W 2017 roku znalazł się na karuzeli. W lutym, po najlepszym występie w karierze, zrewanżował się Mike’owi Mollo (21-7-1, 13 KO) za pierwszą porażkę na zawodowych ringach, jednak we wrześniu spotkał kolejnego pogromcę. Przed walką zapowiadał pogoń za czołówką wagi ciężkiej, ale w Radomiu poważny boks wybił mu z głowy Joey Abell (34-9, 32 KO). Choć Krzysztof Zimnoch (22-2-1, 15 KO) znalazł się na rozdrożu i zdążył nawet zadeklarować zainteresowanie MMA, to największe nadzieje wciąż wiąże z boksem. Na ring ma wrócić w maju – podczas dużej gali i być może z nowym promotorem.
Od września 2017 roku nie walczył, ale wokół niego wciąż działo się sporo. Jeszcze nie zdążył do końca dojść do siebie po nokaucie z rąk Abella, gdy Andrzej Wasilewski zapowiedział, że 2 grudnia stanie do starcia z Arturem Szpilką (20-3, 15 KO). Ostatecznie ten długo odwlekany pojedynek znów został odwołany. Pierwotnie mieli spotkać się w lutym 2013 roku – ich walka miała rozgrzać kibiców podczas gali Polsat Boxing Night. Nie brakowało jednak ekspertów, którzy twierdzili, że dwaj młodzi i niepokonani wówczas pięściarze mogą skraść show bohaterom wieczoru – Andrzejowi Gołocie i Przemysławowi Salecie.
Obaj nie ukrywali złej krwi. Szpilka oskarżał Zimnocha o bycie „konfidentem” i zapowiedział, że w ringu zrobi mu… dziecko. Punktem kulminacyjnym było styczniowe spotkanie na konferencji prasowej promującej pojedynek. Szpilka zaatakował rywala z „byka” i doszło do przepychanek, które skupiły na sobie główną uwagę mediów. Ostatecznie do walki młodych wilków nie doszło. Powód? Trzy tygodnie przed planowanym terminem pojedynku z Zimnochem Szpilka stoczył w Chicago wyniszczający bój z Mollo. Wygrał, ale wcześniej sam dwa razy znalazł się na deskach. Trener Fiodor Łapin zdecydował, że jego podopieczny w tak krótkim czasie nie zdoła dojść do siebie.
Zimnoch w czasach amatorskich wygrywał między innymi z Arturem Szpilką i Deontayem Wilderem – obecnym mistrzem świata federacji WBC. Potem bywało różnie – po pokonaniu Artura Bińkowskiego w październiku 2013 roku stracił prawie 2 lata przez kontuzję barków. Wrócił i zaczął nawet treningi w Londynie, jednak po porażce z Abellem pojawiły się nowe opcje. Promotor Tomasz Babiloński postanowił spróbować sił w organizowaniu gal MMA i zaczął odnosić na tym polu sukcesy, a sam Zimnoch zadeklarował, że chętnie spróbowałby sił w nowym sporcie. Teraz jednak wszystko wskazuje na to, że kolejny raz zobaczymy go nie w oktagonie, a jednak w ringu.
Przeanalizowałeś już na spokojnie, co wydarzyło się 9 września w Radomiu?
Tak, dużo o tym myślałem. Na moją porażkę z Abellem złożyło się wiele rzeczy. Nie mówiłem tego wcześniej, ale przed walką trochę chorowałem. Mam wrażenie, że tego wieczoru nie byłem sobą, ale nie ma się co oszukiwać – tak naprawdę zawiodła przede wszystkim głowa. Będąc już w ringu, zupełnie nie wiedziałem co się dzieje. Plan napisany przed walką był zupełnie inny. Na pewno nie polegał na tym, że miałem stać biernie przed rywalem i przyjmować ciosy. Miałem przepuszczać jego ataki i dużo schodzić na nogach. Chciałem wyczekać do czwartej lub piątej rundy aż Abell się wystrzela i od tego momentu przejąć kontrolę.
Co ta porażka oznacza dla twojej kariery?
Dużo mi zabrała, naprawdę bardzo dużo… Mam wrażenie, że po tej porażce promotorzy przestali we mnie wierzyć. Bardzo możliwe, że właśnie kończy się moja współpraca z Tomaszem Babilońskim i Andrzejem Wasilewskim. Cały czas szukam nowych rozwiązań i myślę o nich w kontekście mojej kariery.
Jak wyglądają sprawy kontraktowe?
Do tej pory byłem związany umową z Babilońskim i Wasilewskim. Ponieważ teraz oni się rozstali, to moja umowa też dobiegła końca. Co będzie dalej – zobaczymy.
Wcześniej dostałeś od Tomasza Babilońskiego ofertę walki w MMA – 17 marca z Szymonem Kołeckim. Znów w Radomiu…
Znam ten temat, ale na razie musimy wyjaśnić wszystkie szczegóły i podjąć pewne decyzje co do mojej przyszłości. O walce z Kołeckim w MMA w ogóle w tej chwili nie myślę. Mogę za to potwierdzić, że kolejny raz kibice na pewno zobaczą mnie w ringu.
Pojawiły się jakieś oferty od innych promotorów?
Można tak powiedzieć, ale dopóki nic nie będzie ostatecznie dogadane, to nie chcę na ten temat zbyt wiele mówić.
Walczysz w Polsce, ale trenujesz w Anglii. Z którym krajem wiążesz poważniejsze plany?
Docelowo chciałbym dalej walczyć w Polsce. W obecnej sytuacji wydaje mi się jednak, że kolejną walkę stoczę w Polsce, a potem bardzo możliwy jest pojedynek w Anglii. Dalej zamierzam trenować pod okiem Richarda Williamsa w Londynie, ale gdzie konkretnie będę walczył, to się jeszcze okaże. Na razie planuję walkę w maju. Będzie to miało miejsce w Polsce i to na dużej gali.
Jeśli duża gala w Polsce, to na maj są dwie opcje – podobno Polsat Boxing Night albo potwierdzona już Narodowa Gala Boksu.
Nie mogę jeszcze zdradzić wszystkich szczegółów. Dopóki nic nie zostało oficjalnie zaklepane, to wszystko zostaje jeszcze w sferze planów.
Wielu kibiców nie wierzy w powodzenie inicjatywy Marcina Najmana, ale na jego gali mają wystąpić między innymi Mariusz Wach i Izu Ugonoh. Wierzysz, że Stadion Narodowy się zapełni?
Oczywiście, że ten projekt może się udać. Jeśli promocja będzie odpowiednia, to dlaczego nie? Stadion Narodowy to wyjątkowe miejsce, ludzie mają z nim dobre skojarzenia. W tym wypadku nie przyjdą na typową galę bokserską, tylko na widowisko sportowo-muzyczne. Dla dobra polskiego boksu mam nadzieję, że ten projekt wypali. Potrzeba świeżej krwi.
Mateusz Borek z kolei coraz mocniej ściera się z Andrzejem Wasilewskim. Śledzisz ten konflikt?
Tak. Zdecydowanie czuć napięcie po obu stronach, ale moim zdaniem w tej atmosferze nie uda się wiele osiągnąć. Niezgoda rujnuje – jeśli obaj panowie pójdą na noże i zaczną sobie robić na złość, to nasz boks nie wyjdzie na tym dobrze. Na pewno cieszę się, że pojawia się konkurencja. Kiedyś był na polskim rynku był tylko Andrzej Wasilewski – zawodnicy byli na niego w pewnym sensie skazani. Może ta konkurencja – bo są jeszcze Tomasz Babiloński i Mariusz Grabowski – sprawi, że polski boks się rozwinie? Mateusz Borek bardzo dobrze promuje swoje gale i zawodników. Moim zdaniem powinni się jednak spróbować dogadać z Andrzejem Wasilewskim. Ta wojna na dłuższą metę nikomu nie wyjdzie na dobre. Powinna być konkurencja, ale oparta na zdrowych zasadach.
Tuż po porażce z Abellem usłyszeliśmy od Andrzeja Wasilewskiego, że w grudniu w Krakowie wreszcie spotkasz się z Arturem Szpilką. Jak realna była ta walka w tamtym momencie?
Nie było w ogóle żadnych konkretów. Rzekomo była zarezerwowana data przez stację Polsat, ale to wszystko docierało do mnie z mediów. Nie zostałem o niczym poinformowany – nie było nawet żadnej oferty. Sytuacja wyglądała trochę jak przy mojej rzekomej walce z Davidem Hayem [miało do niej dojść w przypadku wygranej w pierwszym pojedynku z Mollo – przyp. red] – dużo ludzi o tym mówiło, ale ze sprawy nie wyniknęło nic konkretnego.
W grudniu nie doszło do walki Szpilka – Zimnoch. Zamiast tego zobaczyliśmy Artura w akcji podczas KSW 41 gdy zaatakował zasapanego po walce z Popkiem Tomasza Oświecińskiego.
Powiedzmy, że była to jednostronna potyczka…
Czy w tamtej sytuacji do głosu nie doszedł przypadkiem ten sam „Szpila”, z którym miałeś konflikt kilka lat temu?
Nie chcę oceniać jego zachowania. Wielu w to nie wierzy, ale naprawdę życzę mu jak najlepiej. Chciałbym, żeby wkroczył na dobrą drogę i zaczął normalnie funkcjonować. Wciąż mnie zadziwia, że on w wieku 28 lat nie rozumie jednej prostej rzeczy – ludzie siedzą w więzieniu, bo popełnili przestępstwo. Z całym szacunkiem dla każdego człowieka i indywidualnego przypadku – takie są fakty. Do więzienia idą złodzieje, mordercy, gwałciciele, oszuści… To jest jednak pewien margines społeczny. Rzadko kiedy trafia tam ktoś niewinny. W zdecydowanej większości są to przestępcy – osoby, które wymagają resocjalizacji. Ten proces powinien zachodzić przede wszystkim w głowie, ale w większości przypadków ludzie wychodzą z więzienia w jeszcze gorszym stanie niż tam wchodzą.
W przypadku Artura ta resocjalizacja się nie udała?
Żeby to dobrze ująć… Mam wrażenie, że Szpilka wyszedł z więzienia z jeszcze gorszymi demonami niż tam trafił.
Nadal wierzysz, że do walki Szpilka – Zimnoch kiedyś dojdzie?
Tak, nadal na to liczę. Nie wiem, czy uda się zrealizować ten scenariusz w tym roku, ale prędzej czy później nasze drogi się skrzyżują. Ta walka wciąż budzi emocje – cały czas się o tym przekonuję. Trochę niedobrze, że ostatnio nie są pozytywne. Polacy wciąż tym żyją, ale ja wolałbym żeby ta walka budziła przede wszystkim sportowe emocje. Chodzi o to kto jest lepszym pięściarzem, a nie o to kto lepiej grypsuje.
Według ostatnich słów Andrzeja Wasilewskiego plan Artura Szpilki na 2018 rok chyba nie zakłada walki z Krzysztofem Zimnochem. Pod koniec roku miałby się za to zmierzyć z innym Krzysztofem – „Diablo” Włodarczykiem.
Każdy promotor ma swoją wizję. Jeśli Andrzej Wasilewski chce skonfrontować swoich dwóch czołowych zawodników – i jeśli obaj będą do tego chętni – to pewnie do tej walki dojdzie. Żeby była jasność – nie mam z tym pojedynkiem problemu. Niech wygra lepszy.
Kto będzie faworytem?
Na tę chwilę pięściarsko dużo lepszy jest moim zdaniem Szpilka. Ruchliwość, sposób zadawania ciosów – to wszystko przemawia na jego korzyść. Ma tę lekkość, której Włodarczykowi ostatnio brakuje. „Diablo” jak się zepnie to potrafi zadać 2 celne ciosy na rundę, ale na Szpilkę to może być trochę za mało. Po prostu Artur robi więcej w ringu – dlatego moim zdaniem byłby lekkim faworytem. Czy „Diablo” będzie na tyle ruchliwy, żeby złapać czymś Szpilkę i potem dopaść? Będzie ciężko, jakoś tego nie widzę. Z drugiej strony – jeśli Szpilkę dopadną te same demony co w walce z Adamem Kownackim (17-0, 14 KO), to naprawdę może być różnie…
Kownacki w ostatni weekend znokautował Iago Kiładze (26-2, 18 KO), notowanego na 15. pozycji w rankingu federacji IBF. Czy to w tej chwili najlepszy polski ciężki?
Zdecydowanie. Wcześniej uważano za takiego Szpilkę – zwłaszcza po jego wygranej z Tomaszem Adamkiem. Potem Artur walczył o pas mistrza świata WBC z Deontayem Wilderem i chociaż przegrał, to momentami pokazał się z dobrej strony. Kownacki wygrywając ze Szpilką zdjął mu koronę króla polskiej wagi ciężkiej i sam ją sobie nałożył. Trzeba to powiedzieć jasno – to on jest teraz numerem jeden.
Krzysztof Zimnoch to z kolei według statystycznego portalu Boxrec.com obecnie ósmy lub dziewiąty „ciężki” w Polsce. Zgoda?
Nie, absolutnie! Widzę się dużo wyżej. Wiem jednak, że zanim powiem na ten temat coś więcej, to muszę to udowodnić w ringu. Gdyby pojawiła się opcja walki ze Szpilką, Kownackim czy z Adamkiem, to biorę to w ciemno. Liczę się nawet z tym, że mogę walczyć z nimi po kolei – nie ma problemu.
Jak oceniasz to, co pokazał Kownacki w walce z Kiładze? Wniósł na wagę ponad 8 kilogramów więcej niż podczas poprzedniego pojedynku ze Szpilką…
To było widać, ale Adam jest przyzwyczajony do takiej masy. Wie jak zachowywać się w ringu, by nie miało to aż takiego znaczenia. Ważąc 109 kg – jak ze Szpilką – był jednak o wiele szybszy i po prostu bardziej dynamiczny. Tego trochę mi w starciu z Kiładze zabrakło. Czy te dodatkowe kilogramy mu przeszkadzają? Na pewno zabierają trochę kondycji. Jak dużo? Kownacki musiałby wyjść do ringu z kimś, kto zmusiłby go do naprawdę ciężkiej pracy. Wtedy dowiemy się o nim jeszcze więcej.
Jaka jest historia waszych sparingów? Chyba każdy z was ma różną wersję tego jak przebiegały.
Nie chcę wracać do starych tematów. To było bardzo dawno i nie ma teraz absolutnie żadnego znaczenia. Adam uważa, że to on był lepszy, ja mam inne zdanie – nie ma co o tym opowiadać. Sparing to sparing – to tylko lekcja i nauka. Gdyby natomiast pojawiła się opcja walki z Adamem Kownackim, to biorę ją z zamkniętymi oczami.
W Anglii w którymś momencie może pojawić się opcja walki z którymś z prospektów. Daniel Dubois (6-0, 6 KO) albo srebrny medalista igrzysk z Rio Joe Joyce (1-0, 1 KO) – byłbyś gotowy wyjść do kogoś, kto ma na koncie tylko kilka pojedynków?
Wszystko zależy od ostatecznych warunków. Bardzo możliwe, że jednak wziąłbym taką walkę. Musiałbym tylko dostać odpowiedni czas na przygotowanie się, bo chciałbym wyjść do takiego starcia po zwycięstwo. Gdybym dostał taką ofertę z 2-3 tygodniami wyprzedzenia, to musiałbym odmówić bez względu na pozostałe warunki. Gdyby jednak był czas na 8-10 tygodni obozu, to co innego. Walka z którymś z młodych Brytyjczyków byłaby świetną okazją, aby się tam szerzej pokazać. Na pewno nie wyszedłbym z nimi do ringu tylko po wypłatę.
Zbliżają się dwie kapitalne potyczki w królewskiej kategorii: najpierw twój dobry znajomy z czasów amatorskich Deontay Wilder (39-0, 38 KO) spotka się z unikanym Luisem Ortizem (28-0, 24 KO). Jak widzisz przebieg tej walki?
Nie będę ukrywał – chciałbym aby to Wilder wygrał tę walkę. Ma sporo atutów – jest bardzo ruchliwy i nieszablonowy, bije z różnych płaszczyzn… Jeśli Wilder pozostanie mistrzem, to naprawdę wierzę, że jeśli kiedyś znajdę się w TOP 15 rankingu federacji WBC, to może dojść do naszego kolejnego spotkania. Jednak nie będzie miał z Ortizem łatwo, choć jest wiele niewiadomych. Nie wiadomo w jakiej formie jest Kubańczyk – ostatnio miał walkę na przetarcie, którą wygrał łatwo, ale ten pojedynek nic nowego o nim nie powiedział. Nie znamy pełni jego potencjału i nie wiemy, czy wyjdzie do ringu w stu procentach sprawny. To właśnie sprawia, że zapowiada się świetne widowisko.
Pod koniec marca mistrz federacji IBF i WBA Anthony Joshua (20-0, 20 KO) spróbuje dodać do kolekcji pas organizacji WBO, który należy do Josepha Parkera (24-0, 17 KO).
Zdecydowanym faworytem będzie dla mnie Joshua. Jeśli Parker chce wygrać, to musi ważyć o wiele mniej niż ostatnio. Musi liczyć na swoją dynamikę, więcej się ruszać i zaskakiwać ciosami z doskoku. Joshua w walce z Kliczką pokazał charakter – wstał po przyjęciu potężnej bomby i mimo kryzysów sam zdołał przełamać w końcu rywala. Dlatego wydaje mi się, że wygra – chyba, że szczęka Parkera faktycznie jest tak mocna jak mówią niektórzy. Jeśli będzie potrafił przyjmować najmocniejsze ciosy Joshuy i oddawać, to może wygrać. Tylko w takim scenariuszu widzę wygraną Parkera, ale bardzo w to wątpię.
Jeśli Joshua i Wilder wygrają, to w drugiej połowie roku mogą spotkać się w wielkiej walce, w której na szali znajdą się wszystkie pasy. Komu dajesz większe szanse na zostanie pierwszym niekwestionowanym mistrzem od czasów Lennoksa Lewisa?
Obaj biją bardzo mocno i są dobrymi, choć chyba trochę niedocenianymi pięściarzami pod względem umiejętności. W tej chwili minimalnie skłaniam się w stronę Joshuy. Wolałbym wygraną Wildera, ale jakoś jej nie widzę. Jestem sobie za to w stanie wyobrazić, że Brytyjczyk będzie w stanie przyjmować najmocniejsze ciosy rywala i na nie odpowiadać. Ogólnie Joshua jest pięściarzem o wiele bardziej sprawdzonym – choć ma na koncie dużo mniej walk od Wildera, to po prostu miał trudniejszych rywali. Dla mnie byłby faworytem.
Na koniec wróćmy do punktu wyjścia. Rozmawiałem z kilkoma osobami, które śledzą twoją karierę jeszcze od czasów amatorskich i mają podobne odczucia do moich: masz już 34 lata, nie jest to młody wiek jak na pięściarza. Nie masz wrażenia, że te najlepsze lata kariery jednak już gdzieś zdążyły uciec?
Można tak powiedzieć – pod wieloma względami to prawda. Choć moja kariera potoczyła się tak a nie inaczej, to mimo wszystko jestem zadowolony z takiego obrotu spraw. Przede wszystkim cieszę się z tego, jakim jestem teraz człowiekiem. Te trudne lata ukształtowały mnie pod różnymi względami i za to będę zawsze wdzięczny. Oczywiście sam swoją karierę poprowadziłbym inaczej, ale może jeszcze nie wszystko stracone? Dlatego też uważam, że warto zastanowić się nad zmianami. Nie wiem, czy będę dalej współpracował z moimi obecnymi promotorami. Szczerze mówiąc wątpię, ale to wyjaśni się już niedługo. Bez względu na to, co działo się ostatnio, chciałbym podziękować kibicom – ostatnio dostaję od nich dużo pozytywnych wiadomości na Facebooku. Wiem, że mimo ostatniej porażki wiele osób wciąż we mnie wierzy, dlatego w boksie nadal nie powiedziałem jeszcze ostatniego słowa.
ROZMAWIAŁ KACPER BARTOSIAK
Fot. FotoPyk