Nie możemy zabronić Termalice funkcjonowania według pomysłu właścicieli, nawet jeśli obiektywnie od pewnego czasu jest on głupi. Nie płacimy za to, nie płacą podatnicy. Jak już pisaliśmy – ich kasa, ich cyrk. Wydarzenia w B-B w mniejszym lub większym stopniu wpływają jednak na obraz całej ligi i polskiej piłki. Można więc, a nawet trzeba, pewne rzeczy piętnować i drążyć. Właśnie odszedł czwarty z rzędu trener, który nie ukrywał, że w niecieczańskim klubie zbyt często mieszano mu się do pracy. Maciej Bartoszek w polu kukurydzy nie przepracował nawet pół roku. Odezwaliśmy się do niego – kiedyś dłużej pogadamy, jeszcze nie jest gotowy. Dzwoniliśmy do dyrektora B-B Edwarda Lorensa – poczta głosowa lub brak odbioru. Odebrał Jan Pochroń, który jest w sztabie szkoleniowym każdej nowej ekipy trenerskiej (prywatnie to brat pani prezes Witkowskiej). Niestety, rozmowy nie było, zakończyło się na „nie, dziękuję, do widzenia”. Nie milczy natomiast Kamil Kuzera, który pełnił funkcję asystenta Bartoszka i razem z nim odszedł z klubu. W rozmowie z Weszło starał się unikać jednoznaczności, ciągle mówił między wierszami, ale pewne rzeczy będą dla was jasne.
Odejście Macieja Bartoszka, pana i Piotra Tworka z Termaliki przewidywano już od pewnego czasu. Walizki mieliście zawczasu spakowane?
Nie przesadzajmy. My tak naprawdę byliśmy trochę poza tym wszystkim, trener Bartoszek miałby tu najwięcej do powiedzenia. To on na co dzień rozmawiał z właścicielami, ja i Piotrek skupialiśmy się na pracy, w sprawy pozaboiskowe aż tak bardzo się nie zagłębialiśmy.
Często po rozmowach z właścicielami wracał zdenerwowany? Musiało to być widoczne.
Na pewno nie wszystko wyglądało tak, jak byśmy chcieli. Ale… takie jest też prawo właścicieli. Oni zatrudniają, wypłacają pensję, stawiają wymagania. Mają swoją wizję, nieraz jakieś różnice zdań się pojawiały, ale my odczuwaliśmy to znacznie mniej niż trener Bartoszek. Starał się nas odciążać w tych sprawach. Przychodząc do klubu, myśleliśmy z Piotrkiem tylko o swoich zadaniach.
Takie prawo właścicieli, ale chyba inaczej określaliście realia waszego funkcjonowania? Bartoszek do Termaliki mógł przyjść już latem, wtedy jednak różnice były zbyt duże, miałby zbyt mało do powiedzenia. Teraz miało być inaczej.
Jakieś początkowe zamiary znałem, natomiast nie znam szczegółów rozmów. Nie było mnie przy nich, nie wiem, jak wyglądały. Jasno mi przekazano, jaki jest zakres moich obowiązków i czym będę się zajmował. Za swoją pracę odpowiadałem przed trenerem Bartoszkiem i tylko przed nim. Nie tłumaczyłem się państwu Witkowskim.
To jakie były te początkowe zamiary?
Omawialiśmy tematy dotyczące wzmocnień drużyny, kierunku, w którym tu pójdziemy. Wyglądało to potem jak wyglądało i… trudno się kłócić. Właściciel miał swój pomysł, on łożył na to pieniądze. Można się z tym zgadzać lub nie. A jak się wszystko skończyło, każdy dziś widzi.
Mogło skończyć się jeszcze szybciej, już pod koniec ubiegłego roku…
No było coś takiego… Nie chciałbym się tu zapędzać i krzywdzić którąś ze stron. Nie o to tu chodzi.
Jaką rolę pełnił brat pani prezes Jan Pochroń? Jako członek sztabu szkoleniowego przetrwał już w Termalice kilkunastu trenerów.
Jan Pochroń? Przebywał z nami w pokoju… Przebywał z nami w pokoju, każdy z nas miał ściśle wyznaczony zakres obowiązków przez pierwszego trenera.
Jaki był zakres obowiązków Pochronia?
Nie wiem, nie mam pojęcia. Ja wiem, jaki był mój. Jan Pochroń był na każdym treningu i… był. Co tu jeszcze dodać?… No, był, rozmawiał, to normalne, że przebywając ze sobą w jednym miejscu czy pomieszczeniu takie rzeczy się dzieją. Są czasem różne pomysły dotyczące treningów, robi się burza mózgów w sztabie. Coś tam próbował się udzielać… Nie wnikaliśmy jednak. Ja i Piotr Tworek byliśmy odpowiedzialni za przygotowanie zawodników, oczywiście według wytycznych trenera.
Pochroń próbował się udzielać, a co z tych prób wynikało?
Czy coś wynikało?..
Widzę, że chce pan mówić możliwie najbardziej między wierszami.
Tak jak mówię, nie chcę nikogo krzywdzić, przyklejać łatki. Po prostu ktoś pełnił swoją funkcję. Nie będę się wypowiadał na temat funkcji Piotra Tworka, Waldka Piątka czy kogokolwiek innego. Skoro Jan wykonuje swoją pracę tak jak wykonuje i jest to dla niego w porządku, najwidoczniej tak ustalono i tak miało być.
Nie czuliście dyskomfortu w tym układzie? Wiedzieliście przecież, że Pochroń to prawa ręka właścicieli, że „przeżył” już wielu waszych poprzedników w Termalice…
Powiem tak: grałem w piłkę, byłem w niejednej szatni i wiem, jak zawodnicy patrzą na takie kwestie. Jeżeli ktoś przychodzi z nowym trenerem, który de facto go zatrudnia, normalną rzeczą jest to, że też razem z nim odchodzi. Dla mnie nie ma innej drogi. Tu sprawa jest zero-jedynkowa. Jeżeli ktoś dobrze funkcjonuje w takim układzie i mimo wzroku na sobie innych ludzi, sugerującego coś niewłaściwego, uważa, że jest w porządku – to już nie mnie oceniać jego postawę. Jeśli ktoś potrafi wtedy spojrzeć sobie w lustro i stwierdzić, że jest ok, że żyje w zgodzie z własnym sumieniem – w porządku. Ja pewne kwestie widziałbym inaczej, jakieś zasady trzeba w życiu mieć i niekoniecznie pieniądze wśród tych zasad są najważniejsze.
Krótko mówiąc, pan nie mógłby funkcjonować w takiej roli jak Jan Pochroń?
Dla mnie byłoby to nie do zaakceptowania. Tak jak powiedziałem: jeżeli ma się jakieś zasady i przynajmniej do pewnego stopnia jest się człowiekiem lojalnym, to trudno działać inaczej. Nie wyobrażam sobie, że pracuję z jakimś trenerem – z którym dodatkowo jesteśmy przyjaciółmi, powierzamy sobie tajemnice – zwalniają go, a ja zostaję i mówię następnemu trenerowi, co robiliśmy i co było źle. A nowy szkoleniowiec na pewno takie pytania by zadawał. Nie ma takiej możliwości. Nie ma. W piłce nożnej obowiązują proste zasady, tak jak w życiu. Trzeba je mieć i się ich trzymać, ale nie odpowiadam za moralność innych.
Wywierano na was naciski odnośnie składu? Takie informacje również się pojawiały.
Nie. Przynajmniej ja nie miałem takiej sytuacji. Wypowiadam się z drugiego czy trzeciego szeregu. Przez cały okres pracy w Termalice ani razu nie miałem telefonu od pani prezes, ani razu nie uczestniczyłem w jakimś spotkaniu z nią. Po podpisaniu kontraktu odpowiadałem tylko przed trenerem Bartoszkiem.
Zimą bez porozumienia ze sztabem sprowadzano wielu obcokrajowców. Musieliście mieć z nimi sporo pracy, żeby spróbować doprowadzić ich do stanu używalności…
Zgadza się, była reanimacja… Mamy materiał, musimy z nim pracować i starać się uzyskać jak najwięcej. Czas pokaże, czy ci chłopcy zasługują na to, żeby grać w Ekstraklasie. Zrobiliśmy wszystko, żeby mieli jak najlepszy trening i możliwie najszybciej byli gotowi do gry. To jednak nie są proste rzeczy, na to trzeba czasu. My go zbyt dużo nie mieliśmy.
A jak z ich umiejętnościami? Można je ocenić bez względu na przygotowanie.
Myślę, że piłkarsko się obronią, tylko potrzeba cierpliwości. Nasza liga jest specyficzna, „fizyki” jest bardzo dużo – zresztą jak wszędzie, to dziś podstawa w każdym miejscu. Bez odpowiedniego przygotowania nigdzie nie da się funkcjonować. Widać, że poszliśmy dobrą drogą. Roman Gergel był bardzo mocno przysypany żwirem, a nagle okazuje się, że nawet w przegranym meczu jest jednym z najszybszych zawodników. Gabriel Matei nie trenował dwa miesiące, przychodzi do klubu i też w ostatniej kolejce był w czołówce pod względem szybkościowym. O czymś to świadczy.
Odchodzicie z podniesionymi głowami?
Jak najbardziej. Na koniec spotkaliśmy się – każdy wraca teraz do domu – i powiedzieliśmy sobie jasno, że wszystko co zrobiliśmy w okresie przygotowawczym, funkcjonuje jak powinno. Praca została dobrze wykonana, natomiast prawda jest taka, że początek wiosny mieliśmy bardzo trudny. Najpierw graliśmy z rewelacją poprzedniej rundy i półfinalistą Pucharu Polski, a potem z kandydatem do mistrzostwa. To pokazało, że w pewnych kwestiach nadal jest co robić, ale patrząc przez pryzmat przygotowania drużyny, nie możemy sobie wiele zarzucić. Pewne okoliczności sprawiły jednak, że skończyło się tak, a nie inaczej.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
fot. FotoPyk