– Od 15 lat jestem trenerem, byłem w półfinale mistrzostw Europy czy finale Pucharu UEFA. Przygotowywałem zespoły do Ligi Mistrzów, Ligi Europy, reprezentacje do meczów eliminacyjnych. Te zespoły walczyły o trofea czy ligowe tytuły. Ludzie mogą mówić, że nie mam doświadczenia jako pierwszy trener. Okej. Ale zapewniam, że w trzech-czterech ostatnich klubach, w których pracowałem, byłem bardzo blisko zaangażowany w treningi i przygotowania pierwszej drużyny. I mam więcej doświadczenia niż niejeden trener z polskiej ekstraklasy – mówi Adam Owen, który po objęciu Lechii musiał zmierzyć się z krytyką, że brak mu właściwych kwalifikacji do tej pracy. Cóż, właściwie teraz przychodzi czas weryfikacji. Walijczyk mógł poprowadzić drużynę przez okres przygotowawczy według własnego pomysłu, poustawiać klocki tak jak chciał, teraz okaże się, czy ta konstrukcja się lidze oprze, czy zostanie przez nią zburzona. Pierwszy test: Wisła Kraków, ale jeszcze zanim sędzia gwizdnie po raz pierwszy, przeczytajcie naszą długą rozmowę ze szkoleniowcem. Zapraszamy.
Trenerze, ile jest boisk z naturalną trawą w Niemczech?
Pewnie tysiące.
Dlaczego więc Lechia musiała odwołać obóz w Niemczech, zamiast znaleźć inne boisko?
Musicie wiedzieć, że to tylko górnolotnie było nazywane obozem. Mieliśmy lecieć w czwartek, potrenować dwa dni na miejscu, w niedzielę zagrać mecz i w poniedziałek rano wracać. Tak naprawdę lecieliśmy więc na sparing, Victoria Koeln obiecała nam grę na naturalnej trawie. W momencie, gdy przyszła informacja, że stan boiska nie pozwala zagrać na naturalnej nawierzchni, tylko na sztucznej, stwierdziliśmy, że wolimy zostać w Polsce i zagrać sparing na naturalnej murawie z Pogonią Siedlce, co zresztą zrobiliśmy. Lepiej było odwołać wyjazd niż ryzykować zdrowiem zawodników.
To mimo wszystko nie utrudniło panu przygotowań do sezonu?
Mamy tutaj dobre warunki, więc najważniejsze było dla mnie zagrać po prostu 90 minut sparingu na zwykłym boisku. To był dla nas dobry test, uważam, że przed sezonem najważniejsze jest właśnie to, by rozgrywać mecze na dużej intensywności, co tej zimy miało miejsce. Natomiast rzeczywiście, wyjazd razem, nawet na parę dni, daje jeszcze coś innego – grupa się integruje, można lepiej popracować nad aspektem psychologicznym, też istotnym w futbolu.
A o ile trudniej jest prowadzić piłkarzy, wobec których klub zalegał z płatnościami?
To nie jest łatwe, ale to nie dzieje się tylko w Polsce, zdarza się również w innych krajach i ligach. W idealnym świecie to by nie miało miejsca – można byłoby skupić się tylko na piłce, a nie na rzeczach, które mogą zdekoncentrować piłkarzy.
Idealny świat to dla nas Wielka Brytania, z której pan pochodzi, więc mogło to być dla pana dwa razy trudniejsze.
Tam też się to zdarza! Przypomnijcie sobie jakie problemy finansowe mieli Rangersi.
Czyli te zaległości miały wpływ na wyniki w rundzie jesiennej?
Wiadomo, że piłkarze to też są ludzie, którzy mają finansowe zobowiązania i nie da się tego tematu wyrzucić z głowy całkowicie. Praca z nimi wtedy jest trudniejsza. Ja mogę tylko mieć nadzieję, że zawodnicy znajdujący się na boisku są w stanie jak najdalej odsunąć te tematy.
A innym problemem nie jest fakt, że opuszcza pan klub na czas zgrupowań reprezentacji Walii?
To nie ma wpływu na moją pracę w Lechii. Nie ma wówczas meczów, część piłkarzy jest na zgrupowaniach swoich reprezentacji, wtedy nawet nie ma jak popracować nad taktyką. Nagrywamy każdy trening, mam do tego dostęp, więc fakt, że mnie tu nie ma, nie oznacza, że praca nie jest wykonana.
Po to został jednak sprowadzony Lee McCulloch, by nadzorować treningi pod pana nieobecność?
Nie do końca. Trzy razy jesienią wyjeżdżałem na zgrupowanie reprezentacji Walii i praca na treningach Lechii wciąż była wykonywana dobrze, a Lee jeszcze tutaj nie było. To nie jest więc powód, dla którego go tutaj ściągnąłem. Zrobiłem to, bo on może spojrzeć na pewne kwestie inaczej, przez to, że ma bogatą karierę, był dobrym zawodnikiem i zdobywał trofea. On też chciał mieć szansę pracować ze mną, co jest dla mnie bardzo miłe.
To prawda, że jest tutaj tylko na pół roku?
Ma kontrakt do lata. Chciał przyjrzeć się klubowi, sprawdzić jak będzie się układała ta współpraca, mam nadzieję, że będziemy tu odnosić sukcesy i razem zostaniemy na dłużej.
Pojawiły się głosy, że McCulloch ma po czasie zastąpić pana, tak jak pan zastąpił Nowaka.
Lee będzie ze mną w tym samym samolocie, jeśli będziemy musieli wracać. Nie ma ochoty być pierwszym trenerem w tym momencie.
W jednym z wywiadów powiedział pan, że trzeba obniżyć średnią wieku, tymczasem do klubu trafili starsi piłkarze niż ci, którzy odeszli.
Obniżyliśmy średnią wieku włączając do zespołu młodzież. Teraz, mówiąc w przenośni, to oni zdecydują, co dalej. Nie ja. Jeśli będą najlepszymi na swojej pozycji w lidze w trakcie treningów, dostaną szansę gry. Macierzyński, Chrzanowski, Żukowski, Woźniak – dwóch 18-letnich i dwóch 16-letnich graczy trenujących z pierwszym zespołem. To świetna opcja, wcześniej w ogóle nie dostawali szans z seniorami, a teraz mają ją codziennie. Kałahur i Kobryn też brali udział w tych treningach. Wcześniej nie było tak mocnego połączenia między akademią a pierwszym zespołem. Dla mnie było ważne, by to zmienić i pokazać, że istnieje prosta droga między jednym a drugim.
W rundzie jesiennej największym problemem Lechii była linia obrony?
Nie, cała drużyna miała problemy z grą w obronie.
Jak podaje InStat, Błażej Augustyn i Mato Milos w sumie popełnili 16 błędów prowadzących do bramek. Mimo to wciąż grali.
To prawda, ale to obrońcy – zawsze będą popełniać błędy. Jednak gdzie akcja bramkowa się zaczyna? Choćby od napastnika, który nie przytrzymał piłki. Jeśli nie będziemy dobrze ustawieni na boisku we wszystkich formacjach, będziemy mieli problemy w obronie. Jeśli więc mówicie, że tylko jeden czy drugi obrońca popełnia błędy, nie zgadzam się. Jako cały zespół musimy być lepiej ustawieni.
Nie ściągnięto jednak nowego napastnika, który miałby przytrzymywać piłkę, a wyłącznie graczy defensywnych.
Tak naprawdę jest tylko jeden całkowicie nowy piłkarz – Mladenović, ponieważ potrzebowaliśmy kogoś na lewą stronę, gdzie mieliśmy tylko jednego zawodnika.
Czyli nie był pan zawiedziony postawą Augustyna i Milosa?
Byłem czasem zawiedziony, ale powtarzam: nie tylko nimi. Popełnialiśmy za dużo błędów i teraz przy zmianie taktyki oraz niektórych personaliów, chcemy je wyeliminować.
Dlaczego swojej szansy nie dostał Matras?
Musiałem podjąć jakąś decyzję i podjąłem taką, że widziałem w Łukasiku i Sławczewie lepszych zawodników na środek pola w tamtym momencie.
A w środku obrony? Mógłby tam grać.
To wasza opinia. Nie uważam, by mógł tam grać.
Pojedźmy dalej personaliami. W jednym z wywiadów mówił pan, że decyzję o niezabraniu Wolskiego na obóz podjął klub, ale o ponownym włączeniu miałby podjąć już pan. To jak to było, kto decydował?
Decyzją klubu Rafał nie pojechał do Turcji i stało się tak z przyczyn pozasportowych. Potem, gdy Wolski trenował tutaj bardzo dobrze, podczas naszej nieobecności, uznałem, że trzeba mu dać szansę. Rafał też spotkał się z prezesem i przeprosił za swoje zachowanie.
Romario Balde jest dalej piłkarzem Lechii?
Ma z nami ważny kontrakt. Zespół ze Sztokholmu zrezygnował z niego, bo jego sytuacja była dla nich niejasna – powiedział im, że jest wolnym zawodnikiem, a my wysłaliśmy dokumenty świadczące o tym, że wciąż ma z nami kontrakt. Dostał karę 20 tysięcy euro i pół roku zawieszenia. Wysłałem mu wiadomość sms, odpowiedział, że podobały mu się treningi w Lechii, praca ze mną, ale nie wrócił.
Będziecie szukać na skrzydło kogoś za niego?
Mamy ponad 30 piłkarzy, nie potrzebujemy kolejnych, może jedynie, gdy pojawi się jakaś okazja, ale i tak jesteśmy w stanie zabezpieczyć wszystkie pozycje. Wrócę jeszcze do Balde – jego historia mnie rozczarowała, bo w swoich poprzednich klubach zawsze miał kontuzje, zawsze. Trzy-cztery tygodnie grania i pauza przez uraz. Tutaj trenował i grał w kolejnych meczach bez urazów najdłużej w całej swojej karierze. Do tego grał dobrze – zwróćcie uwagę, że miał wpływ na postawę zespołu, po wejściu na boisko strzelał i asystował. Liczyłem, że po przerwie zimowej zrobi jeszcze większy postęp, ale cóż, jego nieobecność to szansa dla kogoś innego.
Byli jesienią tacy, którzy swojej szansy nie dostali. Na przykład Jakub Arak.
Jest lista A i lista B piłkarzy, gdzie zgłasza się odpowiednią liczbę piłkarzy. Mieliśmy niejasną sytuację z Peszką, Sławek nabawił się urazu kolana i nie było jasne, czy to będzie operowane, czy nie, jak długo to potrwa. Arak zagrał dwa mecze w Ruchu, w związku z tym wiedział, jakie niesie ryzyko podpisanie z nami kontraktu. Liczył, że – w cudzysłowie – Sławka kontuzja będzie na tyle długotrwała, by dało się go wypisać z listy A i on na to miejsce wskoczy. Początkowo wydawało się, że rzeczywiście Sławek nie zagra żadnego meczu jesienią, ale on był coraz bliżej i bliżej powrotu do zdrowia, a z racji jakości Sławka, Arak sam się trochę skazał na to ryzyko.
A propos Peszki – znów zdarzyło mu się stracić chłodną głowę, w sparingu z Karabachem, kiedy dostał czerwoną kartkę.
Nie jest pierwszym i ostatnim piłkarzem, który się tak zachowuje. Na pewno musi zrozumieć, jak przekuć swoją frustrację na dobro drużyny, coś podobnego w meczu ligowym może kosztować go wykluczenie. Nie muszę jednak specjalnie z nim rozmawiać na ten temat, nie ma 10 lat, tylko 32.
Jaki był najtrudniejszy moment dla pana w minionej rundzie?
Chyba mecz z Koroną. Wygraliśmy z Zagłębiem, dobrze zaprezentowaliśmy się w Warszawie, powinniśmy wygrać w dziesiątkę z Lechem, ale zremisowaliśmy. Po takich meczach piłkarze mogli pomyśleć, że Korona nie będzie trudnym rywalem, mieliśmy słupek w pierwszych minutach, ale potem zabrakło w naszych poczynaniach dyscypliny taktycznej. Dostaliśmy trzy gole z kontrataków i stałego fragmentu. Było po meczu. Wtedy najtrudniejszym momentem było to, by podnieść piłkarzy psychicznie, co się jednak udało.
Nie powinien pan być tym, który porozmawia z kibicami, gdy weszli na boisko treningowe?
Zrobiłem to.
Tak, ale czy nie powinien pan być jedynym, który z kibicami porozmawia? Na zasadzie wzięcia odpowiedzialności.
Tak się chyba dzieje co roku, przed każdym meczem derbowym, prawda? To nie była negatywna rozmowa, tylko pozytywna, motywująca, w moich trzech poprzednich klubach przed derbami działo się to samo. Zawodnicy powinni wiedzieć, ile derby znaczą dla kibiców, nie mam z tym większego problemu.
Motywacja motywacją, ale kibice śpiewali też na poprzednim meczu: „jak na derbach tak zagracie, to po meczu wpierdol macie”.
Te dwie sprawy nie miały związku, nie łączyłbym przyśpiewek z wizytą na treningu. To nie było tak, że ktoś wtargnął na boisko treningowe i nam groził.
Czy takie wizyty kibiców na treningach, to normalne?
Dla mnie ważnym jest, by piłkarze zrozumieli, że życie kibica to oglądanie ich meczów. To jeżdżenie za nimi po kraju, do innych krajów. Ci ludzie wydają całe swoje pieniądze na podróże, bilety, hotele. Chcą więc, by piłkarze rozumieli, co przeżywają. Ważne, żeby kibice szanowali piłkarzy, a piłkarze kibiców.
W klubach z absolutnego topu o takich sytuacjach jednak nie słychać.
Tego, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami, nie wiecie. Nasze boisko treningowe jest dość otwarte, ludzie mogą się swobodnie poruszać po obiekcie. W większych klubach ośrodki treningowe są zamknięte, ale pewnie kojarzycie sytuację, jak kibice Realu Madryt zaatakowali samochód jednego z piłkarzy. Oni przekroczyli granicę. Moim zdaniem tak długo, jak pewna granica nie zostaje przekroczona, jeśli jest to tylko rozmowa i nie zdarza się to co tydzień, jest to dla mnie do przyjęcia.
Mówił pan w wywiadach, że chciałby zostawić po sobie dziedzictwo. Gdyby trzeba było odejść już dziś, co zostawiałby po sobie Adam Owen?
Na pewno poprawił się profesjonalizm na treningach i sposób, w jaki ludzie wykonują swoje obowiązki. Swoje doświadczenie zdobywałem w różnych krajach, przez lata pełniłem różne role, więc potrafię zrozumieć ludzi, którzy pełnią je u nas. Pokój, w którym rozmawiamy, zmieniliśmy w pokój analiz. Zawodnicy są monitorowani codziennie z fizycznego punktu widzenia. Oglądamy analizy wideo treningów. Pierwsza drużyna jest połączona z akademią, jest między nimi wytyczona droga awansu dla zawodników U-19, by najlepsi mogli z nami trenować. Moje zdanie jest takie, że menedżer powinien być oceniany także za takie rzeczy. Jestem tutaj od paru miesięcy, a wydaje mi się, że udało nam się wiele usprawnić. Że dobrze zarządzamy naprawdę szeroką kadrą, najszerszą, z jaką kiedykolwiek pracowałem. Sposób, w jaki trenujemy, jak przedstawiamy zawodnikom informacje – to wszystko pozwala tworzyć optymalne środowisko do pracy. Mogę mieć tylko nadzieję, że ogrom wykonanej pracy odzwierciedlą wyniki.
A co jeszcze chce pan zmienić?
Chcę jak najlepiej wykorzystać dostępne obiekty treningowe. Rozwinąć klub do tego stopnia, by był w stanie rywalizować na najwyższym poziomie, walczyć o miejsca w Europie. Jasne, są trudności, byłbym głupi, gdybym myślał, że wszystko będzie proste i przyjdzie szybko. Na wiele rzeczy potrzeba czasu. Guardiola potrzebował dwóch lat i 500 milionów funtów, by znaleźć się w miejscu, w którym jest teraz z Manchesterem City. Jeśli nie wydajesz pieniędzy i musisz zmienić klub mając do dyspozycji ten sam sztab szkoleniowy, musisz go wyedukować pod kątem metodologii, to wymaga pracy i czasu.
W Polsce trenerzy nie dostają czasu.
Na całym świecie trenerzy nie dostają czasu.
U nas jest to szczególnie widoczne.
Frank de Boer w Crystal Palace dostał 6 meczów, a wydał 40 milionów funtów. 6 meczów.
Był pan zły o głosy, że nie nadaje się pan na pierwszego trenera, bo wcześniej nie pracował pan w tym charakterze?
Nie zdarza mi się na to złościć. Zły bywam tylko wtedy, gdy przegrywam. Od 15 lat jestem trenerem, byłem w półfinale mistrzostw Europy czy finale Pucharu UEFA. Przygotowywałem zespoły do Ligi Mistrzów, Ligi Europy, reprezentacje do meczów eliminacyjnych. Te zespoły walczyły o trofea czy ligowe tytuły. Ludzie mogą mówić, że nie mam doświadczenia jako pierwszy trener. Okej. Ale zapewniam, że w trzech-czterech ostatnich klubach, w których pracowałem, byłem bardzo blisko zaangażowany w treningi i przygotowania pierwszej drużyny. I mam więcej doświadczenia niż niejeden trener z polskiej ekstraklasy.
Ale menedżerem jako takim pan nie był.
Widziałem menedżerów z wielkim menedżerskim doświadczeniem, których zwalniano po sześciu meczach.
De Boer.
Dokładnie. Mam duże doświadczenie w treningu, w analizie. Możecie mnie zapytać o każdy aspekt. Mam licencję UEFA Pro od 10 lat. Gdy przechodziłem do Lechii, moją rolą nie było rozkładanie tyczek i rozdawanie znaczników na treningach, moja odpowiedzialność była znacznie większa. Przy Piotrze Nowaku pełniłem rolę asystenta i – z angielska – head of performance. Układałem mikrocykle treningowe, ale nie wtrącałem się do taktyki i doboru składu.
Nie spodziewał się pan jednak, że przyjdzie go zastąpić tak szybko.
To prawda, miało to wyglądać nieco inaczej. Byłem tutaj dwa miesiące, miałem się uczyć przy Piotrze Nowaku i dopiero po jakimś czasie zostać pierwszym trenerem. Decyzja była jednak taka, bym przejął jego rolę po dwóch miesiącach. Ale lubię to, co obecnie robię. Nieważne, czy wygrywamy, przegrywamy, remisujemy – spodziewam się wygranej w każdym meczu. Jeśli nie wygrywamy, mogę zapewnić, że w kolejnych dniach nad detalami będę z zawodnikami pracować na 200 procent. Możecie porozmawiać z każdym z nich – informacje, jakie im zapewniamy, praca techniczna, taktyczna – to wszystko jest na jeszcze lepszym poziomie niż w większości klubów, w jakich wcześniej pracowałem. Czerpię ogromną przyjemność z rozwijania piłkarzy w taki sposób.
Jest pan jednym z niewielu menedżerów z Wielkiej Brytanii, pracujących poza Wielką Brytanią. Dlaczego jest was poza Wyspami tak mało?
Nie chcą wyjeżdżać. Czują się komfortowo we własnym otoczeniu. Sam też miałem sporo ofert powrotu do Wielkiej Brytanii, w różnych rolach. Ale lubię doświadczać życia z dala od własnej strefy komfortu. To mnie napędzało, gdy decydowałem się przeprowadzić do Francji, do Szwajcarii, wreszcie do Polski. To coś innego. Chris Coleman, z którym jestem bardzo blisko, pracował w Hiszpanii, w Grecji. Steve McClaren, z którym rozmawiam dość często, był w Twente. Są wyjątki, ale faktycznie, wielu brytyjskich menedżerów nie decyduje się na wyjazd. Pewnie też dlatego, że piłka nożna w Anglii jest tak rozwinięta, tak medialna. Może też nie mogą za granicą liczyć na tak dobre oferty, jak w kraju. Może boją się przestawienia na życie w kompletnie innej kulturze, w innym kraju. Ale dla mnie i mojej rodziny to świetna sprawa. Moje dzieci dzięki temu mówią po francusku, ja zresztą też.
Swego czasu w Szymon Marciniak wspominał, że na Euro 2016, w półfinale z Portugalią, Gareth Bale miał powiedzieć mu, że Walijczycy nie byli w stanie wygrać, bo byli przemęczeni. Pan był wtedy trenerem przygotowania fizycznego.
Znam te słowa Garetha, chodziło o zmęczenie mentalne. Nasze zdolności fizyczne były wtedy fantastyczne, dane to potwierdzały. Gareth był w stanie biegać niesamowite dystanse podczas kolejnych meczów. Największym problemem było jednak moim zdaniem to, że Aaron Ramsey i Ben Davies nie mogli zagrać ze względu na kartki. Aaron był zresztą później wybrany do drużyny turnieju. Jeśli tracisz dwóch takich ważnych zawodników, o takiej jakości, to jest ogromny problem. Zwłaszcza przy takiej nacji jak my, gdzie nie ma aż tak wielkiego wyboru. Ludzie mówią, że Gareth Bale czy Aaron Ramsey nie są w stanie zagrać ośmiu meczów w tak krótkim czasie, bo to zawodnicy bardzo podatni na kontuzje. Nie mieli problemu, ich wyniki fizyczne były znakomite.
Lechię w rundzie wiosennej będziemy już mogli nazywać pana autorskim projektem. Lechią Adama Owena?
Żeby zespół był w pełni zbudowany, potrzeba czasu. Sprowadziliśmy zimą tylko jednego zawodnika, który wcześniej u nas nie grał – Mladenovicia. Gerson i Ariel Borysiuk już tu byli, nie są więc do końca nowi. Lechia znajduje się w okresie przejściowym, pewne rzeczy układamy na nowo. Oczywiście nie uciekam od odpowiedzialności, biorę ją od pierwszego meczu, kiedy objąłem zespół, od spotkania z Zagłębiem. Ale wdrożenie swojej filozofii, zaszczepienie mentalności, chęci pracy – to wymaga czasu. Nie pojawia się ot tak, zawodnicy muszą cię „kupić”. Niestety, w piłce nożnej trenerzy nie dostają na to czasu. Poprawcie mnie, jeśli się mylę – statystycznie, patrząc na czas pracy w polskiej lidze, 50% mojego czasu jako trenera Lechii już minęło (śmiech). Staram się czerpać radość z codziennej pracy z tymi zawodnikami. Jeśli jutro zapadnie decyzja, że mam odejść, trudno, spakuję się i odejdę. Jeśli zapadnie za trzy lata, bo wygramy ligę, inne trofea – tym lepiej. Nie boję się niczego.
Co najbardziej zaskoczyło pana w naszej lidze?
Konkurencja. Zespół z dolnych rejonów tabeli może w każdym meczu pokonać drużynę z topu. Zupełnie jak w angielskiej Championship, jak w Szkocji, oczywiście gdyby z tego porównania wyłączyć Celtic. Patrzę na to, jak zagraliśmy z Pogonią czy z Koroną, a potem na to, jak dobrze zaprezentowaliśmy się mając naprzeciw Legię i Lecha. Sinusoida. Dochodzę do wniosku, że jeśli jesteś w stanie złapać nieco stabilności, grać na równym poziomie przez dłuższy czas, możesz wygrać ligę. Patrzcie na Koronę. Przez 8 meczów potrafiła być niepokonana i nagle z dołu wskoczyła do góry tabeli.
To słabość naszej ligi, że każdy może wygrać z każdym?
Nie. Polska liga nie jest łatwo dostępna do oglądania poza Polską i przez to niedoceniana. Pracując za granicą nigdy nie trafiłem w telewizji na mecz Lecha z Legią. Gdyby transmitowano ekstraklasę szerzej – macie świetne stadiony, kibiców – jej renoma dużo by zyskała.
Ale nie mamy wyników w Europie, to w oczach innych nas dyskwalifikuje.
Wiecie co, zastanawiałem się nad tym trochę. W Szkocji zastanawiano się, czy sposobem na lepsze wyniki w Europie nie byłaby zmiana na system wiosna-jesień, z meczami rozgrywanymi przez całe lato. Jeśli zaczynasz sezon w marcu i kończysz w listopadzie, gdy przychodzą eliminacje Ligi Mistrzów jesteś w trakcie sezonu. Masz szansę zaprezentować się lepiej w Europie, bo nie grasz sparingów, tylko mecze z rywalami ligowymi. Może to byłby dla was jakiś pomysł? Grać latem, a nie zimą. Obecnie warunki do grania są bardzo złe, nie lepiej byłoby dołożyć kilka kolejek latem?
Niewiele lig gra w systemie wiosna-jesień.
Irlandia gra. Szwecja.
Ale też nie mają szczególnych wyników w Europie.
Okej. Ale jeśli obecny system od lat nie daje rezultatów, dlaczego nie spróbować czegoś nowego? Może być tylko lepiej. Jeśli zaczynasz sezon od eliminacji pucharów, bardzo wcześnie, nie jesteś w stanie znaleźć wymagających sparingpartnerów, bo poważne kluby zaczynają sezon – a więc i przygotowania – dużo później. Zresztą spójrz na Celtic. Wygrał z Astaną 5:0, podczas gdy Legia odpadła z tym samym przeciwnikiem. Nie powiecie mi, że Celtic jest o tyle, o to 5:0 lepszy od Legii.
Przegrał 1:6 w dwumeczu wcale nie tak dawno.
Właśnie. To kwestia przygotowania. Kiedy byłem w Szkocji, zaczynaliśmy od II fazy eliminacji Ligi Mistrzów, a skończyliśmy w finale Pucharu UEFA. Rozegraliśmy 68 meczów o stawkę w jednym sezonie, część zawodników dołożyła do tego mecze w reprezentacji, mieli do zagrania ponad 70 spotkań.
Ilu zawodników było w tamtym zespole?
26. Graliśmy w grupie Ligi Mistrzów z Barceloną, Lyonem i Stuttgartem, byliśmy pierwsi po trzech kolejkach. Skończyliśmy na 3. miejscu, potem przeszliśmy Panathinaikos, Werder, Sporting, Fiorentinę, aż do meczu z Zenitem. Oprócz tego graliśmy w finale pucharu Szkocji, pucharu ligi. To wszystko w 26 graczy. Trzeba było rozegrać wszystko perfekcyjnie – w kwestii rotacji, analizy, psychologii, przygotowania fizycznego.
Tutaj sytuacja jest zgoła inna – wielka kadra, mało meczów.
Dokładnie. Ponad 30 zawodników, brak drugiej drużyny, jeden mecz w tygodniu.
Chciałby pan mieć drugą drużynę?
Nigdy nie byłem w klubie, który by takiej nie miał. Każdy klub, który rozwija piłkarzy i sprzedaje ich za duże pieniądze, ma drugą drużynę. Może się mylę, ale nikt raczej nie kupi polskiego klubu i nie zacznie sprowadzać do niego piłkarzy za 10, 15, 20 milionów euro. Więc jak być konkurencyjnym? Jak zarobić? Trzeba rozwijać piłkarzy i sprzedawać ich do większych klubów. Tylko wtedy, jeśli Legia, Lech, Lechia staną się klubami dostarczającymi regularnie zawodników do Anglii, Niemiec, Hiszpanii, staną się samowystarczalne. Wtedy można podnosić poziom klubu.
Idealny zespół rezerw to zespół złożony z zawodników wyłącznie młodych?
Z mieszanki młodych z tymi, którzy nie grają w pierwszej drużynie, ale mają doświadczenie, dzięki któremu ci młodsi mają się przy kim rozwijać. Popatrzcie na Benfikę – oni zarabiają chyba najwięcej na sprzedaży zawodników, mają przy tym bardzo mocną drużynę rezerw. Zespoły w Anglii, Szkocji coraz częściej opuszczają krajowe ligi rezerw, tworzą zespół B, który jeździ po Europie i gra z najlepszymi zespołami rezerw z innych krajów. Przedstawiłem taki pomysł prezesowi i jeśli mówimy o dziedzictwie, jakie chcę zostawić, to jeden z jego elementów. Taki zespół B, który będzie mógł się mierzyć z najlepszymi w Europie.
Rozmawiali PAWEŁ PACZUL i SZYMON PODSTUFKA