Reklama

Przed wojną w Himalaje. Sukces, śmierć i… klątwa?


Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

17 stycznia 2018, 15:22 • 7 min czytania 3 komentarze

Polska wyprawa pod kierownictwem Krzysztofa Wielickiego próbuje zdobyć zimą szczyt K2 (8611 m). Ostatni nieposkromiony o tej porze roku ośmiotysięcznik wciąż rozpala wyobraźnię fanów wspinaczki. Pierwsze plany podbicia go pojawiły się już w latach trzydziestych, jednak w 1939 roku polscy prekursorzy musieli zadowolić się czymś mniejszym. Choć zdołali pokonać szczyt, to zdaniem miejscowych przegrali z klątwą. Dekadę od bezprecedensowego osiągnięcia nie żył już żaden z czterech wspinaczy. Ciał nigdy nie odnaleziono…

Przed wojną w Himalaje. Sukces, śmierć i… klątwa?


Pionierami wędrówek po Himalajach byli Brytyjczycy. Już w latach dwudziestych – odziani w tweedowe marynarki, flanelowe koszule i grube swetry – podjęli śmiałą próbę zdobycia Everestu i… być może im się to udało! W 1924 roku George Mallory i Sandy Irvine byli po raz ostatni widziani jakieś 400 metrów od szczytu, kiedy cały czas szli do góry. Nie brak ekspertów, którzy uważają, że udzieliła im się “gorączka szczytowa” – byli do tego stopnia opętani zdobyciem góry, że nie zważali na późną porę i pogarszającą się pogodę.

Fakty są jednak takie, że nigdy nie znaleziono dowodu, który jednoznacznie potwierdziłby zdobycie przez Brytyjczyków Everestu. W 1933 roku znaleziono należący do Mallory’ego i Irvine’a czekan, a w 1991 roku ich butlę tlenową. Ciało pierwszego z nich udało się zlokalizować jednak dopiero w 1999 roku. Niestety, nie znaleziono przy nim aparatu fotograficznego, który mieli zabrać na szczyt. Być może w jego posiadaniu był Irvine, jednak jego ciała nigdy nikomu nie udało się odnaleźć. Cała wyprawa do dziś pozostaje przedmiotem spekulacji.

Ambitne próby Brytyjczyków – którzy mogli zdobyć “Dach Świata” prawie 30 lat przed oficjalnym sukcesem Edmunda Hillary’ego i Tenzinga Norgaya – działały na wyobraźnię także w Polsce. Komitet Himalajski Klubu Wysokogórskiego już od 1936 roku starał się o pozwolenie na zaatakowanie o wiele trudniejszego technicznie szczytu K2. – To góra olbrzymia, obronna, więc tym większa chwała dla narodu, który na niej walczy. Nawet po osiągnięciu wierzchołka Everestu będzie pierwsze wejście na K2 zaliczone do wielkich czynów – tłumaczył założyciel komitetu Adam Karpiński.

Jak w latach 30. traktowano Karpińskiego i spółkę? Jako marzycieli, którzy porywają się z motyką na słońce. Mimo to ich plan zdobycia K2 nie wydawał się oderwany od rzeczywistości. Długofalowy program zakładał stopniowe pokonywanie kolejnych trudności. Najpierw miało dojść do treningowego wyjazdu w Alpy, potem do rekonesansowej wyprawy do Karakorum, po której miał nastąpić… kolejny treningowy wyjazd do centralnego Kaukazu. I dopiero po nim miała nastąpić właściwa próba zaatakowania szczytu.

Reklama

W 1938 roku załamał się amerykański atak na K2 i marzenia Polaków o pionierskiej wyprawie odżyły. Decydujący o pozwoleniach Anglicy umożliwili jednak Amerykanom na kolejne podejście. Wyprawa kierowana przez Karpińskiego dostała zgodę na zmierzenie się z liczącym “tylko” 7434 metry szczytem Nanda Devi East. Ostatecznie pierwsza polska szarża na K2 stała się faktem dopiero w 1976 roku, a na sukces trzeba było poczekać kolejne 10 lat.

nanda

Dziewiczy szczyt znajdował się tuż obok Nanda Devi (7816 m), najwyższej góry Indii. W 1936 roku zdobyła go wyprawa amerykańska, ustanawiając rekord wysokości, który został poprawiony dopiero 14 lat później. W skład polskiej wyprawy – obok 42-latka Karpińskiego – weszli także młodsi od niego o 10 lat Stefan Bernadzikiewicz oraz Jakub Bujak, którzy także byli członkami Klubu Wysokogórskiego. Czwartym do brydża został 29-letni Janusz Klarner, który w przeciwieństwie do kolegów nie miał doświadczenia choćby w Alpach. Był uważany za obiecującego, ale początkującego taternika, jednak miał jeden niezaprzeczalny atut – pochodził z zamożnej rodziny i mógł pomóc zabezpieczyć wyprawę od strony finansowej.

Polacy wyruszyli na podbój Himalajów w kwietniu 1939 roku. Skład wyprawy na miejscu uzupełniło sześciu Szerpów oraz dwóch Brytyjczyków: lekarz i oficer łącznikowy. Pod koniec maja założono bazę. Kilka dni później na wysokości 4900 m stanął obóz I. Prekursorzy wysokogórskich wędrówek borykali się jednak z wieloma problemami. Bujak nabawił się zatrucia pokarmowego i z wysoką gorączką przez kilka dni był wyłączony z akcji. Wszyscy zmagali się ponadto z bólem głowy i problemami żołądkowymi.

12 czerwca trudności udało się przezwyciężyć i wspinacze ruszyli do góry. Nie obyło się bez przygód – Klarner prawie został porwany przez lawinę, ale w ostatniej chwili uratowało go trzech Szerpów. 20 czerwca udało się dotrzeć wysokość 6700 metrów i wydawało się, że atak szczytowy jest kwestią dni. Najpierw sił spróbowali Bernadzikiewicz i Klarner, potem Karpiński i Bujak. Pomysłodawca całego przedsięwzięcia był zmuszony się poddać i zawrócić – cały czas zmagał się z problemami żołądkowymi.

30 czerwca pozostałemu tercetowi udało się – ze wsparciem Szerpów – założyć obóz V na wysokości 7000 metrów. Po przeczekaniu huraganowych wiatrów atak szczytowy rozpoczął się 2 lipca. Bernadzikiewicz zawrócił 200 metrów przed szczytem, jednak Klarner i Bujak korzystając ze słonecznej pogody poszli na całość. Na szczycie pojawili się po godzinie 17 – zrobili zdjęcia panoramy i od razu postanowili schodzić. Tuż pod szczytem zostawili także w zabezpieczonej puszce notatkę potwierdzającą zdobycie góry.

Reklama

Pierwszy sukces polskiego himalaizmu szybko przykryła tragedia. Bernadzikiewicz i Karpiński w końcu poczuli się lepiej i nie chcieli wracać do kraju z pustymi rękami. 18 lipca zaatakowali szczyt Tirsuli (7074 m), mniej wymagający fragment masywu Nanda Devi. 900 metrów w linii prostej od szczytu ich obóz został przykryty przez lawinę. Ciał nigdy nie odnaleziono…

Życie dopisało do tej słodko-gorzkiej historii zaskakujący epilog. Bujak i Klarner we wrześniu wrócili do Lwowa, ale szybko się rozdzieli. Pierwszy z nich wylądował w Anglii – najpierw został mechanikiem w jednostce lotniczej, a potem cenionym specjalistą od budowy samolotów. 5 lipca 1945 roku wybrał się na wędrówkę po górach Kornwalii. Dla tak doświadczonego wspinacza był to zwykły treningowy spacer. Kilka dni później miał wracać do Polski, gdzie wyczekiwała go żona. Nigdy nie wrócił jednak z gór, a jego ciała również nie udało się odnaleźć. Według oficjalnej wersji utopił się podczas kąpieli, ale nie brak innych hipotez – za zniknięciem człowieka, który znał wszystkie tajemnice brytyjskiego przemysłu lotniczego, mogły stać służby specjalne, który nie chciały, aby wrócił z tą wiedzą do Polski. Według innej z wersji porwać chcieli go… Sowieci.

Klarner pozostał w ojczyźnie, gdzie szybko dołączył do Armii Krajowej. Walczył i został ranny w Powstaniu Warszawskim, a po wojnie jeździł po Polsce i opowiadał o wyprawie na Nanda Devi. Często wracał też wspinać się w Tatrach. 17 września 1949 roku wyszedł ze swojego domu w Warszawie i… już nigdy nie wrócił. Tu również nie brak zaskakujących teorii – według jednej z wersji wspinacz mógł zostać ofiarą aparatu represji. Rodzina szukała go w więzieniach, ale nigdy nie natrafiła na najdrobniejszy nawet ślad. Pewne jest jedno – piękna karta w AK i korzenie (wspinacz był synem przedwojennego ministra Czesława Klarnera) mogły sprawić, że zainteresował ówczesne władze.

Zdobywając Nanda Devi East Polacy osiągnęli w 1939 roku szósty co do wielkości szczyt w historii wysokogórskich wędrówek. Ich śladem jako pierwszy poszedł w 1951 roku Tenzing Norgay, historyczny zdobywca Everestu. Jego relacja pozwala dużo lepiej zrozumieć skalę osiągnięcia polskiej wyprawy.

“W miarę jak posuwaliśmy się naprzód, grań stawała się coraz to węższa i bardziej eksponowana, oblodzona lub też pokryta sypkim, niezwiązanym śniegiem.  (…) Musieliśmy więc iść własną drogą – poprzez ogromne uskoki i turnie, to znów wąską krawędzią nad trzykilometrową przepaścią, a przez cały czas po stopniach tak niepewnych, iż w każdej chwili groziły obsunięciem. Ostatnimi laty zapytywano mnie nieraz, która z moich dróg była najtrudniejsza i najbardziej niebezpieczna. Spodziewano się usłyszeć, że Everest. Ale to nie Everest. To Nanda Devi East” – wspominał Norgay w autobiografii. Dwóch członków tamtej wyprawy także na zawsze zostało w Himalajach. Kolejny atak na Nanda Devi East miał miejsce dopiero w 1976 roku.

Pewne jest jedno – 10 lat od historycznego wejścia na szczyt nie żył już żaden z uczestników polskiej wyprawy. Nie odnaleziono też żadnego ciała. Klątwa? Według hinduskich wierzeń Nanda to jedno z wcieleń Kali – potężnej bogini śmierci. Masyw Nanda Devi jest uważany przez miejscowych za jej sanktuarium, a każdy, kto nieproszony zapuści się w te okolice, ma przypłacić to życiem.

Zdobycie szczytu nie jest łatwe nawet dziś. W 2009 roku 10-osobowa wyprawa pod kierownictwem Jana Lenczowskiego – wnuka Jakuba Bujaka – postanowiła po 70 latach znów pójść tamtą drogą. Grupa szturmowa musiała jednak zawrócić 500 metrów przed szczytem. Znów zdecydowały o tym niekorzystne warunki pogodowe oraz problemy zdrowotne. Mimo korzystania z najnowszych osiągnięć wysokogórskiej technologii członkowie wyprawy mieli także spore problemy techniczne. Tym większe wrażenie musi więc robić zdobycie Nanda Devi East w 1939 roku przez grupę pasjonatów, którzy dysponowali jedynie prostym sprzętem własnej roboty…

KACPER BARTOSIAK

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

3 komentarze

Loading...