Dotychczas sami uważaliśmy, że w Legii nie mają co rwać sobie włosów z głowy po stracie Guilherme. Wiadomo, to dobry piłkarz i z potencjałem, ale też w Warszawie potwornie chimeryczny i z bardzo słabymi liczbami. Mogłoby się wydawać, że zastąpienie Brazylijczyka nie powinno stanowić jakiegoś wielkiego problemu. Ale później dotarła do nas wieść o przymiarkach Hildeberto do outsidera trzeciego angielskiej trzeciej ligi, która przy okazji przypomniała nam, jak nieudolna jest Legia przy pozyskiwaniu sensownych skrzydłowych.
Przez ostatnie siedem lat warszawianie – poza Guilherme – wyszukali sobie poza granicami kraju następujących graczy na tę pozycję: Manu, Ogbuke, Novo, Salinas, Ojamaa, Trickovski, Aleksandrov, Langil, Nagy, Hildeberto. Nie twierdzimy, że taki Nagy, Novo czy nawet Langil nie mieli umiejętności, by w Warszawie zaistnieć. Fakty są jednak takie, że pobyt każdego z nich w Legii okazał się sporego kalibru klapą, często w towarzystwie erupcji wody sodowej.
I kapitalnym podsumowaniem są tu właśnie dwa ostatnie transfery. Nagy wiosną w obiecujący sposób wchodził do zespołu, ale jesienią plątał się gdzieś w rezerwach, bo w pierwszej drużynie okazał się zupełnie nieprzydatny. Poza tym nie zapominajmy, że mowa tu o piłkarzu, który kosztował milion euro! W naszych warunkach powinien być to gość, który w trybie natychmiastowym podnosi jakość wyjściowego składu, a nie facet z siadającą psychiką, nad którym trzeba roztaczać parasol ochronny. Co więcej, facet pozbawiony motywacji, który boiskowym i pozaboiskowym problemom próbuje stawić czoła niesiony przez melanż. Z kolei Hildeberto trafił do Legii mniej więcej w szóstym miesiącu ciąży. Mijały kolejne tygodnie, minęła cała runda, a rozwiązania jak nie było, tak dalej nie ma. I sprawa ma się wyjaśnić dopiero na wypożyczeniu do Northampton.
Ostatnie lata w Legii pokazują więc, że na jednego przyzwoitego Guilherme klubowi szperacze wyszukiwali dziesięciu Aleksandrovów. Skuteczność przy ogarnianiu nowych skrzydłowych wynosi zatem poniżej dziesięciu procent. Zwracamy więc uwagę, że zastąpienie Brazylijczyka nie musi być tak proste, jak się niektórym wydaje. W kontekście Legii zawsze wymienia się sporo głośnych nazwisk, a któreś z nich pewnie ostatecznie zasili szeregi klubu. Ale też nie zdziwilibyśmy się, gdyby nawet bardzo poważny piłkarz nie uciekł w Warszawie od coraz bardziej bezlitosnej klątwy Manu, który to wszystko zapoczątkował.
Wymowne też, że jeśli dziś kibice Legii myślą o obsadzie skrzydeł w rundzie wiosennej, to w pierwszej kolejności zapewne widzą tam nowych i wciąż bliżej nieokreślonych piłkarzy. A w drugiej Kucharczyka oraz Radovicia, który nominalnym skrzydłowym przestał być lata temu. A to trochę tak, jakby cofnąć się do 2010 roku, w którym ta para także kopała w Legii. Lata mijały, przez klub przewinęło się mnóstwo parodystów, a na skrzydle wciąż nie pojawił się sensowny następca (oprócz tego jednego, który właśnie odszedł). I to jest chyba najlepsze podsumowanie polityki transferowej Legii w kontekście tej boiskowej pozycji.
* * *
Fot. FotoPyK