Legia Warszawa poinformowała, że nie przedłuży wygasającego w grudniu kontraktu z Guilherme. Klub przedstawił zawodnikowi bardzo korzystną ofertę nowej umowy i – jak głosi oficjalny komunikat – zrobiono wszystko, aby doprowadzić do przedłużenia kontraktu. To jednak nie wystarczyło, by wiosną dalej oglądać Brazylijczyka na polskich boiskach.
Czy to dla Legii duża strata? Na pewno tak, zwłaszcza że coraz bardziej rozpada się drużyna, która niemal równo rok temu kończyła kapitalną przygodę w Lidze Mistrzów. Odeszli Nikolić, Prijović, Vadis, Bereszyński, Rzeźniczak, teraz odchodzi Guilherme, a coraz głośniej robi się o potencjalnym odejściu Pazdana i Malarza. Jeżeli dodamy do tego leczącego się od pół roku Radovicia i odstawionego na boczny tor Kopczyńskiego, za chwilę z tamtej drużyny nie zostanie kamień na kamieniu. Rewolucja ruszyła na dobre, chociaż akurat Brazylijczyka bardzo chciano w Warszawie zatrzymać. Inna sprawa, że trudno oprzeć się wrażeniu, iż boczny pomocnik mimo wszystko nie pokazał przy Łazienkowskiej pełni potencjału.
Zaczęło się fatalnie, bo po dwóch pierwszych meczach w Legii złapał kontuzję, która wykluczyła go na osiem miesięcy. Kiedy wreszcie wrócił do grania, Henning Berg ustawiał go na lewej obronie. Brazylijczyk załapał się jeszcze na cztery grupowe mecze jakże udanej europejskiej jesieni sezonu 2014/15, ale też z tamtego okresu z pewnością lepiej zapamięta przegrany tytuł mistrza Polski. I to też dlatego, że w najważniejszym meczu grupy mistrzowskiej miał na nodze piłkę, dzięki której Legia mogła uciec spod topora.
Potem było już tylko lepiej. Guilherme, rzucany od lewej obrony, po środek pomocy, ofensywną pomoc oraz obydwa skrzydła, zazwyczaj gwarantował odpowiednią jakość. Piłkarsko wyglądał bardzo dobrze, chociaż jego widoczne gołym okiem umiejętności techniczne nie zawsze miały przełożenie na liczby. Był ważnym ogniwem u Czerczesowa i Magiery, a zwieńczeniem jego gry w Warszawie był właśnie ubiegły sezon i niesamowite występy w drugiej części fazy grupowej Ligi Mistrzów. To przecież gol Gui dał Legii upragnione zwycięstwo ze Sportingiem, trzecie miejsce i kwalifikację do rozgrywek Ligi Europy.
Ale to nie był też wyłącznie cukierkowy okres. Na początku tego i poprzedniego sezonu łapał dosyć poważne kontuzje, a minionej wiosny z pewnością nie zaliczy do udanych. Od pewnego czasu dało się odczuć, że w Legii się męczy, oraz że Legię męczy jego gra. Jasne, ostatnio znowu wyglądało to lepiej, a zwyżkę formy drużyny Romeo Jozaka można było łączyć z jego powrotem do zdrowia. Ale też ciężko było o pewność, że Brazylijczyk będzie robił różnicę na boisku w każdym meczu. Inna sprawa, że gdyby zawsze grał na miarę swoich nieprzeciętnych umiejętności, nie spędziłby długich czterech lat w Polsce.
W ostatnim czasie Guilherme grał w Legii w środku pola i to właśnie tam powstanie teraz wyrwa. Niby do zdrowia wraca Radović, który zaczął już biegać wokół boiska, ale też ciężko opierać rozegranie o 34-latka, którego kontuzje nie omijają. Do środka może też przeskoczyć Hamalainen, chociaż wtedy zrobi się dziura na boku. Odejście Brazylijczyka może też być szansą dla Szymańskiego, a także prawdziwą weryfikacją pochwalnych słów Romeo Jozaka na temat tego chłopaka. Ale też nie mamy najmniejszych wątpliwości, że w pierwszej kolejności jego odejście spróbują w Warszawie zrekompensować sobie na rynku transferowym.
Jakkolwiek spojrzeć, z ekstraklasy odchodzi kolejny dobry piłkarz i bardzo pozytywny człowiek. Nam w pamięć zapadła sytuacja, kiedy na Gali Weszło koledzy z boiska wybrali Guilherme największym symulantem sezonu. Nie obrażał się, nie kręcił nosem, nie mówił też – jak w analogicznej sytuacji Flavio Paixao – o gównie. Przeciwnie, z uśmiechem na twarzy odebrał nagrodę.
Fot. FotoPyK