Bartosz Białkowski zimą mógł trafić do Crystal Palace. Nie wyszło, ale nie ukrywa, że transfer do Premier League nadal jest jego celem, choć powoli wybija ostatni dzwonek na taki krok. Bramkarz Ipswich regularnie zbiera dobre noty w Championship i został dostrzeżony przez Adama Nawałkę, który ostatnio odwiedził go w Anglii. W rozmowie z Weszło Białkowski szczegółowo opowiada o wydarzeniach z ostatnich tygodni, korygując m.in. medialne doniesienia na temat kwoty, którą trzeba za niego zapłacić. Zapraszamy!
Już 26 stycznia oficjalnie poinformowano, że przedłużyłeś kontrakt z Ipswich o trzy lata. Rzeczywistość wygląda trochę inaczej.
Jeszcze niczego nie podpisałem, ale mam nadzieję, że to kwestia kilku dni.
Jesteście już dogadani?
W zasadniczych kwestiach jesteśmy, zostało parę szczegółów do ustalenia. Obie strony są na „tak” co do dłuższej współpracy, a to najważniejsze.
Dlaczego klub tak szybko napisał o twojej nowej umowie? Chciano uspokoić kibiców pod koniec okna transferowego?
Menedżer Mick McCarthy wziął mnie na rozmowę do swojego biura i zapytał, czy przedłużę kontrakt. Odpowiedziałem, że przedłużę i to cała historia. Teraz trzeba to dograć formalnie, ale nie zakładam, żeby coś miało się wysypać.
Nie miałeś wątpliwości, co odpowiedzieć, skoro grzano temat Crystal Palace? Czy chciałeś po prostu zabezpieczyć klub, zmieniając jakieś klauzule?
Szczegółów kontraktowych nie mogę zdradzać. Dalej mam ambicje, żeby grać jak najwyżej. Z transferem tej zimy nie wyszło, szybko o tym zapomniałem i dalej robię swoje. Zobaczymy, co pokaże przyszłość. To nie jest tak, że siedzę w Ipswich jak na szpilkach i myślę, kiedy wreszcie odejdę. Moja rodzina świetnie się w tym miejscu czuje, a dla mnie to priorytetowe sprawy.
Trochę trwało to transferowe zamieszane, z Crystal Palace łączono cię już w grudniu. W pewnym momencie McCarthy powiedział wprost, że w razie czego nie będzie mógł cię zatrzymać, czyli sprawa musiała być poważna.
W pewnym momencie na pewno miałem gorącą linię, bo siedmiu agentów wydzwaniało, że może przeprowadzić transfer do Crystal Palace.
Na stałe nadal współpracujesz z Jarosławem Kołakowskim? Tak cały czas pokazuje Transfermarkt.
To mają tam mocno przeterminowane dane, bo z Jarkiem nie jestem już związany umową bodajże od siedmiu lat. Pozostajemy jednak w dobrych relacjach, jesteśmy w kontakcie. W każdym razie – telefonów było wiele, ale ostatecznie niczego to nie dało. W piłce różni ludzie obiecują ci różne rzeczy, a często nic z tego nie wynika. Podchodziłem dość sceptycznie do tych rewelacji. Zostałem w Ipswich i pozostaję szczęśliwym człowiekiem.
Mogłeś się uodpornić na obietnice, takich przejść miałeś już sporo.
Dokładnie. Od razu na myśl przechodzą mi przejścia ze Sportingiem Braga między jednym a drugim pobytem w Southampton. Jeszcze jako juniora kuszono mnie wielkimi nazwami i też na obietnicach się kończyło. Zdążyłem nabrać dystansu, na nic się teraz nie napalałem.
W żadnym momencie nie zdążyłeś się nastawić na przeprowadzkę do Londynu?
Zdążyłem przeanalizować z żoną wszystkie „za” i „przeciw”, rozmawialiśmy na ten temat. Wiadomo, że po stronie plusów było więcej. Chcieliśmy być przygotowani, żeby w razie czego nie zastanawiać się na gorąco. Nie myślałem jednak o tym na co dzień, miałem czystą głowę podczas treningów i meczów, w nocy też spałem spokojnie.
Ale skoro było to już przedmiotem dyskusji w waszym domu, rozmowy musiały wejść na bardziej zaawansowany etap.
Kluby rozmawiały między sobą, to był fakt, więc w takiej sytuacji chyba każdy zawodnik zacząłby się zastanawiać, żeby potem nie myśleć na ostatnią chwilę.
Z tobą nikt z Crystal Palace się nie kontaktował?
Dzwonił agent, który pracuje m.in. dla tego klubu, ale jeśli chodzi o te najważniejsze osoby – menedżera i dyrektora sportowego – kontaktu nie było.
Media podawały, że Ipswich chce za ciebie 4 mln funtów. Nie byłeś trochę zdziwiony, że tak to negocjowano, skoro dziś w Premier League nawet za zawodników ewidentnie przeciętnych płaci się o wiele więcej?
Mogę ci zdradzić, że chodziło o więcej niż 4 mln funtów… A czy byłem zdziwiony? W tym roku kończę 31 lat, nigdy nie grałem w Premier League, nie zadebiutowałem w reprezentacji Polski. Mam wyrobioną markę w Championship, ale to nie gwarantuje kasowego transferu. Mimo wszystko na bramkarzy, poza kilkoma wyjątkami, jakiejś wielkiej kasy się nie wydaje. Kwota powyżej 4 mln funtów to już nie są takie grosze jak na tę pozycję i czynniki, o których przed chwilą wspominałem. Crystal Palace potrzebowało wzmocnienia na tu i teraz, ja jeszcze na tym poziomie nie zostałem zweryfikowany i byłoby to dla tego klubu jakieś ryzyko.
McCarthy w prywatnych rozmowach też mówił ci, że nie będzie robił problemów z odejściem przy odpowiedniej ofercie?
To już trener bardzo doświadczony. Wie, że dla każdego piłkarza gra w Premier League jest spełnieniem marzeń i w pełni to rozumiał. Nie było też jednak tak, że w oczy mówiłem mu, że chcę odejść, nie wywierałem nacisków na Ipswich. Podchodziłem do tematu na zasadzie „wyjdzie jak wyjdzie, tak czy siak będzie fajnie”.
Wspomniany Jarosław Kołakowski na antenie Weszlo.fm powiedział, że latem znów będzie szansa na przejście do angielskiej ekstraklasy.
Wiem, że to już może być dla mnie ostatni dzwonek, żeby znaleźć się w Premier League. Cały czas do tego dążę, ale nic za wszelką cenę.
Transferu wymuszać nie będziesz? To ostatnio powszechne działania na najwyższym poziomie.
Nie. Walczę o swoje, ale bez przekraczania granic. Nie po to przez kilka lat pracowałem na szacunek i uznanie ze strony kibiców Ipswich, żeby to w jednym momencie zburzyć. Dużo temu klubowi zawdzięczam i doceniam to, czemu dam wyraz przedłużając kontrakt.
Wydaje się jednak, że w Ispwich robi się dla ciebie za ciasno. Masz pewne miejsce w składzie, dwa razy z rzędu byłeś wybierany piłkarzem sezonu w klubie, a na awans znów się nie zanosi…
Wiem, co masz na myśli, ale trudno się wypowiadać na ten temat. Z jednej strony jest mi tu dobrze, mam stabilizację. Z drugiej – czasami trzeba wykonać krok do przodu, dlatego nie ukrywam, że jeśli pojawi się realna szansa na transfer do Premier League, to będę chciał z niej skorzystać.
A propos walki o awans. Macie jeszcze jakieś nadzieje?
Jest ciężko. Wiele razy już rozmawialiśmy, więc wiesz, jak to wygląda w Championship.
Tak, co sezon 3/4 klubów celuje w awans.
Otóż to. Co najmniej w tylu klubach głośno mówi się o tym, że trzeba znaleźć się minimum w czołowej szóstce, oznaczającej play-offy. W tabeli jest ciasno, zajmujemy dwunaste miejsce. Do szóstego miejsca tracimy osiem punktów, to tak naprawdę trzy mecze. Jeżeli jednak chcemy tam być, na pewno musimy grać lepiej niż do tej pory. Ostatnio u siebie tylko zremisowaliśmy z zamykającym tabelę Burton. Teraz przed nami bardzo ważne spotkanie – derby z Norwich. Taka wygrana dodałaby nam skrzydeł i wzmocniła wiarę, że jeszcze wszystko może się wydarzyć.
Pytanie, czy macie podstawy, żeby mierzyć tak wysoko? Patrząc na wasze transfery, wygląda to bardzo skromnie.
Tego lata przyszło trzech zawodników, każdy kosztował około miliona funtów. To i tak większe wydatki niż w kilku poprzednich sezonach. Ipswich nie zalicza się do bogaczy Championship, nie ma co udawać, że jest inaczej. Dawniej właściciel klubu Marcus Evans wydawał większe pieniądze na piłkarzy, ale nie przynosiło to żadnych efektów, więc zmienił politykę transferową. Sądzę, że jak na obecne możliwości, menedżer McCarthy i tak wykonuje kapitalną robotę. Kibice może podchodzą do tego trochę inaczej, jednam moim zdaniem: czapki z głów przed nim.
Czyli przyznajesz, że Ipswich jest w mniejszości, dla której wejście do Premier League to bardziej marzenia niż realne cele?
Jeżeli patrzymy tylko na finanse, faktycznie tak to wygląda. Pod tym względem nie mamy startu do Wolverhampton, który za samego Rubena Nevesa z FC Porto zapłacił prawie 20 mln euro, a zimą oferował chyba 35 mln Milanowi za Andre Silvę. Niektóre kluby Championship gwarantują najlepszym zawodnikom po 100 tys. funtów tygodniowej pensji. Już na tym poziome jest potężna kasa.
No i właśnie, gdzie tu Ipswich? Wychodzi, że już to dwunaste miejsce jest dobrym wynikiem.
Bazujemy na zgraniu drużyny, dobrej atmosferze i walce do upadłego. Czasami brakuje umiejętności, ale nikt nie może nam zarzucić braku zaangażowania. To jest nasza siła.
Jak na razie oceniasz ten sezon w twoim wykonaniu – w odniesieniu do dwóch poprzednich, gdy byłeś piłkarzem sezonu?
Dobrze. Jestem w formie, czuję się pewnie i pokazuję to na boisku. Jakieś słabsze momenty zawsze będą się zdarzać, ale jedyny większy błąd przytrafił się w wyjazdowym meczu z Leeds, przegranym 2:3. Ogólnie jestem zadowolony, choć oczywiście może być jeszcze lepiej.
Wspominałeś, że na transferowym rynku na twoją niekorzyść działa brak debiutu w seniorskiej reprezentacji. To się chyba wkrótce może zmienić…
Mam nadzieję, że się zmieni. Trener Adam Nawałka razem z Tomkiem Iwanem przyjechał do mnie przy okazji ostatniego meczu z Burton. Zadzwonili kilka dni wcześniej, że wybierają się do Ipswich.
No i trafili na dobry moment.
Drużynowo remis 0:0 z outsiderem to kiepska sprawa, ale zachowałem czyste konto i pokazałem się z dobrej strony. Wybrano mnie piłkarzem meczu. Nie spaliłem się. Później porozmawiałem z selekcjonerem, powiedział, że cały czas będziemy w kontakcie i żebym dalej pracował tak, jak do tej pory.
To był pierwszy kontakt ze sztabem Nawałki?
Tak. Jak odebrałem telefon kilka dni wcześniej, najpierw odezwał się trener bramkarzy Jarosław Tkocz. Na początku myślałem, że ktoś mnie podpuszcza. Nie za bardzo wiedziałem, co powiedzieć, żeby nie wyjść na głupka (śmiech). Ale potem telefon przejął selekcjoner, poznałem go po głosie i już nie miałem wątpliwości, że sprawa jest poważna.
Trudno, żebyś teraz nie wyczekiwał na ogłoszenie marcowych powołań…
Każdy marzy o grze w reprezentacji. To, obok Premier League, moje największe sportowe marzenie i wiele razy to mówiłem. Samo to, że trener Nawałka specjalnie dla mnie przyleciał do Ipswich, już traktuję jako wyróżnienie. Niesamowity kop motywacyjny. Widzisz, że ciężka praca nie idzie na marne, że jest dostrzegana nie tylko w otoczeniu klubowym.
Przypomniałem sobie wcześniejsze niepowodzenia w Anglii. Idąc do trzecioligowego Notts County stawiałem wszystko na jedną kartę. Albo mi się uda i pójdę wyżej, albo pozostanie mi z podkulonym ogonem wrócić do Polski i to niekoniecznie do Ekstraklasy – tak to wyglądało. Zagryzłem zęby i wszystko ułożyło się po mojej myśli, w Ipswich jestem już czwarty rok. Teraz jest szansa na coś jeszcze fajniejszego.
Pół żartem, pół serio – zapewne nie zasmuciło cię pozostanie Łukasza Skorupskiego w Romie? Jeżeli grał regularnie, był naturalnym numerem trzy w kadrze, a tak powstaje luka, w którą możesz wskoczyć.
Na pewno ma to duże znaczenie, ale nie chcę liczyć na pecha innych. Łukasz to naprawdę bardzo dobry bramkarz, co wiele razy udowadniał na wypożyczeniu w Empoli. Ma już swoją markę we Włoszech. To jednak wątki poboczne. Muszę cały czas dobrze grać, żeby utwierdzić selekcjonera w przekonaniu, że warto dać mi szansę.
Kończysz 31 lat. Widzisz sam po sobie, że bramkarz dopiero po trzydziestce staje się kompletny?
Tak. Widzę to przede wszystkim po decyzjach, które podejmuję w trakcie gry. Jestem dużo mądrzejszy, wiem, do jakiej piłki mogę wyjść, do jakiej nie. Umiejętności są te same, ale doświadczenie zaczyna robić swoje. Nigdy nie czułem się tak dobrze jak teraz. Bramkarze mają często dłuższe kariery niż piłkarze z pola, więc liczę jeszcze na sporo lat na dobrym poziomie.
Niedawno napisałem, że to może być rok Bartosza Białkowskiego. Będzie?
Będzie! Minęło półtora miesiąca, a już odwiedził mnie selekcjoner i wiele razy łączono moje nazwisko z klubem Premier League. Do transferu nie doszło, ale już samo zainteresowanie było jakimś wyróżnieniem. Liczę, że to dopiero początek. Rok jest długi (śmiech).
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyk