Reklama

Pięć wyzwań, którym musi sprostać Tadeusz Pawłowski

redakcja

Autor:redakcja

28 lutego 2018, 09:39 • 9 min czytania 2 komentarze

Jest taki skecz Monty Pythona, w którym dystyngowany John Cleese nieco zgłodniał podczas wizyty w bibliotece i postanowił zajrzeć do serowego imperium pana Wensleydale’a, żeby przekąsić jeden z ulubionych przysmaków. W sklepie jest całkiem urokliwie, sprzedawca sprawia wrażenie sympatycznego i rzeczowego, w tle rzewna melodia wygrywana na buzuki. Bajka. Na jaw wychodzi tylko jeden, ale za to dość istotny szkopuł – ekspedient nie dysponuje żadnym serem, nawet maleńkim kawałkiem mozzarelli. I trochę przypomina to sytuację Śląska Wrocław – niby jest kilku niezłych zawodników, fajny stadion, piękne tradycje. Tylko futbolu na porządnym poziomie ani widu, ani słychu. 

Pięć wyzwań, którym musi sprostać Tadeusz Pawłowski

Kryzysowej sytuacji ma zaradzić Tadeusz Pawłowski, powracający do Ekstraklasy w roli pierwszego trenera po dwóch latach nieobecności. A jeżeli roli ratownika podejmuje się facet, który na całe dwa lata wypadł z karuzeli, to nie ma wątpliwości, że misja jest z gatunku tych morderczo trudnych. Tedi już się kiedyś w podobnych okolicznościach się sprawdził, to przecież właśnie on uporządkował klub po szamotaninie Stanislava Levy’ego. Ma zatem pojęcie o gaszeniu pożaru i na pewno zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Tu nie wystarczy jowialny styl bycia, natura dowcipnisia i nadmuchiwanie atmosfery w zespole pompką pełną pozytywnych emocji – ostatecznie wszystko to gwarantował Jan Urban, a przecież z jakichś powodów robotę we Wrocławiu stracił. Na Pawłowskiego czekają zatem ogromne wyzwania – oto pięć podstawowych.

Wyzwanie nr 1 – wygrać mecz na wyjeździe

Niby nie brzmi aż tak wstrząsająco – zwycięstwa poza własnym stadionem w piłce nożnej się niekiedy zdarzają. Jednak Śląsk to specyficzny przypadek. Za kadencji Mariusza Rumaka powroty autokarem z odległych zakątków kraju zazwyczaj były wesołe – aż sześć wyjazdowych zwycięstw i pięć remisów, przy zaledwie czterech porażkach, w tym dwóch odniesionych już na sam koniec przygody trenera z klubem, kiedy cała sytuacja zaczęła się sypać niczym kokaina w rezydencji Tony’ego Montany. Później przyszedł Jan Urban i pozamiatał nową miotłą w taki sposób, że bilans się odwrócił – ledwie dwa zwycięstwa w gościach, sześć remisów i trzynaście porażek. Wrocławianie ewidentnie nie są przez kolejnych gospodarzy witani w myśl staropolskiego „gość w dom, Bóg w dom” i na wyjazdowe zwycięstwo czekają już od czerwca 2017 roku. Obecnie zaś rozwijają nawet passę sześciu porażek z rzędu na obcych stadionach. Ligowi rywale Śląska na pewno wiele by dali, żeby zaprosić go do siebie na jeszcze jakiś meczyk.

Co powinien zrobić Pawłowski?

Reklama

Zmienić partnera od wędkarskich wypraw. Kiedy poczciwemu Tediemu przyszło na stanowisku trenera Śląska zastąpić wyrzuconego Urbana, natychmiast obiecał wszem i wobec, że z poprzednikiem łączy go nierozerwalna nić szacunku i sympatii, a w wolnych chwilach razem wędkują, więc wkrótce planują kolejny wypad na rybki. Duży błąd! Z Urbanem na pewno jest o czym pogadać, można powspominać dawne czasy, ale przecież to właśnie legendarny napastnik Osasuny wpędził Śląsk w tę wyjazdową niemoc, więc na pewno podczas wspólnego moczenia kija nie uda się z niego wyciągnąć żadnych wartościowych wskazówek odnośnie tego, jak sytuację odczarować. Tymczasem Mariusz Rumak, od kiedy skończyła się jego przygoda z Bruk-Betem, pozostaje bez posady i na pewno dałby się namówić na jakiś wypad za miasto. Rumak, choć podczas meczów niekiedy traci nad sobą panowanie, z natury jest człowiekiem raczej spokojnym, więc nie ma strachu, że nieokrzesanym zachowaniem przepłoszy dorodnego szczupaka. A może przy okazji zdradzi, w jaki sposób tak skutecznie punktował rywali na ich stadionach? Warto spróbować. 

Wyzwanie nr 2 – odblokować Marcina Robaka 

Król strzelców poprzedniego sezonu także obecną kampanię rozpoczął od całkiem solidnych strzeleckich osiągnięć, zaliczając nawet serię czterech kolejnych meczów z bramką na koncie. Później ustrzelił jeszcze dublet z Pogonią Szczecin i… Zamilkł jak zaklęty, zatrzymując się na dziesięciu trafieniach. Wpływ napastnika na grę zespołu nie ogranicza się oczywiście wyłącznie do statystyk strzeleckich, ale niemrawa ofensywa wrocławian desperacko potrzebuje teraz aktywnego i skutecznego Robaka, tak jak Bonnie Tyler potrzebuje bohatera jeszcze przed końcem nocy. Idealny moment na przełamanie szykuje się w dzisiaj, kiedy Śląsk zmierzy się z Lechem w Poznaniu. Robak ładował już w tym sezonie bramki Piastowi, wspomnianej Pogoni, a także Lechowi, a zatem lubi przypominać o sobie klubom, w których kiedyś występował. W poprzednich rozgrywkach zaaplikował też trzy trafienia Koronie. Lech to chyba w ogóle jego ulubiony klub w całej Ekstraklasie – nie tylko z lubością strzelał ku chwale Kolejorza, zostając w jego barwach najlepszym strzelcem ligi, ale z taką samą regularnością trafia przeciwko Lechowi, którego zdarzało mu się ukąsić już dziewięciokrotnie. 

Co powinien zrobić Pawłowski?

Najlepiej będzie chyba zainspirować napastnika, sięgając do klubowej historii. Co prawda dwukrotni mistrzowie Polski nie mają w swoich dziejach żadnego króla strzelców, ale też póki co byłoby nietaktem, żeby onieśmielać zmagającego się ze strzelecką niemocą Robaka sugestiami, iż miałby w barwach Śląska obronić tytuł ekstraklasowego capocannoniere. Pewność siebie napastnika należy odbudowywać metodycznie – na początek wystarczą archiwalne taśmy z legendarnymi występami wicekróla strzelców z sezonu 1979/1980. Tak jest – Tedi powinien po ojcowsku zagarnąć Robaka po treningu, zza pazuchy wyciągnąć sfatygowany album z czarno-białymi fotografiami i wyjaśnić na swoim przykładzie, jak to jest być najlepszym strzelcem w historii występów klubu z Wrocławia w Ekstraklasie. Taka inspiracja na pewno przywróci Robakowi skuteczność, a 16 goli Pawłowskiego z sezonu 79/80 to rezultat spokojnie do łyknięcia.

 Korzystając z chwili nieuwagi Robaka, Pawłowski powinien także rozważyć spętanie mu rąk przy ciele jakimś solidnym łańcuchem, bo napastnik już dwa razy nieodpowiedzialnym zachowaniem sprokurował karnego dla przeciwnika. 

Reklama

Wyzwanie nr 3 – zapełnić stadion 

12 tysięcy – średnio tylu widzów pojawia się na domowych meczach Śląska. Gdyby wrocławianie nadal rozgrywali swoje mecze na obiekcie przy ulicy Oporowskiej, komplet byłby gwarantowany. Tak jednak nie jest, a zbudowany z okazji Euro 2012 Stadion Miejski może pomieścić aż 45 tysięcy osób. W stolicy Dolnego Śląska, a nawet w całym województwie, nie sposób znaleźć aż tylu entuzjastów oglądania notorycznych obcinek Mariusza Pawelca, więc arena regularnie świeci pustkami. Choć kilka razy w tym sezonie udało się przyciągnąć na mecz całkiem niezłą frekwencję, bo na Legię, Wisłę i Lecha przyszło ponad 20 tysięcy widzów, to wciąż nie brakuje takich wpadek jak mecz z Piastem, który na żywo widziało ledwie 5 tysięcy fanów, a telewidzom więdły uszy od mimowolnego przysłuchiwania się wulgarnym dyskusjom piłkarzy i sztabów, których nie był w stanie zagłuszyć doping.

Co powinien zrobić Pawłowski?

Powrócić do swojego wizerunku show-mana, od jakiego zaczął trenerską przygodę w Ekstraklasie. Skoro nie zanosi się w najbliższym czasie na to, żeby Śląsk argumentami czysto piłkarskimi miał kogokolwiek przekonać, że warto opuścić ciepłe mieszkanko i pofatygować się na stadion, to trener musi wziąć sprawy w swoje ręce. Jego pierwsza konferencja prasowa po tym, gdy przejął klub ze strudzonych rąk Stanislava Levy’ego, to było coś! Pawłowski w obecności dziennikarzy rozebrał się od pasa w górę i przywdział meczową koszulkę Śląska, demonstrując przywiązanie do klubu i ciało godne Adonisa. A teraz? Nuda. Szkoleniowiec smęci tylko jakieś komunały o tym, że „do Poznania jedziemy po punkty”, albo „przed nami dużo pracy”. Takimi wypowiedziami się skandalu nie wywoła i kibiców z zimowego snu nie obudzi… 

Wyzwanie nr 4 – podtrzymać fart z debiutu 

Trzy strzały, jeden celny – jeden gol. Czternaście strzałów, dziewięć celnych – jeden gol. Czy to statystyki z jakiegoś wyjątkowo bulwersującego i odrażającego meczu w Football Managerze, po którym gracz roztrzaskał monitor na kawałki i zaczął pić czystą wódkę z gwinta? Nie, tak wyglądało niedzielne starcie Śląska z Górnikiem. Goście przyjechali do rozbitych wrocławian z żelaznym postanowieniem zdobycia trzech punktów, tymczasem piłkarscy bogowie postanowili sobie z nich zakpić i natchnęli do olśniewającej postawy Jakuba Słowika, który rozegrał chyba najlepszą partię w całej swojej karierze i wyratował Śląskowi punkt, broniąc w samej końcówce meczu nawet rzut karny wykonywany przez Igora Angulo. Żadnego powiewu świeżości w grze gospodarzy nie było – jeżeli chodzi o kreowanie sobie sytuacji w ofensywie, wyglądali tak beznadziejnie, że chyba nawet drużyny młodzieżowe Śląska, którymi wcześniej zajmował się Pawłowski, miałyby o stokroć więcej do zaoferowania.

Co powinien zrobić Pawłowski?

Zapomnieć póki co o Jakubie Wrąblu. Choć Słowik do tej pory fruwał w bramce Pogoni czy Jagiellonii ze zmiennym szczęściem, to po takim meczu po prostu zasługuje na gigantyczny kredyt zaufania i to nawet pomimo że Wrąbel jest wychowankiem klubu i flagowym produktem słynnej wrocławskiej akademii, która jest przecież oczkiem w głowie samego Pawłowskiego. Młodzieżowy reprezentant Polski, który wskutek pewnego fizycznego podobieństwa doczekał się nawet swego czasu porównań do Manuela Neuera, klasą piłkarską w ogóle nie nawiązuje póki co nie tylko do słynnego Niemca, ale nawet do Słowika. Znacznie mniej słynnego – nie tylko od mistrza świata z 2014 roku, ale także pewnego pruszkowskiego gangstera. Wrąbel to nie jest może paralityk pokroju Abramowicza, ale też nie wygląda na faceta zdolnego wybronić Śląskowi jakikolwiek mecz w pojedynkę. Oklepana na wszystkie strony doktryna o „dawaniu szans młodym” musi we Wrocławiu poczekać na lepsze czasy, z czego chyba Pawłowski sobie zdaje sprawę, skoro w swoim debiucie, faktycznie, oddelegował do gry 18-letniego Adriana Łyszczarza, ale zaordynował młodemu zjazd do bazy już w przerwie, a poza tym – za powiew młodzieńczej fantazji odpowiadali w składzie 23-letni Lewandowski i 25-letni Chrapek, zesłani na banicję z Lechii Gdańsk.

Wyzwanie nr 5 – nie dać się urlopować po trzech meczach 

O tym, jak powiodło się Pawłowskiemu w Wiśle Kraków przed dwoma laty niech najlepiej zaświadczy fakt, że od czasu krakowskiego epizodu trener musiał schować dumę do kieszeni, powrócić do pracy z młodzieżą i w ogóle na długi czas pożegnać się z Ekstraklasą. To był blamaż na wszystkich płaszczyznach – Wisła piłkarsko wyglądała katastrofalnie, atmosfera w zespole kompletnie zdechła, a na domiar złego narastały niepokojące pogłoski na temat kondycji całego klubu. Choć trener dostał wówczas cały okres zimowy na przygotowanie zespołu do rundy po swojemu, to plonów tej pracy nie było mu dane zebrać – pomimo nieustannych zapewnień, nawet publicznych, ze strony przełożonych, że Pawłowski cieszy się pełnym zaufaniem, jeszcze w lutym trener został odesłany na urlop i ten bliżej niezidentyfikowany proces „urlopowania” zakończył jego króciutki pobyt w Wiśle.

 Co powinien zrobić Pawłowski?

Dalej tryskać dobrym humorem. Choć teoretycznie mógłby zdać sobie już sprawę z tego, że zapewnienia ze strony klubu o chęci długofalowej współpracy nie są warte nawet funta kłaków, szkoleniowiec zdążył już kilkukrotnie wdać się w bajdurzenie na temat dalekosiężnych planów, jakie ma wobec zespołu. „Interesuje mnie nie tylko najbliższy mecz, ale także to co będzie się działo z klubem nawet za pięć lat” – wyznał w jednej z rozmów, dając wyraz niezwykle strategicznemu podejściu do zespołu, o jakie nikt by raczej nie podejrzewał trenera wyciągniętego naprędce z młodzieżowych struktur klubu, żeby łatał dziury i za wszelką cenę utrzymał drużynę w lidze. Przypomina to słynne pięcioletnie plany rozwoju gospodarki narodowej  w ZSRR, z których ostatni – rozpisany na lata 1991-1996 – nie doszedł do skutku, gdyż w międzyczasie zdążyło rozlecieć się całe państwo.

Wyzwań dużo, punktów w puli coraz mniej, a górna połowa tabeli ucieka żwawym krokiem. Dobrze będzie dla trenera Pawłowskiego i całego Śląska, jeżeli pochyli się nad naszymi poradami i jak najprędzej wprowadzi je w życie, może nawet zanim zacznie realizować swoje długofalowe strategie na najbliższych pięć lat.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

2 komentarze

Loading...