Za Sebastianem Maderą jedna z dziwniejszych ekstraklasowych karier. Dwa okropne złamania skutecznie przekładały jego ligowy debiut, do którego ostatecznie doszło dopiero, gdy miał 26 lat. Zdążył pokazać się w Widzewie, jako piłkarz Lechii i Jagiellonii dołączył do grona czołowych stoperów, po czym spełnił marzenie o występach dla Zagłębia i rzucił granie. Szybko, bo jako 32-latek. Dziś jest początkującym trenerem, z którym porozmawiałem m.in o chemii, która łączyła go z Michałem Probierzem, słynnej diecie bezglutenowej i rekordowej liczbie zsyłek do rezerw. Zapraszam.
Wiem, że irytowały cię już ciągłe pytania o koszmarne kontuzje i stan twoich nóg, ale wybacz – gdy usłyszałem, że skończyłeś karierę, pomyślałem sobie: kłopoty ze zdrowiem. Automat.
Męczyło mnie to, trafiłeś w samo sedno. Mam od tego skrzywioną psychikę. Gdy coś mi się przydarzało, sam na siebie nakładałem presję i myślałem tylko o tym, że znowu zawodzę kogoś, kto na mnie liczy. Wystarczyło nawet głupie przeziębienie, potem jakiś szept ze strony kibiców i już się nakręcałem. Widziałem kolegów, którzy nigdy za bardzo o siebie nie dbali, a grają w piłkę bez większych problemów ze zdrowiem i w pewnym momencie postanowiłem dać sobie spokój. Zaczynam pracę jako trener, tu zdrowie nie będzie mnie powstrzymywało.
Twój stan wykluczał powrót do gry?
W Zagłębiu przytrafiła mi się kontuzja stawu skokowego i miałem zabieg. Po czterech miesiącach okazało się, że był on niepotrzebny, bo cały czas mam problem. Poświeciłem wiele tygodni na dojście do formy, bardzo dużo mnie to kosztowało, ale się nie udało, co zamknęło temat. Jednak myśli o skończeniu kariery, chodziły mi po głowie już wcześniej – gdy byłem zdrowy, ale miałem słabszy okres w Lubinie. Coraz mocniej pociągała mnie ta droga trenerska.
W wieku 32 lat piłkarze zazwyczaj robią wszystko, by złapać jeszcze jeden fajny kontrakt, dzięki któremu łatwiej będzie zacząć nowe życie.
Na szczęście nie jest tak, że kończę i nie mam co do garnka włożyć. Coś odłożyłem. Gdyby nie pieniądze, prawdopodobnie zrezygnowałbym już wcześniej. Byłem zmęczonym walką o zdrowie, wahaniami formy. Dziwnie się czuję, gdy mówię takie zdanie, ale… gra w piłkę przestała sprawiać mi przyjemność. Jestem typem zawodnika, który lubi wygrywać i ciągle się rozwijać, a miałem poczucie, że coś mi uciekło. Były marzenia, których już nie mogłem dogonić. Na reprezentację za stary, na wyjazd za stary… Została egzystencja w lidze i odkładanie pieniędzy, których gdzieś indziej nie zarobisz.
Patrzę na kadry klubów ekstraklasy i widzę takich, którzy potrafią się z tym pogodzić. Ewentualnie schodzą do pierwszej ligi, gdzie też jest kilka fajnych miejsc do grania.
Ale przede wszystkim mają zdrowie. Gdyby nie kontuzja, też może spróbowałbym w pierwszej lidze, bo telefon dzwonił. Patrzyłem głównie na oferty klubów, które o coś grają, by jeszcze się sprawdzić. Z drugiej strony – tak w głębi duszy na pewno by mnie to dręczyło, bo gdy schodzisz niżej, jednak trochę przegrywasz. Nie jest łatwo przyznać, że już się nie nadajesz, by być wśród najlepszych, a ja jak już coś to robię, to chcę być w tym dobry. Poza tym, od pewnego czasu byłem już zafiksowany na punkcie trenerki. Gdy przychodziłem do domu po treningach, wszystko robiłem pod to. Siedziałem przy książkach, żona mówiła, bym skupił się na tym, co mam robić, ale ja już żyłem w innym świecie. Zaczynam od początku, trochę tak jak kiedyś karierę piłkarza, gdy zarabiałem 600 złotych, ale jestem szczęśliwy. Cieszę się, że ludzie nie patrzą na mnie już jak na piłkarza, który trwa w tej lidze, tylko jak na młodego trenera, który może mieć marzenia, by kiedyś prowadzić klub w Lidze Mistrzów i tak dalej. Początki są ciężkie. Trzeba się odnaleźć, wszystko poukładać. Zaczęliśmy od przeprowadzki do Łodzi, stąd pochodzi moja żona. Startujemy od zera, bo nie było tak, że ktoś do mnie zadzwonił i coś mi zaproponował.
Oglądałeś wtorkowy mecz Jagiellonii z Legią?
Nie, na razie nie mam Canal Plus. Ale żałuję, bo bardzo kibicuję trenerowi Mamrotowi. Znam chłopaków z Głogowa i wiem, jaką drogę przeszedł. To jest dla mnie pewien wzór, temat na książkę. Ten trener ma coś w sobie, piłkarze czują takie rzeczy. Już gdy graliśmy sparingi z jego drużyną, dało się zauważyć, że u niego za wszystkim stoi ciężka praca. I mnóstwo pasji. Z tego co słyszałem, to nawet jak miał dzień wolny, to nie jechał do domu, tylko chodził na treningi b-klasy. Na początku trochę bałem się, że został wsadzony na minę, bo musiał się zmierzyć z tym naszym pocałunkiem śmierci, ale świetnie sobie poradził.
Wracając do ciebie, chciałem zapytać, jak bardzo ci żal, gdy widzisz, jak radzą sobie twoi byli koledzy, często rówieśnicy lub starsi piłkarze.
Jest żal, dlatego cieszę się, że jestem w Łodzi, gdzie na razie nie ma ekstraklasy. Gdy byłem w Lubinie i spotykałem chłopaków, którzy grają, było dużo ciężej. Tutaj zaczynam nowy rozdział.
Kiedy wyklarował ci się ten pomysł na siebie? W starych wywiadach o tym nie wspominałeś.
Zaczęło się od tego, że… zawsze kłóciłem się z trenerami. Może to nie były jakieś wielkie konflikty, ale byłem trochę zarozumiały, miałem swoje zdanie i musiałem je powiedzieć. Myślałem, że skoro jestem piłkarzem, to wszystko kręci się wokół mnie, moje myśli muszą być wysłuchane, a problemy rozwiązane. Dużą sztuką jest sprawienie, by jedenastu takich gości czuło się dobrze, a o dwudziestu nawet nie wspomnę. Wiem to po czasie, gdy patrzę z dzisiejszej perspektywy. Wcześniej trenerzy potrafili się na mnie wkurzać, bo dawałem im do zrozumienia, że się z nimi nie zgadzam. Z Jagiellonii odchodziłem skonfliktowany z Michałem Probierzem. Widział, że zamiast skupić się na tym, co według niego mam do zrobienia, poświęcam uwagę czemuś innemu.
No ale dzięki temu przeszedłeś do historii polskiej piłki. Zostałeś pierwszym piłkarzem zesłanym do rezerw za przejście na dietę. Dokładniej dietę bezglutenową.
Było trochę tak, że przeczytałem dwie książki i myślałem, że jestem najmądrzejszy na świecie. Jednak niepotrzebnie zostało to rozdmuchane do wielkich rozmiarów. Jak masz słabszą formę, to po prostu siadasz na ławce. Jeśli nic się nie zmienia, odchodzisz z klubu. A wtedy gdy przyszedł słabszy okres całej drużyny, nagle problemem stała się moja dieta.
Cytuję: „albo zaczniesz jeść normalnie, makarony i tak dalej, albo cię wypierdolę do rezerw”. Dostałeś wybór.
Tak było. A ja wtedy też powiedziałem swoje i poleciałem do rezerw. Przemyślałem to sobie dopiero wtedy, gdy odszedłem do Zagłębia.
Ten wasz konflikt był o tyle dziwny, że byłeś przecież człowiekiem Probierza. Nie tylko prowadził cię jako trener, ale też graliście razem w Widzewie i mieszkaliście w jednym pokoju. Trzymał cię za rękę, gdy inni piłkarze uciekali do szatni, by nie widzieć twojej zmasakrowanej nogi.
Zawsze mnie za sobą ciągnął, stawiał na mnie nawet wtedy, gdy byłem w słabszej formie, przypominał o tym złamaniu i opowiadał o mojej drodze chłopakom. Był moim ojcem. Gdy emocje już opadły, zatęskniłem za nim. Bo z trenerami jest trochę jak z kobietą. Ja akurat jestem w długoletnim związku, ale czasami jest tak, że musisz się rozstać, żeby zrozumieć, kogo lub co straciłeś. Prawda jest taka, że jestem strasznie uparty. Jeśli mam do czegoś przekonanie, to nawet dziesięć tysięcy ludzi może mi mówić, że robię błąd, ale ja i tak nie posłucham, dopóki sam go nie popełnię.
Czyli dziś przyznajesz, że pomysł z tą dietą był błędem?
Nie wiem. Błędem nie była może sama dieta, a bardziej to jak rozegrałem całą tę sprawę. Mogłem nie wychodzić przed szereg, a chciałem przykozaczyć – pokazać, że jestem super, profesjonalny, a reszta nie. Gdy jedna osoba odłącza się od tak zwartej grupy, jaką jest szatnia, to nawet jeśli ma dobre zamiary, zostanie zepchnięta na margines.
Tylko że tak naprawdę wasz konflikt zaczął się trochę później. Pod wpływem diety miałeś tak zmizernieć, że na boisku przestawił cię Rafał Wolski, co przy twoich i jego warunkach fizycznych było ciężkie do wytłumaczenia.
Nie, to szczegół, wszystko zaczęło się dużo wcześniej. Trener Probierz jest świetnym psychologiem i widział, że coś się między nami kończyło. To jest naturalne, gdy pracujesz ze sobą tyle czasu, bo treningi stają się monotonne, bo filozofia pracy ciągle jest ta sama i tak dalej. Najgorzej gdy jeszcze jesteś typem, który potrzebuje ciągłych bodźców, by iść do przodu. To napięcie między nami od dłuższego czasu narastało, aż w końcu wybuchło.
A byłeś świeżo po najlepszym sezonie w życiu.
I wszystko zaczęło się od tego, że chciałem się jeszcze poprawić. Szukałem sposobów na to, jak wykonać następny krok. Czułem na przykład, że gdy przychodził okres meczów co trzy dni albo grząskich muraw, koledzy szybciej wracają do siebie, a ja zaczynam tracić dynamikę i wszystko to, na czym bazowałem. Strasznie mnie to męczyło, więc zacząłem interesować się odżywianiem – odwiedzałem dietetyków, czytałem książki, aż w końcu zmieniłem sposób odżywiania. To było dobrze przygotowane, ale cóż – przyszedł słabszy okres, zaczęliśmy tracić bramki, więc winny był lider obrony i jego dieta. Nikt nie zwracał uwagi na to, że ci, którzy nic w swoim żywieniu nie zmienili, też wyglądali słabo. To zabolało mnie głównie dlatego, że decydując się na taki krok, człowiek dokłada sobie wyrzeczeń, tego nie robi się dla przyjemności. Ostatecznie nie jestem w stanie powiedzieć, czy dieta mi pomagała, bo nie pograłem na niej nawet przez pół roku, ale czułem się dzięki niej dobrze.
Jednak w świat poszedł komunikat, że fatalnie wypadły twoje badania.
Sęk w tym, że nie miałem wtedy żadnych badań, ale nie rozdrapujmy już tego.
Jak wielu złych trenerów spotkałeś na swojej drodze?
Nie wiem, czy byli źli, trudno to ocenić. Natomiast cieszę się, że spotkałem takich, od których zaraziłem się pasją i zakochałem w tej pracy. Z trenerem Michniewiczem pracowałem krótko, ale do tej pory świetnie go wspominam. Kiedyś było nawet tak, że zaczynałem słabiej grać, gdy widziałem, że trener obejmuje nowy klub, bo myślami byłem już tam.
Serio?!
Oczywiście trochę koloryzuję. Jednak kultura pracy i organizacja gry w obronie to u niego poezja. Zdania na temat trenera są w środowisku podzielone, ale ja jestem po stronie tych, którzy go kochają. Zauważ, że w każdym klubie, w którym pracował, stoperzy byli wypromowani. Gdy słucham ekspertów, widzę, że niektórym wydaje się, że to najprostsza rzecz na świecie – murarka, jedenastu za linią piłki i tyle. Tymczasem ta praca u niego wygląda zupełnie inaczej – drony, liny, wszelkie nowinki. Dla mnie to człowiek, który wyrasta trochę ponad ten nasz poziom.
Masz inne inspiracje? Na kogo patrzysz jako początkujący trener?
Na trenera Probierza. To psycholog i wojownik. Ma te swoje – jak ja to mówię – dwie czarne perły i gdy spojrzy piłkarzowi głęboko w oczy, widzi wszystko. Nawet mu to powiedziałem, bo pomimo tych wydarzeń rozmawialiśmy szczerze i bardzo go szanuję. Dlatego cieszę się, że później mogliśmy się spotkać, wyjaśnić sobie pewne sprawy i walnąć na koniec misia, bo bolało mnie to, jak się rozstaliśmy. To człowiek, za którym mogłem iść w ogień i choć ten żar trochę się wypalił, nie chciałem nasrać na rękę, którą do mnie wyciągnął. Myślę, że też poniekąd dlatego dziś nie bierze do drużyny swoich byłych piłkarzy. A jeśli na kogoś takiego trafia, to raczej się go pozbywa. Wyciąga wnioski, bo jest mądrym człowiekiem.
Są już dwa nazwiska, masz na tej liście kogoś jeszcze?
Mam Bohumila Panika, z którym pracowałem w Miedzi Legnica. Wcześniej wydawało mi się, że przeskok do wyżej ligi jest równoznaczny z rozwojem, bo będą tam lepsi trenerzy. Nie jest tak. W niższej lidze również możesz się zetknąć ze zdecydowanie wyższą kulturą pracy i rozwinąć się bardziej niż przez samo granie w ekstraklasie. Tego nauczyłem się od Panika, że niezależnie od miejsca pracy musisz pokazywać profesjonalizm.
A od trenera Moniza, z którym byłeś skłócony, czegoś się nauczyłeś?
Tak, pasji! To był żar w oczach i praca od rana do wieczora. Jak wychodził na treningi, zarażał piłkarzy swoją ekspresją. Biegał, krzyczał, był cały zapocony, zapluty, ale czuć było ten ogień. Nigdy nie byłem w zagranicznym klubie, ale właśnie tak wyobrażałem sobie pracę w tamtejszych zespołach. Na dobrą sprawę od każdego trenera można się czegoś nauczyć. Nawet od tego najgorszego, bo z bliska widzisz, co robi źle. Powiem ci, że w oczach piłkarzy trenerzy ze słabym warsztatem wcale nie są przegrani. Czasami wystarczy ta pasja, miłość do piłki i chęć wygrywania. U trenera Stokowca nie grałem praktycznie w ogóle, więc mógłbym mieć złe zdanie na jego temat. Jednak gdy przychodziłem do klubu i widziałem, że on siedział w nim od rana do wieczora, to podchodziłem do niego inaczej. Czasami aż mi go było szkoda, bo wyglądał tak, jakby wracał z jakiegoś pogrzebu – podpuchnięte oczy, zapadnięta twarz, wyżyłowany. I myślałem sobie wtedy, że szkoda, iż u niego nie gram, bo po prostu chciałbym, kurwa, sprostać oczekiwaniom takiego człowieka, a nie go zawieść. Dla takiego generała chcesz walczyć.
Kiedyś chciałeś, żeby przy wpisywaniu w Google „Sebastian Madera” wyszukiwarka podpowiadała hasło „bramki”, ale to się nie stało. Jest ta dieta, o której mówiliśmy, a do tego słynny wywiad.
To była pełna naturalność. Nie próbowałem zgrywać lidera lub przez przekleństwa pokazać, jaki jestem charakterny. Nawet nie wiedziałem, ile razy użyłem wulgaryzmów. Myślałem, że tylko raz, za co przeprosiłem, ale później obejrzałem i wyszło, że trochę więcej. Wyskoczyła mi żyła! Ale to naprawdę był taki okres, że przez trzy mecze z rzędu sędziowie krzywdzili nas błędami. O coś walczyliśmy, człowiek czuł, że robi te kilometry i jest blisko, więc eksplodowałem.
Sędziowie byli zesrani?
Teraz już wiem, że nie. Mają trudną pracę.
Wróćmy do twojej kłótliwości. Wyliczyliśmy kiedyś, że jesteś rekordzistą, bo nikt inny w tak wielu klubach ekstraklasy nie był zsyłany do rezerw.
Można pomyśleć, że jestem konfliktowy. Nie chcę się tłumaczyć, ale może nie wytrzymywałem presji, gdy przychodził słabszy moment i czułem, że się nie rozwijam. Najbardziej bolały mnie takie momenty, w których wiedziałem, że jestem lepszy piłkarsko, ale brakowało mi fizyczności. Nie mogłem sobie z tym poradzić, buntowałem się. Był czas, że brylowałem, a wystarczyły te grząskie boiska, by to się zmieniło.
Murawa to naprawdę aż tak wielki problem?
Tak, przestawałem być sobą. Po mnie jako pierwszym było widać, że coś jest nie tak. Spóźniałem się przy akcjach, byłem wolniejszy. Wkurzałem się na to, że mamy pobudowane stadiony, a murawy ciągle są takie, że przez kilka długich tygodni ciężko utrzymać się na nogach. Porównujemy się z ligą angielską, że tam wszystko jest lepsze, szybsze, ale zapominamy, że tam nie ma możliwości, by murawa była nieprzygotowana. Możesz szybciej biegać, wyżej skakać, lepiej się zregenerujesz po meczu. Ciągle nie przykładamy do tej sprawy należytej staranności. Może to się tylko łatwo mówi, ale chyba da się przy naszych warunkach atmosferycznych lepiej przygotować te płyty. Klimatem aż tak bardzo się od Niemców nie różnimy, a oni potrafią tego dopilnować.
Ale murawy swoją drogą, a tobie w klubach zarzucono też, że szybko otwarcie mówiłeś, że chcesz zmienić otoczenie.
To wszystko jest ze sobą powiązane, bo to było w momentach, w których sobie nie radziłem. Potrzebowałem takiej ciągłej pompki – że jestem potrzebny, że się rozwijam, a czułem, że stoję miejscu, gdy gdzieś indziej idą do przodu. Ciężko było z tym wygrać. W Lechii było tak, że zmieniano właścicieli, którzy chcieli ściągać swoich zawodników. Czytałem w wywiadach, że wszystko zostanie wywrócone do góry nogami i myślałem sobie: „co ja mam tu robić?”. Niektórzy zawodnicy walczą, ale wychodziłem z założenia, że lepiej będzie starać się dla ludzi, którzy mnie naprawdę chcą. Tacy byli w Jagiellonii, z trenerem Probierzem na czele. To mi zostało do dzisiaj – nawet jeśli będzie mowa o słabszym klubie, liczy się przede wszystkim to, czy jestem tam potrzebny. Zobacz, jak to się skończyło, gdy podszedłem inaczej. Zawsze marzyłem o grze w Zagłębiu Lubin, bo to klub blisko mojego domu, jeździłem tam na mecze, moi bracia byli związani z KGHM-em. Chciałem bardziej ja niż klub i okazało się, że był to najgorszy okres w mojej karierze.
Ale marzenie spełniłeś.
Obróciło się w koszmar. Nie grałem. Zawiodłem siebie i wszystkich dookoła.
Jeśli chodzi o inne niespełnione marzenie, to nie udało ci się zadebiutować w kadrze, choć kiedyś nie było tak daleko. Odkopałem nawet wypowiedź Zbigniewa Bońka, który mówił, że jest przekonany, iż w niej zagrasz.
Mam sentyment do pana Bońka, bo ściągnął mnie do Widzewa i poźniej ciągle coś we mnie widział nawet pomimo tych wszystkich kontuzji. Był taki okres, w którym czułem, że kadra jest blisko. Wystarczyło zrobić ten jeszcze jeden kroczek do przodu. Ale gdy już spróbowałem go postawić, włożyłem w to dużo pracy i wyrzeczeń – m.in. związanych z tą dietą – spadł mi kamień na głowę. Ciężko było. To tak, jakby student po zajęciach siedział dodatkowo w bibliotekach, a nauczyciel zdzieliłbym go pasem i powiedział, by skupił się tylko na tym, co ma robić. Jeśli dodatkowo jesteś wrażliwy, boli podwójnie.
Jak mocno wrażliwość przeszkadza w piłce? Bo to, że trzeba mieć twardą dupę, jest oczywiste.
Na pewno nie pomaga. Ja jako trener będę zwracał szczególną uwagę na takich chłopców, bo po swoim przykładzie wiem, że gdy do kogoś takiego już dotrzesz, dostaniesz bardzo dużo. Nie chcę mieć bandy mięśniaków, bo wierzę, że może inaczej. Wrażliwość często wiąże się też z większą inteligencją. O Łukaszu Fabiańskim mówi się, że jest zbyt wrażliwy, ale w czym to tak naprawdę mu przeszkadza? Wszystko zależy od trenera, bo to on buduje kulturę szatni. Jeśli zrobi to mądrze, to znajdzie się w niej miejsce dla każdego.
Gra na Messiego w meczu towarzyskim podpada pod spełnione marzenie?
To festyn. Czasami z ekstraklasy też jeździliśmy, by zmierzyć się na takiej zasadzie z kimś z niższych lig. Czy ja zasłużyłem, żeby zagrać z Messim? No nie. Miałem swoje ambicje, chciałbym zagrać przeciwko niemu w Lidze Mistrzów. Tam zostałem wystawiony na mięso armatnie, bo klub miał taki pomysł marketingowy. Nie jara mnie to.
Często myślisz sobie, co by było gdyby?
Nie, jeśli mówisz o kontuzjach. Mówiło się, że mogłem osiągnąć więcej, ale gdy zliczyłem sobie to, ile czasu straciłem i to, ile w piłce zrobiłem, uważam, że moja kariera to jedno wielkie zwycięstwo. Zacząłem grać w wieku 25-26 lat, więc inaczej na wszystko patrzyłem. Bałem się wtedy, że w wieku 30 lat, czyli niedługo, nie będę nikomu potrzebny i przestaną na mnie liczyć. I rzeczywiście tak trochę było. Słyszałem, że jeszcze mam pięć lat grania przed sobą, ale bolało mnie to. Gdy byłem liderem, widziałem sens, ale gdy to traciłem, automatycznie czułem się jak piąte koło u wozu. Za to często myślałem o tym, co by było, gdybym miał zdrowie, by ciągle ciężko pracować. Zabrakło tej fizyczności. Często mówi się, że najwięcej trzeba dać w pomocy, ale zauważ, że to środkowi pomocnicy grają dziś u nas stosunkowo najdłużej. Gdzieś się schowają, mogą pobiegać jednostajnym tempem. W obronie już nie jest tak, wszystko widać jak na dłoni.
Kiedy podjąłeś konkretne kroki w kierunku trenerki?
Wcześniej zacząłem robić kursy, teraz jestem w trakcie kolejnego. Ciężko jest to pogodzić, gdy jeszcze grasz. Czasami mówi się, że jak jesteś piłkarzem, to możesz studiować i tak dalej. Moim zdaniem się nie da. Musisz się poświęcić w stu procentach, jeśli chcesz coś robić dobrze.
Sam miałeś podobno kilka podejść do studiów.
Miałem, ale okazywało się, że to było bardziej myślenie życzeniowe. Jak przychodzisz po treningu, to musisz zjeść, musisz się wyspać, a jak masz jeszcze głowę, której nie potrafisz wyłączyć, to ciągle analizujesz. Musisz się poświęcać. Nie wyobrażam sobie, bym w tym czasie mógł zaliczać jakąś gimnastykę czy pływanie. Nie da się.
Są tacy, którzy sobie radzą. Ostatnio chyba Łukasz Zwoliński.
Ale czy to jest fair? Dla mnie nie jest.
Nie jest fair w stosunku do kogo? Drużyny? Trenera? Kibiców?
Nawet w stosunku do samego siebie. Zawodowe granie w piłkę to praca 24 godziny na dobę. Nawet sen to też w tym wypadku praca.
Jeśli ktoś ci w komentarzach napisze, że w głowie ci się poprzewracało, to chyba będzie miał trochę racji.
Jeśli chcesz to robić tak, jak powinieneś, to nie jest prawda. Jak masz trening o 10, to musisz wstać o 7 i zjeść odpowiednie śniadanie. W klubie musisz pojawić się dużo szybciej, żeby się przygotować, również mentalnie. Później zostajesz tam dłużej. Jak wracasz do domu, jesz obiad, ale też odpowiedni, a nie tak, że skoro rodzina je schabowego, to ty razem z nimi. Po południu musisz iść na jakiś spacer, żeby się dotlenić, przespać się.
Ale masz świadomość, że to wszystko brzmi jak problemy z wyższych sfer?
To nie tak. Cały czas ci mówię o moim braku zdrowotności. Gdybym na przykład miał po treningu nie dojeść obiadu, tylko lecieć na uczelnię, by siedzieć w ławce z nogami spuszczonymi do ziemi, to byłoby jeszcze gorzej. Jak wracałem do domu, to brałem fotel, bo nogi musiałem mieć w powietrzu, by odpoczywały. W innym wypadku wychodziłoby na to, że mam w dupie trening, który zrobiłem. Po meczu też jesteś nieżywy, bo to ekstremalny wysiłek. Zgadzam się, że może można to pogodzić, ale to nie jest fair.
Wracając do głównego wątku – często gdy piłkarze mówią, że chcą zostać przy piłce, brzmi to jak puste hasło i czuć brak pomysłu.
Ale ja wiedziałem, że chcę być trenerem, a nie, że „może dyrektorem, może skautem, może ekspertem, a może trenerem”. Nie chcę za bardzo krytykować, bo kiedyś mogę być w takiej sytuacji, ale jednak nie lubię takiego skakania po stołkach. Łatwo się z tego wytłumaczyć, bo wystarczy powiedzieć, że to wszystko jest w obrębie piłki, ale ja wierzę w specjalizację. Sam zaczynam od pracy z młodzieżą, z czego czerpię dużą przyjemność, ale wiem też, że tu muszę wypracować sobie warsztat i zbudować kręgosłup. Trochę tak jak wspomniany trener Mamrot, który zaczynał od niższych lig i przechodził kolejne szczeble.
Na pewno jesteś gotowy na tę niełatwą przecież drogę?
Jeśli będzie trzeba, nie mam z tym problemu. Nie chcę teraz mówić, że to jedyna słuszna droga, bo niewykluczone, że kiedyś pójdę inną, ale niezależnie od tego, co się wydarzy, chcę być przygotowany. Nie podoba mi się to, że czasami ktoś na wstępie dostaje coś za darmo. To niszczenie hierarchii i wbijanie gwoździa ludziom, którzy ciężko pracują gdzieś tam niżej, kształcą się i czekają na szansę.
Wyznaczasz sobie jakieś jakieś dedlajny?
Nie, zaczynam pracę na odpowiednim poziomie, a nie od rozsyłania CV. Jak będę w tym dobry, życie da mi szansę, bo ludzie to zauważą. Wiem, że tak to wygląda. No chyba, że nie będę potrafił tego robić.
Masz takie wątpliwości?
Boję się tego, bo to moje marzenie, misja. Jeśli się okaże, że nie rokuję lub nie sprawia mi to tyle przyjemności, ile zakładałem, stracę coś, co dla mnie dziś jest całym światem.
Kontuzje nauczyły cię determinacji?
Miałem ją już wcześniej. Zawsze wiedziałem, że chcę być piłkarzem. W mojej wiosce była tylko a-klasa, ale biegałem gdzieś po wałach, robiłem te treningi. Rodzice mówili, żebym dał sobie spokój, że mi odbiło, ale dalej szedłem w tym kierunku. Dostałem się do Miedzi, tam też wszystko sobie wizualizowałem i się spełniło. Tak samo podchodzę do trenerki. Mam swoją grupę w Widzewie, ale dziś czuję się prawie tak, jakbym prowadził Real Madryt. Jest piłka, zielona trawa, czego chcieć więcej? Poniekąd kocham wyrzeczenia. To może się wydawać dziwne, ale gdy wróciłem w swoje rodzinne strony, czułem, że trochę się poddałem. Było mi wygodnie, bo rodzina i tak dalej, a piłka została gdzieś na dalszym planie. Po przeprowadzce czuję się lepiej. Raz, że żona jest stąd i może się tu spełniać w swoim zawodzie, a dwa – znów wszystko jest podporządkowane piłce.
Rozmawiał MATEUSZ ROKUSZEWSKI
Fot. newspix.pl/400mm.pl