Reklama

Thomas Partey – kluczowa zębatka w maszynie Diego Simeone

redakcja

Autor:redakcja

14 stycznia 2018, 14:44 • 12 min czytania 4 komentarze

Z dnia na dzień zmienić swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Zostawić wszystko i wyruszyć w nieznane. Początkowo nie powiedzieć o tym nikomu. Nawet rodzicom.

Thomas Partey – kluczowa zębatka w maszynie Diego Simeone

Chęć odcięcia się od szarej codzienności, przepełnionej rutyną i powtarzalnością. Ciekawość świata. Liczenie na spełnienie dziecięcych marzeń, gdy nocami śniło się o egzotycznych podróżach. Albo… chęć wyrwania się z ubóstwa i zapewnienia godnego życia swojej rodzinie. Są różne motywacje do nagłej zmiany miejsca zamieszkania. Do emigracji nie z miasta do miasta, raczej z kontynentu na kontynent. Do wywrócenia swojego życia do góry nogami.

Thomas Partey zaryzykował. Jako nastolatek przeprowadził się z Ghany do Hiszpanii. Bez rodziców, bez znajomości języka, bez obycia w europejskiej kulturze. Jedynie ze wsparciem swojego agenta, który wyciągnął go z Afryki. Momentami nie było łatwo. Długo nie mógł przebić się przez gwiazdozbiór w ekipie Los Colchoneros, wędrował na wypożyczenia, ale zachowywał spokój i cierpliwość. Ta cierpliwość okazała się kluczowa – gdy już Cholo Simeone dał mu szansę, ten nie zmarnował ani sekundy. W tym sezonie jest jedną z najjaśniej świecących gwiazd Atletico.

To nie gracz kupiony za miliony monet jak Jackson Martinez. To nie swego czasu wychwalany pod niebiosa młody talent jak Luciano Vietto. To raczej skromny chłopak z akademii, na którego wcześniej mało kto zwracał uwagę. Energiczny i pełen entuzjazmu. Świeża twarz wśród zmęczonych. Nowa karta atutowa w rękach Diego Simeone. Talizman. Autor pięknych bramek. Ale przede wszystkim pracuś. Pracuś w środku pola.

*

Reklama

Simeone powiedział mi, że jeżeli będę ciężko trenował, mam szansę stać się jednym z najlepszych środkowych pomocników na świecie. Nie mam powodów, żeby mu nie wierzyć.

*

Dla większości osób związanych z Atletico letni ban transferowy, jaki został nałożony na Los Colchoneros za nieprawidłowości dotyczące kontraktowania niepełnoletnich zawodników, jawił się jako coś negatywnego. Z jednej strony dzięki zakazowi łatwiej było utrzymać w składzie Antoine Griezmanna – Francuz kilka godzin po decyzji Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu (CAS) opublikował jednoznacznego tweeta: „Teraz bardziej niż kiedykolwiek. Atletico. Jesteśmy razem”. Z drugiej Rojiblancos stracili możliwość, by wzmocnić formacje, które naprawdę tego potrzebowały. Jedną z takich pozycji był środek pomocy.

Gabi wciąż jest bardzo ważnym elementem w układance Simeone, ale wieku nie da się oszukać. To coraz starszy zawodnik, który z upływającym czasem traci na swojej efektywności. W środku pola często występują także Koke i Saul, ale Cholo równie często widzi w nich bocznych pomocników. Nad Augusto Fernandezem nie ma się co zbytnio rozwodzić – zaledwie 83 minuty w lidze, nawet biorąc pod uwagę kontuzję, jaka przyplątała się do niego na początku sezonu, nie wystawiają mu najlepszego świadectwa. Znamienne, że każdy z nich raz gra, raz nie gra, potem jest rzucany na inną pozycję, a jedyną stałą jest Thomas Partey. Ghańczyk, który wywarł na Diego Simeone wrażenie po Pucharze Narodów Afryki 2017, gdzie był kluczową postacią finiszującej na czwartej pozycji Ghany. Od tamtego momentu zaczął otrzymywać znacznie więcej szans.

Tak wyglądały jego losy przed wyjazdem na PNA:

Reklama

A tak po powrocie:

Spójrzmy, jak to wyglądało w tym sezonie w lidze i Lidze Mistrzów, jeżeli chodzi o pary, które trzymały w ryzach środek pola:

Partey-Gabi – 11 wspólnych gier w środku pola
Partey-Saul – 3
Partey-Koke – 1
Gabi-Saul – 5
Gabi-Koke – 4
Fernandez-Koke – 1

Pucharu Króla nie braliśmy pod uwagę. Tam Augusto Fernandez wystąpił we wszystkich czterech meczach – po razie z Gabim, Koke, Saulem i Parteyem.

Widać więc jak na dłoni, jak ważną postacią w drużynie stał się Thomas. Liczyliśmy tylko występy w środku pola, oprócz nich dwa razy zagrał na prawej obronie, raz na prawej pomocy, i raz był zawieszony za żółte kartki. Przede wszystkim złapał stabilizację. Wcześniej albo grał mało, albo odgrywał rolę zapchajdziury. Dobra postawa, połączona z banem transferowym, pozwoliła mu wznieść się na jak dotąd nieosiągalny dla siebie samego poziom. Wykorzystał fakt, że Tiago odszedł na emeryturę (przy okazji odziedziczył po nim koszulkę z numerem piątym), a Atletico z oczywistych względów nie mogło pozwolić sobie na pozyskanie zastępcy.

Ktoś powie, że przy drewnianym Augusto i nieprzekonującym Carrasco nie było innego wyjścia, niż grać Thomasem, zwłaszcza że Gabi nie zaliczył najlepszego wejścia w sezon. Rozczarowująca postawa kolegów z drużyny na pewno nie przeszkodziła mu w przebiciu się do składu, ale z drugiej strony, kiedy już pojawił się na boisku, od razu pokazał jakość. Nie wiemy, jaka będzie jego sytuacja, gdy latem z Villarrealu przyjdzie Rodri, a w drużynie w pełni zaadaptuje się Vitolo. Wiemy natomiast, że łatwo nie odpuści. Na razie broni się dobrymi występami.

Dzięki fizyczności, połączonej ze wsparciem takich techników jak Koke i Saul, Thomas rozkwitł bez uszczerbku na swoich mocnych stronach. Atletico w formacji 4-4-2 potrzebowało właśnie takiego zawodnika, zdolnego zabezpieczyć tyły i zrównoważyć grę zespołu. Ze względu na personalia, szczególnie w środku pola, wielu argumentowało, że zespół potrzebuje zmiany formacji. Partey szybko uciął te dywagacje.

Pierwsze skojarzenia z największym wygranym tego sezonu w barwach Los Colchoneros? Duża ruchliwość, płynność w przemieszczaniu się po boisku i operowanie krótkimi podaniami. To piłkarz w stylu box-to-box, dobrze czujący się przy wymianie krótkich podań i w grze na jeden kontakt. Nie jest zbyt szybki, ale ma „gola”. Zresztą, przyznajcie, całkiem ładnego gola.

Zwycięski gol z Deportivo (doliczony czas gry, w takiej chwili dali strzelać człowiekowi z tak niewielkim doświadczeniem):

Trafienie zapewniające remis z Karabachem:

I jeszcze jedna bramka, tym razem z treningu:


*

Choć ten chłopak pochodzi z tak daleka, ma w sobie gen Atletico.

Jose Carnicero, agent Thomasa Parteya.

*

Cierpliwość przemieliliśmy już na wszystkie sposoby, ale Partey pokazuje również imponującą dyscyplinę, cechę niezbędną każdemu, kto liczy na szansę u Simeone. Odpuszczone krycie? Zbyt wolny powrót do strefy? Nie, nigdy. Może się zdarzyć błąd, może się zdarzyć strata, ale nigdy grzech zaniechania. Szkoleniowiec docenia też to, że piłka przy nodze najzwyczajniej w świecie mu nie przeszkadza. Ma niesamowitą zdolność do podejmowania właściwych decyzji, zagrywania dokładnych podań tak, aby wszystko działało płynnie i sprawnie.

Za dowód niech posłuży jego dokładność podczas meczu z Chelsea.

Ma atletyzm i moc, ale jego gra to coś więcej niż tylko fizyczność. I Simeone to zauważył. Po bezbramkowym remisie Atletico z Valencią trener nie szczędził pochwał w kierunku Ghańczyka. – Cały czas się poprawia, jest pełny motywacji i ambicji. Mam nadzieję, że ciągle będzie stawał się lepszy. Jest młody i pracuje bardzo ciężko. Doceniam to.

– Simeone pozwolił mi rozwinąć skrzydła. Był bardzo ważny w mojej karierze. Powtarzał, że jeżeli będę ciężko pracował, w końcu dostanę swoją szansę. W przeszłości rozmawiał ze mną wiele razy, aby mnie zaangażować, dzięki temu teraz gram znacznie więcej. On jest świetny w motywowaniu, daje nam wyraźne wskazówki i polecenia, jak mamy grać, abyśmy stawali się lepsi. Jest konkretny, dzięki temu wiesz, na czym stoisz. Niczego nie ukrywa. To świetny trener – tak z kolei Partey charakteryzował Cholo.

W klubie nie widziano w nim takiego potencjału, jaki dostrzegł właśnie Simeone. To dzięki Argentyńczykowi, mającemu dar doboru ludzi, zaczął powoli wspinać się na piłkarski Mount Everest.

Wcześniej miewał przebłyski, ale grał mało. W sezonie 15/16 nawet bardzo mało. Ledwie trzynaście gier w La Liga i pojedyncze minuty w Champions League. Jednak w jakimś sensie był to dla niego przełomowy sezon. Dotąd tułał się po wypożyczeniach, a teraz stał się członkiem pierwszej drużyny Rojiblancos. Wdarł się do świadomości kibiców. Wysłał światu sygnał, że w Madrycie rośnie obiecujący środkowy pomocnik. Przełom 2015 i 2016 miał świetny, głównie dzięki niemu Atletico utrzymało kontakt z czołówką. Kiedy Simeone wpuszczał go na boisko w starciu z Rayo, miał na koncie zabójczą liczbę 70 minut w lidze. A jednak zagrał bez żadnych kompleksów. Atletico się męczyło, biło głową w mur, aż w końcu – w 88. minucie – Thomas asystował przy otwierającym trafieniu Correi. Zaświecił też w drugi dzień nowego roku, gdy walnie przyczynił się do zdobycia trzech punktów. Strzelił zwycięską bramkę na dziewięć minut przed końcem, pojawiając się na boisku kilka minut wcześniej. Gdy szło jak po grudzie, nagle jak spod ziemi wyrósł Partey. Porwał się na szarżę, strzelił gola i sprowokował dziesiątki tweetów pod hasłem: „No Thomas, no Part(e)y”.

Fani zaczęli nawet obwieszczać narodziny nowego Yaya Toure.

Przed powrotem do Atletico występował na wypożyczeniach. W drugoligowej Mallorce z miejsca stał się kluczowym zawodnikiem, mimo że wcześniej nie miał żadnego doświadczenia na poziomie seniorskim, nie licząc występów w rezerwach Atletico. Drużyna, zamiast walczyć o powrót do elity, o mały włos nie spadła do trzeciej ligi. Zawodziła, ale akurat Partey był jednym z tych zawodników, którzy nie mogli mieć do siebie większych pretensji.

Mallorca w tamtym okresie trzykrotnie zmieniła trenera. To nie był wymarzony scenariusz dla młodego zawodnika, chcącego się rozwijać i szukającego stabilizacji. Jednak fakt, że nie miał problemów z utrzymaniem miejsca w składzie, wywarł pozytywne wrażenie na Simeone. Thomas udowodnił bowiem, że jego mentalność stoi na naprawdę wysokim poziomie. Co prawda dobrze występy na zapleczu nie wystarczyły, aby od razu wrócić do Atleti, ale w stolicy Hiszpanii zostawił jasny sygnał. Przy okazji zasłużył na sportowy awans – w kolejnym sezonie grał już w Primera Division, w Almerii.

I pomyśleć, że ktoś taki jeszcze jakiś czas temu rywalizował o miejsce w składzie z… Franem Velezem. Tym samym Franem Velezem, który gra teraz w krakowskiej Wiśle.

Względem gry w Almerii da się u niego zauważyć postęp w wielu aspektach – lepiej się ustawia, lepiej gra w defensywie, poprawił odbiór, ale przede wszystkim ograniczył liczbę żółtych kartek. Nigdy nie grał brutalnie, jednak trzynaście żółtek w ciągu jednego sezonu w Almerii mówiło samo za siebie. Teraz ma na koncie tylko trzy takie upomnienia.

Dyscyplinę poprawił już tak naprawdę w drugim półroczu pobytu na wypożyczeniu, kiedy zaczął łapać znacznie mniej kartek. Znów znalazło to uznanie w oczach Cholo. Skoro potrafi w takim tempie się poprawiać, to znaczy, ni mniej, ni więcej, że jest zdolny do szybkiego uczenia się i brania sobie do serca wszystkich porad i instrukcji. To była dobra wróżba na przyszłość.

Za to jego przeszłość, delikatnie mówiąc, nie była usłana różami. Ghańczyk nigdy nie dostał nic za darmo. Pochodzi z wielodzietnej rodziny, ma siedmioro rodzeństwa, jest najstarszy. Ojciec, w tajemnicy przed synem, sprzedał część swojego majątku, by Thomas miał lepszy start w Hiszpanii. – Mój ojciec nigdy nie chciał mi nic mówić, ponieważ wiedział, że jeśli mi powie, nie przyjmę nic od niego. Wykonał ogromny wysiłek i sprzedał kilka rzeczy, żebym mógł kupić sobie buty. Pomagał mi, odkąd byłem mały, bo bez butów nie mógłbym grać. Bardzo dużo pomagał także zespołowi z sąsiedztwa, przynosząc im czasem jedzenie. Był piłkarzem, ale jak wielu w Afryce, nie miał żadnej pomocy z zewnątrz. Kiedy byłem młody, często zabierał mnie ze sobą na mecze lub treningi i dawał mi piłki. Odtąd zacząłem z nim trenować, aż dołączyłem do zespołu z sąsiedztwa, Krobo Youth, w którym grałem do 10. roku życia. Potem musiałem udać się do innego miasta, Ashaiman, gdzie grałem trzy sezony w Revelation FC i dwa w drużynie młodzieżowej, w drugiej lidze. Grałem z utalentowanymi graczami, z niektórymi wciąż się przyjaźnię, niektórzy są w Ghanie, inni we Włoszech czy Czechach. Nie było łatwo, niektórzy mieli więcej talentu, niż ja i tam zostali, ale dzięki Bogu miałem okazję wyjechać i cieszyć się tymi wszystkimi chwilami, które mają miejsce – zwierzał się w dużym materiale, który opublikowała hiszpańska Marca.

W Ghanie wypatrzył go agent. Boisko, na którym grał jako dzieciak, znajdowało się w pobliżu hotelu, w którym akurat przebywał. Pewnego razu przyszedł na plac gry, popatrzył na dzieci i zapytał, o którym z nich mówi się, że jest najlepszy. Zgłosił się pewien napastnik, który ładował bramkę za bramką. Jednak on nie chciał wyjeżdżać do Europy – wolał zostać w Ghanie. W końcu zapytał się Parteya, co chce robić. – Chcę odnieść sukces w piłce nożnej, abym mógł pomóc moje rodzinie – odpowiedział bez zawahania się chłopiec. Agent szybko dostał się do jego ojca i poprosił o możliwość zabrania Parteya do Hiszpanii na testy.

– Wsiadłem do samochodu, zabrali mnie do stolicy, dali mi paszport i powiedzieli: ,,Dzisiaj wyjeżdżasz”. Nie było mojego ojca w domu, nikt w mojej rodzinie nie wiedział, że wyjeżdżam. Gdybym wtedy komuś to powiedział, byłoby wiele problemów. Udałem się więc do Hiszpanii i dopiero po 6-7 miesiącach ktoś poza moimi najbliższymi się o tym dowiedział. Moja matka martwiła się, ponieważ nikogo nie znałem, bała się, że może mi się stać wiele rzeczy. Czasami słuchałem rodziców, a czasami nie. Zawsze chodzę tam, gdzie czuję się dobrze i dlatego podjąłem tę decyzję, by wyjechać, nikomu nic nie mówiąc – wspominał.

Nasz współpracownik wypatrzył go w lokalnym klubiku, gdzie trenował. Jego ojciec jest tam prezesem, jednak od razu widać było, że Thomas przerastał wszystkich przynajmniej o klasę. Długo się nie zastanawialiśmy nad jego ściągnięciem do Madrytu. Zdaję sobie sprawę, że wielu fałszywych agentów mami takich młodych chłopców, obiecując im złote góry, choć zwykle są to opowieści wyssane z palca. My jednak od początku mieliśmy poważne zamiary. Osobiście spotkałem się z ojcem Thomasa, by przekonać go do pozwolenia na wyjazd syna. Nie było łatwo, ale w końcu się udało – dopowiadał jego agent Jose Carnicero.

Jego droga była kręta, dużą rolę odegrał w niej przypadek, nie zabrakło mu też szczęścia. Trafił jednak najlepiej, jak tylko mógł – pod oko Diego Simeone. Musiał czekać na swoją szansę, ale odkąd wskoczył do składu, nie daje argumentów, by posadzić go na ławce. Co więcej – jest prawdziwym talizmanem drużyny. A przynajmniej był, bo jego znakomita seria została ostatnio przerwana.

Do momentu przegranego 0:1 spotkania z Espanyolem (22 grudnia) Atletico z Thomasem w składzie nigdy nie przegrało spotkania ligowego, gdy Ghańczyk rozpoczynał mecz w wyjściowej jedenastce. Pomocnik przed meczem w Barcelonie otrzymał od Diego Simeone 22 szanse gry od pierwszej minuty i aż 17 z tych gier zakończyło się zwycięstwem Rojiblancos, a w pięciu padł remis. Po raz pierwszy wyszedł w jedenastce 6 lutego 2016, więc jego dobry wpływ na zespół trwał ponad 22 miesiące.

Trzeba wiedzieć, że Partey to piłkarz niesamowicie ambitny. Na każdym kroku podkreśla, że musi się jeszcze wiele nauczyć. Jeżeli ta nauka nie pójdzie w las, a Thomas utrzyma poziom ambicji na naprawdę wysokim poziomie, być może niedługo porównania do Yaya Toure ze swoich najlepszych lat staną się jak najbardziej zasadne. O ile już się nie stały. Chociażby częściowo.

Norbert Skórzewski

Twitter Norberta

Najnowsze

Komentarze

4 komentarze

Loading...