Reklama

Jest wielu piłkarzy, którzy bardziej zasługują na galerię sław Legii

redakcja

Autor:redakcja

06 marca 2018, 09:29 • 19 min czytania 20 komentarzy

Prezes klubu nazywający go otwarcie kretynem. Tanju Colak, legenda tureckiej piłki, witający się pistoletem schowanym pod poduszką. Spotkanie w parku o siódmej rano, by negocjować kontrakt z Legią. Jazda okratowanym autobusem policyjnym, by uniknąć deszczu kamieni. Kuriozalna czerwona kartka ze Słowacją i koniec kariery reprezentacyjnej. To tylko ułamek scen z kariery Romana Koseckiego, który swoje widział i swoje przeżył: grał w silnych ligach i w silnych zespołach, ma więc o czym opowiadać. Przekonajcie się, zapraszamy!

Jest wielu piłkarzy, którzy bardziej zasługują na galerię sław Legii

Moim zdaniem i pewnie nie tylko moim, do polityki idzie się albo po kasę, albo przez chęć władzy. A pan, dlaczego tu jest?

Moja historia jest taka, że jak wróciłem do Polski, to założyłem akademię i w 2005 roku miejscowi ludzie namówili mnie, bym wystartował w wyborach na radnego. Zdecydowałem się, byłem tym radnym i to jest zupełnie inna praca niż w sejmie, bardziej lokalna, ma się większy wpływ na to, co się dzieje w danym mieście. Po jakimś czasie pojawili się u mnie Schetyna z Drzewieckim, zapytali, czy nie wystartowałbym w wyborach do Sejmu. Postawiłem sprawę jasno: mogę być jedynie w komisji sportu i tylko sportem się zajmować. Oni powiedzieli – okej, ale nie mogą mi dać jedynki na liście, tylko piąte-szóste miejsce. Odpowiedziałem, że mnie interesuję dziesiątka i byli zdziwieni, bo im wyżej, tym ponoć lepiej. Jednak ja przecież grałem z dziesiątką. Wszedłem do parlamentu, jestem w komisji, zajmuję się swoją dziedziną i nie angażuję się w sprawy walki politycznej, w wymianę ciosów na mównicy.

I ma pan osiągnięcia, z których jest dumny?

Oczywiście. Była taka sprawa, że w 1984 roku Polska nie pojechała na Igrzyska Olimpijskie, ze względów politycznych, ale wielu zawodników uczestniczyło w Zawodach Przyjaźni. Udało się załatwić dla tych ludzi, którzy zdobyli na tych zawodach medale, świadczenia olimpijskie, tak jakby zdobyli krążki na Igrzyskach. Albo drugi przykład: byłem w pięcioosobowej grupie, która opracowywała – moim zdaniem – bardzo dobry projekt powstawania orlików.

Reklama

Jednak to pana partia wprowadziła ustawę antyhazardową, która uderzyła w polski sport.

Była burzliwa dyskusja nad tym projektem – pamiętam, że z koszulek Wisły, Lecha zniknęli sponsorzy. Jednak jak życie pokazało, nowa władza wprowadziła jeszcze to, że nielegalni bukmacherzy mają zablokowane nawet strony i mogą działać tylko te firmy, które odprowadzają podatki w Polsce. Tamto prawo było potrzebne, by budować obecne. Każdy, kto chce, może funkcjonować, tylko pieniądze nie mogą uciekać z Polski.

I nie było szkoda choćby pierwszej ligi, która straciła dobrego sponsora?

Praca w sejmie jest pracą legislacyjną, a posłowie muszą dbać o to, by jak najwięcej pieniędzy zostawało w Polsce. W każdej decyzji znajdzie się coś, co się komuś nie spodoba – raz pracownikom, raz pracodawcom. Jednak jakieś decyzje trzeba podjąć.

Zacięcie do polityki miał pan od zawsze, bo chyba w latach 80. poparł pan Solidarność?

Byłem w Ursusie, to był 1983-1984 rok, wtedy zatrudniano piłkarzy w zakładach Ursusa, a tam przebywali działacze Solidarności. Szło się po wypłatę, stało z nimi, to człowiek słyszał co mówią i w jakim kierunku to idzie. Oczywiście, czasem była też bura za słaby wynik piłkarski. Miałem wówczas zespół muzyczny, grałem reggae, punka, sam słuchałem Moskwy, Dezertera, Izraela, Kulturę. Poznałem Roberta Brylewskiego, Darka Malejonka, Tomka Lipińskiego, tak więc byłem w takim gronie podziemnym, mówiącym głośno o Solidarności. Z kolei jak poszedłem do Gwardii, to był już milicyjny klub i jak udzieliłem wywiadu, że jestem pacyfistą, nie chcę wojen, popieram Solidarność, to dostałem po głowie. Kazali mi ścinać włosy, straszono mnie, ale oczywiście nie ściąłem. Też te osoby, które wtedy mocno starały się napierać, dobrze wiedziały, że to jest koniec tamtej epoki i tego, co się działo. Już w Legii wprowadziłem do drużyny księdza Mariusza Zapolskiego. Dziwnie na to wszystko patrzono. Jak lecieliśmy do Barcelony, to w samolocie były zielone mundury, piłkarze i ksiądz. Różne teksty padały, ale chłopaki ten pomysł poparli, zresztą ksiądz pomagał im w sprawach prywatnych. Pamiętam też mszę przed meczem z Barceloną, kiedy zremisowaliśmy 1:1. Pojechaliśmy na stadion, Mariusz odprawił mszę w kaplicy, Lucjan Brychczy zawiesił proporczyk, który, mam nadzieję, cały czas tam wisi.

Reklama

Ostatecznie nawet ksiądz nie pomógł, bo sędzia skrzywdził Legię.

Trochę tak! Ale to nie ksiądz podnosił chorągiewkę, tylko sędzia, bo Kaczmarek fajnie się urwał i mi podał w tempo na 2:0. Ciekaw jestem, jakby to się dalej potoczyło.

To też trochę zdecydowało o tym, że odszedł pan z Legii przed wiosną w Pucharze Zdobywców Pucharów kolejnego sezonu? Na zasadzie świadomości: ta przygoda się skończy.

Miałem już propozycję z Arsenalu, którą odrzuciłem mówiąc, że jeżeli ktoś mnie chce, to może przyjechać i mnie zobaczyć, a ja nie muszę jechać na żadne testy. Wtedy przybyło Galatasaray i Fenerbahce, od razu złożyli ofertę, ci pierwsi dogadali się z działaczami, wypłacili pieniądze i już. Potem była jeszcze o tę sumę kłótnia, ile tych pieniędzy miało tak naprawdę być, ale ja w tym udziału nie brałem, byłem zadowolony ze swojego kontraktu. Czy odejście w tamtym momencie było dobre? Może doszlibyśmy do finału, kto wie, ale to jest gdybanie. Podjąłem decyzję i otworzyła się furtka dla Wojtka Kowalczyka. Zaczął grać regularnie i udźwignął odpowiedzialność, a wchodził do Legii przy mnie, bodajże z Siarką strzelił bramkę z mojego podania. Pomagałem mu tak jak mi choćby Stasiu Terlecki. Dobrze się stało, chłopaki zagrali bardzo dobrze, a ja trafiałem do innego świata, w którym się odnalazłem.

PRUSZKOW 26.08.2014 29. TURNIEJ O PUCHAR SYRENKI U-17 MECZ GRUPA A: POLSKA - LOTWA 1:0 --- 29TH EDITION OF THE YOUTH INTERNATIONAL TOURNAMENT SYRENKA CUP FOOTBALL MATCH U17 GROUP A: POLAND - LATVIA 1:0 ROMAN KOSECKI FOT. PIOTR KUCZA/ 400mm.pl

Jaki był wtedy turecki futbol?

Był tam już Sepp Piontek, Jupp Derwall, liga się rozwijała, w Galatasaray pracował trener Mustafa Denizli. Przyjmowali mnie tam niesamowicie, o trzeciej w nocy było 10 tysięcy ludzi na lotnisku, przy drodze do hotelu też stali, wymachiwali i cieszyli się, to robiło wrażenie. Potem każdy mecz odbywał się przy komplecie widzów, piłkarze byli bardzo dobrzy technicznie, ale gdy pojawili się wspomniani trenerzy, Derwall i Piontek, to poprawili im technikę oraz motorykę, złapali temperament Turków w odpowiednie ramy.

A gdyby dziś porównać tamtą Turcję do któregoś kraju, ze względu na futbol? Chiny?

Zaskoczył mnie pan. Chiny to jest jakiś typ, bo wszyscy tam dobrze zarabiają i stać ich na transfery, ale wolałbym wybrać kraj europejski, uczestniczący w rozgrywkach pucharowych. O, Azerbejdżan, tak typuję, na przykładzie Jakuba Rzeźniczaka, który jest w Baku i grał w Lidze Mistrzów.

Tam było tak, że kluby łożące na futbol, nie płaciły podatku?

To samo proponowałem w jednej z ustaw, by firma, która finansuje dany klub przez pięć lat, była zwolniona z opodatkowania tych pieniędzy. Nie przeszło, bo od razu minister skarbu postawił weto: jak to, jak możemy tak pieniądze rozdawać?! Wtedy rzeczywiście w Turcji tak to funkcjonowało. Teraz się wybieram do Baku i chcę zobaczyć, jak u nich stoi finansowanie, bo przecież ta piłka azerska idzie do góry, mają dwie w miarę dobre drużyny, grali w Lidze Mistrzów.

Znając fanatyzm tureckich kibiców, pewnie źle przyjęli brak mistrzostwa.

Zdobyliśmy puchar i superpuchar, natomiast w grze o mistrzostwo przegraliśmy z Besiktasem ostatni mecz 2:3, prowadząc 2:0. Pamiętam taki czas, że przyjechaliśmy na spotkanie ładnym autokarem, ale zremisowaliśmy 1:1 i wracaliśmy już podstawionym okratowanym autobusem policyjnym. Wszyscy leżeli na podłodze, bo na starym stadionie Ali Sami Yen Stadium wyjazd był taki, że jechało się pod wiaduktem i dopiero tam włączało się na trasę szybkiego ruchu. Właśnie w tym miejscu autokar został porządnie obrzucony kamieniami. Jednak jeżeli strzeliłem bramkę Toniemu Schumacherowi w pierwszych derbach z Fenerbahce, to byłem noszony na rękach i uwielbiany. Nie pozwalano mi płacić za obiad, w sklepie, oni byli tylko zadowoleni, że człowiek się u nich pojawił. Taki to kraj, myślę, iż do dzisiaj ludzie grający w tych klubach przeżywają coś podobnego.

Z popularnością mierzył się z pewnością Tanju Colak, legenda tamtejszej piłki, którą pan poznał.

Byliśmy razem w pokoju. Pamiętam, że przed pierwszym meczem przywitał mnie w dość ciekawy sposób – poszliśmy spać, światło zgaszone, kładę się, poprawiam poduszkę, wkładam pod nią rękę, a tam leży coś twardego. Zapalam światło, patrzę: pistolet. Tanju się śmieje i mówi: jak nie będziesz mi podawał, to go użyję. Oryginalny sposób, trzeba przyznać, ale to jest rzeczywiście idol tureckiej piłki do dzisiaj.

A prezesa Galaty można w jakiś sposób porównać do Jesusa Gila z Atletico?

Nie, to był biznesman Alp Yalman, człowiek dużej kultury, powiązany ze światkiem polityków. Fajna, stateczna osoba, a do Jesusa Gila nie można porównać żadnego prezesa. Mieliśmy parę rozmów, byłem wzywany na dywanik, kompletne różne charaktery – Yalman a Gil.

Zacytuję Gila: Kosecki jest głupiutkim najemnikiem. To kretyn i najlepiej będzie, jeśli odejdzie. Co on zademonstrował w Atlético? Gdzie są bramki? Ciągnie tylko pieniądze.

Cały Jesus Gil. Umiał powiedzieć, że jego koń jest więcej wart niż jego drużyna. Każdy z piłkarzy otrzymywał różne laurki. Ja mu powiedziałem, że jeśli ten koń jest taki dobry, to ja mu dam koszulkę i niech gra za mnie w ataku. Zostałem wezwany za to do niego do pokoju i mieliśmy ciekawą rozmowę. Jednak zwykle rozstawialiśmy się w pojednaniu. Zresztą, gdy odchodziłem powiedział mi, iż takiego piłkarza jak ja jeszcze nie miał: krnąbrnego, mającego swoje zdanie. Po jakimś czasie pojechałem z Kubą, Atletico grało z Realem Betis. Gil żył jeszcze, jak mnie zobaczył, to wziął nas do siebie do loży. W piłce jest różnie – kilka miłych chwil przeżyliśmy, ten zespół się dopiero układał, konsolidował pod zdobycie dubletu, który wzięli, gdy odszedłem do Nantes. Pantić przyszedł z małego klubu w Grecji, ale to był krajan Anticia, więc powiedział, bym sobie szukał klubu. Skład zdobywający potem mistrza był jednak podobny: Simeone, Caminero, Kiko i wielu innych, z którymi grałem wcześniej.

Gil często zmieniał trenerów, prawda?

Mam nadzieję, że dobrze liczę, ale przez dwa lata miałem ich 12. Podczas tego pewnie najsłynniejszego meczu z moim udziałem pracował Ramon Heredia, były piłkarz w Atletico. Prowadził nas przez tydzień: z Albacete, później właśnie z Barceloną. Powiedział mi: „Kosa, grasz u mnie”, bo u poprzednika, Pereiry, różnie to wyglądało, także przez to, że nie byłem na inauguracyjnym meczu z Logrones, o czym zaraz opowiem. Z Albacete wystąpiłem, 2:2, zanotowałem dwie asysty, zagraliśmy z Barceloną i po tym meczu Gil podziękował Heredii, wziął następnego trenera.

Po takim meczu?!

Tak. On był pracownikiem klubu w jakimś innym dziale i trenerem został tylko na chwilę. Jesus Gil miał swoje przemyślenia. Co do Logrones – Atletico wygrało ten mecz 1:0, jednak ja byłem na zgrupowaniu reprezentacji, bodaj przed meczem z Anglią. Pamiętam, że Gil dzwonił do Andrzeja Strejlaua z propozycją, że zostanie trenerem Atletico, jeśli mnie puści. Strejlau odmówił, kadra była najważniejsza, więc z Logrones nie zagrałem. I następny mecz, gdy wróciłem, spędziłem na ławeczce, musiałem swoje odcierpieć.

A wszedł pan w duże buty, bo miał zastąpić Futre.

Na prezentacji zespołu, kiedy mnie o to pytali, od razu mówiłem, że będzie trudno zastąpić takiego piłkarza. Jednak właśnie wtedy spotkałem się z ogromnymi oczekiwaniami. Osasuna, w której wcześniej grałem z Jankiem Urbanem w ataku, a Atletico, to zupełnie inne światy. Po meczu Osasuny czekało na nas pięciu-ośmiu dziennikarzy, w Atletico 40-60 i każdy chciał porozmawiać.

Który stadion robił w Hiszpanii na panu największe wrażenie?

Zdecydowanie Camp Nou i myślę, że to powie każdy piłkarz. Wtedy jeszcze nie było krzesełek, tylko ławki, wchodziło 120 tysięcy ludzi. Stoisz w tunelu, wchodzisz na boisko i pierwsze sekundy są oszałamiające. Potem, skoro jesteś zawodowcem, zapomina się o tym, ale też fajnie gra się w takiej atmosferze. Inny ładny stadion, to moim zdaniem ten w Valencii: trybuny są ustawione tak mocno pionowo, ma się wrażenie, że kibic wisi nad murawą. Chciałbym też zobaczyć ten nowy stadion Atletico, bo imponuje.

A piłkarz, który zrobił największe wrażenie?

Z tymi, z którymi grałem, to Raul, Butragueno, Caminero i Simeone – charakter Argentyńczyka był niezwykły, to samo co robi na ławce, tak samo grał, stuprocentowo się angażował. Natomiast jeśli chodzi o boiskowych rywali, to wymieniłbym Romario, Stoiczkowa, a wielką przyjemnością był mecz Osasuny z Sevillą, gdzie u Andaluzyjczyków grał Suker i Maradona. Miło się go obserwowało, był po swoich różnych przeżyciach, ale co mogę powiedzieć – technicznie świetny, choć tego meczu nie przegraliśmy. 0:0, burzliwe spotkanie z czerwonymi kartkami.

Pochłonął pana Madryt? Znalazłem jeszcze taki cytat: po Madrycie krążyły plotki, że Koseckiemu zdarzało się chować w kącie kasyna w dzielnicy Las Rozas z butelką wódki.

Kasyna? Ja do kasyn nie chodziłem, nie grałem w jakieś tam gry. Wie pan, tak można powiedzieć o każdym, że siedzi gdzieś i pije – niech pan mi jednak pokaże zdjęcie czy cokolwiek. Nie ma. Poza tym piłkarz, i wtedy, i dzisiaj, nie jest w stanie grać w piłkę na takim poziomie i jednocześnie żyć w niesportowy sposób. Nie da się tego ogarnąć fizycznie, dlatego to jest kompletna bzdura. Oczywiście, chodziliśmy czasem do klubu, „Joyce” się nazywał, w centrum Madrytu, spotykaliśmy chłopaków z Realu. Czasem po meczu trzeba wyjść i odreagować, nie można tylko dom-trening-dom-trening. Jesteśmy ludźmi.

Nie żal było panu opuszczać Hiszpanii?

Pojawiły się inne propozycje z mniejszych klubów hiszpańskich, ale Tadziu Fogiel i Robert Budzynski, który został dyrektorem sportowym Nantes, złożyli ofertę. Pojechałem z Tadziem, dwoma moimi prawnikami, od razu się dogadaliśmy, tym bardziej, że dostałem wolną rękę od Anticia. Atletico było zadowolone, bo otrzymało dobre pieniądze. W Nantes mieliśmy naprawdę fajną drużynę: Ouédec, Pedros, Claude Makelele, Benoit Cauet…

Japhet N’Doram.

Tak, z Czadu. Bardzo lubiany, dostojny, świetny technicznie. Mieliśmy naprawdę fajną drużynę, w lidze różnie to szło, zajęliśmy siódme miejsce, ale w Lidze Mistrzów doszliśmy do półfinału, gdzie odpadliśmy z Juventusem.

Szkoda, mógłby być polski finał z Panatą, ale oni, tak jak Atletico, odpadli w półfinale.

Tak, oni odpadli z Ajaksem. Mieliśmy wcześniej w grupie Panathinaikos, pokonali nas u siebie 3:1, Krzysiu Warzycha strzelił dwie bramki. Jednak eliminowaliśmy Aalborg i Porto, potem Spartaka Moskwa, gdzie w bramce stał Czerczesow. Natomiast właśnie w Nantes zobaczyłem świetną akademię piłkarską. Wtedy poczułem, że też chcę mieć swoją, szkolić dzieciaki. Zobaczyłem jak można to fajnie robić. Kuba był młody, trafił do tych pierwszych roczników, więc tym bardziej mogłem to obserwować. Ten zespół żyje wychowankami. Jeśli odszedł Pedros, to wszedł Monterrubio. Odszedł Ouédec, wskoczył następny. Żyją tą szkołą, wychowywali i sprzedawali najlepszych. Myślę, że dzisiaj jest podobnie.

A jeśli miałby pan porównać piłkę francuską do hiszpańskiej?

Myślę, że piłka francuska jest taką mieszanką włoskiej i hiszpańskiej, czyli dużo biegania, niezła technika, ale Francuzi są bardziej skoncentrowani na wykonaniu pracy. Nie tracić bramek, utrzymywać pozycję. W Hiszpanii powinieneś coś pokazać, kibice muszą cię zaakceptować, krzyknąć ole, machnąć chusteczką. Uważam, że to jest najlepsza liga na świecie, bo jest dla ludzi – w każdym meczu są piękne akcje, padają świetne bramki. Cieszę się, że grałem tam trzy lata. We Francji było strasznie dużo biegania, bardzo dostawaliśmy w kość.

W sumie, jak tak spojrzeć, to często zmieniał pan kluby.

Są kariery typu Krzysiek Warzycha, który grał cały czas w Ruchu i Panathinaikosie, a są takie jak moje, gdzie się zmienia kluby. Jestem zadowolony, bo poznałem wiele osób, do dzisiaj z niektórymi utrzymuje kontakty. Zobaczyłem różne style gry, różne szkoły trenerskie. Ta kariera była piękna i nie zamieniłbym jej na jeden klub.

Powrót do Polski był zderzeniem się z jeszcze innym światem, dużo uboższym?

Mogłem trafić do Torino, było zainteresowanie, ale jakoś to się nie udało. Szkoda, bo jakbym ligę włoską zobaczył, to miałbym właściwie komplet. Zainteresowany był też Widzew, z Frankiem Smudą, odbyłem jeden trening i na drugi dzień przyjechał po mnie Kobylański do hotelu. Ale ja już byłem w Warszawie, o siódmej rano spotkaliśmy się w parku z prezesem Pietruszką. Jak Hans Kloss! Prezes nie chciał w klubie, by uniknąć dziennikarzy, posiedzieliśmy więc na ławce, dogadaliśmy się. Gdy padło pytanie o pensję, powiedziałem, że spokojnie, taka średnia, jaką mają piłkarze, mi wystarczy. Legia była na szóstym miejscu, skończyliśmy jako drudzy – choć Jacek Magiera miał piękną sytuację z Zagłębiem, z 11 metrów strzelił nad poprzeczką, gdybyśmy to wygrali, wygralibyśmy ligę. Natomiast organizacyjnie to był czas przemian, wszystko się zmieniało i jakbym miał porównywać, do jakiegokolwiek kraju, to nie mogę tego zrobić. W tych wszystkich państwach było to lepiej poukładane, nawet pierwsza Legia była lepiej zorganizowana niż ta moja druga. Ale zespół mieliśmy dobry: Zieliński, Czykier, Staniek… Zagrałem tę rundę, później nie mogliśmy się dogadać co dalej, jaki ma być mój kontrakt, pojawiły animozje, niektóre z mojej winy. Miałem za duże oczekiwania, sam nie byłem święty, raz podpadłem.

Jak?

W okresie przygotowawczym. Pojechaliśmy w góry, trener Jabłoński powiedział, że będziemy mieli wolne z soboty na niedzielę. Poszliśmy na piwko, posiedzieliśmy, pogadaliśmy, a w niedzielę padła decyzja, o 8:30, że idziemy w góry. Wszyscy wkurzeni, ale ubierają się, po mnie ktoś przychodzi, bo nie byłem w autokarze.

– Jedziemy w góry!

– No to jeźdźcie.

W końcu jednak poszedłem, wkurzony, spóźniłem się 20 minut, autokar czekał. Pobiegliśmy w te góry, ja się trzymałem z bramkarzami i znów się spóźniliśmy, tym razem na autokar powrotny. Wtedy na tym zgrupowaniu dostałem telefon od Piotrka Nowaka, który był w Chicago, jako gwiazda i gość, pod którego będą budować zespół. Zaczęliśmy rozmowy, otrzymałem propozycję kontraktu i odszedłem.

Mimo wszystko jest pan w galerii sław Legii, choć grał tam dość krótko.

Tam powinno być dużo więcej piłkarzy i jest wielu lepszych ode mnie, którzy zasługują na bycie w tej galerii sław. Powinno to zostać poukładane. Ja jestem wygadany, może krnąbrny, czasem nie tak coś powiem i nie tak się zachowam, ale jestem też skromny. W PZPN-ie zrobiliśmy tak, że Gerard Cieślik, czy zawodnicy, którzy grali u Górskiego i zdobywali medale, mimo braku 60 meczów w kadrze dołączyli do Klubu Wybitnego Reprezentanta. Ja te 60 meczów mam, ale wielu z tych piłkarzy mógłbym czyścić buty.

Zgodzi się pan, że Kuba dał Legii więcej?

Jeżeli patrzymy na wyniki, weźmiemy czystą kartkę, to tak. Zdobył trzy mistrzostwa i trzy razy Puchar Polski. Jednak nie można w ten sposób porównywać, na przykład Lubańskiego do Lewandowskiego, to są zupełnie dwa inne światy. Tak samo mnie nie można porównywać do Dziekanowskiego. To byłoby niesprawiedliwe, sport się rozwija i idzie w zdecydowanie szybką piłkę. Ale tak, jeśli wziąć tę kartkę, to Kuba zdobył więcej.

Wyświadczał mu pan też niedźwiedzie przysługi, krytykując Berga i Hasiego.

On sam pracuje na swoją karierę, natomiast to nie jest tak, że ja nie wiedziałem co się w tych szatniach dzieje. Wtedy też inni ludzie się dziwili: dlaczego on nie występuje, powinien, a gra ktoś inny? Ściągano piłkarzy od razu do grania, a pamiętam, że jak ja przychodziłem do Legii, to musiałem podjąć rywalizację, musiałem pokazać, że to ja mam regularnie występować. To się odbywało na boisku, więc mierzi mnie, że czasem ktoś przychodzi i od razu gra. A wracając do Kuby – zdaję sobie sprawę, że co ja nie powiem, może mu tylko wyłącznie zaszkodzić. Jemu wytkną, że synek tatusia, a mi, że się wtrącam. Staram się więc już nic nie mówić. Tylko ostatnio, jak Kuba opowiadał, że grał na zastrzykach, to ja twierdzę: po to są szerokie kadry, by czasem wyszedł ktoś inny. Graj, jak jesteś zdrowy, a nie z zastrzykiem. Okej, masz charakter, ale osłabiasz zespół. Natomiast jak czytam, że Kosecki jest największym rozczarowaniem Śląska, to się dziwię, bo tak jest najłatwiej, uderzyć w gościa z najbardziej znanym nazwiskiem.

Szkodził sobie graniem na zastrzykach?

Może. Masz być zdrowy. Może chciał dobrze. Ale nieważne, ostatnio Kuba prosił mnie przy jakimś święcie, żebym się nie odzywał. To się nie odzywam, jednak swoje oceny mam i telefonicznie często rozmawiamy po meczach.

Dlaczego nie zrobił takiej kariery za granicą jak pan? I pewnie już nie zrobi.

Jego warunki fizyczne są, jakie są, Mogę pół żartem powiedzieć, że poszedł w mamę. Jest szybki i zwrotny, natomiast te kontuzje go łapały i wyhamowały. Jak jest zdrowy, to zawsze się wyróżnia, tutaj według mnie nie ma dyskusji. On może jeszcze dużo pokazać: ma 27 lat, wiele widział. Jak rozmawiałem z nim o Sandhausen, to mówił, że tak jak tam, to jeszcze nigdzie nie trenował.

Moim zdaniem te historie z Panamerą i dziwnymi strojami też nie były potrzebne.

Trafił pan w dziesiątkę, bo ja wiele razy mu o tym mówiłem, trenerzy zwracali na to uwagę. Czarek Kucharski też, jego menadżer w swoim czasie. Wiadomo, zarabiasz, masz pieniądze, możesz wydać, na co chcesz… Z drugiej strony Aubameyang robi sobie różne zdjęcia z samochodami, a u nas z podobnych rzeczy robi się sensację. Jednak pewnie najlepiej pokazać wszystko na boisku, tam walczyć, tym bardziej w Polsce, gdzie bogactwo piłkarzy może kłuć kogoś oczy, patrząc na wyniki w Europie, czy frekwencję ostatnich kolejek.

Pan ma bardziej udaną karierę za granicą, syn w Polsce. Natomiast obu Koseckim brakuje sukcesu z kadrą, wyjazdu na duży turniej.

Nie pojechałem, bo się nie dostaliśmy, następni też nie jeździli. To były inne czasy, reprezentacja olimpijska zdobyła medal, mając swojego sponsora, pana Niemczyckiego, była ta otoczka – widzieliśmy, co pierwszy zespół ma na stole, a co ma reprezentacja olimpijska. Taki cyrk objazdowy, który dostawał wszystko. Jednak to był model, mimo wycofania się pana Niemczyckiego, który działał dobrze. My natomiast organizacyjnie staliśmy różnie, w grupie trafiliśmy na Francję, Rumunię, wcześniej mieliśmy Holendrów i Anglików. Z tymi ostatnimi to grałem bodajże trzy mecze u siebie i trzy na wyjeździe, w Polsce ciągle remisując, a tam baty.

No, ale nie było tylko Hiszpanii i Anglii, byli też Słowacy.

Moi pamiętni Słowacy… 5:0 u nas i 1:4 tam. Głupie zachowanie, jakbym był trenerem, to też bym kopnął takiego piłkarza w dupę. Swoje dostałem za ten błąd. Zawsze kogoś palono na stosie, ja się na nim sam położyłem.

Próbował pan to naprostować i wrócić do kadry?

Tak, wyraziłem skruchę, skrócono mi zawieszenie z 12 do dziewięciu miesięcy, ale nikt mnie już potem nie powoływał, mimo że grałem w FC Nantes i Montpellier.

No i w Chicago.

To trochę jednak inna epoka, ale pamiętam, że Legia przyjechała do nas na tournée z Mięcielem i przegrała 2:3. Wie pan, ja umiem coś zaakceptować – jeśli ktoś mnie chce, to gram, jeśli nie, to też okej. Zmieniam klub. W MLS uczyliśmy grać Amerykanów z Piotrkiem Nowakiem, Jurkiem Podbrożnym i Lubosem Kubikiem, tak naprawdę. Teraz, jak patrzę na MLS, to bardzo się rozwinęło. Organizacyjnie są świetni – hymn, pokazy sztucznych ogni.

A co do kadry, to tamta miała ciekawy skład. Łapiński, Nowak…

…Kowal, Świerszczu, Koźmiński, Zieliński, Woźniak. Paka bardzo dobra i graliśmy dobre mecze, choćby ten na Parc des Princes. Też mogło się inaczej ułożyć, jeśli byśmy w ostatnich minutach nie stracili bramki. Ale to gdybanie.

A może reprezentacja wtedy nie miała takiego parcia na sukces? Lata 90. wiadomo, z czym się kojarzą.

Wiedziałem, że pan ten temat poruszy, bo wszyscy go poruszają. Odpowiem żartem: Zawodnik przygotowuje się do biegu na 100 metrów. Dwa dni do imprezy, pali cygara, pije drinki, inni trenują. Przychodzą działacze:

-Co się dzieje, czemu nie trenujesz?

-Spokojnie, damy radę.

Na drugi dzień to samo. Dzień startu, wszyscy w blokach, pobiegli, on dobiegł ostatni. Pytają go:

-Co się stało?

-Nie wiem…

Nie da się grać jak równy z równym z Anglikami, żyjąc w ten sposób. Jak mieliśmy mecz za siedem dni, to przecież nie ukrywam, że pierwszej nocy się siadło, wyjmowaliśmy łyskacza, napiliśmy się, ale potem była praca i rywalizacja. A po meczu nigdy nie poszedłem spać: kolacja, dyskoteka, bo adrenalina nie pozwoliłaby usnąć.

Siedzi w panu ten brak sukcesu z kadrą?

Co mamy powiedzieć w takim razie o panczeniście, który się przygotowywał cztery lata, ale wywrócił się na dwóch metrach? Edith Piaf śpiewała: niczego nie żałuję w swoim życiu. Ja mam tak samo, nie każdy może odnieść sukces, nie każdemu dane jest podnosić puchary. Ja je miałem, choć w reprezentacji rzeczywiście się nie udało. Jednak czy o dzisiejszych kadrowiczach można tak wiele więcej powiedzieć? Grali fajne Euro, ale jeden członek kadry Górskiego zwrócił mi uwagę: „Roman, ale co oni zdobyli? My mieliśmy trzecie miejsce na mundialu, wcześniej złoty medal olimpijski, później srebrny.” Jak tak spojrzeć na tę kartkę, o której mówiliśmy, to bilans nie jest dla mnie taki zły.

O właśnie, kartki. Kariery sędziego nie będzie już pan kontynuował?

Swój charakterek mam. Założyłem akademię, trochę kasy tam wpompowałem i jak przyjeżdżają gamonie, którzy nie potrafić docenić, gdzie są… Według mnie tamten chłopak nie dawał sobie rady, a to były jeszcze derby Piaseczna z Konstancinem. Zachowałem się, jak się zachowałem, podziękowałem mu i dokończyłem ten mecz. A i tak wygrało przecież Piaseczno!

Rozmawiał PAWEŁ PACZUL

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Anglia

Van Nistelrooy o Ten Hagu: Zawsze będę mu wdzięczny za otrzymaną szansę

Mikołaj Wawrzyniak
1
Van Nistelrooy o Ten Hagu: Zawsze będę mu wdzięczny za otrzymaną szansę

Weszło

Komentarze

20 komentarzy

Loading...