Reklama

Latal co innego obiecywał, a Wdowczyk mógł się szybciej określić

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

10 marca 2018, 13:07 • 15 min czytania 0 komentarzy

Karol Angielski 20 marca skończy 22 lata, a w Ekstraklasie grał już dla trzech klubów (zimą mógł być czwarty). Na razie w elicie ma ich więcej niż goli, ale zapewnia, że to wkrótce się zmieni. W rozmowie z Weszło napastnik Piasta Gliwice opowiadał o wszystkich swoich przejściach, a trochę ich było – rozstanie w niemiłych okolicznościach z Koroną Kielce, odejście ze Śląska Wrocław z powodu, którego… ostatecznie nie było, rozczarowania u Radoslava Latala i Dariusza Wdowczyka, poważna kontuzja mogąca być nawet zagrożeniem życia. Teraz wyszedł na prostą, u Waldemara Fornalika zaczął regularnie grać i chyba powoli nadchodzi jego czas. 

Latal co innego obiecywał, a Wdowczyk mógł się szybciej określić

Opadły już u was emocje związane z wydarzeniami w sobotę?

Trochę to jeszcze siedzi z tyłu głowy, niefajna sytuacja. Kibice nam nie pomogli. Chcemy jednak o tym zapomnieć i wyjść na mecz w pełni zmotywowani. Wiemy, o co gramy, to będzie szalenie ważne spotkanie.

Czy Piast wygra w Niecieczy? Kurs w LV Bet 2,25

Co do decyzji Komisji Ligi, chyba nie łudziliście się, że potraktuje was inaczej?

Reklama

Jak już przerwano mecz i policjanci weszli na boisko, to powoli każdy mógł się oswajać z myślą, że zostaniemy ukarani walkowerem. Gdy kierownik przekazał informację, że spotkanie nie zostanie dokończone, nie wierzyliśmy, że może się to potoczyć inaczej. Mleko się rozlało, przyjęliśmy to na klatę i trzeba patrzeć dalej. Z Sandecją chcemy zagrać tak samo lub nawet jeszcze lepiej niż z Górnikiem i przywieźć trzy punkty.

Też miałeś wrażenie, że mecz był do dokończenia?

Tak, sytuacja dość szybko została opanowana. Chcieliśmy dograć te 10 minut, sądzę, że Górnik również. Nie mieliśmy jednak na to wpływu, to już nie zależało od nas. Nie mamy innego wyjścia, jak się  z tym pogodzić.

Przeważnie to kibice przeprowadzają rozmowy wychowawcze lub motywacyjne z piłkarzami. Tym razem role mogłyby się odwrócić.

Słaba sytuacja, powiedzmy sobie szczerze. Nie chodzi teraz o to, żeby pouczać kibiców, ale nie po to powinno się przychodzić na stadion – zwłaszcza swój – żeby szkodzić własnemu zespołowi. Kibice mają być tą wartością dodaną, tym razem nie byli. Jesteśmy jednością, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Wyszło inaczej.

Przynajmniej możecie mówić, że z Górnikiem do 80. minuty rozgrywaliście dobry mecz.

Reklama

Zdecydowanie. Myślę, że to był nasz najlepszy mecz w tym roku. Idziemy w dobrym kierunku. Jest coraz więcej automatyzmów w naszej grze, coraz lepiej to wygląda. Jak jeszcze poprawimy się w ofensywie, to będzie naprawdę dobrze.

Sporo można było sobie po tobie obiecywać, gdy latem wróciłeś do Piasta z Olimpii Grudziądz. Tymczasem dopiero po przyjściu Waldemara Fornalika na dobre wyszedłeś z szuflady…

To prawda, trener Fornalik mnie odkurzył i zaczął dawać więcej szans. Wiadomo, że nie mogę być zadowolony ze swoich liczb, ale to naczynia połączone. Im więcej będę grał, tym większej nabiorę pewności, więcej będzie udanych zagrań i to przełoży się też na gole. Generalnie mamy z nimi trochę problemu wiosną, w pięciu meczach trafiliśmy trzy razy, z czego bramka z Górnikiem została zamieniona na walkower. Dobrą defensywę już mamy i sądzę, że z tygodnia na tydzień będziemy też coraz lepsi z przodu.

Na razie koledzy mogą ci dogryzać, że masz w Ekstraklasie więcej klubów niż goli.

Do tej pory nikt tak nie żartował (śmiech). Ale mam nadzieję, że jeszcze w tym sezonie sprawię, że to już będzie nieaktualne.

Na czym polegał problem z Dariuszem Wdowczykiem? Odnosiło się wrażenie, że tak naprawdę nie chciał cię w zespole. Po jego zwolnieniu twój agent Daniel Weber na Twitterze dość ostro skomentował jego zachowanie, dając do zrozumienia, że przez niego straciłeś kilka miesięcy.

Grałem na wypożyczeniu w Olimpii, dobrze mi szło, a trener Wdowczyk chyba nie obejrzał wtedy ani jednego meczu w moim wykonaniu. Można mnie było monitorować na bieżąco. Po powrocie do Piasta miałem z trenerem rozmowę przez telefon i mówił, żebym przyjechał, pokazał się. Byłem wtedy jeszcze świeżo po urazie twarzy, przez który straciłem końcówkę sezonu, co było pewnym utrudnieniem. Miałem rozpocząć treningi i wywalczyć sobie miejsce podczas okresu przygotowawczego. I to brzmiało normalnie, tyle że w kadrze było łączne pięciu napastników. Ja trenera nie znałem, on mnie nie znał, ale był czas na to, żeby zobaczył w I lidze, na co mnie stać. Wtedy na pewno na starcie wiedziałby dużo więcej i mógłby od razu podjąć jakąś decyzję. A tak to w zasadzie byliśmy w punkcie wyjścia, nie było wiadomo, czy w ogóle mógłbym mu pasować do koncepcji, czy nie. Zdecydowano, że zostaję, choć pojawiły się oferty z innych drużyn. Piast nie chciał jednak negocjować. Zapewniano, że będę potrzebny w klubie, a wyszło tak, że często byłem nawet poza kadrą meczową. Dopiero po przyjściu Waldemara Fornalika karta się odwróciła.

Czyli nim Wdowczyk się określił co do ciebie, to już zamknęło się okienko transferowe?

Było jeszcze inaczej. Parę dni przed końcem okienka odbyłem rozmowę z trenerem i wtedy powiedział wprost, żebym szukał sobie nowego klubu, bo u niego nie będę grał.

Trochę późno.

Tak, ale mimo to mieliśmy oferty. Na odejście nie zgodzili się działacze. Dziwna sytuacja, bo trener mnie nie chciał, za to klub tak i miałem zostać. Nie dogadali się, nie ustalili wspólnej wersji.

Patrząc na twoje dokonania pod wodzą Wdowczyka, wychodzi, że całą szansę na coś więcej zaprzepaściłeś pierwszą połową z Pogonią Szczecin.

Wtedy wyszedłem w pierwszym składzie. Do przerwy było 0:0, mecz bez fajerwerków, ale nie czułem, żebym zaniżał poziom. Nie spodziewałem się zmiany od razu przed drugą połową. Takie jednak prawo trenera. Generalnie nie chcę tu palić mostów, nie mam większych pretensji do Dariusza Wdowczyka. Po prostu uważam, że latem można to było rozegrać lepiej – szybciej i klarowniej wyjaśnić moją sytuację.

Mogłeś już chyba zwątpić, czy jeszcze coś zdziałasz w Piaście, bo u Radoslava Latala też byłeś piątym kołem u wozu. 

To prawda. Nie miałem u niego łatwo. Niezbyt przychylnym okiem patrzył na młodych chłopaków, którzy dopiero wchodzili do składu. Trudno było go do siebie przekonać, dlatego cieszę się, że odszedłem na wypożyczenie do I ligi. Mogłem zacząć regularnie grać i rozwijać się, a nie kopać w rezerwach czy być obserwatorem.

Najbardziej pokręcone było to, że co innego miało być w Śląsku Wrocław, z którego odchodziłeś, a co innego w Piaście, do którego przychodziłeś.

Z perspektywy czasu to zabawne historie. Ze Śląska odchodziłem latem 2015 po sezonie, który zakończył się awansem do europejskich pucharów. Zapowiadało się, że klub przeprowadzi wielkie transfery i będę mógł zapomnieć o graniu. Okazało się, że poza mną odeszli Marco Paixao, Milos Lacny i Andrei Ciolacu, a długo nikt nie przychodził. Śląsk w pewnym momencie został bez napastnika. Przychodziłem do Piasta, w którym miałem mieć szansę na grę, ale… tu z kolei dokonano dużych wzmocnień. Sprowadzono Martina Nespora i Josipa Barisicia. Trudno jednak, żebym robił wyrzuty trenerowi Latalowi, że wolał doświadczonych piłkarzy. Wywalczył wicemistrzostwo, wyniki w pełni go broniły.

W pewnym momencie w ataku Śląska grał Jacek Kiełb, a w Piaście rywalizacja na całego.

Zgadza się. Wszystko wyszło na odwrót.

Do Latala mogłeś mieć żal o tyle, że na starcie zapewniał, że widzi cię w składzie.

Po sezonie w Śląsku miałem wiele telefonów od jego asystentów, że bardzo im na mnie zależy i chcieliby, żebym przyszedł. Obserwowali moje poczynania. Wyglądało to zachęcająco. Gdybym wtedy wiedział, jak to się potoczy, pewnie zostałbym we Wrocławiu, ale gdyby babka miała wąsy, to by dziadkiem była. Człowiek pewnych rzeczy nie przewidzi.

Chyba zdążyłeś się uodpornić na różne deklaracje i obietnice.

Zdecydowanie, kilka razy już się na nich przejechałem. Jestem coraz starszy, byłem już w kilku klubach i wiem, jak to wygląda. Już nie działają na mnie jakieś śmieszne gadki typu “przyjdź, będziesz grał”. Coś takiego nie wystarczy. Dziś muszę mieć pewność, że będę gdzieś potrzebny, bo jestem w takim wieku, że regularne występy są najważniejsze. Nie mam już osiemnastu lat, żeby nabierać się na ładne gadanie.

Czy Sandecja wygra z Piastem? A może chociaż zremisuje? Kurs w LV Bet w obu przypadkach to 3,2

Pierwszy raz głośniej o tobie zrobiło się, gdy w niemiłych okolicznościach odchodziłeś z Korony. Co tam się działo?

Kilka razy do tego wracałem i najchętniej już bym o tym zapomniał, ale ok, podsumujmy to jeszcze raz. W połowie marca wygasał mi juniorski kontrakt. Korona w myśl przepisów powinna zaproponować mi jego przedłużenie najpóźniej 60 dni przed końcem dotychczasowej umowy – w tym wypadku do 20 stycznia. Nie zrobiła tego. Dopiero kilka dni przed końcem kontraktu zaczęły się rozmowy, ale wtedy byłem już po słowie ze Śląskiem. Zabiegali o mnie, obserwowali nawet na kadrach młodzieżowych. Czułem się tam chciany.

Z Koroną do pewnego momentu wiązałem duże nadzieje. Jestem kielczaninem i wychowankiem klubu, ale potraktowano mnie jak małego chłopczyka, który bez mrugnięcia okiem zgodzi się na wszystko. Do tego wtedy już od kilku miesięcy w ogóle nie byłem brany pod uwagę przy ustalaniu składu. Nie wiem, czy chodziło o to, że nie przedłużyłem umowy, czy coś innego. Dziwna sytuacja, na pewno nie zachęcała. Chciałem być pełnoprawnym członkiem zespołu, a czułem się jak dzieciuch, który jak jest to niech już będzie, ale jak go nie ma, to też spoko.

Mówiłeś wtedy, że proponowano ci podpisanie dokumentów ze wsteczną datą, żeby na papierze wychodziło, że dostałeś ofertę odpowiednio wcześnie.

Była taka sytuacja. Nie dałem się, więc oświadczono mi, że mam zakaz wstępu na teren klubu.

A pewnie miałeś wielkie marzenia związane z Koroną.

Był to na pewno pierwszy duży cios w karierze. Liczyłem, że to w Koronie okrzepnę i kiedyś zapracuję na jakiś większy transfer. Zawsze najlepiej grać u siebie w mieście. Kibice też wolą oglądać “swojego” niż obcego, to naturalne. Szkoda, że tak wyszło, bo atmosfera w zespole zawsze była świetna i chyba nawet dziś to widać. Każdy, kto tam przychodzi, trafia do wyjątkowej szatni.

W Koronie rozegrałeś osiem pierwszych meczów w Ekstraklasie. Nie masz wrażenia, że rzucono cię wtedy na zbyt głęboką wodę?

Ligowy debiut zaliczyłem dwa tygodnie przed siedemnastymi urodzinami, czyli bardzo szybko. Wtedy to była bardziej nagroda od Leszka Ojrzyńskiego za całokształt wykonanej pracy na obozach i treningach. Chciał też pokazać, że nie liczy się wiek, tylko twoje zaangażowanie. Pod koniec wiosny 2013 roku zacząłem występować więcej. W następnym sezonie jesienią nagle trzy razy wskakiwałem do składu, a potem trybuny, aż w końcu zrobiły się z tego całe miesiące. Później przez to zamieszanie kontraktowe, od stycznia do czerwca byłem zupełnie na aucie. Pół roku w czapkę. W Śląsku zabrakło trochę szczęścia, złamałem rękę i wypadłem na dwa miesiące. Sumując to wszystko, w zasadzie przez rok nie grałem w piłkę.

Zmierzam do tego, że wtedy widać było, że jeszcze nie za bardzo jesteś gotowy do ekstraklasowej piłki. Pamiętam, że przez 45 minut z Lechem na koniec sezonu 2012/13 nic nie mogłeś zrobić. 

O tak, to był ciężki mecz. Do tego Piotr Reiss kończył karierę, ostatni jego występ, Lech był bardzo zmotywowany. Fajne przeżycie zagrać w Poznaniu przy licznej publiczności, ale przegraliśmy i nic nie wskórałem. Po raz pierwszy zaliczyłem całą połowę w Ekstraklasie, a w ataku byłem osamotniony. Musiałem szybko wyciągnąć wnioski, nie załamywać się i dalej pracować.

Wychodzi, że wypożyczenia do Zawiszy Bydgoszcz i Olimpii Grudziądz być może nawet ocaliły twoją karierę. Tam rozwinąłeś skrzydła.

Uznałem, że już najwyższy czas na regularną grę w seniorach, a skoro na razie nie jest to możliwe w Ekstraklasie, to chcę iść do I ligi. Chciałem pokazać sobie i innym, że zasługuję na poważną szansę w elicie. W Olimpii mocno się rozwinąłem, wreszcie czułem gaz. Szkoda tej kontuzji na koniec, trochę mnie wyhamowała – również w kontekście początku w Piaście po powrocie. Teraz znów wracam na właściwe tory. Zaczynam więcej grać, mam zaufanie trenera i z Górnikiem czułem już, że wypadłem dobrze. Wróciła boiskowa pewność, dochodziłem do sytuacji, wszystko pomału “puszcza” i wiem, że będzie coraz lepiej.

Czyli wszedłeś właśnie na etap, w którym zaczynasz czuć się pełnoprawnym ligowcem?

Z moich ust takie słowa jeszcze nie padną, ale chcę zacząć regularnie strzelać gole.

To inaczej: przestałeś czuć juniorską nieśmiałość?

Tak, to już za mną, teraz zaczęło się poważne granie. Zaraz skończę 22 lata, więc czas rozwinąć skrzydła w Ekstraklasie.

Gdyby nie ta kontuzja podczas meczu z Wigrami Suwałki, miałbyś duże szanse na koronę króla strzelców I ligi.

Myślę, że bym ją zdobył. W Olimpii trafiałem w co drugim meczu, a do końca sezonu pozostało aż siedem kolejek. W terminarzu mieliśmy zespoły ewidentnie do ukłucia. Igor Angulo na koniec wyprzedził mnie tylko o trzy bramki. Myślę, że mógłbym pomóc zespołowi w zrobieniu czegoś niesamowitego, a czymś takim byłby awans. Niestety, na mecie sezonu wypadło też kilku innych zawodników. Ławka rezerwowych okazała się za krótka. Trener Jacek Paszulewicz powiedział potem wprost, że wycisnął z tej drużyny maksa, wszystko, co się dało. U niego mocno się podbudowałem i dowartościowałem. Powstała baza, dzięki której teraz mogę dużo zyskać.

Paszulewicz sam o sobie mówi, że jest katem dla piłkarzy. Po przyjściu do GKS-u Katowice spodziewał się, że zawodnicy już po kilku dniach będą protestowali z powodu zbyt ciężkich treningów. 

Mogę o nim mówić tylko dobrze. Jest trenerem bardzo wymagającym, który każdemu mówi wprost, co o nim myśli. Nie ma obgadywania za plecami. Jak ma do kogoś problem, wali mu to prosto z mostu i nie ma znaczenia, czy rozegrałeś 300 meczów w Ekstraklasie, czy trzy. Sam grał w piłkę i wie, jak to powinno funkcjonować. Najważniejsze, że to, co robiliśmy na treningach, miało później przełożenie na mecze. Byliśmy świetnie przygotowani, zawsze były siły do grania. Obozy robił bardzo ciężkie, czasami aż chciało się wymiotować, ale dawało to efekty.

Chciało się wymiotować, czy zdarzyło się wymiotować?

Chciało. Udało mi się uniknąć ciągu dalszego.

Czyli u Paszulewicza szybko przeszedłeś piłkarską szkołę życia. Obciążenia w Ekstraklasie pewnie już nie robią na tobie wrażenia.

Na pewno znajdą się trenerzy, którzy potrafią dołożyć jeszcze bardziej. Ale faktycznie – myślę, że skoro u trenera Paszulewicza dałem radę, to u każdego innego też wytrzymam obciążenia.

Co do tej kontuzji, nie były to przelewki. Groziła ci trwała zmiana rysopisu. 

I nawet trochę się zmienił. Nadal mam delikatne wgniecenie w czole. Po operacji oczywiście go tak nie widać, ale ślad pozostanie do końca życia. Skoro dobrze widzę i mogę uderzać piłkę głową, nie przeszkadza mi to. Grunt, że mogę dalej grać. Piłka jest całym moim życiem, jej wszystko podporządkowywałem.

Miałeś kilka tygodni wielkiego cierpienia w szpitalu.

Było ciężko. Głowę miałem mocno opuchniętą – najpierw głównie na czole, potem przechodziło to na oczy. Nie dopuszczałem do siebie takich myśli, ale najbliżsi obawiali się, czy będę mógł wrócić do grania. Ja nigdy nie zwątpiłem. Paradoksalnie mogło się na początku wydawać, że jest to coś gorszego. Miałem połamane oczodoły i kość czołową, były też jakieś problemy z zatokami, najważniejsze jednak, że nie było obrażeń oczu i mózgu. Gdyby tam był jakiś problem, leczenie trwałoby znacznie dłużej niż sześć tygodni. Szczęście w nieszczęściu.

Mimo takiego nokautu, cały czas byłeś przytomny.

I pamiętam, że na początku piłkarze Wigier kwestionowali czerwoną kartkę dla Vaclava Cverny. Sądzili, że udaję, dopiero jak odchylili mi głowę, zobaczyli, co się stało. Wszystko słyszałem, ale nie mogłem otworzyć prawego oka i podnieść głowy. Gdy minął pierwszy szok, ból był ogromny. W karetce od razu dostałem podwójną dawkę morfiny. Najgorsze okazały się dwa dni po tym zdarzeniu, potem bardziej od bólu dokuczała mi opuchlizna.

To był przypadkowy faul?

Jestem o tym przekonany. Nieszczęśliwe boiskowe starcie. Cverna mnie nie widział i atakował piłkę z pełnym impetem. Ja nie odpuściłem i dostałem od niego czubkiem buta. W szpitalu Cverna do mnie pisał i przepraszał, dzwonił też trener Dominik Nowak, który wtedy prowadził Wigry.

Miałeś poczucie utraconej szansy w kontekście młodzieżowego EURO?

Trochę tak. Dochodziły do mnie słuchy, że jestem blisko tej reprezentacji i jeśli nie spuszczę z tonu, to mam szansę na powołanie. Pomału zaczynałem liczyć właśnie na taki scenariusz. Kontuzja sprawiła, że nie było tematu.

I co, tak bez żadnej psychicznej blokady rozpocząłeś potem okres przygotowawczy w Piaście?

Na początku lekarze zalecili mi treningi w masce. Z dnia na dzień następowała poprawa, ale pierwsze sparingi były ciężkie. Maska przeszkadzała, do tego cały czas kazano mi uważać. Dopiero jak ją zdjąłem, coraz więcej uderzałem piłkę głową i w końcu o tym zapomniałem. Ale nie ukrywam, że jesienią mogło jeszcze coś w podświadomości siedzieć. Wmawiałem sobie, że już jest ok, ale rana była świeża, cały czas istniało ryzyko jej odnowienia. Dopiero podczas zimowych przygotowań w pełni poczułem, że ta blokada już zeszła i jadę bez tego obciążenia. Zdobyłem w sparingach parę bramek, odzyskałem pewność siebie. Teraz potrzebuję jeszcze gola w lidze, żeby zyskać pełen komfort psychiczny.

Najwyraźniej Fornalik nie rozlicza cię tylko z konkretów ofensywnych. W pięciu wiosennych kolejkach trzy razy zagrałeś w wyjściowym składzie.

Tak jak wspominałem, strzelaliśmy tylko w dwóch meczach, w grze do przodu mamy jeszcze sporo do poprawy jako zespół. Dla trenera najważniejsza jest dobra defensywa, żebyśmy byli w kompakcie, to jest punkt wyjścia. Zespół się dociera, nowi zawodnicy podnieśli jakość i bramki są kwestią czasu.

Patrząc na grę Piasta od początku sezonu i obecny skład, nie za bardzo pasujecie do spadku.

Ale rozlicza nas się tylko z efektu końcowego, czyli punktów i miejsca w tabeli. Tutaj zrobiliśmy za mało, powinniśmy być znacznie wyżej. Sądzę jednak, że teraz nadchodzi dobry czas dla Piasta. Rzadko już przegrywamy, pora zacząć częściej wygrywać. Sytuacji mamy coraz więcej, gole zaraz przyjdą. Koniec mrozów i lepsze murawy również zadziałają na naszą korzyść.

Kilka razy byłeś już łączony z Górnikiem Zabrze, Marcin Brosz bardzo cię ceni. To chyba byłby jakiś fenomen: 21 lat i czwarty klub w Ekstraklasie. 

Nie wiem, nie prowadzę analiz (śmiech). Skoro taki trener widzi mnie w zespole, traktuję to jako komplement. Nie ukrywam, że zimą był temat, kluby prowadziły rozmowy, ale nie doszły do porozumienia. Trener Fornalik powiedział jasno, że będzie mnie potrzebował na wiosnę i będę grał u niego. Dziś cieszę się tym, że jestem zdrowy, że regularnie występuję, że coraz lepiej zaczynam się prezentować. To jest najważniejsze. Chcę się odwdzięczyć za zaufanie i pomóc utrzymać Piasta w Ekstraklasie.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. Wojciech Figurski/400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...