Podobno bez młota to nie robota. Reprezentanci Polski w lekkoatletyce najwidoczniej wybitnie się z tym stwierdzeniem nie zgadzają, bo na mistrzostwach świata w hali, gdzie brak Anity Włodarczyk i Pawła Fajdka, wystąpili bez żadnych kompleksów. I przywieźli nam worek medali. Najbardziej zaimponowali członkowie sztafety 4×400 m, którzy nie tylko wywalczyli złoto, ale też… pobili rekord świata.
Ten worek wczoraj rozwiązał Adam Kszczot, ale gdzieś z tyłu głowy kłębiły nam się obawy, że pozostanie on tylko skromną sakiewką, której nie zdołamy odpowiednio zapełnić. Tym bardziej, że na pierwszy medal Polacy kazali nam czekać dość długo, a na zdobycie kolejnych został tylko jeden dzień. Na szczęście Kszczot okazał się w tym rozwiązywaniu lepszy od Aleksandra Wielkiego i jego akcji z węzłem gordyjskim, a koledzy i koleżanki nie zamierzali być gorsi od Adama. I zapisali się w historii.
Profesura czeka
Skoro o Kszczocie, to naturalnie przejdźmy do postaci Marcina Lewandowskiego. Nazwisko, które „trzęsie” polskim sportem, więc wypadało zaprezentować się na odpowiednim poziomie. Na przykład srebrnym, bo taki medal przywiezie nam do kraju Marcin. Początkowo wydawało się, że tempo biegu będzie dla niego zbyt wolne, potem, że jest zamknięty pośród innych biegaczy i będzie mieć problem z tym, by z tego grona się uwolnić.
https://twitter.com/damian_nogalski/status/970334272694505472
Właściwie w połowie dystansu trudno było wymienić jakiś pozytyw w jego sytuacji. A potem, w najważniejszym momencie, zerwał się do biegu, wyprzedził większość przeciwników i finiszował jako drugi. O 0,04 sekundy przed trzecim Marokańczykiem Abdelaatim Iguiderą. Zbigniew Bródka lubi to.
„Jeśli Adam Kszczot jest profesorem, to Marcin Lewandowski jest przynajmniej docentem” wykrzyczał do mikrofonu Przemysław Babiarz. My wierzymy, że jeszcze tym profesorem w swojej karierze zostanie. Pierwszy krok w tę stronę wreszcie, po wielu latach, udało się postawić. Czekamy na kolejny.
Polska sztafetami stoi
Koleżankom Marcina z reprezentacji nie wypadało odstawać od doświadczonego kolegi. Wiecie, równouprawnienie, tego typu sprawy. Wzięły więc sprawę w swoje ręce i nogi. Sztafeta 4×400 metrów kobiet, w składzie: Justyna Święty-Ersetic, Patrycja Wyciszkiewicz, Aleksandra Gawroska, Małgorzata Hołub-Kowalik dobiegła do mety na trzecim miejscu i już z tego się cieszyliśmy.
A potem dowiedzieliśmy się, że zdyskwalifikowano drugie Jamajki za błąd przy przekazaniu pałeczki.
A potem zdyskwalifikowano Brytyjki, które wskoczyły na podium.
A potem dyskwalifikację Brytyjek cofnięto.
Przyznamy, przez chwilę zaczęliśmy drżeć o medal Polek, ale na szczęście one zrobiły wszystko jak najbardziej prawidłowo i nikt im tego srebra nie zabierze. Justyna Święty-Ersetic, która wczoraj była blisko medalu, dziś ma pełne prawo świętować. Reszta dziewczyn, wszyscy kibice i my razem z nią.
To, co najlepsze na bieżni, zostało jednak na koniec. Gdy w 2015 roku Jakub Krzewina mówił, że „Zbliżają się złote lata polskiej sztafety”, wierzyliśmy, że faktycznie może tak być. Regularne miejsca na podium wzięlibyśmy w ciemno. Dziś ucieszyłby nas brąz. Przy srebrze byśmy szaleli. A potem, na ostatnim wirażu, na ostatniej prostej, sam Kuba Krzewina wyprzedził Amerykanina, dobiegł na pierwszym miejscu i – wraz z Karolem Zalewskim, Rafałem Omelką i Łukaszem Krawczukiem – POBIŁ REKORD ŚWIATA. Tak, musieliśmy to napisać wielkimi literami. Bo to osiągnięcie wielkie.
https://twitter.com/damian_nogalski/status/970334272694505472
W tym momencie wiedzieliśmy, że to będą najlepsze halowe mistrzostwa świata w historii naszego kraju. Nigdy nie przywieźliśmy dwóch złotych medali z jednej takiej imprezy, raz zdarzyło się, że przywieźliśmy pięć. Do siódmego nieba doprowadzili nas nasi Lisowczycy ze sztafety. W kosmos miał nas wysłać Piotr Lisek.
Powtórka z rozrywki
I chyba się udało. Co prawda to „tylko” brąz, który po sukcesach sztafet i Marcina Lewandowskiego, odbierany jest inaczej, ale to też występ na miarę oczekiwań. I choć zamarły nam serca w drugiej próbie przy wysokości 5,90 m, gdy poprzeczka spadła z opóźnieniem jakby miała lagi i przez chwilę byliśmy przekonani, że Piotrek zaliczy tę wysokość, to jesteśmy z jego występu zadowoleni.
Zaskoczeniem nie będzie, że konkurs wygrał Renaud Lavillenie. Francuz skacze w innej lidze i nawet jeśli nie udało mu się dziś przeskoczyć 6 metrów, wszyscy doskonale wiemy, że stać go na znacznie więcej. O nim pisaliśmy zresztą tutaj (https://weszlo.com/2018/02/27/kto-podskoczy-lavillenie/), więc nie będziemy specjalnie się rozwlekać. Mówiąc wprost: gdyby Lisek przeskoczył takiego rywala, to byłby to wyczyn na miarę tego polskiej sztafety. Nie udało się, trudno, nikt pretensji mieć nie będzie. Podium to zresztą powtórka sprzed dwóch lat, a pomiędzy Francuzem i Polakiem znalazł się jeszcze Sam Kendricks z USA.
Polska kończy HMŚ z dorobkiem 5 medali (podobnie było w 1999 roku w Maebashi). Wówczas 1-2-2, dziś 2-2-1. Medalowo najlepszy występ w historii. #IAAFworlds
— Tomasz Wieczorek (@t_wieczorek) March 4, 2018
W lecie czekają nas mistrzostwa Europy na otwartym stadionie. Tam do gry wchodzą wspomniani młociarze, a wszyscy medaliści z hali z pewnością nie mają zamiaru odpuszczać. Jest nowa historia polskiego sportu do napisania, a my mamy zawodników zdolnych to zrobić. I jest to całkiem fajna sytuacja.
Fot. newspix.pl