NBA wkracza w decydującą fazę sezonu zasadniczego, w której większość zespołów ma jeden cel – wywalczyć przewagę spotkania we własnej hali w fazie play-off. Jasne, wciąż trwa też walka o miejsce w ósemce, ale na tym etapie coraz mniej uwagi poświęca się płotkom z miejsc 7-10, a coraz więcej tym, którzy są typowani do batalii o pierścień. A na tle poprzednich sezonów, wydaje się, że tym razem kandydatów do tytułu jest więcej.
NBA w ostatnich latach była bowiem jak klasyczna liga hiszpańska, jeszcze bez Atletico Madryt. Cleveland Cavaliers – niech będzie, że to nasza Barcelona z Messim – walczyli z Golden State Warriors – naszpikowanym gwiazdami Realem. Jak daleko odskoczyli reszcie? W ubiegłym sezonie Golden State Warriors już w fazie play-off wygrało wszystkie 12 spotkań w drodze do finału nie przegrywając ani jednego. Cavs podobnie – 4:0, 4:0, dopiero w finale konferencji 4:1.
Rok wcześniej? Cleveland w play-offach wykręciło przed finałem wynik 12:2, GSW 12:5, ale trzeba pamiętać, że oni w rozgrywkach 2015/16 zabłysnęli przede wszystkim w sezonie zasadniczym, gdy pobili nawet rekordowe wyniki Bullsów. W 82 spotkaniach zwyciężyli 73 razy, ustawiając poprzeczkę na poziomie, do którego naprawdę trudno będzie komukolwiek doskoczyć. 2014/15 to też duopolu Cavs-Warriors, jeśli chcemy sobie przypomnieć finały z udziałem innych drużyn, to cofnąć trzeba się aż do sezonu 2013/14. Jak dawno to było – niech świadczy fakt, że w pierwszych piątkach na finały wychodzili wówczas Ray Allen w barwach Miami Heat i Tim Duncan w barwach San Antonio Spurs.
Oczywiście, jest jeszcze za wcześnie by wieszczyć zmiany na tronie, nawet nie w całej lidze, ale chociaż w którejkolwiek z konferencji. Tak jak Barcelona w największym kryzysie wciąż może ograć dowolnego rywala na ziemi pojedynczym błyskiem Messiego, tak i Cleveland nie wolno lekceważyć tak długo, jak po parkietach biega LeBron James. Tak jak Warriors nie mają już szans na choćby nawiązanie do swojego rekordowego sezonu, tak obecność w jednej drużynie Curry’ego, Thompsona, Greena i Duranta to nadal broń, przed którą ugiąć może się dowolny koszykarski dream-team świata. Ale jednak – trudno dyskutować z tabelą. Ta jest na ten moment bezlitosna – Warriors muszą oglądać plecy Houston Rockets z genialnym Jamesem Hardenem, z kolei Cavs nieomal wypadli z podium po pościgu Pacers.
Co to w praktyce oznacza? Przede wszystkim – istnieje ogromna szansa na finał inny, niż Cavs vs Wariorrs. Jeśli tej dwójce wyrósłby jeden rywal – jak Atletico w Hiszpanii, skoro już się czepiliśmy tego porównania – wszystko byłoby w miarę w normie. Ale teraz tak naprawdę trudno lekceważyć aż trzy ekipy walczące o prymat w konferencjach. Dla Warriorsów coraz bardziej wyluzowany Harden to ogromna konkurencja i prawdopodobieństwo, że ewentualny finał konferencji rozpocznie się na hali w Houston. Dla Cavs z kolei trzecie miejsce w lidze to nie tylko gorsze rozstawienia, ale też prawdopodobieństwo gry morderczej serii i z Bostonem Celtics, i z Toronto Raptors, a więc obiema silniejszymi w sezonie zasadniczym ekipami.
Brzmi dostatecznie ekscytująco? No to jeszcze wyostrzmy atmosferę.
W związku z tak interesującym sezonem NBA, LV BET wystrzeliło z kapitalnym konkursem dla nocnych marków, którzy zarywają noce przy amerykańskich sportach. 28 lutego ruszyła liga, która potrwa do końca czerwca – liga NBA Night Light. O co w niej chodzi? Gracze, którzy obstawiają wyniki meczów NBA i NHL między północą a 6 rano za minimum 10 złotych, zbierają punkty za wszystkie wygrane kupony. Kupony przedmeczowe, live, pojedyncze oraz kombi kwalifikują się do gry.
Zebrane punkty wliczają się do kategorii generalnej, gdzie walka trwa o 1000 złotych, ale również do klasyfikacji tygodniowych, w których bonusy są rozdawane co 7 dni, w puli tygodniowej jest 300 złotych. Szczegóły całej promocji znajdziecie W TYM MIEJSCU. A skoro już przy kursach bukmacherskich jesteśmy – kto jest faworytem według LV BET?
Golden State Warriors – 1,61 w LV BET
Nadal faworyt. Może i drugie miejsce w konferencji skomplikuje im życie, może i Harden rzuca po 30 punktów na mecz, może i zdarzyło się im już 14 porażek, w tym niektóre w naprawdę kiepskim stylu. Ale to nadal Warriors. Goście, którzy wyglądają tak naprawdę jak drużyna All-Stars. Najpierw był duet Splash Brothers i Draymond Green, ale do wciąż rozwijających się zawodników dorzucono jeszcze Kevina Duranta. Obawy, że w tym barszczu będzie za dużo grzybów? A gdzie tam, najlepiej było to widać w ostatnich finałach. Już na wstępie Durant i Curry pokazali, że LeBron może być królem, z takim składem marzeń nawet on nie może się równać. 22 punkty przewagi w pierwszym meczu, 19 punktów w drugim meczu. W samych play-offach aż trzech zawodników ze średnią powyżej 15 punktów na mecz, w tym Curry i Durant powyżej 28 punktów na mecz. Dominacja.
Wciąż niespodzianką nie będzie tytuł dla Golden State, ale dla kogokolwiek innego. Nie zmienia tego pozycja w tabeli na ostatniej prostej sezonu zasadniczego.
Houston Rockets – 4,5 w LV BET
James Harden, James Harden, James Harden. To, co gość wyczynia w tym sezonie, zakrawa o znęcanie się nad rywalami. Z Chrisem Paulem u boku i rosnącym z każdym meczem Clintem Capelą, z jednym z najmocniejszych rezerwowych ligi – Erikiem Gordonem, The Beard prowadzi zespół do zwycięstwa w konferencji. Zresztą, niech przemówią obrazy.
Cleveland Cavaliers – 9,5 w LV BET
To dość dobrze pokazuje różnicę między sezonem zasadniczym a fazą play-off. Według bukmacherów najmocniejszym kandydatem do gry o pierścień jest trzecia drużyna w tabeli konferencji. Cleveland Cavs po przeprowadzonej w ostatnim dniu okna transferowego przebudowie, ma już naprawdę niewiele czasu na odzyskanie płynności. Marzec rozpoczęli od dwóch porażek, uwagę przykuwają liczne straty LeBrona Jamesa, już prawie 4,5 na mecz. Najbardziej szokująca jest jednak statystyka +/-, czyli średnich wyników podczas przebywania na parkiecie danego koszykarza. Liderzy ligi – Curry, Paul, Harden czy Thompson mają tutaj wynik od 7,1 do 9,5. LeBron? Cóż… 3. Nie, nie 3 punkty na mecz, trzy zupełnie, czyli według przelicznika – około 0,0. Innymi słowy – podczas całego sezonu z LeBronem na parkiecie Cavs rzucili łącznie o trzy punkty więcej niż ich rywale. Dla porównania jeszcze tej całkowitej liczby – u Curry’ego to 477 punktów więcej, u Hardena – 461.
Cóż, ale to LeBron. Idą play-offy i znów może się skończyć zwycięskim marszem. Kto chciałby go skreślić, niech sobie przypomni, jak wyglądała sytuacja Cavs w finałach z GSW dwa lata temu. Było 1:3…
Toronto Raptors – 13,00 w LV BET
Chyba najmocniej deprecjonowana ekipa ligi. Choć prowadzi w konferencji wschodniej, nadal niewielu potrafi widzieć w Kanadyjczykach poważnego pretendenta do tytułu mistrza NBA. Choć Lowry i DeRozan wyczyniają cuda, ogrywają bezpośrednich rywali w walce o prymat w konferencji (111:91 z Celtics na początku lutego, 133:99 w styczniu z Cavs), ale według ekspertów to jeszcze nie ta półka, by utrzymać tempo w fazie play-off i – przede wszystkim – w seriach z najsilniejszymi zespołami wschodu. Z drugiej strony, jedna sprawa to wygrać swoją konferencją, a zupełnie inna pokonać Golden State Warriors lub Houston Rockets.
Boston Celtics – 14,00 w LV BET
Gdyby nie ta kontuzja Haywarda… Gdyby Irving miał nieco większe wsparcie, gdyby, gdyby, gdyby. Celtics i tak radzą sobie świetnie, jak na fakt, że jedna trzecia z gwiazd, na których miała się opierać gra, nieomal straciła nogę w pierwszym meczu w barwach drużyny z Bostonu. Zresztą, trzeba też uczciwie przyznać, że nawet bez Haywarda Celtics wyglądają na papierze więcej niż solidnie. Sęk w tym, że o ile w sezonie zasadniczym to może wystarczyć na mecze z drużynami spoza pierwszej czwórki ligi, o tyle na starcia z Cavs czy Raptors, a przede wszystkim na ewentualne mecze finałowe – to może być o wiele za mało.