Tak, wiemy, że to piłka nożna, że dopóki piłka w grze, że wszystko się może zdarzyć. Ale jednak, jakoś nie chce nam się wierzyć, że w którejkolwiek z trzech najsilniejszych lig da się jeszcze zmienić przed końcem sezonu lidera rozgrywek. Manchester City ma 15 punktów przewagi nad wiceliderem i 20 zwycięstw w 22 meczach. W Hiszpanii Barcelona ma 9 punktów więcej niż Atletico, właśnie wzmocniła się Philippe Coutinho, a największego rywala z drugiej połowy Madrytu ogląda przez lornetkę – Real ma 17 punktów mniej (i dwa mecze do rozegrania). Niemcy? Bayern odjechał Schalke na 11 punktów, w ostatnich czterech kolejkach zdobywając o 6 punktów więcej niż rywal z Gelsenkirchen.
Największym beneficjentem tak jednostronnych rozgrywek w trzech topowych ligach długo wydawała się liga włoska, w której zamiast wyścigu jednego konia mieliśmy prawdziwy „royal rumble” znany z wrestlingu. Tak, to ten format, gdy na ringu wygłupia się jednocześnie nawet kilkunastu kaskaderów. Liderem Inter Mediolan, po latach wreszcie punktujący zgodnie z założeniami mocarstwowej polityki transferowej. Za jego plecami od lat dominujący na wszystkich frontach włoskiej piłki Juventus oraz już w pełni dojrzały zespół z Neapolu, z mającymi za sobą świetny rok Mertensem czy Insigne. AS Roma, trzeci muszkieter w ubiegłym sezonie, dzielnie towarzyszący mistrzowi i wicemistrzowi w walce o scudetto 16/17. A jest przecież i Lazio. Jest… No dobra, był AC Milan, wzmocniony za jakieś niewiarygodne pieniądze między innymi Ricardo Rodriguezem, Leo Bonuccim czy Lucasem Biglią. Atalanta, rewelacja ubiegłego sezonu.
Okej, przyznajemy – nazwiska w poszczególnych drużynach nie robiły takiego wrażenia, jak te w najsilniejszych drużynach Hiszpanii i Anglii. Poziom piłkarski, szczególnie na tle tego, co oferuje w obecnej piłce Manchester City czy Barcelona, też nie zostawiał aż takiego zachwytu. Ale jednak – to była jedyna z wielkich lig, gdzie lider czuł na plecach oddech nie tyle wicelidera, co całego peletonu.
Niestety dla widowiska, niestety dla emocji – przy tych wszystkich zachwytach nad tym, jak wyrównana jest liga włoska trzeba używać czasu przeszłego. Wczoraj, w sobotnich meczach, ale tak naprawdę w ostatnich paru tygodniach Włochy oddzieliły ziarna od plew. I tak:
– lider po 15 meczach, Inter Mediolan, już miesiąc później tracił do dwóch najlepszych klubów Włoch odpowiednio 8 i 9 punktów. Upadek mediolańczyków był tym głośniejszy, że w międzyczasie zdążyli jeszcze odpaść z Pucharu Włoch po meczu z AC Milan. Zaciął się Icardi, zaciął się Perisić – najpierw przegrali dwa kolejne ligowe mecze z Sassuolo i Udinese, a następnie tylko zremisowali w starciach z Lazio i Fiorentiną. W efekcie od 9 grudnia Inter dopisał do swojego dorobku całe trzy punkty – podczas gdy Napoli i Juventus w tym samym okresie dołożyli na swoje konta po 13 „oczek”.
– AS Roma, dzielnie dotrzymująca kroku wszystkim drużynom z podium, ma z kolei za sobą typowe „dni prawdy”. Gdy Inter liderował z 40 punktami na koncie, Roma była tuż za plecami Napoli i Juve, z zebranymi 35 punktami. Co więcej – jesienią potrafiła naprawdę zachwycać, jak choćby w wygranym 3:0 meczu z Chelsea w Lidze Mistrzów, w efektownym 4:2 we Florencji czy przy wypunktowaniu lokalnego rywala z Lazio w derbowym meczu w połowie listopada. Tak, najgorsze było przed nimi, ale z takimi wynikami dało się po cichu marzyć o korzystnych rezultatach i z Juve, i z Atalantą. Szczególnie, że w głowach wszystkich tkwiła jeszcze ta świetnie funkcjonująca w ofensywie Roma z meczów Ligi Mistrzów – ich dwumecz z londyńczykami oglądało się z opuszczonymi szczękami. Niestety dla fanów – tu też nastąpiła wyjątkowo efektowna wyjebka. Najpierw pogubione punkty z Chievo, a potem już taśma. Wypad z Pucharu Włoch po porażce z Torino, 0:1 z Juventusem, rozczarowujące 1:1 z Sassuolo u siebie i wreszcie wczorajsza porażka z Atalantą Bergamo. Roma istotnie, odrobiła w ostatnich 4 meczach dwa z pięciu punktów straty do Interu, ale co z tego, jeśli obecnie do Napoli traci 12, a do Juve 11 „oczek”.
– Sampdoria – nas szczególnie interesująca ze względu na Polaków – też zaczęła dołować. W momencie, gdy przez kryzys dwóch czołowych drużyn piłkarze z Genui mogli doskoczyć do pierwszej piątki, Sampa wyłożyła się na najprostszej przeszkodzie. Porażka z Benevento to niewyobrażalna klęska zespołu, który miał ambicję rywalizować z najlepszymi klubami ligi, tymczasem w ostatnich pięciu meczach zebrał szalone 4 punkty. Najgorsze dla Sampdorii jest jednak pokazanie miejsc w tabeli zespołów, które powstrzymały Blucerchiati. Pomijając ostatnie Benevento, Sampdoria gubiła punkty z 15. Sassuolo i 16. Cagliari. To jedno, jedyne zwycięstwo odniosła zaś w starciu z będącym tuż nad strefą spadkową SPAL.
Z czołówki fason trzymało – poza liderami naturalnie – jedynie Lazio. Rzymianie w szeroko rozumianym okresie świątecznym, czyli od połowy grudnia aż do wczoraj wygrali to, co mieli wygrać – 5:2 ze SPAL i 4:0 z Crotone, zremisowali zaś starcia z zespołami pozostającymi bardzo blisko w tabeli, czyli Interem oraz Atalantą. Co ważniejsze – grali po prostu dobrze, ofensywnie, tworząc sobie mnóstwo sytuacji, może poza tym meczem z mediolańczykami, który niemiłosiernie nas wynudził. W czterech ostatnich meczach strzelili 12 goli, to mówi wszystko.
Na tle tych niedoskonałych i potykających się zespołów, Napoli i Juve wyglądają jak liga szkocka przed upadkiem Rangersów. Okej, niektóre ich mecze nie porywają – Napoli zresztą pomiędzy kolejnymi ligowymi zwycięstwami przerżnęło w Pucharze Włoch, pokazując jak krótką ławkę ma pretendent do tytułu w Serie A. Juventus też potrafi postraszyć swoich kibiców – choćby i we wczorajszym starciu z Cagliari, gdy dwukrotnie musiał ich ratować Wojciech Szczęsny. Łączy ich jednak skuteczność, efektywność, zdolność do wygrywania nawet, gdy nie idzie. Zawsze coś zmontuje Dybala, zawsze jakoś wciśnie Hamsik czy Insigne, jeśli naturalnie w słabszej formie jest Mertens. Juve z ostatnich 10 meczów bez podziału na rozgrywki wygrało 9. Napoli wprawdzie było mniej skuteczne na pozostałych frontach, przegrywając i w Pucharze Włoch, i w Lidze Mistrzów, jednak w Serie A? 1 porażka w 20 meczach. Poziom tych największych klubów dominujących w swoich ligach.
*
Czy czujemy żal? W sumie tak, czujemy. Serie A była powiewem świeżości w sezonie, w którym nie ma zbyt wielu niespodzianek w najsilniejszych ligach. Tak, można się ekscytować wyścigiem dwóch koni, ale i bezpośredni mecz Juventusu z Napoli, i postawa obu drużyn w Lidze Mistrzów czy Pucharze Włoch jasno wskazują faworyta rozgrywek. „Stara Dama” ma szerszy skład, większe doświadczenie, mocniejsze nazwiska. Jasne, nadal boksowanie neapolitańsko-turyńskie jest ciekawsze niż śledzenie, jak daleko odjechał już Manchester City i kiedy będzie można go oficjalnie koronować. Ale… Jeszcze w grudniu liczyliśmy na więcej, liczyliśmy na kolejki, w których zespół spoza podium zdoła w kilkanaście minut przeskoczyć lidera, na ścisk, tłok, walkę.
Tymczasem powoli pada ostatni bastion nieprzewidywalności sezonu 2017/18. Z ciekawości sprawdziliśmy kursy u bukmacherów na mistrzostwo obecnego lidera. Anglia: 1,01, Niemcy: 1,01. Hiszpania: 1,01. Francja: 1,01.
Tylko we Włoszech faworytem jest wicelider, Juventus, z kursem 1,85. Z kursem, który wciąż spada…