“W drugiej połowie środowego starcia nieliczni kibice nie wytrzymali. – Bjelica! Co? To je circus! Bjelica! Co? To jest skandaloza – skandowali. Dali jasno do zrozumienia, że czas chorwackiego szkoleniowca w Kolejorzu właśnie dobiegł końca. Długo miał on poparcie fanów, którzy przełknęli nawet porażkę w majowym finale Pucharu Polski i przegrane na finiszu mistrzostwo Polski (…) Już po niedzielnej przegranej w Kielcach z Koroną (0:1) stało się jasne, że nadchodzą sądne dni przed opiekunem lechitów. Dwa następne starcia miały być dla niego momentem weryfikacji. Było blisko, żeby oblał już pierwszy egzamin” – czytamy w Przeglądzie Sportowym.
Przegląd Sportowy
Nenad Bjelica nie jest największym zwolennikiem VARu, ale tym razem to on uratował punkty jego drużynie.
To paradoks. Trzeba bowiem pamiętać, że chorwacki szkoleniowiec wiele razy krytycznie wypowiadał się o technologii, która ma pomagać sędziom. Kiedy w końcówce wczorajszej rywalizacji na tablicy wciąż był remis 1:1 posada Bjelicy zawisła na włosku. Wtedy Christian Gytkjaer wbił gola, ale sędzia Bartosz Frankowski pokazał, że był spalony. I wtedy do akcji wkroczyli sędziowie VAR, obejrzeli powtórkę i okazało się, że bramka została zdobytwa prawidłowo! Opiekun trzeciego zespołu ekstraklasy przetrwał. Pytanie: jak długo?
Obok podsumowanie bezbramkowego remisu Arki z Piastem.
Górnik Zabrze znów poniżej możliwości, tym razem remisuje z Pogonią i traci dwóch kluczowych graczy.
Do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy wystąpią podstawowy stoper Dani Suarez i najwyżej obecnie wyceniany zawodnik Górnika Szymon Żurkowski. Hiszpan w meczu ze Śląskiem (1:1) doznał urazu kolana, a młody pomocnik zmagał się z bólem stawu barkowego. – Sztab medyczny robił wszystko, aby postawić ich na nogi, zagrali na własną odpowiedzialność. Zdjąłem ich w przerwie, bo widać było, że nie są w pełni sił. To nam pokrzyżowało plany. Gdyby byli nadal na boisku miałbym inny pomysł na końcówkę spotkania – mówił zmartwiony trener Marcin Brosz.
Na kolejnej stronie tekst o meczu Wisły Kraków z Koroną Kielce i Zlatanie Alomeroviciu, który wyrasta na króla rzutów karnych.
Serbski bramkarz jest w trakcie najlepszego tygodnia w karierze. W niedzielę w końcówce meczu z Lechem obronił rzut karny wykonywany przez Christiana Gytkjaera i uratował Koronie sensacyjną wygraną nad Kolejorzem. Wczoraj wyczuł intencje Carlitosa, który stanął na 11 metrze po faulu Radka Dejmka na Rafale Boguskim. Hiszpan uderzył obok słupka, ale na dobrej wysokości dla bramkarza. Alomerović wykorzystał swoje dobre warunki fizyczne i zbił piłkę na róg.
Na następnej stronie artykuł o Cafu, nowym nabytku Legii.
Ostatni raz nowy środkowy pomocnik Legii Cafu w lidze zagrał w listopadzie. Potem trener Metzu Frederic Hantz odsunął go na boczny tor i przesunął nawet do rezerw. W pewnym momencie zawodnik nie wytrzymał i ostro posprzeczał się ze szkoleniowcem, prawie doszło do rękoczynów. Obaj mężczyźni musieli być rozdzieleni przez resztę zawodników. Szkoleniowiec oczekiwał surowej kary dla gracza. Kierownictwo klubu aż tak stanowcze nie było. – Zawiesiliśmy go na sześć dni, to najdłużej jak można we Francji – mówi nam dyrektor sportowy Metzu Philippe Gaillot (…) – Tamten incydent został wyolbrzymiony. Takie rzeczy dzieją się w szatniach na całym świecie. Wcześniej nie sprawiał żadnych problemów dyscyplinarnych. Po prostu był bardzo rozczarowany tym, że nie grał – tłumaczy Gaillot.
Mamy też rozmowę z Mariuszem Piekarskim, chwalącym Jagiellonię.
– Czyli Jagiellonia jest o klasę lepsza niż mistrz Polski?
– Na pewno widać, że Jagiellonia jest dobrze przygotowana, ma pomysł na grę, nie boi się przejąć inicjatywy. I posiada do tego wykonawców. Mają mocną psychikę, trener wzmocnił ich pewność siebie. Zarówno w rozegraniu, jak i z przodu: Frankowski się bawił, grał niemal bez strat. Nie pozbywają się piłki, szybko odbierają ją po stracie. To wszystko jest wyuczone. Duże wyrazy uznania należą się trenerowi Mamrotowi, który wprowadził do tego zespołu bardzo dużo jakości. Po czterech tegorocznych kolejkach można się nimi tylko zachwycać. Bardzo dawno w naszej lidze nie było drużyny, która by aż tak dominowała. Po raz ostatni Wisła za złotych czasów Bogusława Cupiała. Jeśli taka kultura gry obowiązywałaby w większej liczbie zespołów w ekstraklasie, to ten produkt by drożał. Można więc rzec: więcej Mamrotów w lidze!
Sporo dobrego czytania znajdziemy też w dzisiejszym dodatku “PS reportaż”. Między innymi długi tekst o marazmie, w jaki popadł GKS Katowice.
Z ekstraklasy GKS wypadł w 2005 roku. Przeszedł czyścieć w czwartej lidze, dwa awanse z rzędu, nim zatrzymał się w pierwszej. Banicja w niej trwa już jedenaście lat. Były prezes klubu Wojciech Cygan w gusła nie wierzy, ale nie widać, by żartował, gdy mówi o swoich podejrzeniach. Po kolejnym przegranym sezonie zaczął się zastanawiać, czy ktoś nie odprawił nad stadionem czarów (…) Kibice ciepło przyjęli Paszulewicza, jednego z najbardziej obiecujących szkoleniowców młodego pokolenia (…) Przychodząc do Katowic powiedziałem, że zamierzam tak ułożyć zespół, by piłkarze chcieli umierać za GKS. Jeśli kibice zobaczą ich oddanie dla drużyny, to wybaczą niedostatki w umiejętnościach – mówi, jak zamierza oswoić presję w Katowicach. Wzoruje się na Diego Simeone i tak jak on uważa, że wcale nie musi mieć jedenastu najlepszych graczy. Woli zdolnych do poświęceń (…) – Jeżeli GKS awansuje, to w Katowicach będą ulice Paszulewicza i Bartnika. – podsumowuje Cygan. – A jeśli nie? – To będą taczki – mówi z przymrużeniem oka.
Następny materiał dotyczy Ryszarda Brychczego, syna legendarnego Lucjana, który wielkiej kariery nie zrobił, choć mu ją wróżono.
W gabinecie weterynarza nie było żadnego zwierzęcia, za to czterech mężczyzn. Pacjentem był jeden z nich, ten, który leżal na kozetce z nogą wygiętą pod kątem 45 stopni. Nie potrafił jej rozprostować, to było zadanie dla lekarza. Wypełnił je bez litości i znieczulenia. Doprowadził kończynę do pionu na siłę, a “uleczony” żeby nie krzyczeć, zacisnął zęby na ręce jednego z towarzyszy (…) Kolano zagruchotało na treningu, a że nie było z nami normalnego lekarza, zanieśli mnie do takiego od zwierząt. Tak to wyglądało w latach 80 (…) – W piłkę grałem dla przyjemności. Nigdy nie zakładałem, że będę to robił zawodowo (…) Kopanie z kolegami na podwórku było ważniejsze niż pójście na trening Legii (…) Powód? Na błoniach Stadionu Dziesięciolecia rozgrywany był turniej dla dzikich drużyn o “Złotą piłkę” i wolał grać z kumplami z klasy niż szkolić się w klubie (…) Prawdziwej determinacji z wiekiem mu nie przybywało.
Kolejny tekst dotyczy Andrzeja Garleja, zapomnianej legendy Wisły Kraków.
Dębica wydała na świat wielu solidnych piłkarzy. W tym gronie Garleja nie ma, bo on przyjechał z Krakowa. W Dębicy mieszka od 40 lat. Od 25 jest elektrykiem w spółdzielni mieszkaniowej. – Dzwonią, że jest awaria, to spokojniutko chodzę po domach i naprawiam. Najgorzej było na początku. Ho, ho, gwiazda przyszła do takiej roboty. Grał w lidze, zarabiał, a teraz musi pracować jak normalny człowiek. Ile żem się tego nasłuchał za plecami (…) Zanim Andrzej Garlej przeniósł się z rodziną do Dębicy, grał w Wiśle Kraków, która w latach siedemdziesiątych rosła w siłę, aż do mistrzostwa Polski i ćwierćfinału Pucharu Mistrzów. Wtedy Garleja jednak już tam nie było, choć wcześniej rozegrał sto ligowych meczów. – Zabrali mnie do Gwardii Warszawa. Przyszedł rozkaz i nie było nic do gadania. Do Wisły nie miałem pretensji, bo nie mogła się postawić centrali. Miała od metra ludzi, zwłaszcza pomocników, więc dała Garleja. Że też musiało na mnie trafić – zżyma się nawet dzisiaj.
W “PS reportaż” znajdziemy też materiał o futbolu w Jordanii, gdzie największą gwiazdą ligi jest Łukasz Gikiewicz.
“Derby Wehdad – Faisaly nie są taki wielkie jak Kairu, nie są też tak pełne przepychu i kolorowe jak Teheranu. Ale jeśli chodzi o znaczenie politczyne, są ściśle powiazane ze zmianami w regionie ostatnich sześćdziesięciu lat. I mało co może to pobić” (…) By to zrozumieć musimy cofnąć się o siedemdziesiąt lat. W 1948 roku Faisaly miało już dwa tytuły mistrza kraju, a liga istniała od czterech lat. Po wojnie o niepodległość Izraela setki tysięcy Palestyńczyków uciekło lub zotało wysiedlonych ze swoich domów. Pięć tysięcy z nich wylądowało w namiotach w obozie dla uchodźców Wehdat, na obrzeżach Ammanu (który był wtedy sześćdziesięciotysięcznym miastem, a nie czteromilionową metropolią jak obecnie). Rok później w obozie powstało centrum dla młodzieży, które w latach siedemdziesiątych przekształciło się w klub sportowy (…) Relacje pomiędzy dwoma grupami społecznymi dalej potrafią być drażliwe (…) ale derby są de facto jedynym momentem, kiedy ten spór można zobaczyć na własne oczy.
Super Express
“SE” jedzie ostro z Domagojem Antoliciem, który w meczu Legii z Jagiellonią brutalnie zaatakował Przemysława Frankowskiego.
We wtorkowym meczu Frankowski i drugi skrzydłowy Jagiellonii, Arvydas Novikovas robili z zawodników Legii wiatraki. Od początku mijali rywali jak narciarz slalomowe tyczki. W końcu niemiłosiernie ogrywanemu Antoliciowi mróz chyba odebrał zdrowy rozsądek, bo spóźnił się w dojściu do piłki i z całej siły wjechał wyprostowaną nogą w łydkę “Franka”. Gdyby piłkarz z Podlasia miał mniej szczęścia, to zamiast brylować na boisku, wylądowałby ze złamaną nogą w szpitalu.
Obok tekst o meczu Śląska z Lechem, w którym Marcin Robak postraszył Nenada Bjelicę.
Niewiele brakowało a mecz zakończyłby się remisem po tym jak jedną z bramek dla gości zdobył niechciany w Poznaniu Marcin Robak. Trener Lecha Nenad Bjelica po ostatnim gwizdku odetchnął z ulgą… – Wiem, że w Lechu oczekiwania są większe niż możliwości – denerwował się przed meczem ze Śląskiem trener Bjelica. Zapytany o pogłoski o możliwym rozstaniu z Kolejorzem wypalił niespodziewanie: – Nie wstydzę się swojej pracy w Lechu. Niczego, zero! – przekonywał.
Ponadto krótka wzmianka o transferze Legii w stylu last minute.
Super Express donosi też o rzekomej kłótni z udziałem Matsa Hummelsa oraz Roberta Lewandowskiego.
Podczas wczorajszego treningu Bayernu Mats Hummels i Robert Lewandowski byli w jednej drużynie. Kiedy ich ekipa straciła gola, Niemiec rzucił się z pretensjami do Polaka. – Lewy, czy ty jesteś poważny? Naprawdę wiązałeś sobie buty? Cholera jasna! – wykrzyczał reprezentant Niemiec. Lewandowski nie pozostawał mu jednak dłużny: – Przecież właśnie ty straciłeś piłkę – odpowiedział. – Ja popełniłem błąd, ale chodzi mi o twoją postawę – zarzucił Hummels. Polak nie zamierzał odpuszczać koledze i kontynuował ostrą rozmowę: – Ale ty ciągle tracisz piłkę, a potem tylko gadasz – wypalił Polak. – Zamknij się i spieprzaj – uciął dyskusję krewki Niemiec. Jak opisuje niemiecki “Bild”, panowie do końca unikali się na treningu i nie podali sobie ręki na zgodę. Schodząc do szatni trzymali się od siebie z daleka.
Rzeczpospolita
Niewiele ciekawego. W “Rzepie” znajdziemy tekst o historii dwóch łyżwiarek figurowych oraz jeszcze jeden nawiązujący do igrzysk w Pjongczangu i sukcesu naszych skoczów. Skąd on się wziął?
Od 14 lat z polskim związkiem narcarskim (PZN) współpracuje Grupa Lotos. Kontrakt z paliwową firmą pozwolił wychować następców najpopularniejszego polskiego sportowca pierwszej dekady XXI wieku, Adama Małysza. Dzięki temu powstał program “Szukamy następców mistrza”, a jego integralną częścią stały się zawody Lotos Cup. Uczestnikami cyklu imprez byli obecni olimpijczycy, Maciej Kot i Dawid Kubacki oraz startujący w igrzyskach w Vancouver (2010) Krzysztof Miętus i w Soczi (2014) Jan Ziobro. Trzykrotny mistrz olimpijski Kamil Stoch też był beneficjentem porozumienia PZN i Lotosu, w początkach seniorskiej kariery otrzymywał stypendium od grupy Lotos. Do dziś pełni rolę ambasadora zawodów Lotos Cup.
Gazeta Wyborcza
Bardzo mało sportu. W części stołecznej znajdziemy tylko tekst o wzmocnieniach Legii.
Przed końcem okna transferowego do Legii dołączyli Cafu i Mauricio. Cafú, 25-letni pomocnik z Portugalii, podpisał półtoraroczną umowę i pozował z koszulką Legii. Zagra z numerem 26. Mauricio – 29-letni Brazylijczyk z Lazio – w środę przechodził testy medyczne i też podpisał kontrakt. Obowiązuje do końca sezonu (…) To siódmy i ósmy zimowy zakup Legii. Wcześniej do Warszawy trafili William Rémy, Domagoj Antolić, Marko Vešović, Mikołaj Kwietniewski, Eduardo da Silva i Chris Phillips. – Nigdy nie byłem tak zadowolony z okna transferowego – cieszył się Dariusz Mioduski. Na razie jednak nie przekłada się to na wyniki. W nowym roku Legia zdobyła na razie siedem punktów w czterech spotkaniach. We wtorek przegrała przy Łazienkowskiej z liderem, Jagiellonią, 0:2.
Fot. 400mm.pl