Reklama

Najgorszy miesiąc 2017 roku? Marzec

redakcja

Autor:redakcja

31 grudnia 2017, 16:06 • 18 min czytania 19 komentarzy

Pozostało już tylko kilka godzin 2017 roku, a więc czas na małe podsumowanie. Udało nam się przez te 12 miesięcy puścić wiele dobrych wywiadówreportaży. Moglibyśmy powiedzieć, że był to rok udany, ale nie możemy, bo 25 marca straciliśmy najlepszego, najbarwniejszego i najbardziej błyskotliwego zawodnika, Pawła Zarzecznego. Przypomnijmy więc ten kończący się już rok, w którym Paweł zdążył napisać wiele – jakżeby inaczej – mistrzowskich felietonów.

Najgorszy miesiąc 2017 roku? Marzec

Noworoczny felieton Pawła 

Sięgnąłem rano po „PS” – nie przeglądam dziś rano z Karolem, bo zaginął gdzieś sylwestrowo po drodze. Pewnie to przyszłość, ale niebawem zacznę się nagrywać samemu, komórką, jakość coraz lepsza i niezawodność. Nic nowego, rewolucja pożera własne dzieci, zawsze tak było i będzie, w każdym fachu. Dziś akurat Rudi pisze wprawdzie w gazecie, że nie dotyczy to dziennikarzy, ale się nie zgadzam. W zeszłym roku tylko zniknął Durczok z tv, Olejnik z radia, i setka innych o znanych nazwiskach. Jedyny sposób na przetrwanie to praca w dziesięciu miejscach – ale wtedy człowiek wykańcza się fizycznie, zatem skutek ten sam. Drogi Rudi, jedyny fakt z tego tekstu jest taki, że człowiek staje się coraz głupszy, ale wpadł na to Erazm już w średniowieczu. A i na to, że człowiek, co brzmi dumnie, powstaje z czegoś tak banalnie nędznego jak męska… fujara. No i że głupcy są potrzebni, inaczej postęp byłby niemożliwy. Streszczenie niebawem, bo dziś będzie o głupcach współczesnych.

Na pewno wielu z was ogląda C+, a w nim przeróżne analizy taktyczne. Jest nawet specjalne studio, które winno się zwać „Mocz do analizy” (zamiast Mecz – bo bardziej pasuje). Grupa chłopaków bez jakiejkolwiek piłkarskiej czy trenerskiej przeszłości analizuje do bólu każde zagranie z boiska (na szczęście emitują tylko kilka). Poziom tych rozważań jest straszliwie niski, na poziomie starego Gmocha (w każdym aspekcie starego). Pełno tam strzałek, trójkątów i czworokątów, prostokątów ale i rombów, a czeka nas i analiza futbolowego panowania w powietrzu, trójwymiarowa zapewne. Tyle że jest to analiza bzdur kompletnych, abstrahująca od tego co w dziedzinie sztuki wojennej najczęstsze – od przypadku.

Hm, ja dla jaj robiłem niegdyś takie wykresy z mundialu, ale to za leniwego wówczas Władka Stachurskiego, który wrócił z mistrzostw bez zapisków, a zażądali. I zrobiłem, tak jakbym grał w strzałki i żonglował nazwiskami, bodaj za flaszkę albo dwie (negocjował Hurkowski, który nawet mundial pamiętał, bo był). Dobra, do rzeczy. Biorę i przeglądam „Przegląd” dalej, a tam… o kurwa! Tekst o analitykach! Gry Sportowej! O facetach, którzy rozbierają mecze na czynniki pierwsze i to podobno pomaga. Nie wiem, jak sądzę nadal najwyżej połowa zespołów będzie mieć szansę na zwycięstwo w jakiejkolwiek lidze, nawet jak wszystkie zatrudnią całe sztaby analityków, a tylko jeden – na mistrzostwo. Niestety, to tylko złudzenie, podobnie jak leczenie dotykiem, zbawienie przez kazanie i tym podobne.

Reklama

***

Wszystko to tylko głupiutka zabawa

– Tak oto toczą się Polaków rozmowy, parę bluzgów wykropkowałem, ale sens jest taki: nie ma w tej piłce nic mądrego. Nic. A nam się zdaje, że zmienimy świat, jak wygra ligę Lechia albo Jaga.

Pośmiałem się troszkę, bo na razie jesteśmy na poziomie Czarnogóry. Trochę to słabe. Kiedy byłem dzieciakiem, ograliśmy w trzy lata Anglię, Związek Radziecki, Argentynę, Włochy, Brazylię i Holandię. Nie mieliśmy królów strzelców silnych lig, bo nikt ani myślał ich tam sprzedawać.

Drepczemy w brodziku.

*

Reklama

Są jednak plusiki dodatnie – jutro Walentynki. Przyznać muszę, że tylko w piłce się kocham, zgodnie z zasadą, a raczej radą Ojca dla Syna, gdy rzuca go dziewczyna: Nie martw się! Nie ta, no to będzie młodsza!

I to jest święta prawda, na ogół tylko do klubów mamy cierpliwość. I to na całe życie, bez względu na pogodę czy miejsce w tabeli. Tak sobie analizuję polskich liderów w polityce. Duda to Cracovia, Tusk Lechia, Błaszczak Legia, Macierewicz Polonia, Miller Widzew, Schetyna Śląsk, Gowin Jasło… I tak bez końca. Czemu? Bo miłości zawarte za młodu pozostają na całe życie.

Ja miałem fajnie. W odległości spaceru z podwórka z lewej Legia, a z prawej Warszawianka, to założyciele Ekstraklasy, z góry Gwardia, a gościnnie Polonia. Rzecz jasna liczyła się tylko Legia, wtedy półfinalista Pucharu Mistrzów. Dziś kręciłem z Karolem One Man Show i przysiadł się do stolika były sędzia Trybunału Konstytucyjnego, pan Cieślak. I pyta czy pamiętam strzał Brychczego z Feyenoordem? Albo 5:0 z Lechem w finale Pucharu w Częstochowie? Tylko futbol potrafi tak zaprzątać ludzką pamięć.

No i się pochwalił, że broniła się u niego z prawa administracyjnego siostra Roberta Lewandowskiego. Czy on pamięta jakąkolwiek inną studentkę? Wątpię.

Dostał od niej koszulkę brata. Zapytałem czy przed obroną czy po…

Odparł, że po.

I całe szczęście. Podobno mądra dziewczyna. Wierzę.

*

Kolega mi doradził, jak pisać felietony. Mądrze, dowcipnie, merytorycznie, długo, z pasją… Przemyślane.

Ja bym bardzo chciał, wierzcie, problem w tym, że każdy człowiek się zużywa. Jak bateria. Ślepnie, głuchnie, za autobusem nie pobiegnie.

Życie. Kto tego nie pojmuje, nie zrozumie nigdy własnych rodziców.

*

A Świętemu za dyskusję o futbolu dziękuję, bo pokazaliśmy sobie wzajemnie, że to wszystko to tylko głupiutka zabawa.

Panowie! Wszyscy atakujemy i wszyscy bronimy!

Kto mistrzem jest???

Tak prawdę mówiąc, nie wiem.

***

Wszyscy kopią mniej więcej podobnie źle, tylko za różne tygodniówki

– Lincoln City. Tak mnie ucieszyła ta wiadomość o awansie piątoligowca (choć wcale nie wiem gdzie to jest!), bo potwierdza starą moja teorię. Wszyscy kopią mniej więcej podobnie źle, tylko za różne tygodniówki. Czy to jak z pisaniem o piłce? Może tu być jakiś związek. Cóż, tak świat jest skonstruowany. Zaś co do Pucharu Anglii – jestem i tak za Millwall (to ci od tego hymnu „nikt nas nie lubi, no i dobra”), ale z powodu innego. Otóż kiedy rozstrzygała się sprawa Bosmana, on poprosił publicznie o wsparcie finansowe. Od graczy, którzy na jego walce skorzystali. I wpłaciło ledwie pięciu, w tym czterech z Millwall. Szacuneczek.

***

Piłka jest bardziej wielowymiarowa od boksu, głębsza, nieuchwytna i brutalniejsza nawet! 

– Oscary. Nie będę czarował, że oglądałem, ani mi to w głowie. Filmy mnie nudzą, odnoszę nawet wrażenie, iż wszystko co dobre już było, poza tym nic sportowego w zestawie… Kiedyś wbił mnie w fotel „Wściekły Byk” Scorsese z de Niro (Oscar dla aktora, genialny), a zwłaszcza „Rydwany ognia” z muzą Vangelisa (tu Oscary nawet cztery!). Było jeszcze parę chał oscarowych w stylu „Rocky’ego” czy „Za wszelką cenę” (o bokserze i o bokserce), ale… nic o futbolu! I tak nad ranem zacząłem majaczyć, że to dlatego, bo piłka jest bardziej wielowymiarowa od boksu, głębsza, nieuchwytna i brutalniejsza nawet! Że nie da się jej opisać bez zapachu trybun, szatni, bez zimna i wiatru, a do tego ekran nie wystarczy…

I wtedy dotarło do mnie, że prawda jest nieco bardziej prozaiczna. Nie ma Oscarów za futbol, bo zwyczajnie nikt z Akademii nie interesuje się soccerem. Mają go w dupie. No to nie robią filmów o czymś, co dla nich nie istnieje. Uff, co za ulga.

Natomiast co do mojej ulubionej sceny ze sportowego filmu – właśnie z Byka, choć nie sportowa a życiowa… De Niro już stary, prowadzi knajpę, zabawia klientów: Cieszę się, że stoję przed tak wspaniałą widownią. Cieszę się, że w ogóle stoję…

Tak się czuję każdego dnia.

***

Skoki narciarskie nie są nawet skokami

– Skoki narciarskie. Nie muszę nawet sięgać po „Przegląd Sportowy”, by zobaczyć złoto w kilku kolorach i odmianach. Cóż, takie to złoto jak z Bazaru Różyckiego – nie najwyższej próby. W ogóle Polska ma pecha będąc najlepsza albo w czymś mało istotnym, albo słabo konkurencyjnym. Najlepsi jesteśmy w żużlu, pięć krajów na krzyż i dziesięć polskich wiosek. W lekkoatletyce halowej – gdy inni śpią nasi wyrabiają normy stypendialne. W piłce nawet – w klubie nr 6 na pozycji nr 9. W tenisie – zawsze z tyłu. Taa, o tym sukcesie Dawida Kubackiego będę opowiadał dzieciom. Ale pod jednym warunkiem, jeżeli zwariuję. Z całych tych mistrzostw zapamiętam jedynie zdanie trenera Horngachera, tego od machania chorągiewką: czuje się jak Piotr Żyła. Mam pusto w głowie…

Nie o to chodzi, że wybrzydzam, ale w sporcie ważne dla mnie jest mistrzostwo świata w piłę (Niemcy), biegi (Jamajczycy i Kenijczycy, zależy od dystansu), szachy (Norweg) i takie tam. Sukcesy w lotnictwie precyzyjnym nie wchodzą w grę – chyba że skonstruuje Polska jakiś samolot a najlepiej dwa: pasażerski i bojowy. Aha, rok w rok polscy studenci zostają mistrzami świata w konstruowaniu łazików marsjańskich. Z jednym moim zastrzeżeniem – jak go na tego Marsa chcą wynieść? W walizce?

Już kończąc – skoki narciarskie nie są nawet skokami. To jest powolne opadanie w dół, machnijcie się na jakąś skocznię, najbliższa – w ruinie – na Mokotowie, wychowywałem się w jej cieniu i… zjeżdżałem z igelitowej buli. Gdyby oni mieli naprawdę skakać – rekord świata wynosiłby kilkanaście metrów, zależnie od długości rozbiegu, kąta nachylenia i takich tam praw fizyki – z uwzględnieniem masy i bezwładności. I tego czy rozporek w kroku czy na wysokości kolan.

Mam pusto w głowie.

***

Prostacy nie rozumieją, że nazywanie przeciwnika kurwą i szmatą obniża wartość wygranej

– „Czas odrobić ligowe straty” – z tą myślą udałem się wczoraj na Legię. No i szok! Całkiem dobry meczyk, bilety wyprzedane. No, nie mogłem słuchać fanów z Krakau – głośno, ok, ale każdy tekst to chuj, kurwa, w dupę jebana (skąd wy to wiecie, od kolegi?)… Napisałem do Leśnego smutnego esa: zasrana krakowska inteligencja. Otóż Kraków, ten stołeczny, z Wawelem i Rynkiem, nigdy nam na warszawskiej wsi nie kojarzył się z bydłem. No to się skojarzył.

I w zasadzie tak bym myślał, o „gumiokach”, ale… w przerwie poznałem troje kibiców Wisły, którzy w klubie pracują, teraz. I szok – właśnie krakowska inteligencja, poziom, kultura słowa, zachowania. Poprosiłem, by dawali znać jak to jest zarządzać klubem od strony kibiców, no, nie najbogatszych przecież, ale naprawdę nie noszących noża w zębach ani za pazuchą. Sam będę ciekaw, ale te dwa obrazy – prostactwa za bramką i inteligencji na trybunie, dają prawdę o piłce nożnej: jest ona dla każdego. Tak jak my wszyscy składamy się z białka i z wirusów, ważne by te ostatnie likwidować do pół sektora, tak żeby pokrzyczeli.

Prostacy nie rozumieją, że nazywanie przeciwnika kurwą i szmatą obniża wartość wygranej. Więcej zyskaliby skandując: Legia Warszawa, to nasza duma i sława! Byłoby i uznanie, i szydera. Jak dawniej na Legii, też byłem kretynem szkolonym na ślusarza: cała Zielonka, pozdrawia Zbigniewa Bońka!

Albo spiker czyta skład, a tu: lista Schindlera!

Łódź to jest wioska! Wioska typowo żydowska…

To było słabe, ale z jajem, po żydowsku (same skorupki). Mogę tak pisać – Sam jestem żydem (wiecie, ze w Polsce pisze się to z malej litery, a Murzyn obowiązkowo z dużej?).

***

Ostatni felieton Pawła na Weszło (20 marca)

– Widzew, Widzew, łódzki Widzew, ja… nienawidzę. To takie słabe. Albo: naszym klubem RTS, cała Polska o tym wie… To już genialne, ze starozakonnymi w tle, jest na YouTube.

No więc postanowiłem odwiedzić RTS, bo w upadającej Łodzi wciąż coś budują. Niedawno dworzec Łódź Fabryczna, najnowocześniejszy w kraju (i najdroższy, tam to był wałek), teraz z kolei, po kolei, stadion Widzewa. Ładny, ale – wypełniony po brzegi! Żywy! A to piąta liga, czwarta, jakoś jakoś…

Szukałem kogoś z Łodzi, kto pojedzie i zabierze inwalidę. Sam nie prowadzę, w zeszłym tygodniu kupiłem laskę (taką drewnianą, zmierzch Bogów), i padło na Bońka. On: Ale mecz za dwa dni, co ty pierdolisz! Wiedziałem, że następnego, więc odpisuję: dziękuję. On, że to był alko test i taka wkrętka. Ok. No to dzwonię do Citki.

– Jedziesz? Podrzucisz?
– O której mam być?

I tak pojechałem z Markiem. Z ośmiu spędzonych wspólnie godzin, trzy przegadaliśmy o Widzewie, dwie o kadrze, i kolejne trzy o… Bogu. O Widzewie (grali w Lidze Misiów, on był najlepszy), czemu nie poszedł za te 4 miliony funtów do Blackburn, to był mistrz Anglii. I złamał nogę, i zaprzepaścił szansę… On, przekonująco: klub by faktycznie zarobił więcej. Ale ja więcej zarabiałem w Polsce, sklepy z ciuchami, ja miałem z czego żyć! Ja: pamiętam, że miałeś krzywe nogi i nikt nie był w stanie cię zatrzymać. I jeździłem na wasze mecze. I zawsze Legia w łeb, zawsze kamienie w Rawie po szybach, ale coś się działo.

***

Poniżej kilka tekstów, w których staraliśmy się pożegnać mistrza.

Pożegnanie Krzysztofa Stanowskiego

Zdaje mi się, że Paweł zawsze chciał sfingować własną śmierć właśnie po to, aby przekonać się, co tak naprawdę sądzą o nim ludzie, sprawdzić, kto przyjdzie na pogrzeb i kto uroni łzę. Jako że nie został doceniony za życia w tym stopniu, w jakim jego zdaniem na to zasługiwał, docenienie po śmierci stawało się jego obsesją. Często mówił, co to będzie, gdy już umrze, jak bardzo zatęsknimy, jak zmienimy zdanie na jego temat i ile zdań napisanych czy wygłoszonych wreszcie zrozumiemy.

Pierwsza myśl: a może właśnie to się stało? Może wdrożył swój plan w życie? Może udaje, że umarł i śmieje się, siedząc w piwnicy i pijąc „Warkę”? Byłby w stanie porwać się na takie szaleństwo.

Druga myśl: no nie, bo jeśli ktoś naprawdę miał umrzeć, jeśli któremuś z moich znajomych miałbym przewidzieć śmierć, to jego wskazałbym jako pierwszego. Paweł i długo, długo nikt. Nawet w tym wyścigu był najlepszy.

Wiesz co Paweł, chciałeś, żebym coś o tobie szczerze napisał… No więc byłeś spaślakiem, grubasem, pierdolonym obżartuchem, który jako pierwszy człowiek w dziejach całkowicie wykluczył z diety wodę, a postawił w stu procentach na piwo. Nawet jak się dowiedziałeś, że masz cukrzycę i sto innych chorób, to po prostu oprócz reklamówki z browarami zacząłeś też nosić reklamówkę z lekarstwami, jakby popijanie jednego drugim miało wystarczyć. I o to mam do ciebie pretensje, a wręcz jestem wkurwiony. Wkurwiałeś mnie, przychodząc zrobiony na program. Wkurwiałeś mnie, pisząc kolejny felieton po pijaku. Wkurwiałeś bardzo często. Ale nie dlatego, że program źle wyjdzie albo ludziom nie spodoba się tekst. Wkurwiałeś mnie, bo wiedziałem, jak to się skończy. I wiedziałem, że ty też wiesz.

***

Pożegnanie Jakub Olkiewicza 

Pięć dni to sporo. Wydawało mi się, że nie będzie większego problemu, by w środę otworzyć laptopa i napisać coś o niemocy Holendrów oraz wpływie na tę niemoc coraz bardziej międzynarodowych szkółek piłkarskich w Amsterdamie, Rotterdamie czy Eindhoven. Ale nie, jednak nie. Choć widziałem Pawła może z pięć razy w życiu, choć pewnie nawet nie wiedział, że dwa dni po jego felietonie idzie na stronę moja nieporadna próba zmierzenia się z tym formatem – piąty dzień nie potrafię się pogodzić z tym co się stało.

Uznałem, że zamieszczenie tutaj czegokolwiek, co nie jest hołdem dla jednego z moich największych mistrzów będzie idiotyzmem. Dlatego też wklejam, co skreśliłem w niedzielę, dzień po tym, jak Paweł Zarzeczny zszedł do szatni. W sobotę pożegnałem go tekstem prosto z serca, rozpoczętym hasłem, które będzie mi towarzyszyć ilekroć wspomnę Pawła – „zawsze był najlepszy”. Potem były wielokrotnie lepsze, osobiste wspomnienia jego wychowanków i przyjaciół. I choć z nich wszystkich ja mam najmniejsze prawo, by w ogóle się o Zarzecznym wypowiadać – też chcę się z wami podzielić moimi doświadczeniami z jego twórczością.

***

Ostatni wywiad z Pawłem, autorstwa Leszka Milewskiego

Paweł, co najbardziej lubisz w Pulp Fiction?

Najpierw powiem ci, co mnie wkurwia. Tłumaczenie. Pierwsza wersja była genialna. „Zrobię ci z dupy jesień średniowieczna” weszło do powszechnego użytku. Ale jak przetłumaczyli w drugiej wersji? „Zrobię ci wielką schizmę”. To samo stało się z tłumaczeniem Szwejka. Tłumaczenie Laskowskiego jest lepsze niż oryginał, po czym jakaś pani z filologii czeskiej wpadła na pomysł – nie, nie, przecież tu się nic nie zgadza! Muszę przetłumaczyć tak, jak jest! I przetłumaczyła Szwejka na Szwejka. Nie da się czytać. A teraz chciałbym, żebyś zadał mi jeszcze raz tamto pytanie.

A więc Paweł, co najbardziej lubisz w Pulp Fiction?

Gadka o ćwierćfunciaku. Dla mnie to mistrzostwo świata.

Wiesz, co jest najsłynniejszym rysem Pulp Fiction? Zaburzenie chronologii…

Garson! Garson! Trochę się martwię o ciebie. Chcesz, żeby ktoś to przeczytał, a to, co dla nas jest kanonem, czymś, co trzeba znać, kto inny powie – o czym on gada? Ale mogę ci powiedzieć pięć najlepszych scen z Pulp Fiction. Niedawno się dopiero dowiedziałem, dlaczego Butch, gdy wchodzi do swojego mieszkania, to Travolta siedzi na kiblu, a w kuchni jest spluwa na wierzchu. Wiesz, dlaczego tak się stało?

***

Kilkadziesiąt anegdot z życia Pawła, które najlepiej pokazują, jaki był przez te wszystkie lata

– Opowiada Żelisław Żyżyński: – Dobrze, że nikt nie robi z Pawła świętego, hagiografia rozczarowałaby go jeszcze bardziej niż słaby tekst. Ja mam dwa rodzaje wspomnień związanych z PeZetem: dziennikarskie i imprezowe. Tylko dwa. Właściwie wszystko opisał już Krzysiek Stanowski. Obrazek z wesela, gdy Paweł, jako jedyny pijący piwo, a nie mocniejsze alkohole, przygląda się tańczącym w wężyku gościom stojąc „w Warsie”, jak okreslił to Kowal, a opisał Stanek, należy do moich ulubionych. Chyba właśnie takim go zapamiętam.

Huczne pożegnanie wyrzuconego z Przeglądu Krzyśka Stanowskiego zaczęło się wczesnym wieczorem, a skończyło, gdy wiele osób siedziało już w pracy. Ścisły finał, podziemia Dworca Centralnego, jakaś 24-godzinna knajpa, do której Paweł zaciągnął mnie i Krzyśka. Mówi praktycznie tylko jedna osoba, wiadomo która, my już ledwo żywi, bo nikt się alkoholowo nie oszczędzał. Paweł opowiada, opowiada, nagle przerywa, zerka na zegarek i stwierdza: – Dobra chłopaki, uważajcie na siebie. Muszę jeszcze coś w banku załatwić. Wstaje, otrzepuje się i wychodzi, jakby właśnie szedł do roboty po przyjeździe do centrum pociągiem podmiejskim.

„Rozmówkę co najwyżej napisałeś, a nie wywiad. Wywiady to pisała Oriana Fallaci” – w czasach Dziennika Paweł powtarzał to zdanie setki razy, każdemu. Do dziś zostało mi w głowie. Podobnie jak tekst do jednej z koleżanek redakcyjnych: „To, że trafiasz jakoś w klawisze nie znaczy jeszcze, że potrafisz coś ciekawego napisać. Ludzie w tramwajach o tym tekście rozmawiać nie będą.” Odporność na Pawła krytykę i dystans do samego siebie, a czasami nawet wręcz gróboskórność – bez tego ciężko by z nim było pracować.

Z Pawłem jako szefem poniedziałkowego dodatku Dziennika – do dziś uważam, że najlepszego, jaki gazety dołączały po weekendzie – pracowało się ogólnie dobrze, ale bywały też trudniejsze momenty. Uparł się czasami i trwał przy swoim, nawet gdy sam wiedział już, że pomysł dobry nie jest. Wysłał mnie kiedyś na reportaż do Stalowej Woli, żebym napisał, jak… zmieniło się miasto, a także życie sędziego Antoniego Fijarczyka rok po zatrzymaniu za korupcję. Przez kilka dni nie przekonałem Pawła, że to bez sensu – że odnaleźć Fijarczyka jakoś się uda, ale on pogadać na pewno nie będzie chciał, itd, itp. Bez efektu – gdy Paweł zaczął rzucać teksty w stylu: „Jak ci się nie chce pracować, możesz się zwolnić”, uznałem że trzeba ruszać. Ostatecznie wyjechaliśmy o świcie z Łodzi z wkurzonym fotoreporterem, który miał płacone od zdjęcia (a przeczuwał, że nic raczej nie upoluje…) po to, by oczywiście pocałować klamkę przed działką Fijarczyka i zacytować panią z warzywniaka oraz trenera i prezesa jakiegoś klubu z niższej klasy, któremu Fijarczyk zaczął pomagać, a do czego się nie przyznawali. Zrobiliśmy co się dało, wróciliśmy do Łodzi w środku nocy, tekst miał góra 2500 znaków i gdybym nie musiał, wolałbym go nie pisać. Paweł oczywiście zrobił z niego czołówkę.

***

56 myśli Pawła Zarzecznego

1. Cześć, to jest ten nieszczęsny pięćsetny odcinek One Man Show. Prawdopodobnie jeden z ostatnich. Czekają Powązki i Bródno – ciekawe czy aleja zasłużonych.

2. Podobno w poniedziałki za dużo Zarzecznego. Spoko. Niedługo nie będzie wcale, a wtedy zaczniecie wzdychać – kiedyś to się pisało.

3. To jeszcze nie czas na lizanie się po fiutach.

4. News nie jest wtedy, gdy pies pogryzie człowieka. News jest wtedy, gdy człowiek pogryzie psa.

5. Wy się nie macie podobać piłkarzom, czy trenerom. Wy się macie podobać czytelnikom, bo to oni składają się na wasze pensje. A jak się jakiś piłkarz jeden obrazi, to licząc, że w Polsce jest trzysta tysięcy piłkarzy, to jeszcze wam zostaje 299 999 nieobrażonych.

6. Dziś pogrzeb Władysława Bartoszewskiego. O zmarłych dobrze albo wcale. No to wcale.

19. Tylu już znawców piłki przybyło, a tylu piłkarzy ubyło, że zastanawiam się czy moja pisanina ma jakikolwiek sens. Pisanina o kretynach dla kretynów, po kretyńskich meczach. Aha, kretyn to ty. Możesz mnie opluć, bezimiennie, to twoje kretyńskie prawo. Ale ja nie jestem Miecugow. Wstanę i oddam.

20. Będziecie mi zazdrościć. Nawet porażek, bo ja przegrywam przepięknie.

21. Pycha jak zwykle przeze mnie przemawia, jasne, ale to też poszerzanie – pewności siebie, inaczej nigdy nie zdobyłbym żadnej pięknej kobiety. A zapewniam – jestem w tej dziedzinie choreografem.

22. Pamiętajcie, bez świetnych nauczycieli nie nauczycie się niczego. Popatrzcie na swoich – chcecie być takimi cymbałami, nieudacznikami, pechowcami?

23. Czasem gdy czegoś nie rozumiecie, pomyślcie, że nie wiecie. Ale ponieważ jesteście młodsi, wszystko przed wami. Ja też nie urodziłem się doskonały i taki nie jestem, wciąż podpatruję, wciąż mam swoich idoli (w świecie sportu nikt, niestety).

24. No więc czego się boję? Ludzi nieutalentowanych. Ja potrzebuje mieć władzę absolutną.

25. Lepiej wszelkich mądrych spostrzeżeń nie mówić głośno, bo spalą na stosie, jako heretyka.

26. Tylko mi nie gadajcie, że się powtarzam, mądre historie trzeba utrwalać, a to naprawdę moje odkrycie.

27. Głupia kobieta myśli „grubas, ciągle pije piwo”. A mądra zastanawia się, skąd on ma na to piwo.

28. Egzemplarzy mojej książki sprzedało się 5 tysięcy, a egzemplarzy książki Kingi Rusin – 100 tysięcy. A mówiąc szczerze nawet tego nie można porównywać, bo to jest po prostu rozpacz. Ludzie biorą popłuczyny. To tak jakby zamiast zamówić lobstera, mówić sobie „nie stać mnie”. Kisiel kupić, bo złotówkę kosztuje. To też słodkie. I można się najeść.

53. Wyobraź sobie, że siostra dzwoni, że ktoś chce ją zgwałcić. I że ty jesteś gotów do mordu. Jak ktoś mi pieprzy, że 4-4-2 nie, bo 3-5-2 Paweł skuteczniejsze, to, mówiąc szczerze, luzik. Wiesz, luzik.

54. Czułem, że wiem, które zdanie jest dobre, a które do bani. Ja mam świadomość jak napiszę chujowe zdanie. Absolutnie. Uwierz mi, mi nikt nie musi mówić, jak napiszę coś słabego, ja to widzę i cierpię. Mnie to boli najbardziej.

55. Będę musiał umrzeć, byście mnie docenili. To klasyczne dla Polaków. Trzeba się najpierw pochlastać, trzeba się zabić, trzeba tragicznie umrzeć, trzeba się zapić, coś, tego. Wtedy powiecie: no nie, tak, on był świetny, on był wspaniały, on był kapitalny. Nauczmy się cenić, szanować, kochać za życia. To życie się już nie cofnie. Jeżeli nawet przyjmiemy inne wcielenie – będzie ono w innych wymiarach, ja będę w innym miejscu. Nauczcie się szanować mnie póki jestem.

56. Zawsze byłem najlepszy.

***

 

Najnowsze

Anglia

Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś

Radosław Laudański
1
Chelsea oblała test dojrzałości. Sean Dyche pokazuje, że ciągle ma to coś
Francja

Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Aleksander Rachwał
2
Prezes amatorskiego klubu we Francji wściekły na Waldemara Kitę. “To małostkowe”

Komentarze

19 komentarzy

Loading...