Wisła Płock wyrasta nam powoli na rewelację wiosny. Na początku przyszło im się mierzyć z dwoma wymagającymi rywalami – Górnikiem Zabrze oraz Zagłębiem Lubin – a i tak zgarnęli komplet punktów. Świetny start zaliczyli Jose Kante, czy Damian Szymański, ale największą gwiazdą zabójczej maszyny Jerzego Brzęczka jest Konrad Michalak. Wcale się nie zdziwimy, gdy w marcu na adres biura Wisły Płock przyjdzie list od PZPN-u z powołaniem dla wypożyczonego z Legii skrzydłowego. Określenie, że Michalak jest w gazie, pasuje jak ulał. Z tej okazji dzisiaj do niego zadzwoniliśmy.
Byłeś zaskoczony, gdy zobaczyłeś z jak słabym Zagłębiem przyszło wam się wczoraj mierzyć?
Być może tak to wyglądało w telewizji, ale wydawało mi się, że w pierwszej połowie Zagłębie nas ewidentnie zdominowało. W przerwie się ogarnęliśmy i na drugą odsłonę wyszliśmy całkowicie skoncentrowani i zagraliśmy tak, jak w kilku ostatnich spotkaniach. Nie da się ukryć, że dopisywało nam szczęście, m.in. wtedy, gdy Adam Dźwigała wybijał piłkę z linii bramkowej. Najważniejsze jest to, że to do nas trafiły trzy oczka. Przed nami bardzo ciężkie starcie z Pogonią w Szczecinie.
Wisła Płock ma tyle samo punktów, co wychwalany pod niebiosa Górnik Zabrze i więcej niż zaliczane do grona niespodzianek Korona i Wisła Kraków. Czujecie się trochę niedocenieni?
Może właśnie pomaga nam to, że presja jest na innych, a nie na nas. Krok po kroku robimy swoje i idziemy do przodu. Sezon jest długi i przed nami sporo ciężkich wyzwań. Co do Górnika – nie wydaje mi się, że nasz zespół ma mniejszą liczbę młodzieżowców. Jest pięciu chłopaków z rocznika ’95, Dominik Furman też nie należy do starszej grupy. Oskar Zawada, Damian Rasak i ja – w Płocku mamy również liczną młodzież. W mieszance z doświadczeniem Semira Stilicia, Jose Kante, czy Czarka Stefańczyka wygląda to bardzo dobrze i miejmy nadzieję, że tak pozostanie do końca sezonu.
Wczoraj zostawiłeś po sobie mieszane odczucia – zdecydowanie na plus asysta do Jose Kante, ale nie popisałeś się w sytuacji sam na sam przeciwko Dominikowi Hładunowi. Czy to była jedna z tych sytuacji, przy których masz tyle opcji do wyboru, że aż nie wiesz, co wybrać?
Na początku myślałem, że jestem na spalonym. Wszyscy na boisku odwrócili się w stronę sędziego, więc i ja zwróciłem na to uwagę. Niepotrzebnie również zszedłem na moją słabszą lewą nogę. Bramkarz wyszedł agresywnie, skrócił kąt i nie wykorzystałem tej dogodnej okazji.
Nowy system w Ekstraklasie, który mierzy różne parametry podczas meczu, zmierzył ci, że w spotkaniu z Górnikiem Zabrze osiągnąłeś prędkość 34,89 kilometra na godzinę. Czy zdajesz sobie sprawę, na którym miejscu w ogólnoświatowym rankingu ten wynik cię sytuuje?
Szczerze mówiąc tego nie wiem, ale to nie był mój najlepszy wynik. Mam nadzieję, że zdołam go jeszcze w lidze poprawić. Niedawno trener Czesław Michniewicz napisał, że kiedyś przekroczyłem granicę 36 km/h. Na obozie w Legii, gdy wchodziły do mody te wszelkie kamizelki, to dostaliśmy kota na tym punkcie. Niemal każdy zawodnik po treningu schodził do trenera i dopytywał się, ile ta jego maksymalna prędkość wyniosła. Tak jak pisał trener Michniewicz – wyszło mi ponad 36.
Aktualny rekord świata 37 km/h należy do Arjena Robbena. Szybkość posiadasz od urodzenia czy jednak poprzez ciężkie treningi doszedłeś do takiego poziomu?
Nie czarujmy się – albo jesteś szybki, albo nie. Rzeczywiście, dzięki treningom można to poprawić, ale też o niewiele. Od początku byłem dynamiczny i to zostało mi do dzisiaj.
Pamiętaj, ze do Grzegorza Laty masz sporo straty, bo on setkę robił w trzy sekundy.
Póki co mi to nie grozi!
Gdy Sadio Mane był młodym chłopakiem, jego gra polegała głównie na tym, że wypuszczał piłkę do przodu, biegł i zwykle był przy niej pierwszy. Wówczas trenerzy mu powtarzali, by pracował nad szybkością. „Doskonal to, bo inne parametry będziesz miał co najwyżej dobre lub przeciętne,a to właśnie ta cecha da ci wstęp na światowe salony”. Wychodzisz z podobnego założenia?
Może to zabrzmi banalnie, ale staram się koncentrować na wszystkim. Działam poza klubem, zarówno, jeśli chodzi o pracę fizyczną, jak i nad. sferą mentalną. Mamy w Wiśle trenera Leszka Dyję, który wie, co robi i odpowiednio dobiera nam obciążenia. Teraz gramy z Pogonią, a potem istny maraton – mecze co trzy dni.
Jak u ciebie wygląda praca nad sferą mentalną?
W praktyce wygląda to tak, że współpracuje z psychologiem klubowym Pawłem Frelikiem. Wcześniej nie do końca byłem zdecydowany, by podjąć takie kroki. Raz w tygodniu chodzę na spotkania z Pawłem. Rozmawiamy, tłumaczę mu swoje problemy, a potem razem działamy, by je zniwelować lub całkowicie wyrzucić z mojej głowy. Jeden powie, że można to rozbić o kant dupy, a drugi, że jest to świetna inicjatywa. To zależy od człowieka. Nie każdy chłopak, który pracuje z psychologiem zostanie z miejsca fantastycznym piłkarzem.
Doszliśmy dziś na antenie WeszłoFM do wniosku, że najlepszy skrzydłowy Legii gra w Płocku. Dostajesz cały czas od sztabu warszawskiego zespołu jakieś sygnały?
Każdy chce udowodnić swoją wartość osobom, które w ciebie zwątpiły. Decyzja o wypożyczeniu należała w osiemdziesięciu procentach do mnie, bo ja chciałem grać, a w Legii wówczas nie mógłbym na to liczyć. Sam wychodzę z założenia, że liczy się tylko następny mecz. Nie warto robić już tu i teraz większych planów na przyszłość, ponieważ może je szlag trafić.
Zatem inaczej – czy Romeo Jozak wysłał ci choćby jednego sms-a?
Nie.
Co robisz 23 i 27 marca? Masz już plany na przerwę reprezentacyjną?
Nie, jeszcze nie mam.
Czyli jakby ktoś zadzwonił, to będziesz miał czas?
Tak, wtedy jeszcze będę miał.
JB
Fot. 400mm.pl