W takim meczu taki karny? – w ten sposób z Szymonem Marciniakiem próbował polemizować Nenad Bjelica jeszcze w tunelu stadionu przy Łazienkowskiej. – To jest wstyd. Tu nie ma żadnej intencji. To jest śmiech. To jest szkoda dla waszej piłki – mówił już rozżalony w studiu Ligi+Extra. I był to jeden z naprawdę licznych emocjonalnych głosów w tej dyskusji. Sytuacja z końcówki szlagieru Legia-Lech najdobitniej pokazała, jakie wątpliwości w całym środowisku wciąż budzi problem zagrania piłki ręką w polu karnym. A także jak wiele zostało jeszcze do zrobienia w kwestii szeroko pojętej edukacji.
Po części jest to wina samego środowiska – w tym przede wszystkim piłkarzy oraz trenerów – którzy często nie znają elementarnych przepisów, nie wspominając już o byciu na bieżąco ze wszystkimi nowinkami. Po części jednak jest to też wina środowiska sędziowskiego – przynajmniej w kwestii komunikowania zmian czy nowych wytycznych – ponieważ nie działa zbyt transparentnie. Przeciwnie, czasem można odnieść wrażenie, że zmiany w interpretacji przepisów odbywają się poprzez e-maile Zbigniewa Przesmyckiego do arbitrów (vide ostatnia afera), a kluby, piłkarze czy kibice nie mają żadnej świadomości, że coś w ogóle się zmieniło.
Można więc powiedzieć, iż dobrze się stało, że w tak głośnym meczu miała miejsce budząca tyle kontrowersji sytuacja. Bo to chyba najkrótsza droga do lepszego zrozumienia obowiązujących przepisów w całym środowisku piłkarskim. Przypomnijmy całe zdarzenie:
Oraz od razu spójrzmy też na odpowiednie zapisy w “Przepisach Gry”:
Podstawowy argument ludzi, którzy nie zgadzają się z podyktowaną jedenastką (jak na przykład Bjelica), odnosi się wprost do przepisów – dotknięcie piłki ręką przez Kostewycza nie było rozmyślne. Przyglądając się tej sytuacji wnikliwie faktycznie można dostrzec, że Ukrainiec nie patrzy na piłkę tuż przed kontaktem z nią oraz że Mączyński trafia go łokciem, kiedy ten już jest w górze, przez co ruchem rękami próbuje złapać równowagę. Innymi słowy, w końcowej fazie akcji – tuż przed przewinieniem – w postępowaniu Kostewycza faktycznie nie znajdujemy rozmyślności.
Tyle że ma ona miejsce wcześniej. To trochę tak, jakby kupić pistolet, naboje, załadować broń, wycelować w ofiarę i położyć palec na spuście, by później – na przykład na skutek potknięcia – przypadkowo ten spust nacisnąć. Czy wtedy można mówić o nieumyślnej zbrodni? To samo pytanie dałoby się powtórzyć w przypadku człowieka wsiadającego za kółko po pijaku, który przypadkiem przejeżdża przechodnia. Wracając do spraw boiskowych – w tej sytuacji Kostewycza obciąża właśnie zachowanie na kilka chwil przed przewinieniem.
Po pierwsze, lechita ma świadomość, iż piłka – która leci względnie długo – jest w górze i zaraz spadnie w jego okolicy. Po drugie, celowo podnosi ręce do góry (układa je nienaturalnie), by zasygnalizować sędziemu, że nie popycha swojego rywala (mimo napierania na niego tułowiem). Wreszcie skacze i z własnej winy wpada na uprzywilejowanego, kontrolującego piłkę rywala. Pomimo więc, że nie ma tu bezpośredniej intencji zagrania piłki ręką, wszystkie kryteria pomagające identyfikować rozmyślność zostały spełnione – ruch piłki do ręki, tzw. piłka oczekiwana oraz nienaturalne ułożenie rąk (powiększające obrys ciała).
Jak widać, sytuacja jest dosyć złożona, a sędzia musi podjąć decyzję czasem nawet w ułamku sekundy. W omawianym przypadku Marciniak dostał jeszcze potwierdzenie z VAR-u, ale też filozofia prowadzenia spotkań jest taka, by w większości przypadków sędziowie podejmowali tak samo szybkie decyzje, jak w meczach bez wideo powtórek. Pytanie, jak to zrobić, by przykładowy sędzia Stefański w czwartej kolejce zinterpretował w ten sam sposób zdarzenie, jak przykładowy sędzia Gil w kolejce osiemnastej. Tutaj rozwiązanie miały stanowić oficjalne wytyczne Komitetu Sędziowskiego czyli dokument “Konkluzje KS PZPN. Zagranie piłki ręką”, który w ostatnich sezonach był dla arbitrów wiążący. Zawarte w nim wskazówki świetnie podsumowuje poniższy schemat:
K/B – Karny/Bezpośredni rzut wolny, G – Grać
Z takim ujęciem tematu można się było oczywiście spierać, bo niektóre warianty stały w sprzeczności z rozmyślnością ujętą w Przepisach Gry. Ale też tak sformułowane wytyczne zapewniały jednolite sędziowanie we wszystkich meczach ekstraklasy. Wracając jeszcze na moment do sytuacji z niedzielnego hitu, warto zwrócić uwagę, że odpowiedzi na każde z pytań pomocniczych – niezależnie od tego, którą ścieżką się pójdzie – zawsze wypadają na niekorzyść Kostewycza:
– Czy piłka była nieoczekiwana dla zawodnika? NIE
– Czy ręce zawodnika są naturalnie ułożone? NIE
– Czy piłka została zagrana z małej odległości? NIE
– Czy zawodnik był w stanie uniknąć kontaktu ręki z piłką? TAK
– Czy ręka, w którą trafiła piłka, powiększała obrys ciała? TAK
– Czy piłka trafiła w rękę? TAK
I choćby tylko z tego powodu trudno tu w ogóle mówić o jakiejś kontrowersji. Problem jednak w tym, że wytyczne w takiej formie, w jakiej widnieją na stronie PZPN (edit: do dziś rana widniały, po naszym zapytaniu zostały już usunięte ze strony) już jednak nie obowiązują, bo KS na bieżąco wprowadza zmiany, by zbliżyć się do wykładni UEFA. I to potwierdza także sam przewodniczący Zbigniew Przesmycki, chociaż dla uważnego obserwatora rozgrywek sprawa była jasna od dawna. Przykład pierwszy z brzegu to sytuacja z innego hitu na Legii, czyli jesiennego meczu warszawian z Górnikiem Zabrze.
Podążając schematem z wytycznych KS – to oczywista jedenastka i jeszcze w zeszłym sezonie pewnie na takiej by się kończyło. A jednak ani sędzia Jarosław Przybył nie wskazał na wapno, ani takiego rozwiązania nie podpowiedział mu VAR. Jeżeli chodzi o “szkodliwość czynu”, jest ona podobna do tej przy zagraniu Kostewycza – piłka nieco zmienia tor lotu, ale i tak trafia pod nogi przeciwnika. Tutaj Hlousek również wiedział, iż futbolówka zostanie zagrana w jego rejon pola karnego i świadomie się odwrócił, by znaleźć się w lepszej pozycji do walki o nią. Ręką, która powiększała jego obrys ciała, wykonał ruch do piłki. To jednak, co go w tej sytuacji uratowało, to naturalne ułożenie rąk.
Sprawa wygląda tak, że wspomniane, właśnie zdjęte wytyczne KS były oparte w swojej wykładni na powiększaniu obrysu ciała, natomiast w UEFA oparto się na naturalności ułożenia rąk. Siłą rzeczy powstał pewien rozdźwięk, który po wprowadzeniu VAR-u – klipy z niego są przecież regularnie wysyłane do IFAB – musiał zostać zniwelowany, a zalecenia dostosowane do europejskich standardów. I to właśnie jest u nas teraz robione, co widać chociażby po sytuacji z ręką Hlouska. Problem polega jednak na tym, że działa się tu na żywym organizmie. Przez pół sezonu na stronie wisiały nieaktualne wytyczne, zmiany następowały kolejka po kolejce, w czym mogli się gubić pewnie nawet sami sędziowie, a już na pewno piłkarze czy kibice.
Dalej nie wiemy też, w jakim zakresie wytyczne zostały dopasowane do tych UEFA. Cały bałagan najlepiej zaprezentować na przykładzie dotyczącym zagrania ręką przy wślizgu. Sprawa wygląda tak:
1) Jeszcze 17 listopada 2017 roku wyglądało na to, iż wytyczne KS zostały dopasowane do zaleceń UEFA. W meczu 16. kolejki ekstraklasy Jagiellonia-Bruk-Bet, Paweł Raczkowski oraz jego pomocnicy z VAR-u nakazali grać dalej w takiej sytuacji:
2) Dwa tygodnie później, 1 grudnia 2017 roku, w meczu 18. kolejki Lechia-Śląsk Szymon Marciniak w analogicznej sytuacji wskazał na wapno, po czym upewnił się, jeszcze analizując powtórki na monitorze. Czyli postąpił wbrew zaleceniom UEFA:
3) A oficjalne zalecenia europejskiej federacji pozostawały niezmienne – poniżej przykładowy klip z ostatniej płyty UEFA, decyzja – grać:
W skrócie – prawdziwy bałagan interpretacyjny. I tylko możemy się zastanawiać – jak jest teraz? Czy piłkarze mogą w ekstraklasie wykonywać takie wślizgi, czy jednak powinni przykładać większą wagę do ułożenia rąk i zwyczajnie chować je za siebie? Brakuje jasnych, aktualnych wytycznych, brakuje też omówienia spornych sytuacji przez przewodniczącego KS (ostatnie zostało opublikowane na stronie PZPN po 8. kolejce, a zaraz rozegramy 27. kolejkę). No i brakuje w tym wszystkim stabilizacji. Opinia publiczna nie wie, co się zmieniło i w jakim zakresie zbliżyliśmy do interpretacji UEFA, a w jakim wciąż sztywno korzystamy ze starych wytycznych. I w gruncie rzeczy ciekawe, czy w stu procentach wiedzą to wszyscy sędziowie…
Jak udało się nam dowiedzieć, nowy, czytelny materiał zostanie opublikowany przez KS do końca marca. Lepiej późno, niż wcale, bo utrzymujący się brak wiedzy wpływa na niepotrzebne zaognianie sytuacji przy wielu meczowych kontrowersjach. Z jednej strony to oczywiście dobrze, że zaczęliśmy dostosowywać się do europejskich standardów, no ale styl – a przynajmniej sama komunikacja zmian – pozostawia bardzo wiele do życzenia. Co więcej piłkarze, pomimo przedsezonowych zajęć z arbitrami, właściwie nie mają prawa być na bieżąco, a więc nie mogą się też optymalnie przygotować do zawodów. I w tym kontekście sędziowskie afery na pół Polski – jak ta, od której rozpoczął się cały ten tekst – dziwią jakoś mniej.
MICHAŁ SADOMSKI