Reklama

Nazwisko ma się jedno

redakcja

Autor:redakcja

08 stycznia 2018, 13:39 • 21 min czytania 29 komentarzy

Maciej Sawicki, sekretarz generalny PZPN, w szkole bił się i pyskował do nauczycieli. Trzy czwarte wywiadówki było o nim. Rodzicom mówił, że jest wycieczka szkolna, a sam jechał na wyjazd za Legią. Jako młody piłkarz chorował na sodówkę, ważniejsze od treningów były prywatki. – Miałem epizod, gdzie trzy miesiące nie widziałem świata poza kasynem. Między treningiem kasyno, po treningu kasyno, rano wstawałem i już kombinowałem jak pójść do kasyna. Tak mnie to wciągnęło, że raz kompletnie zapomniałem o urodzinach mojej dziewczyny.

Nazwisko ma się jedno

Dlaczego najtrudniejszy dzień w jego życiu okazał się po czasie jednym z najszczęśliwszych? Dlaczego w życiu nie można mieć kompleksów? Dlaczego wyciąganie lekcji ze złych doświadczeń jest największym prezentem, jaki można sobie dać? Jak wiele umiejętności biznesowych dał mu futbol? Jaką lekcję dało mu rozbicie Seata Cordoby? Czym ostatnio wzruszyły go córki? Jaką zasadą kieruje się w życiu?

Nie oczekujcie od tego wywiadu roztrząsania bieżących spraw PZPN – moim celem było dowiedzenie się kim jest jedna z najważniejszych osób w polskiej piłce. Zapraszam.

***

Najlepszy dzień w twoim życiu?

Reklama

Prywatnie, gdy się dzieci rodziły. Narodziny są cudem, zawsze płakałem. Zawodowo mam dwie kandydatury: gdy strzelałem dla Legii bramkę w debiucie i gdy słuchałem Mazurka Dąbrowskiego jako reprezentant młodzieżówki. W obu przypadkach spełnienie dziecięcych marzeń.

Trochę mnie zaskoczyłeś. Siedzimy dzisiaj w twoim gabinecie, masz nieporównywalnie większy wpływ na polski futbol niż wtedy, a jednak mówisz, że tamte zdarzenia – w szerszej skali marginalne – dawały największe emocje.

Z piłką w sercu albo się rodzisz albo nie. Albo coś w życiu naturalnie kochasz albo nie. Ja miałem szczęście i od dziecka piłka była największą pasją. Pamiętam żal po golu Kiko w finale Igrzysk Olimpijskich. Pamiętam urywki z Meksyku, pamiętam doskonale mundial Italia 90, gdzie każdą bramkę Toto Schillaciego potrafiłbym opisać w najdrobniejszych szczegółach. Gol Brehme w finale z karnego, choć wcześniej wszystkie karne strzelał Mattheus, ale w przerwie zmienił buty… Tą dziecięcą pasję zachowałem jako piłkarz, przetrwała gdy działałem w biznesie, a teraz wciąż pielęgnuję ją w sobie jako działacz.

Jak wyglądało twoje podwórkowe Camp Nou?

Podwórko za blokami na Starym Ursusie. Dwa drzewa wyznaczały jedną bramkę, drugą bramkę wyznaczało jedno drzewo i coś dostawianego. Nazywaliśmy nasze boisko Wembley. Jedną z linii była ulica, na szczęście nie tak ruchliwa, ale zdarzało się regularnie, że piłka tam trafiała. Mecze blok na blok, podwórko na podwórko – najfajniejsze chwile. Spędzałem tam po sześć, siedem godzin dziennie. Później przeniosłem się na Niedźwiadek i grałem na asfaltowym boisku. Zawiązała się tam nieformalna liga i choć wielu z nas już grało w klubach, te rozgrywki dla nas były najbardziej prestiżowe. Wracało się do domu z wielkimi siniakami na piszczelach.

Ciekawe, że całe wasze pokolenie wychowało się na podwórkach i asfaltowych boiskach, grając tam po pół dnia. Dzisiaj, gdyby powiedzieć rodzicom, że ich pociecha ma ćwiczyć kilka godzin, podniósłby się lament.

Reklama

Nie wyobrażam sobie, żeby komuś kazać grać w piłkę. Albo chcesz, albo nie. To jest coś, do czego brnąłem, na co czekałem. Moi rodzice mieli ze mną problemy wychowawcze, byłem dzieckiem energicznym, nawet w przedszkolu sprawiałem kłopoty, nie mówiąc o podstawówce. Doszło do tego, że ojciec każdego dnia był u wychowawczyni.

Aż każdego?

Tak. Robiłem różne rzeczy. Byłem takim nieformalnym reprezentantem klasy i dyskutowałem z nauczycielami, często dochodziło do pyskówek. Czasami ich kompletnie olewałem, wagarowałem. Zdarzało się kogoś popchnąć, pobić. Skończyło się to tym, że ojciec schował mi korki i buty na szafę. Jeśli łobuzowałem, dostawałem szlaban – żadnej gry w piłkę. Zdarzały się dni, kiedy siedziałem pod szafą i płakałem. Ojciec był nieubłagany. To mnie wychowywało, bo po dwóch, trzech dniach bez piłki, wiedziałem, że to nie żarty i jak się nie zmienię, nie zagram.

Za co dostałeś największe lanie?

Jak kilka szyb zbiłem nie było za ciekawie, ale największe jak ojciec wrócił pewnego razu z wywiadówki. Nie był świadomy, bo stopnie się zgadzały, ale zachowanie… Trzy czwarte wywiadówki było o mnie.

Najbardziej udane wagary?

Wyjazdy na mecze Legii Warszawa, mojego klubu. Na Ursuei każdy kto interesował się piłką kibicował Legii. Mówiłem rodzicom, że jest jakaś wycieczka klasowa, potrzebne są jakieś pieniądze na wyjazd i się zrywałem. Na mecze przy Łazienkowskiej zacząłem chodzić od szóstego roku życia, najpierw z ojcem później już sam. Na pierwszy wyjazd pojechałem już jako dwunastolatek, Najgoręcej było zawsze w Poznaniu i Łodzi. Jedziesz autokarem albo pociągiem, a szyby obok ciebie idą w drobny mak, podnosi się adrenalina. Takie wtedy były czasy. Byłem jeszcze dzieckiem, czułem w takiej sytuacji strach. Ale to, że mogłem zobaczyć moją drużynę, wynagradzało wszystko.

Biłeś się kiedyś za klub?

Za klub nie, nigdy nie uczestniczyłem w bójkach pomiędzy kibicami. Interesował mnie tylko mecz, oglądałem uważnie od pierwszej do dziewięćdziesiątej minuty. Znałem wszystkie wyniki, wiedziałem wszystko o piłkarzach, byłem wierny boiskowym wydarzeniom.

Skoro za klub nie, to za co się biłeś?

Za swoje imię i nazwisko. Ktoś mnie obraził, ktoś postępował nie fair, to zdarzało się reagować w taki sposób.

Dobry byłeś w bitce?

Trudno powiedzieć. Ale generalnie nie przegrywałem.

MMA na Narodowym z Maciejem Sawickim realne?

Życie mnie zmieniło, dziś jestem znacznie bardziej opanowany, po prostu wydoroślałem. Ale na pewno mam dużą dozę zaciętości, odwagi. Sama decyzja o przyjściu do PZPN była odważna. Miałem zorganizowane życie. Bardzo dobrze zarabiałem, zajmowałem fajne stanowisko, kierowałem dużym zespołem ludzi. Pewnego dnia dostaję telefon od pana Bońka, spotykamy się dwa czy trzy razy, rozmawiamy krótko ale konkretnie, bez żadnych zobowiązań. Wkrótce pan Boniek wygrywa wybory i dzwoni ponownie. Ja akurat jestem w Chinach. Przez różnicę stref czasowych odbieram w środku nocy. Boniek mówi, żebym pierwszym samolotem leciał do Warszawy. Po dwóch sekundach zgadzam się, bo w pierwszej mnie to trochę zaskoczyło. Jedyne o co poprosiłem, to żeby skontaktował się też z moim pracodawcą i wyjaśnił wszystko, bo chcę być wobec niego fair. Następnego dnia siedzę w samolocie. Z dnia na dzień podjąłem ryzyko i zmieniłem swoje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Ale pewnych ofert się nie odrzuca. Ma się raz w życiu szansę, na drugą można się nie doczekać.

Co cię najbardziej zaskoczyło po wejściu do PZPN?

Wiedziałem jak wygląda PZPN z zewnątrz, czyli że jest to przestarzała organizacja o zerowej wiarygodności. Patrzyłem na to jako na wyzwanie menadżerskie. Ale na pewno nie spodziewałem się, że skala wszelkiego rodzaju patologii jest tak wielka.

Ciężko było przeciąć stare zwyczaje?

To nie jest kwestia “łatwo” czy “ciężko”, tylko to po prostu coś, co nie jest przyjemne, tak po ludzku. Nie jest łatwo zwalniać ludzi. Nie jest przyjemnie zarządzać wtedy, kiedy trzeba podejmować bardzo niepopularne decyzje. Ale to jest wymagane od osoby na kierowniczym stanowisku i byłem na to przygotowany. Trzeba być konsekwentnym, mieć przed oczami wizję, do której chce się dojść, i pozostawać jej wiernym. To mnie każdego dnia determinowało. Ale przez kilka pierwszych miesięcy spędzaliśmy w PZPN po piętnaście, szesnaście godzin.

Spałeś kiedyś w siedzibie PZPN?

Mieszkam pod Warszawą, więc nie musiałem. Lepiej na chociaż parę godzin wrócić do domu, żeby się zresetować. Łatwo nie było, ale nie oczekiwałem, że będzie.

“Nie jest łatwo rozmawiać o problemach”. Są tematy, o których nie jest łatwo rozmawiać Maciejowi Sawickiemu?

Nie. Życie mnie doświadczyło, że trzeba umieć rozmawiać na każdy temat. Wtedy można zdefiniować problem. Wszystko staje się jasne, klarowne i można się z tym mierzyć. Najgorzej, jak ktoś próbuje kręcić, mącić, coś ukrywać. Lepsza najgorsza, ale postawiona szczerze sprawa, wtedy można zacząć szukać skutecznie sposobu na jej rozwiązanie.

Jaki był najtrudniejszy dzień w twoim życiu?

Ten, w którym przestałem profesjonalnie grać w piłkę. Siedziałem w Kielcach, dosłownie i w przenośni, bo mimo dobrego początku potem przez kontuzję wylądowałem na ławce. Patrzyłem sam na siebie i widziałem jak na dłoni, że moja kariera, młodzieżowego reprezentanta Polski, zawodnika Legii, Stomilu Olsztyn została zaburzona, a czas ucieka. Obudziłem się któregoś ranka i uznałem, że kończę z tym wszystkim. Miałem wtedy 23 lata. Poszedłem rozwiązać umowę, choć obowiązywała jeszcze przez rok. Spakowałem się i trzy godziny później byłem w Warszawie. Czułem wielką niepewność. Wyrzucałem przez okno coś, w co inwestowałem całe swoje życie, każdy dzień. Kładłem krzyżyk na wielu marzeniach. To jest ciężar. Ale najbardziej pouczające jest to, że z perspektywy czasu był to zarazem jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Bo jeżeli zostałbym w Kielcach, to wiadomo co później się tam działo. Zapewne ciągnąłby się za mną cień afery korupcyjnej, bo w kolejnym sezonie do tego tam doszło. Gdyby tak się stało z całą pewnością nie był bym teraz Sekretarzem Generalnym PZPN, miałbym za to kartotekę częstych wizyt do Wrocławia. Trochę w tym przypadku albo ktoś u góry czuwa nade mną. Zostałbym miesiąc, dwa dłużej i byłoby po wszystkim.

Ale po powrocie do Warszawy skazany na pracę fizyczną nie byłeś.

Skończyłem studia, więc miałem inne perspektywy. Pierwszą pracę znalazłem jako referent w firmie sprzedającej grunty komercyjne. Zaczynałem wszystko od nowa.

I nie korciło już wcale, żeby na poważniej wrócić do futbolu?

Nie, bo nie można żałować decyzji, które się podjęło. Trzeba być im wiernym, gotowym na ich konsekwencje. Od zawsze przecież wiedziałem, że wiecznie biegać po boisku nie będę, choć na pewno nie spodziewałem się, że tak szybko zawieszę buty na kołku. Amatorsko wciąż gram, do dzisiaj jestem aktywny, biegam, ćwiczę, lubię się spocić. Uważam, że sport to coś bardzo dobrego nie tylko dla ciała, ale przede wszystkim dla umysłu. Najlepsze pomysły mam wtedy, kiedy biegam.

Jaki ostatnio pomysł wpadł ci do głowy podczas biegu?

Było to wypracowanie optymalnej struktury organizacyjnej do nowego projektu. Niedługo będziemy chcieli stworzyć wielką multimedialną bibliotekę cyfrową historii polskiej piłki. Sam pomysł wyszedł bezpośrednio od Prezesa Bońka. Chcemy, żeby dostępne były wszystkie historyczne mecze reprezentacji, wszystkie bramki, statystyki, cała encyklopedia polskiej piłki. Chcesz obejrzeć wszystkie gole Lewandowskiego w kadrze? Wchodzisz i za darmo oglądasz. Chcesz obejrzeć wszystkie gole, asysty Bońka, Laty, Lubańskiego? Nie ma problemu. Byłoby to coś innowacyjnego, niespotykanego jeśli chodzi o federacje na świecie. Tak samo jak było stworzenie platformy Łączy Nas Piłka.

Czy twoje przejście z futbolu do biznesu było płynne? Mnie też kiedyś zdarzyło się nagle z dnia na dzień zmienić wszystko i łatwo nie było, począwszy od reakcji otoczenia.

Jak to bywa w życiu, trzeba mieć trochę szczęścia. To tak jak wybierałem szkołę średnią. Owszem, uczyłem się dobrze, miałem świadectwo z paskiem. Ale do jakiej szkoły chcę iść? Najlepiej do tej, która jest blisko mojego klubu Ursusa Warszawa, gdzie trenowałem i którego byłem wychowankiem. Do której klasy chcę iść? Do tej, do której idzie najwięcej kolegów. Sześciu szło na mat-fiz, więc też tam poszedłem, choć z matematyki jakimś tam orłem nie byłem, a o fizyce już nie wspomnę.

Mojemu kuzynowi pójście za kumplami do szkoły zrujnowało życie.

Z nauką nigdy problemów nie miałem. Nawet matury nie pisałem w szkole, tylko w kuratorium, bo ustawowym terminie matur graliśmy mecze barażowe z Niemcami w reprezentacji Klejdinsta. Rozszerzona matma, wchodzę na salę. Po pół godzinie trzy czwarte oddało w zasadzie puste kartki, bo egzamin za trudny a i miejsce nie sprzyjające do współpracy pomiędzy zdającymi. Jakoś udało się zdać, ale do ciekawych wniosków można dojść, gdy zada się sobie samemu pytanie: jaką rolę w moim życiu odegrał przypadek?

Idźmy dalej – mój wybór kierunku studiów. Naturalnie powinienem iść na AWF! Ale jakoś nie miałem przekonania, poza tym było daleko. No to zarządzanie i marketing, bardzo modny wówczas kierunek i tyle. Moją inicjatywą, przemyślaną decyzją, która przyniosła owoce, była natomiast chęć zainwestowania w siebie. Miałem pewne pieniądze odłożone z kariery piłkarskiej więc po roku pracy postanowiłem, że zainwestuje bodajże piętnaście tysięcy dolarów na studia MBA. Tu poznałem wspaniałych ludzi, w tym osobę, która zaproponowała mi później kolejną pracę, gdzie przeszedłem szereg szczebli i doszedłem tak naprawdę do szczytu. Ale najpierw miałem szczęście, że mnie w ogóle na te studia MBA przyjęli. Nie miałem wymaganego doświadczenia na stanowiskach kierowniczych. Wśród chętnych członkowie kadr zarządzających wielkich zachodnich korporacji, banków, firm farmaceutycznych, informatycznych, i ja, były piłkarz, kompletnie oderwany od środowiska. Ale komuś, kto mnie rekrutował to się musiało spodobać, że młody, ambitny człowiek, który zna zapach piłkarskiej szatni chce coś osiągnąć w biznesie. Przyjęli mnie i to był dla mnie wielki skok w mojej karierze po piłkarskiej.

Jaką lekcję życiową ci to dało?

Brutalnie powiem, że nauczyło mnie to pewności siebie. W niczym nie odstajesz, nie można mieć w życiu żadnych kompleksów. Jeśli pewne rzeczy chcesz osiągnąć, wiesz co robisz i masz do tego determinację, to możesz przenosić góry.

Brakowało ci pewności siebie na boisku?

Raczej szybkości, zwrotności. Bramki umiałem strzelać. Byłem zawsze tam, gdzie spadała piłka. Na niższych szczeblach i w trampkarzach trafiałem i czterdzieści na sezon. Miałem mecz, w którym strzeliłem dwanaście. Byłem silny, wytrzymały, mogłem dużo biegać ale nie był to typowy bieg piłkarski. W profesjonalnej piłce, tej na najwyższym szczeblu, często brakowało mi pół metra aby wyprzedzić obrońcę. Pomimo, że byłem pierwszy do ciężkiej pracy, nie byłem tego w stanie nadrobić.

Sprawia frajdę dwunasty gol strzelony czereśniakom?

Tak, ja byłem tak chciwy, pazerny na gole, że po każdej bramce chciałem strzelić kolejną. Nawet teraz jak czasem gramy w piłkę to koledzy żartują, że potrzeba drugą piłkę tylko dla mnie.

Co czułeś po golu?

Wielką radość, wielką satysfakcję. Nagły przypływ endorfin.

Strzelanie goli uzależnia?

Bardzo.

Byłeś uzależniony?

Oczywiście, każdy napastnik musi być w pewnym stopniu uzależniony od tego uczucia. Wiadomo, trzeba respektować drużynę, ale musisz być też pazerny na gole, musisz mieć mentalność: drużyna musi wygrać, ale ja muszę się do tego bezpośrednio przyczynić.

Najgorszy w nałogu jest moment odstawienia.

Dlatego łatwiej mi rozumieć piłkarzy, bo to wszystko przeżyłem. Przy gorszej passie pojawia się trochę niedowierzania, a potem kryzys pewności siebie i zaufania do swoich umiejętności. Najlepszych wyróżnia to, że nawet wtedy ani na chwilę nie dają się zachwiać.

Jaka cecha boiskowa najbardziej przydała ci się w biznesie?

Branie na siebie odpowiedzialności. Liderów na boisku zawsze cechowało to, że zawsze chcieli piłkę, nawet jeśli na dziesięć razy sześć razy ją stracili. Takich ludzi się ceni, bo nie boją się tego, że ryzyko jest duże, że czasami coś może nie wyjść. To przecież ludzkie, jak coś nie wyjdzie, ale klucz w tym, że chcesz próbować dalej. Tego się nauczyłem w szatni i później, już w innej branży, bardzo to zaprocentowało. Inna rzecz to umiejętność odnalezienia się w drużynie. Trzeba respektować innych, trzeba się jakoś dopasować, ale trzeba też w sposób bezdyskusyjny zaznaczyć swoją przydatność w zespole. Lidera się nie wybiera, lider się sam kształtuje poprzez swoje dokonania.

W Legii, w której grałeś, akurat bywało różnie. Marcin Mięciel opowiadał mi, że na treningach było ostrzej niż na meczach, bo tak urósł konflikt między starszyzną a młodymi.

Można grać ostro, ale tam pewne rzeczy, w pewnym czasie brały się typowo z niechęci. Karygodne. Nie ma co się dziwić, że nie było sukcesu. Zderzyły się różne kultury, mentalności, a wszystko kręciło się nie wokół wyników, tylko wokół tego kto jest ważniejszy. Nad tym powinien czuwać trener, tak aby zapanować nad sytuacją, ale żaden nie umiał tego skutecznie zrobić. To była również cenna lekcja dla mnie, jak z teoretycznie najlepszego personalnie zespołu nie można było stworzyć zwycięskiej ekipy.

Jak wszedłeś do szatni, pozwolili ci usiąść czy odesłali pod prysznic jak Janusza Kudybę?

Przyjechałem maluchem na parking, pełen – na tamte czasy – dobrych aut zaparkowanych przez budynkiem mojego ukochanego klubu z dzieciństwa. To samo uczyło pokory. Wszedłem do szatni, grzecznie usiadłem i obserwowałem. Przez kilka pierwszych tygodni niektórzy próbowali mnie testować, uprzykrzali mi w jakiś sposób życie. Ale się nie dałem. Czujesz doskonale kiedy coś jest spowodowane tylko tym, by sztucznie pokazać swoją wyższość i miejsce w pewnej istniejącej hierarchii. Trochę to próżne ale trzeba było się w tym odnaleźć i pewne rzeczy po prostu ignorować.

Po flaszkę też cię kiedyś posłali?

Zdarzało się. Fajne przejścia mięliśmy z Grześkiem Szamotulskim. Jak strzeliłem mu parę bramek na treningu strzeleckim to nagle wykopywał piłki i kazał mi po nie z…ć. Gdy to się powtórzyło, to też mięsem rzuciłem. Od słowa do słowa robiła się niemiła sytuacja. Ale najlepsze, że taki szacunek sobie wzajemny zbudowaliśmy, że do dziś bardzo się szanujemy i lubimy. Ja raczej nie byłem i nie jestem konfliktowy. Ale jak ktoś dał mi odczuć, że ma do mnie jakiś problem, to biła ode mnie również negatywna energia.

Maluch był twoim pierwszym autem?

Tak, kupiłem go jako osiemnastolatek. Jak sprzedałem malucha, od Czeresia kupiłem Seata Cordobę, fajny samochód tylko typowy diesel, jak ja na boisku, bez dobrego przyśpieszenia. Skasowałem ten samochód. Wypadek czołowy z mojej winy. Byłem w Legii od niedawna. Wstydziłbym się, że ja, młody, a wszyscy starzy na treningu przede mną. Nie chcąc spóźnić się na trening, nie tyle jechałem za szybko, co pędziłem. Wielkie szczęście, że nikomu nic się nie stało. Dla mnie to była ważna lekcja na całe życie: nie warto bezmyślnie pędzić w życiu, trzeba zachować pewien umiar, cierpliwość i racjonalność w każdej decyzji. Potem przesiadłem się na Daewoo Lanosa, wiadomo – Daewoo sponsorem Legii, więc mieliśmy jakiś dobry rabat jako pracownicy. Jeździłem nim przez trzy lata, serwis był gratis, więc jak coś nie grało, oddawałem i wracał jak spod igły. Ale nigdy się nim nie interesowałem, lałem tylko benzynę i w końcu zajechałem ten samochód. Jechałem akurat na egzaminy ze zgrupowania w Dębicy, patrzę, dym leci spod maski. Złotą rączką nigdy nie zostanę.

Kiedykolwiek pojawiła się u ciebie sodówka? Gol w debiucie w Legii, własny Lanos.

Myślę, że każdy musi przez to przejść. Ja na przykład sprawiłem sobie kolczyk w uchu jak byłem w ósmej klasie podstawówki i nosiłem go dumnie chyba dwa lata. Do tej pory mam zresztą bliznę w uchu. Miałem epizod, gdzie trzy miesiące nie widziałem świata poza kasynem. Między treningiem kasyno, po treningu kasyno, rano wstawałem i już kombinowałem jak pójść do kasyna. Trzy razy się weszło i wygrało, za czwartym przegrało się z nawiązką i jeszcze głębiej trzeba było sięgnąć do kieszeni. Młodzieńcza głupota. Oczywiście pierwszy raz zabrali mnie koledzy, parę razy poszedłem z nimi, a potem chodziłem już sam. Tak mnie to wciągnęło, że raz kompletnie zapomniałem o urodzinach mojej dziewczyny. Żyłem tylko swoim światem.

Ile najwięcej przegrałeś?

Dziesięć tysięcy. Dosyć dużo na tamte czasy jak dla mnie. Ale myślę, że fajnie, że człowiek miał takie doświadczenie, bo jeśli pokonasz swoje słabości, to staje się to twoją największą siłą. Wyciągnięcie lekcji ze złych doświadczeń jest największym prezentem, jaki można sobie samemu dać.

Łatwo udało ci się z tego wyrwać?

Jak przegrałem dychę to uznałem, że to kompletnie bez sensu i chcę się uwolnić. Traciłem pieniądze, czas, dostawałem w zamian tylko negatywne emocje. Udało mi się to uciąć. Od tamtego czasu nie byłem w kasynie. Bodajże raz w Monaco z żoną poszliśmy zobaczyć jak wyglądają te słynne kasyna. Przeznaczyliśmy po sto euro, po dwudziestu minutach sto euro zniknęło. Dziękuję, do widzenia. Wrażenia nie zrobiło żadnego.

Wolny czas to wielkie zagrożenie czyhające na każdego piłkarza.

Tak, umiejętność znalezienie sobie czegoś konstruktywnego, co zaabsorbuje umysł, może znacznie zwiększyć szanse na to jaką karierę się zrobi. Bardzo w tym pomaga uporządkowane życie prywatne. Piłka to nie tylko kolosalny wysiłek fizyczny ale i mentalny, ten stres też trzeba gdzieś odreagować, ważne żeby znaleźć sposób, który nie będzie zarazem strzałem w kolano. Parę osób niestety się pogubiło i nieważne ile zarobili, gdzie grali, na koniec nie mieli nic.

W dobie social mediów nie jest łatwo odreagować. Jedno piwo, wypad na dyskotekę, już będzie napiętnowane.

Alkohol jest dla wszystkich, również dla piłkarzy, oczywiście w pewnych ilościach i odpowiednim momencie. Profesjonaliści wiedzą kiedy mogą, a kiedy nie. Przynajmniej powinni bo ich zawód jest ich świadomym wyborem. Żyjemy w czasach gonienia za sensacją i każda osoba publiczna, szczególnie piłkarz musi się z tym pogodzić i musi się umieć w tym odnajdować..

Jakie są niedogodności pracy sekretarza generalnego, z którymi ty musisz się pogodzić?

Pewne rzeczy z racji stanowiska tez mnie limitują. Pewne rzeczy czasami powiedziałbym bardziej dosadnie, ale po prostu mi nie wypada. To, że nie mogę tego zrobić, czasami mnie denerwuje.

Co cię wkurza w polskiej piłce?

Zdecydowanie za duża liczba bezbarwnych obcokrajowców. Jak ktoś już przyjeżdża do naszego kraju grać w piłkę to musi się czymś wyróżniać. Uważam, że w naszej piłce jest wiele talentów i jakość wielu graczy zza granicy w żaden sposób nie upoważnia do tego, żeby zabierali miejsce młodym polskim zawodnikom.

A co cię wkurza w samym sobie, jakiej cechy nie lubisz?

Pomimo, że jestem człowiekiem dojrzalszym to wciąż brakuje mi czasem cierpliwości. Pewne pomysły, projekty, zadania chciałbym zrealizować znacznie szybciej niż to ma miejsce, pomimo że pojawiają się pewne zewnętrzne czynniki na które nie ma się wpływu i które to czasem uniemożliwiają.

Potrafisz zostawić pracę przed progiem domu?

Nie. Ja tym żyję. Nie umiem odciąć się kompletnie. Nie umiem wyłączyć telefonu i wyjechać na osiem dni. Nie przeszkadza mi jak na urlopie ktoś dzwoni, bo wiem, że chodzi o coś pilnego. Nie umiem tego zostawić, ale nie czuję się z tym źle, bo jestem człowiekiem, który lubi pracę.

Jesteś pracoholikiem?

Jestem, ale nie ma w tym nic złego. Umiem znaleźć przyjemność w odpoczynku, umiem nie odpisywać na maile, natomiast wiem, że muszę być dyspozycyjny. Jeśli na urlopie trzeba usiąść do komputera i osiem godzin popracować, to siadam, a potem dalej cieszę się urlopem.

Ciekawe czy twoja żona ma podobne podejście, czy wolałaby, żeby urlop był świętością.

Trzeba by było żonę zapytać, ale z pewnością chciałaby, żebym poświęcał więcej czasu jej i córkom – najstarsza ma jedenaście lat, dwie młodsze po siedem. Zawsze powstaje pytanie gdzie jest ta bariera pomiędzy życiem osobistym, a pracą.

Jak dużo czasu poświęcasz córkom?

Powiem wprost, to moja żona dba o to, by nasze dzieci miały lekcje odrobione, były nakarmione i poszły na różna zajęcia dodatkowe. Trzeba powiedzieć brutalnie, że ja w tym mało uczestniczę ale jest to nasz wspólny, świadomy wybór. Ale też nie zaniedbuję moich dzieci. Chcę być zawsze przy ważnych momentach ich życia. Kiedy mnie potrzebują, zawsze przy nich jestem. Staram się na ile jest to czasowo możliwe.

Czym ostatnio byłeś zaskoczony?

Jak moje dzieci zrobiły mi na święta laurkę, napisały w niej hasło “Łączy nas piłka”, narysowały piłkę i zawodników kadry. Zaskoczyło mnie ilu piłkarzy znają, zaskoczyła mnie ich znajomość mojego świata. To było dla mnie bardzo wzruszające.

Tak jak ty chcesz być obecny w ich życiu, tak ta laurka pokazywała, że chcą być obecne w twoim.

Myślę, że tak. W jakiś sposób rozumieją to co robię i jak żyję, że czasem dłużej nie ma mnie w domu.

Jak poznałeś swoją żonę?

Eliza mieszkała trzy bloki ode mnie. Co zabawne, moi koledzy znali się z nią, a ja prawie w ogóle, bo ciągle wyjeżdżałem na mecze czy zgrupowania i ciągle mnie nie było. Jak się nią zainteresowałem, ona nie interesowała się mną. Później przez chwilę stało się odwrotnie. Ale widać było nam dane być razem i jesteśmy szczęśliwi.

Kiedy ostatnio płakałeś?

Po meczu z Portugalią w ćwierćfinale mistrzostw Europy. Dorosły facet, sekretarz generalny, i się kompletnie rozpłakałem. Musiałem dać upust tym emocjom. Awans do półfinału był tak blisko, szkoda było kończyć tą piękną przygodę we Francji.

Czego się boisz?

Jedyne, czego się boję, to coś, na co nie mam wpływu: aby moi bliscy nie zachorowali. Może nie jest to strach z pełną mocą tego słowa, ale zawsze jest obawa.

A z czego jesteś najbardziej dumny?

Z tego, że mam to szczęście mieć kilka osób na które mogę liczyć w każdym momencie a one na mnie. I to, że mam w życiu pewne zasady, które definiują kim jestem. Nie dadzą mnie zmienić, nie pozwolą mnie nagiąć.

To jakie to zasady?

Najważniejsza jest taka, że nazwisko ma się jedno. Nie rób niczego, co mogłoby je splamić.

Czy odnowienie kolczyka mieści się w jej ramach?

Nie. Już taki szalony nie jestem. Wtedy, pamiętam, zdziwienie w domu wielkie było, ale kto mi mógł cokolwiek wytłumaczyć? Przecież byłem najmądrzejszy. Było, minęło.

Co najbardziej szalonego w życiu zrobiłeś?

Porzuciłem na miesiąc piłkę nożną mając piętnaście lat. Interesował się mną już trener pierwszej drużyny Ursusa, ale w jakiś sposób posprzeczałem się z moim trenerem w juniorach. Dorastałem, zaczęły się dziewczyny, prywatki, wyjścia na wino. W końcu trener przyszedł do szkoły i podszedł do mnie na przerwie:

– Nie interesuje mnie co o mnie myślisz, co ci się we mnie nie podoba. Przyjdź na trening. Przecież ty masz w sobie wielki potencjał. Skup się. Zastanów co ze sobą robisz.

To było otrzeźwienie, na następny trening już poszedłem. Uratowało mnie to od pewnych mielizn, a futbol pomagał mną kierować.

Co by się z tobą stało, gdyby nie wizyta trenera w szkole?

Na pewno był to ważny dzień w moim życiu. Nie wiem co byłoby dalej. Mogło być nieciekawie. Mój najlepszy kolega z podwórka popadł w alkoholizm, a lata później popełnił samobójstwo. Inny kolega z podwórka wykonał złoty strzał, zaćpał się. Ojciec nie raz martwił się o mnie czy w złe towarzystwo nie wpadnę widząc z kim się czasami spotykałem. Zdarzało się, że za mną gdzieś nawet chodził. Nie twierdzę, że jakbym nie grał w piłkę to popadłbym w jakieś patologie ale wiem, że to piłka finalnie mnie ukształtowała. Poza pilnowaniem szkoły co było wymogiem rodziców, spędzałem cały wolny czas na treningach i wyjazdach na mecze. Było po prostu za mało czasu na zejście z wyznaczonej ścieżki.

Byłeś świadomy, że twój najlepszy przyjaciel ma takie problemy ze sobą?

Nie. To było takie popijanie młodzieńcze, nie alkoholizm, ale potem to się zmieniło. Ja już w tym nie uczestniczyłem, bo piłka, wyjazdy, szkoła, etc. Nie twierdzę, że jest piłka jest uniwersalnym panaceum, bo w drużynie w Ursusie w moim roczniku też miałem bardzo dobrego kolegę, świetnie zapowiadającego się zawodnika z kapitalnym strzałem, wzorową techniką i który w pewnym momencie życiowo zbłądził. Ale mnie piłka zdefiniowała. Pomogła nie raz i nie dwa.

Miałeś dużo szczęścia w życiu?

Myślę, że tak. Zawsze na wszystko co mam i gdzie jestem zapracowałem sobie sam swoja ciężka pracą, ale z pewnością miałem to szczęście, że w pewnych momentach mojego życia spotkałem wyjątkowe osoby, które widziały we mnie coś więcej niż ja mogłem w sobie na ten moment dostrzec i dały mi szansę. Myślę, że nigdy się na mnie nie zawiodły.

Leszek Milewski

Zapytaj autora ile wywiadówki było o nim

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
8
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Weszło

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
8
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”
Boks

Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Jakub Radomski
6
Szeremeta zmęczona, ale zwycięska. „Chcę odbudować boks w Polsce” [REPORTAŻ]

Komentarze

29 komentarzy

Loading...