Rumunia to stan umysłu. Doskonale pamiętamy mecz przełożony przez wesele sołtysa, Becalego rządzącego klubem z więzienia, Petrescu uciekającego do Chin po paru tygodniach w Targu Mures czy płot postawiony na środku treningowego boiska Otelul Galati. Dziwnym trafem, gdy gdzieś dzieje się coś osobliwego, bardzo często okazuje się, że miejscem akcji jest właśnie ten kraj. Mamy wrażenie, że gdyby z natłoku rzeczy nie do ogarnięcia eksplodował komuś kiedyś mózg, działoby się to właśnie gdzieś w okolicach Bukaresztu. W Rumunii co chwilę mają miejsce jakiś dziwne, irracjonalne wydarzenia. Nie inaczej było ostatnio, gdy… trzeba było skoczyć do sklepu po piłkę, by jeden z meczów w ogóle mógł się odbyć.

Zima co roku zaskakuje nie tylko polskich drogowców, podobnie sprawa ma się ze światem futbolu. Z własnego podwórka znamy niejeden przypadek, kiedy z powodu złych warunków atmosferycznych odwoływano jakieś spotkanie. Zazwyczaj jednak działo się tak ze względu na boisko, które kompletnie nie nadawało się do gry. W Rumunii – jak to w Rumunii – powód był zupełnie inny, wydawałoby się mocno prozaiczny. Spadł śnieg i najzwyczajniej w świecie potrzebna była pomarańczowa futbolówka. Nikt w Suceavie nie pomyślał jednak o takim ekstrawaganckim wyposażeniu. Sytuacja zrobiła się patowa, a mecz drugiej ligi miał obsuwę w czasie.
Potrzebna była natychmiastowa reakcja. Jeden z pracowników… po prostu ruszył do centrum handlowego i kupił odpowiednie wyposażenie. Nie ma co, profeska pełną gębą.
This is epic. Romanian 2nd league game: Foresta vs Ripensia. They didn’t have an orange ball, game’s start was postponed because someone had to run to the MALL and buy one. In the end, the game took place under brilliant snowy circumstances. Fantastic stuff. Watch this! pic.twitter.com/7EZAbBtrFn
— Emanuel Roşu (@Emishor) 2 grudnia 2017
Niestety nie sprawdziła się znana podwórkowa zasada „kto ma piłkę, ten ma władzę” – gospodarze (Foresta) przegrali z Ripensią 1:2. Nie opłaciło się biegać po gałę.
Doceniamy oczywiście zdolności improwizacyjne Rumunów, ale jeszcze większe jaja miały miejsce kilka dni wcześniej w Bośni i Hercegowinie. Derbowe spotkanie pomiędzy Żeljeznicarem i FK Sarajewo został opóźniony przez silne opady śniegu, ale głównym problemem był brak pomarańczowych piłek. Tym razem nie pognano jednak do sklepu…
Tak, dobrze widzicie… Zdecydowano się te piłki po prostu pomalować. Pędzel, farba i do dzieła. Starania ostatecznie poszły na marne, bo mecz został przełożony na inny termin.
W Polsce zbliża się okres zimowy, pierwszy śnieg już za nami, więc w razie czego przypominam naszym klubom o pomarańczowych piłkach. Niby jak ktoś chce, to zawsze znajdzie rozwiązanie, ale bezpieczniej jest się ubezpieczyć.
Ależ fantastyczny news! To zastępstwo za rubrykę „jak co wtorek…”?
Ja uważam, że tekst bardzo fajny, smieszny, z poczuciem humoru. Takie teksty tylko na weszło i jest to jeden z powodów, dla których wielu wybiera ten portal.
Jak na powagę omawianego tematu, tekst jest ok. W tym sezonie LM chyba nikt nie korzystał z pomarańczowych piłek i do czasu fazy pucharowej, raczej się to nie zmieni (chyba że w Doniecku, choć śnieg szybko tam topnieje).
W Doniecku raczej nie – Szachtar swoje mecze gra obecnie w Charkowie.
To tym bardziej, racja! 🙂
Przypominam mecz (a raczej wpierdol) Polska – Słowacja na Stadionie Śląskim z 2009 roku. Polacy byli sto lat za Rumunami czy też Bośniakami, bo jakoś nikt nie zorganizował czerwonej piłki mimo śniegu.
Owym wpierdolem byl raczej tylko wynik. Słowacy szybko strzelili gola bo samobóju Gancarczyka. W tym meczu grał Dudek i Bieniuk. Mieliśmy sporo sytuacji. Pamiętam,że Mucha dobrze bronił i zdaje się poprzeczkę obecnego trenera Zagłębia Lubin, na którego wtedy była nagonka bo słynnej wypowiedzi, że Słoweńcy(ostatni mecz mieli z San Marino) mogliby zapłacić Polakom za zmotywowanie w meczu ze Słowacją. Notabene to był mój pierwszy artykuł przeczytany na weszło.
No, tak w sumie było. Nawet dobrze, że to już osiem lat temu.
U nas przed Euro na wiosnę 2012r. też malowano – trawę na niektórych stadionach, przed wizytacjami.
Także aż tak bym się nie śmiał.