak najbardziej taka współpraca jest pożądana w polskich klubach. Wszystko zależy też od tego, czy w pewnym momencie Marcin Brosz nie dostanie takiej propozycji nie do odrzucenia, jaką dostał swego czasu Adam Nawałka. Reprezentacji się przecież nie odmawia. Oczywiście dla klubu to kłopot, bo musi szukać nowego szkoleniowca, ale i satysfakcja, że trener przez wyniki jakie miał właśnie w tym klubie, zostaje doceniony.
Pana konikiem jest szkolenie. Taki projekt, jak Biało-Zielona przyszłość z Lotosem, miałby rację bytu w Zabrzu?
Miałby, jak każdy projekt, który ma na celu podniesienie jakości w szkoleniu młodych piłkarzy. My jeszcze pracujemy nad tym, jak uregulować taką współpracę.
Lechia popełniła błąd rezygnując z tego programu?
Ja mam może inne nastawienie do polityki klubu niż obecnie Lechia, decydując się na zakończenie tego programu. Tylko nie chcę oceniać, czy to był błąd, czy nie. Mogę powiedzieć, że ja bym się na to nie zdecydował, bo uważałem to za bardzo dobry program do szkolenia młodzieży czy poszerzania zainteresowania klubem. To też działa, jeśli klub rozszerza swoje wpływy na województwo i region, przyniesie mu to inne korzyści, choćby w postaci kibiców. Piłka nożna jest zaraźliwa i ja to wiem po sobie, po ludziach, których piłką zarażałem. Widziałem osoby, które pojawiały się pierwszy raz na stadionie i mówiły: jakie to jest fantastyczne. Szybko łapały bakcyla. Co do tego programu, cóż mogę powiedzieć. W Lechii podążono inną drogą. Każdy ma swój pomysł, a tam zdecydowano się na inny model.
Pan sam zgłosił swoją kandydaturę Górnikowi, prawda?
Tak.
Nie było jednak konkursu?
Z tego co wiem, była jeszcze jedna kandydatura.
Co zdecydowało, że pan wygrał?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie tak wprost, bo po prostu nie mogę się za kogoś wypowiadać. Na pewno duże znaczenie miało doświadczenie, które posiadałem w zarządzaniu klubem w ekstraklasie. Zakładam, że to było przeważające. Kwestia pomysłu na funkcjonowanie klubu i połączenie pracy z pasją też miały znaczenie.
A jest pan zadowolony ze swojej prezesury w Lechii?
Tak. Nie mam powodów, by nie być, by coś sobie zarzucić w tym czasie.
Skoro tak, dlaczego pan odszedł?
Doszło do zmiany większościowego akcjonariusza i zmiany polityki klubu, co zresztą widać. Z poszanowaniem pomysłu akcjonariusza na klub, to nie był mój pomysł. Więc musiałbym robić coś, do czego nie miałem przekonania.
Słychać były głosy, że pana rezygnacja ma związek z nieprawidłowościami przy zapłacie za transfer Bartłomieja Pawłowskiego.
To nie jest prawda, zresztą Lechia zamieściła przecież na swojej stronie oficjalne dementi po artykule prasowym z taką insynuacją.
Jednak transfer Daniela Łukasika za 800 tysięcy euro został dokonany wtedy, gdy był pan prezesem?
Tak, to jest transfer jeszcze z czasów pełnienia przeze mnie funkcji prezesa. Jednak tu duże oddziaływanie miał już nowy większościowy akcjonariusz Lechii.
Nie miał pan więc decydującego głosu?
Na pewno ten transfer nie pochodził z wyszukiwania zainicjowanego przeze mnie. Nie podlegał mi już wówczas bezpośrednio pion sportowy.
Wtedy w Lechii piłkarze byli ściągani dwoma autobusami. Pan jest przeciwnikiem takiej rewolucji?
Jestem zwolennikiem tego, by klub chciał szkolić młodzież i wprowadzać wychowanków do składu. Poziom sportowy, który chce się osiągnąć, jest istotny, tylko dobrze jest dążyć do tego, by poprzez szkolenie wprowadzać swoich graczy do składu. Według mnie polityka klubu powinna łączyć te kwestie. Patrzeć na wynik sportowy, ale starać się o szkolenie, wyszukiwanie młodych piłkarzy. Nie neguje jednak absolutnie innej polityki. Może się zmienić sytuacja finansowa klubu i ten ma nagle dużo pieniędzy do wydania. Wszystkie pomysły ocenia się po tym, czy wyszły.
Jaką miał pan rolę w transferach zanim zmienił się większościowy udziałowiec?
Zlecałem wyszukiwanie zawodników, rozmawiałem z trenerem i sztabem: kto jest potrzebny, na jaką pozycję. W tamtej Lechii to byli piłkarze z kartą na ręce, chociaż w sumie większość klubów takich zawodników szuka. Jeżeli zawodnik był potrzebny, było nas stać i jeśli trener dał potwierdzenie, że go widzi, to go sprowadzaliśmy.
I do czego potrzebny był Rahoui?
Rahoui pojawił się u nas na testach. Rahoui i Rapoli, bo o nim pewnie też zaraz będzie. Zostali dobrze ocenieni przez sztab z trenerem Kaczmarkiem na czele.
Jak to możliwe? Różnych obcokrajowców widziała ta liga, ale Rahoui naprawdę nie umiał grać w piłkę.
Trzeba zawsze rozmawiać z trenerem, czy widzi zawodnika w składzie – w przeciwnym razie ściągnie pan zawodnika do składu, który nie będzie grał i z punktu widzenia budżetu straci pan pieniądze. Pamiętam, że to był zawodnik bardzo silny, miał mocne uderzenie, dobrą wydolność, natomiast miał też braki spowodowane tym, że nie grał w żadnych profesjonalnych ligach. Został polecony do klubu, stwierdziliśmy, że go sprawdzimy i skoro w nim coś dostrzeżono – z uwagą, że będzie wymagał pracy – został w klubie. Ripoli to była inna sytuacja, on grał w młodzieżowych ligach włoskich i był oceniony jako zawodnik, którego można przygotować pod bycie dziesiątką. Zakładaliśmy, że do tego ma dojść po etapie szkolenia. Nie byli to ludzie wciśnięci, tylko inna sprawa, nie mieli wielkiej okazji, by pograć.
Czyli nie odcina się pan od tych transferów?
Nie odcinam się, jak mógłbym to zrobić od transferu, który miał miejsce? Szkoda, że okazały się nieudane, to nie jest wytłumaczenie, ale w 100% transferów się nie trafia. Obciążenie budżetowe wynagrodzeniami tych zawodników nie było duże. Pamiętajmy jednak, że w tym samym okresie były też o wiele bardziej udane transfery, jak np.: Ricardinho, Andreu Mayoral, Piotr Brożek, Bieniuk, Matsui.
To chyba w sumie dość rzadkie, by jeden człowiek był prezesem dwóch klubów w tak krótkim czasie?
Rzeczywiście, rzadko się to zdarza. Powinno częściej, bo to jest, jak w każdym biznesie, kwestia korzystania z doświadczenia ludzi, którzy wiedzą na czym polega specyfika kierowania klubem piłkarskim.
Czyli można o panu powiedzieć, wykonuje pan zawód prezesa?
Nie, nigdy bym o sobie tak nie powiedział. Prezesem się przecież bywa. Grunt, to mieć pasję i przekonanie do swojej pracy.
Rozmawiali
SZYMON PODSTUFKA
PAWEŁ PACZUL
fot. FotoPyK