Lechia ma w tym sezonie ten problem, że zbyt polega na indywidualnościach – błyśnie Marco, Flavio, Peszko, ale z reguły jako całość, drużyna jest nijaka, wolna, anemiczna. Widać, że gości nadających ton (a przynajmniej starających się) zaczyna to wkurzać, przecież Marco przed meczem z Sandecją zapowiedział wyjazd po zwycięstwo, ale powątpiewał w morale reszty zespołu. Cóż, ostre słowa nie pomogły, znów zobaczyliśmy tę samą Lechię – przeciętna, z pojedynczymi wyskokami i w Niecieczy pozwoliło to zdobyć ledwie jeden punkt.
Kiedy Flavio zagrywa na ścianę do Peszki, ten mu odgrywa, a Portugalczyk ładuję po długim, widać jakość. Kiedy Oliveira wchodzi w pole karne jak do siebie, nawija dwóch rywali jak dzieci z podstawówki, a potem strzela tak, że Gliwa może tylko spojrzeć z nadzieją, też widać jakość. Cóż jednak z tego, skoro orkiestra w czasie koncertu przez większość czasu fałszuje i tylko parokrotnie potrafi zagrać czysty dźwięk? Bo co poza tymi dwoma akcjami zapamiętamy dziś z gry gdańszczan? Pewnie głównie dwie zmarnowane sytuacje przez Marco, który albo nie trafił w bramkę, albo przegrał pojedynek z Gliwą. Wtedy – mimo pudeł Portugalczyka – można było pokiwać z uznaniem głową, stwierdzić, że Lechia dalej ma to coś. Jednak to tylko ułamek obrazu, zbyt długimi momentami biało-zieloni są wolni i schematyczni. Nudni.
A przede wszystkim beznadziejni w obronie. Nie było Augustyna, który gra słabiutko od początku swojego pobytu w Gdańsku, ale i tak wyglądało to marnie. Jak można stracić gola na 2:2 w 92. minucie po wrzucie z autu? Pewnie, choćby Arka pokazuje, że jest to użyteczny element w futbolu, ale Lechia po prostu musi się zabezpieczyć. Tymczasem goście najpierw przegrywają głowę, potem Wojtkowiak zajmuje się wszystkim innym niż kryciem i klops, Mraz ładuje z bliska, Kuciak nie ma nic do powiedzenia.
Ktoś powie, że przy pierwszej bramce sędzia powinien gwizdnąć rękę Kolewa. Pewnie tak, zawodnik popełnił błąd techniczny przy spodziewanej piłce, natomiast jak Nunes może zachować się w taki sposób? Poślizgnąć się, jakby mecz toczył się na lodowisku? Jak w ogóle Lechia może pozwolić, by do tego dośrodkowania doszło, dając się tak łatwo rozklepać przy linii?
Wiecie, Sandecja dała dziś tyle, ile mogło. Wybiegała, wyszarpała sobie ten remis, pojeździła na dupie. Nie było w jej akcjach specjalnej finezji, ale na Lechię wystarczyło. To jest już przecież norma – nie trzeba wiele, by gdańszczan ukąsić, Sandecja musiała wrzucić piłkę z autu i wygrać głowę. Tyle. Dobrze dla Lechii, że ten rok się kończy, bo cóż, jest dla nich wybitnie nieudany. Najpierw tytuł frajera sezonu, a teraz kandydatura do rozczarowania rundy. A Sandecja bez Mroczkowskiego robi dwa punkty w dwóch meczach. Warto było zmieniać trenera akurat teraz, co?
[event_results 388967]