Przez ostatnie dni mówiło się o tym jeszcze z pewną rezerwą, ale teraz atmosfera będzie pompowana na maksa. Kamil Stoch zdeklasował rywali w Innsbrucku i jest nie tylko o krok od drugiego z rzędu zwycięstwa w Turnieju Czterech Skoczni, ale też od powtórzenia wyczynu Svena Hannawalda. Czy nasz lider będzie drugim zawodnikiem w historii, który wygra wszystkie cztery konkursy? Ostatni skalp, czyli zawody w Bischofshofen, już w sobotę.
Kamil Stoch był dziś tak pewny siebie, że gdyby był trenerem mentalnym, pod jego skrzydłami dobrym zawodnikiem stałby się nawet Eddie „Orzeł” Edwards, czyli gość nazywany najgorszym skoczkiem świata. „Rakieta z Zębu” wytrzymała presję i wystrzeliła już w pierwszej serii – 130 m i aż 8,1 pkt przewagi nad sklasyfikowanymi na drugim miejscu Danielem Andre Tande i Markusem Eisenbichlerem.
Kiedy polscy kibice szaleli, niemieccy czuli się jednak jak na stypie. Kilka minut wcześniej szanse na wygranie turnieju pogrzebał bowiem Richard Freitag. Lider Pucharu Świata skoczył tak samo daleko jak Stoch, ale upadł. Załapał się wprawdzie do serii finałowej, ale po tym, w jaki sposób zbierał się z zeskoku było widać, że to może być dla niego koniec konkursu. I tak się stało. Pewnie kochamy Niemców mniej więcej tak jak Wy, ale trzeba obiektywnie przyznać – szkoda. Pojedynek Kamil Stoch-Rysiek Piątek nakręcał jednak tegoroczny turniej.
Seria finałowa była formalnością. Skacząc 128,5 m Stoch przyklepał pierwsze miejsce. Skład podium uzupełnili Tande i Andreas Wellinger. Pozostali Polacy w większości spotkali się w drugiej dziesiątce. Stefan Hula był 11., Maciej Kot 13., Piotr Żyła 14., Jakub Wolny 15., a Dawid Kubacki 20. (w generalce turnieju jest czwarty). Debiutujący w Pucharze Świata Tomasz Pilch nie załapał się do drugiej serii.
Dzięki rozmiarom dzisiejszej wygranej, Stoch do konkursu w Bischofshofen przystąpi z przewagą aż 64,5 pkt. nad drugim Wellingerem. Jasne, to skoki, taki fikołek jak u Freitaga może przydarzyć się każdemu, ale… no dajmy spokój.
To będą zakręcone dwa dni. Wczoraj sztab naszej reprezentacji – nie chcąc rozpraszać Stocha przed austriacką częścią TCS – dał mu szlaban na rozmowy z mediami. Wśród niektórych dziennikarzy wywołało to wręcz spazmatyczne reakcje, ale jeśli Kamil ma do końca skakać tak jak dzisiaj, dla nas przed zawodami może być nawet zamykany w szopie obok skoczni. Jeśli Polak wygra w Bischofshofen, powtórzy wyczyn Svena Hannawalda, czyli jedynego zawodnika w historii, który wygrał TCS zamiatając na wszystkich skoczniach (konkurs z 2002 r. wspominaliśmy wczoraj). Najważniejszy jest oczywiście triumf w całej imprezie, ale to byłby wielki wyczyn.
Na koniec trochę kultury. Chodzi o sposób pokazywania niektórych dzisiejszych skoków przez austriackiego realizatora. Jego pełne artyzmu i charakteryzujące się widocznym wpływem francuskiej nowej fali ujęcia z góry, były majstersztykiem. To naprawdę sztuka tak coś pokazywać, żeby nic nie było widać. Autentycznie jesteśmy ciekawi, cóż to za Martin Scorsese rządził dziś kamerami w Innsbrucku. A przypomnijmy, że za sposób pokazywania konkursu realizatorom dostało się też trochę w Oberstdorfie.
Tak więc dla Kamila Stocha – mamy nadzieję – Złoty Orzeł, a dla realizatorów Złota Malina.