Reklama

Największe kuriozum amatorskiej piłki? Absurdalne wymogi A-klasy

redakcja

Autor:redakcja

16 listopada 2017, 18:55 • 6 min czytania 17 komentarzy

Od jakiegoś czasu zaczęliśmy nieco uważniej przypatrywać się szeroko rozumianej piłce amatorskiej. Na dobrą sprawę szczebel oddzielający hobbystów od zawodowych piłkarzy i kandydatów na zawodowych piłkarzy to pewnie IV liga, piąty poziom rozgrywkowy. Wszystko niżej – to już zabawa w futbol, zazwyczaj dla garstki zapaleńców-pasjonatów, którzy 3/4 niedzieli spędzają na kartofliskach. A skoro tak – to wymagania formułowane wobec nich powinny uwzględniać, że to amatorzy-hobbyści. 

Największe kuriozum amatorskiej piłki? Absurdalne wymogi A-klasy

Czy tak jest w istocie? Już od jakiegoś czasu jesteśmy pewni: nie.

O tym, ile trzeba się nabiegać i ile wydać, żeby kulturalnie występować w Serie B pisaliśmy w obszernym reportażu. Już na tak niskim, de facto w wielu miejscach w Polsce najniższym poziomie trzeba szykować kilkanaście tysięcy złotych na sezon, stos świstków licencyjnych oraz obiekt, który ma „jeden sedes na 200 miejsc siedzących, stale przymocowane do gruntu miejsca siedzące” i inne tego typu bzdety. Umowę na wynajem obiektu zgodną z podręcznikiem licencyjnym należy podpisać przynajmniej na dwa lata, trener zaś musi posiadać licencję UEFA, a jeśli zapomni kwitka zabrać na mecz – klub płaci karę 500 złotych.

Tak, to powolutku się zmienia – a trendy wyznaczają FIFA i UEFA. To one podkreślają rolę tzw. grassroots, czyli rozgrywek najniższego szczebla. Na czym to polega w praktyce? Ano na przykład: zamiast bujać się z kursem UEFA C (trwa kilka tygodni, zazwyczaj rzadko organizowany, kosztuje grubo ponad tysiąc złotych), trener, którego ambicją jest prowadzenie klubu B-klasy robi specjalne „UEFA Grassroots D” za 250 złotych w krótkim okresie i może spokojnie prowadzić amatorów (po amatorsku). Tych ukłonów w stronę upraszczania sprawy hobbystom jest coraz więcej. Dlatego tym dziwniejsza jest najświeższa aferka z Dolnego Śląska. Tam bowiem A-klasowcom rzucono pod nogi nie kamień, ale od razu cztery wiadra lawy i kwasu.

Zacznijmy może od wymogów licencyjnych A-klasy. Poza całym stekiem różnych pierdół dotyczących wymaganej liczby luksów w jupiterach, jeśli mecze mają być rozgrywane po 18.00, znajduje się tam wymóg posiadania drużyny młodzieżowej. Cel jest szczytny i chwalebny – szkolenie kolejnych pokoleń piłkarskich talentów, które już wkrótce staną się partnerem w ataku dla Arkadiusza Milika. Sęk w tym, że mamy rok 2017.

Reklama

W 2017 roku w Poznaniu poza regularnie przeczesującym dzielnice Lechem Poznań i jego piłkarskimi przedszkolami Football Academy, poza Wartą Poznań, poza cenioną Trzynastką, poza Duszyczkami Wiary Lecha, czyli młodzieżową drużyną kiboli „Kolejorza”, stworzoną przy występujących w okręgówce seniorach jest jeszcze Akademia Reissa chociażby. Akademii, szkółek i drużyn młodzieżowych przybywa, liczba dzieci jest stała. W największych miastach wcisnąć się pomiędzy wielkich właściwie się nie da – w Łodzi, między Widzewem i ŁKS-em, wymierają Start, Kolejarz czy ChKS, o jeszcze mniejszych nie wspominając. Problemy z naborami mają kiedyś zasłużone kluby z reputacją czwartego-piątego klubu w mieście. Tymczasem wymóg posiadania młodzieżowej drużyny dotyczy także zespołów numer czternaście, piętnaście i dwadzieścia w danym mieście.

Jak to wygląda w praktyce? Różnie. Niektóre kluby starają się zbierać dzieciaki wśród potomków piłkarzy z seniorskiej drużyny, czasem wśród znajomych. Inne podpisują umowy o współpracy z licznymi akademiami. Jeszcze inne starają się ugadać z okręgowym związkiem złagodzenie przepisów. Czasem jednak kończy się tak, jak we Wrocławiu.

Zaczęło się od tego, że Dolnośląski Związek Piłki Nożnej zakazał zawierania umów z innymi podmiotami.

Jeśli wczytacie się w komentarze pod tweetem, zobaczycie ciekawe odpowiedzi prezesa A-klasowej Sparty Wrocław:

Reklama

Dostał niecałe cztery miesiące (awans do A-klasy Sparta wywalczyła w czerwcu) na zbudowanie od podstaw drużyny młodzieżowej we Wrocławiu, w którym funkcjonują między innymi Śląsk, Ślęza, Piast Żerniki, Olympic Wrocław Dariusza Sztylki, Akademia „Duda” Piotra Dudy, Parasol Wrocław czy Football Academy Wrocław, współpracująca z Lechem. Mimo to zespół ostatecznie powstał. Z wolnego naboru nie zgłosił się nikt, ale udało się nakłonić znajomych. Sęk w tym, że uzbierano tylko dziesiątkę dzieciaków, z czego tylko siódemka regularnie uczęszczała na zajęcia. By drużyna została „podbita” przez okręgowy związek, musi brać udział w wyznaczonych turniejach. Sparta trzykrotnie nie zdołała się na te turnieje zebrać – bo przy takiej skromnej liczbie dzieci choroba dwóch zawodników wyklucza jakąkolwiek grę. Co gorsza – w omawianej Sparcie dzieciaczki były z rocznika 2011, a turnieje odbywały się dla rocznika 2010 i wyżej.

– Musielibyśmy wysyłać dzieciaki na bój z rywalami o głowę wyższymi, żeby zagrały trzy mecze, najpewniej wysoko przegrane z racji różnic wiekowych, wszystko po to, by utrzymać seniorów – mówi nam Łukasz Zajm, prezes Sparty. – W tym wieku turnieje dziecięce mają zachęcać do sportu – nie widzę, by udział w tego typu rozgrywkach ich zachęcił.

Ciekawszy jest jednak „ciąg dalszy”. Otóż we Wrocławiu nikt się nie bawił w pół-środki. Bez ostrzeżenia, bez jakiejkolwiek próby wyjaśnienia sytuacji, bez ani jednego pisma upominającego klub – Sparta Wrocław, a wraz z nią cztery inne drużyny z tamtego regionu zostały wykluczone z rozgrywek A-klasy. Tak, tak, wykluczone z A-klasy za to, że ich młode zespoły nie uczestniczyły w turniejach DZPN-u. Co interesujące – sam prezes Padewski, po fali krytyki na Twitterze, przyznał, że przepis jest do zmiany.

Kara jednak pozostaje. I tylko kara – bo cała korespondencja na linii związek-kluby zawiera się w jednym piśmie – tym informującym o wykluczeniu z rozgrywek za opuszczenie trzech turniejów młodzieżowych. Oficjalny powód: brak drużyny młodzieżowej, który od razu na Twitterze odbiła Sparta.

Najostrzejsza kara za najlżejsze przewinienie bez ostrzeżenia ani jakichkolwiek wcześniejszych upomnień.

***

Związek się broni – to walka z drużynami juniorskimi, które istnieją tylko na papierze, które nie jeżdżą na turnieje, które zostały zebrane tylko po to, by seniorzy mogli grać. Tyle że… To przecież potwierdzenie bezsensowności przepisu. Załóżmy, że Coco Jambo Warszawa awansuje do A-klasy. Czy ci wesolutcy goście naprawdę będą musieli porwać kilku dzieciaków, żeby móc dalej grać w amatorskich rozgrywkach seniorskich? Naszym zdaniem – dzieciakom w ten sposób można wyrządzić dużą krzywdę, bo już na wstępie będą dostawać w czapkę od bardziej renomowanych akademii. Siłą rzeczy jakość treningów w kleconej naprędce drużynie podlegającej pod p o t ę ż n e g o A-klasowca będzie niższa, niż nawet w tych szkółkach rozkręcanych przez byłych piłkarzy. Zamiast rozwijać dzieciaki, można je na zawsze zrazić nie tyle do piłki, co w ogóle do sportu.

Wszystko dlatego, że wymogi licencyjne nie zostały uaktualnione od sanacji, gdy i dzieci było więcej, i powietrze było świeższe.

Po prostu – czas skończyć z tą fikcją, z tym bzdurnym wymogiem i utrudnianiem życia pasjonatom. Tak, zaostrzajmy wymogi nawet w IV lidze, w końcu po coś powstały Centralne Ligi Juniorów, po coś złączono dwie grupy II ligi w jedną, centralną i ogólnopolską. Po coś zamieniono osiem grup III ligi na cztery. Rozdzielamy futbol profesjonalny od amatorskiego. Niech ten drugi nie będzie zmuszany do szkolenia, bo pomóc pod rygorem wykluczenia z rozgrywek raczej nie pomoże. A naprawdę – może zaszkodzić.

Fot. Marcin Szymczyk / 400mm.pl (na zdjęciu: drużyna Kartoflisk, która w teorii ma wszystko, by grać w B-klasie. Po pierwszym awansie musiałaby zaś na poważnie zainwestować w akademię młodzieżową)

Najnowsze

Hiszpania

Pique po El Clasico: Czy to była kradzież? Samo pytanie wskazuje na to, że tak

Patryk Fabisiak
3
Pique po El Clasico: Czy to była kradzież? Samo pytanie wskazuje na to, że tak

Komentarze

17 komentarzy

Loading...