Rozumiemy, że nie jest łatwo poprowadzić drużynę tak naprawdę kilkanaście godzin po zatrudnieniu. Rozumiemy, że Puchar Polski to nie są rozgrywki, za zwycięstwo w których pół drużyny jest gotowe oddać duszę diabłu. Rozumiemy wreszcie, że w Zagłębiu Lubin zmiany muszą być wielopoziomowe i zapewne potrwają przynajmniej kilka tygodni. Ale siedzimy nad tym wczorajszym meczem Korony Kielce z „Miedziowymi” i… trochę nam się to wszystko nie zgadza.
Mariusz Lewandowski został zatrudniony w Zagłębiu trochę jako strażak, trochę jako niezbyt kosztowny los na loterii – taki, który może się okazać strzałem w dychę i przynieść fortunę, ale w razie czego, nie będzie żalu, by wyrzucić go do śmieci. Nie oceniamy teraz, na ile to rozsądny ruch (choć naszym zdaniem nieszczególnie), tak jak i nie oceniamy teraz, czy to był dobry moment na zwolnienie Piotra Stokowca (choć i tu mamy wrażenie, że wybrano najgorszy z możliwych). Bardziej zwraca naszą uwagę trenerski debiut Lewandowskiego, a przede wszystkim – sposób, w jaki dobrał taktykę i personalia na ten mecz.
Dużą siłą Stokowca z początku sezonu i dużą słabością Stokowca z ostatnich tygodni, była świeżość taktyczna. Jako jeden z pierwszych zaczął przeszczepiać na polskie podwórko coraz modniejszy wzorzec z mocniejszych lig, w którym najważniejszymi piłkarzami są wahadłowi – skrzydłowi w systemie z trójką środkowych obrońców. Nie jest jakąś wyjątkową tajemnicą, że tego typu taktyka jest ułożona stricte pod wykonawców, nigdy odwrotnie – dlatego Zagłębie najlepsze mecze grało z Czerwińskim, Jachem i Dziwnielem (ewentualnie Baliciem) na boisku, którzy w 3-5-2 czy 3-4-3 czują się doskonale. Nie jest też żadnym zaskoczeniem, że gdy system dostał się w łapy analityków kolejnych rywali, a w dodatku zaczęli szwankować wykonawcy – wyniki Zagłębia zaczęły się pogarszać.
Nic dziwnego więc, że Lewandowski postanowił postawić na coś swojego. Problem w tym, że to dość… specyficzne ustawienie.
Na powyższej grafice wczorajsze ustawienie i skład Zagłębia Lubin. Na pierwszy rzut oka – wygląda całkiem fajnie, szczególnie blok defensywny. Lewandowski postawił na twardą obronę, której pierwszym i jedynym zadaniem jest destrukcja. Żadne klepeczki, żadne trele-morele, odbiór, wślizg, kasacja. Biorąc pod uwagę problemy zdrowotne kilku piłkarzy – nawet rozsądne wyjście, szczególnie na mecz z Koroną Kielce, finezyjną i przebojową.
Sęk w tym, że… w kolejnych liniach też mamy głównie destrukcję. Z duetu Jarosław Kubicki – Adam Matuszczyk żaden nie wygląda na Marka Hamsika, a również Filip Jagiełło i Łukasz Janoszka to nie są piłkarze, którzy ściśnięci między kilkoma rywalami w środku pola samodzielnie wydostaną się z opresji dryblingiem. Pomijając już, że Janoszka ze środkiem pola zaczął się poznawać prawdopodobnie dopiero wczoraj wieczorem. Kreatywności w tym rejonie boiska – a przede wszystkim płynnego przejścia między obrońcami (niezbyt technicznymi) i napastnikami – po prostu nie przewidziano. Trudno bowiem oczekiwać, by nagle cały ciężar rozgrywania wziął na siebie Jagiełło.
– Na szczęście są skrzydła! – mógłby krzyknąć ktoś załamany potencjałem ofensywnym czterech środkowych pomocników, bo tak chyba trzeba określić to, co stało się w centralnej części boiska we wczorajszym meczu. Sęk w tym, że możliwości były dwie: albo do skrzydeł będą schodzić Tuszyński i Janoszka, albo wobec takiego stłoczenia w środku, miejsce na bokach będą mieli Todorovski i Tosik. W obu przypadkach oznacza to, że mobilność na bokach boiska jest niewiele większa niż w PKP w spółce zajmującej się przewozem węgla. Tak naprawdę z tej czwórki tylko Janoszka miewał w ostatnim okresie niezłe występy na boku – pozostali mieli w wyścigach z Rymaniakami takie szanse, jak Polacek w konkursie na najładniejsze uczesanie.
Mogłoby to wyglądać jak przegląd wojsk, ale… trudno chyba obronić taką tezę. Co tu przeglądać – na Todorovskim czy Tosiku raczej się wielkiego Zagłębia nie zbuduje. Przeciwnie – część kibiców czy nawet ludzi związanych z Zagłębiem wręcz oczekiwała przeglądu wojsk – Pakulskiego w większym wymiarze czasowym, może jeszcze jakiegoś juniora z tej słynnej akademii. Dostała tymczasem obronę, w której średnia wieku wynosiła 31 lat. I ratowanie wyniku 31-letnim Janusem. Zamiast przejrzenia potencjału zawodników z zaplecza, odgrzewanie kotletów.
Gdybyśmy mieli posłużyć się profilami, to spośród 10 zawodników Zagłębia na upartego tylko dwóch byłoby „technicznych” – Świerczok i Jagiełło, jeden „dynamiczny” – Janoszka. Pozostali to albo siła – Tuszyński, Guldan, albo agresja, albo siła i agresja. Spokojnie, nie zapomnieliśmy o Baliciu – ale ten grał w takim rejonie boiska, że nie było widać żadnych jego zalet. Ktoś zgryźliwy, mógłby zasugerować, że skład Zagłębia to efekt rzutu kośćmi, bądź wynik losowania. My mimo wszystko pozostaniemy przy stanowisku, że to nieporadna improwizacja żółtodzioba, który jeszcze nie zna drogi z gabinetu trenera na boisko, więc w debiucie postawił na podwójne zasieki i maksymalne zwężenie pola gry.
Problem Lewandowskiego i Zagłębia polega na tym, że czasu jest bardzo mało a meczów wciąż dość sporo. Takiej improwizacji zaś nikt w Lubinie oglądać nie chciał.
Fot. FotoPyK