Możemy średnio raz na dwa mecze narzekać na poziom. Na liczbę zagrań nadających się do Śmiechu Warte przewyższającą kilkukrotnie te, z których można zlepić sensowny skrót. Ale dziś to już ostatnia ligowa sobota w tym roku. Ostatni trzymeczowy maraton, po którym przyjdzie aż siedem weekendów posuchy. Kiedy nie raz pomyślimy sobie z nostalgią, że taka Sandecja z Lechią rozgrywana w Niecieczy wjechałaby jak złoto.
I dziś może wjechać. Tak, to prawda, że Lechia w poprzednim meczu z ostatnią w tabeli Pogonią w polu karnym szczecinian była widywana rzadziej niż czternastolatek w kasynie. I tak, to prawda, że nikt nie ma tak małej liczby bramek strzelonych w lidze, co Sandecja. Ale jednocześnie sięgamy pamięcią do meczu szóstej kolejki między tymi zespołami i… nie potrafimy już na starcie skreślić tego spotkania.
Wtedy dostaliśmy widowisko, jakiego powtórkę dziś chętnie przyjmiemy. Najpierw Sandecja bawiła się z lechistami jak z reprezentacją jednej z gdańskich podstawówek, grającej w dodatku bez Matiego z VI B, bo akurat przywagarował. Trudno było uwierzyć, że z czwartym zespołem poprzedniego sezonu tak jedzie zespół z Dudzicem, Brzyskim, Baranem i Piterem-Bućko w drugiej linii. Jakie tam odchodziły klepki… Dość powiedzieć, że Dudzic zapakował dwie sztuki do pustaka jeszcze przed przerwą.
A jednak Lechia była w stanie wynik odrobić. Co działo się wtedy w szatni – nie wiemy, ale po dziesięciu minutach od rozpoczęcia drugiej połowy było 2:2. A wtedy kolejny zwrot akcji. Gdańszczanie znów stają, Sandecja rusza po wygraną. I sięga po nią po golu Trochima. Twistów w 90 minut więcej niż w niejednym serialu kryminalnym.
Kryminał to gatunek nieobcy także zespołowi, który zagra nim na boisko wybiegną Sandecja i Lechia. Konkretnie – kryminał w obronie, który z zadziwiającą regularnością odgrywali do tej pory defensorzy Pogoni. Nawet w ostatnim, wygranym z Lechią meczu, Pogoń prosiła się o guza, gdy „na ostatniego” w drybling z trójką rywali uwikłał się Jarosław Fojut. W efekcie w dwudziestu dotychczasowych meczach piłki w bramce szczecinian nie udało się umieścić tylko czterem zespołom. Wśród nich – dzisiejszemu rywalowi, Arce. Tej, która ma szansę skończyć granie przed przerwą zimową jako najlepiej dysponowana drużyna w całej lidze. Jako jedyny zwycięzca pięciu z sześciu ostatnich meczów.
Na miejscu Leszka Ojrzyńskiego uważalibyśmy jednak z takim śrubowaniem wyników przez jego zespól, bo stąd – jak wiadomo – w ekstraklasie najkrótsza droga do zwolnienia. Szczególnie, że nie jest tajemnicą, że Dominik Midak, 20-letni właściciel Arki, o ile z wyników ma prawo być zadowolony, to niezadowolenie ze stylu gry gdynian wyrażał już nie raz i nie dwa. Tutaj cytat za 2×45.info:
– Po zakończeniu rundy, w grudniu, spotkam się z trenerem Leszkiem Ojrzyńskim. Porozmawiamy o stylu gry zespołu. Zależy mi na tym, żeby Arka w przyszłości prezentowała futbol bardziej atrakcyjny. Dziś gramy piłkę opartą o walkę, i to jest OK, natomiast jeśli chcemy pójść dalej, rozwijać się, przede wszystkim budować zawodników, musimy być bardziej kreatywni na boisku. (…) I proszę nie odbierać moich słów jako niezadowolenia z pracy trenera Ojrzyńskiego. Jest dokładnie odwrotnie. Chciałbym natomiast przedyskutować ze szkoleniowcem kroki, które powinniśmy podjąć, aby zmienić grę Arki. Poznać zdanie trenera, zasięgnąć opinii.
W ostatnim dzisiejszym meczu będziemy zaś mogli poznać zespół, który przezimuje na fotelu lidera. Gra bowiem Legia, której zagrozić może już tylko – w razie braku wygranej z Wisłą Płock – Górnik Zabrze. Mogli, ale nie musieli, ponieważ w poprzednim sezonie płocka Wisła, również w grudniu, wywiozła z Łazienkowskiej punkt. I to bynajmniej nie korzystając z jakiegoś kryzysu Legii, a będąc jedynymi, którym udało się stołeczną ekipę przełamać w tamtym okresie. Dość powiedzieć, że legioniści mieli za sobą serię pięciu imponujących wygranych: 2:1 z Lechem, 4:2 z Koroną, 2:0 z Cracovią, 4:1 z Jagiellonią, 4:0 ze Śląskiem. Przed sobą? Dwie deklasacje na finiszu rundy – 5:1 z Piastem i 5:0 z Górnikiem Łęczna.
To jednak Wiśle udało się odrobić dwubramkową stratę i pozbawić Legię punktów jako jedyny z ośmiu ostatnich rywali w roku. I zdaje się, że znów może być zdolna do sprawienia warszawianom problemów – kryzys Nafciarze zdają się mieć za sobą, w tym momencie są niepokonani od trzech kolejek, w dodatku potrafili jako jedyni ograć w ostatnim czasie Arkę.
W Legii spotkanie to będzie jednocześnie pożegnaniem Guilherme i to z kolei może napawać optymizmem kibiców z Warszawy. W końcu ostatnie takie większe pożegnanie – Nikolicia z Łazienkowską rok temu – skończyło się przejechaniem jak walec po Górniku Łęczna Franciszka Smudy.
Najnowsza historia pokazuje więc, że choć każdy z meczów powinien mieć dość klarownego faworyta – kolejno: Arkę, Lechię i Legię – to tak naprawdę co do niczego nie można być w stu procentach przekonanym. I za taką właśnie nutką niepewności, takim elementem zaskoczenia, chyba najbardziej będziemy przez tych kilka następnych sobót tęsknić.
fot. 400mm.pl