Każda skocznia budzi jakieś skojarzenia. Zakopane to kolorowe trybuny, Vikersund – rekordy świata, Willingen – petarda Małysza z 2001 roku, a fińskie Kuusamo – odgłos sygnałów karetki pogotowia. Tak, gdyby w kalendarzu skoków narciarskich zaznaczać czarne daty, należałoby zakreślić też skocznię Rukatunturi, która skopała już tyłki wielu zawodnikom, i to dosłownie. Bo skoczków generalnie można podzielić na dwie kategorie: tych, którzy już mieli tam upadek i tych, którzy dopiero będą go mieć.
Rozumiemy, że szukanie śniegu w Europie na przełomie listopada i grudnia staje się powoli jak szukanie zaginionej Arki, ale aż dziw bierze, że skocznia z tak bogatą kartoteką nie wypadła jeszcze z cyklu. FIS od lat regularnie organizuje tam konkursy, chociaż co roku ze strachem, że wiatr znowu odstawi cyrk. Wystarczy przypomnieć sobie 2015 rok, kiedy organizatorzy nie odważyli się rozegrać żadnego z dwóch zaplanowanych konkursów. Wtedy jednak na szczęście nie ciągnęli zawodów na siłę, co w przeszłości wielokrotnie już im zarzucano.
Prognozy przed jutrzejszymi kwalifikacjami i weekendowymi konkursami (drużynowym oraz indywidualnym) też nie są najlepsze. Momentami może wiać z prędkością nawet około 6 m/s. Wcale więc nie zdziwimy się, że w weekend będzie można spokojnie przełączyć się na inny kanał i chociażby obejrzeć sobie film. Na przykład „Przeminęło z wiatrem”. Albo „Wiatr buszujący w jęczmieniu”.
Dobra, wystarczy żartów, bo fatalna pogoda potrafiła tam doprowadzić do dramatycznych wypadków. Takich, przy których człowiek odruchowo aż odwracał głowę. Jasne, niektóre spowodowane były też po części błędami samych zawodników, ale Rukatunturi to skocznia, która nie wybacza żadnej pomyłki.
Thomas Morgenstern
Pamiętne zawody z 2003 roku. Austriak zaraz po wyjściu z progu – czyli z prędkością blisko 100 km/h – wykręca się w powietrzu i leci głową do przodu uderzając o zeskok. Morgenstern, który po latach wydał autobiografię „Moja walka o każdy metr”, napisał w niej, że pamięta ten upadek klatka po klatce, a „myślenie o nim sprawia mu ból”.
Przypomnimy też, że właśnie późniejsza seria niebezpiecznych upadków była jednym z głównych powodów, dla których Thomas zrezygnował ze skakania w wieku zaledwie 28 lat.
Andreas Wellinger
Sezon 2014/2015 i okoliczności łudząco podobne do tych Morgensterna – Niemiec wali plecami w zeskok z wysokości dobrych kilku metrów. Nie traci wprawdzie przytomności, ale jak się później okazuje, ma pogruchotany bark. Potrzebna jest operacja i dwa miesiące przerwy.
Anze Lanisek
Jego dzwon to niezwykle rzadki widok, ale gdzie miałby się taki zdarzyć, jak nie w Kuusamo. Do upadku Słoweńca dochodzi w tym samym sezonie, co w przypadku Wellingera. Początkowo wszystko idzie zgodnie z planem: wyjście z progu, w miarę spokojny lot, ale kiedy zawodnik powoli zbiera się do lądowania, nieoczekiwanie „urywa” mu nartę i… dalej już nie ma co pisać, tylko trzeba oglądać. Po wszystkim rozprawiano, czy była to wina podmuchu wiatru, czy defekt wiązania, ale jedno jest pewne – to musiało boleć.
Andreas Kofler
W 2003 roku w Kuusamo bardzo mocno poobijał się też „Kofi”, chociaż w jego przypadku szczęśliwie obyło się bez złamań. Sorry za kiepską jakość, ale nagrywano to chyba żelazkiem.
To tylko najpoważniejsze wypadki, bo mniej groźnych było tam znacznie więcej. Do niektórych dochodziło jednak – jak chociażby w przypadku Kamila Stocha w ubiegłym roku – już po lądowaniu, co jeszcze bardziej wpisuje się w tę pechową skocznię. Oprócz wyżej wymienionych gości, wywrotki zaliczali tam jeszcze m.in. Peter Prevc, Jurij Tepes, Taku Takeuchi, Kazuyoshi Funaki, Veli-Matti Lindstroem, Pascal Kaelin…
A więc chłopaki: trzymajcie się.