Reklama

Król nie ściga pasterzy, król mierzy się z innymi królami

Jan Ciosek

Autor:Jan Ciosek

07 listopada 2017, 17:15 • 7 min czytania 32 komentarzy

To, że jak na boksera wagi ciężkiej ma genialne warunki fizyczne, widać gołym okiem. Deontay Wilder ma jednak znacznie więcej. Ot chociażby nazwisko, które oznacza dzikusa. I trudno się oprzeć wrażeniu, że rzeczywiście mamy do czynienia z kimś takim. Przed ostatnią walką odgrażał się na przykład, że zabije rywala, bo chce mieć trupa w rekordzie. Witajcie w świecie być może najlepszego zawodnika wagi ciężkiej na świecie, który nigdy by nie zaczął boksować, gdyby nie choroba córki.

Król nie ściga pasterzy, król mierzy się z innymi królami

Ktoś zginie w ringu, obiecuję! Niech lepiej blisko stoi ambulans, a sanitariusze niech będą w pełnej gotowości, podobnie jak sędzia. To będzie osobista walka, każdy cios będzie coś znaczył. Nadchodzi śmierć, chcę mieć trupa w rekordzie. To już nie są żarty, odbiorę mu życie – zapowiadał przed walką z Bermanem Stivernem (w obronie tytułu mistrza świata federacji WBC). – Jak ktoś ma umrzeć, to niech tak się stanie. Dla mnie on już jest trupem. Myślicie, że żartuję? Ja nie bawię się w żadne gierki!

39 walk, 39 zwycięstw, 38 nokautów

Grubo? Zdecydowanie. Choć oczywiście słowa Wildera były tylko próbą podgrzania atmosfery przed walką, która mało kogo interesowała, nie można było ich do końca zlekceważyć. Bo „Bronze Bomber” to maszyna do nokautowania, cyborg z rękami, które naprawdę pozbawiają przytomności. Dowody? Proszę bardzo. Cały świat zachwyca się imponującym rekordem Anthony’ego Joshuy, który wszystkie 20 walk wygrał przez nokaut. Tymczasem Deontay Wilder ma na koncie 39 pojedynków i 39 zwycięstw. 38 z nich odniósł przed czasem. Jedynym, który wytrzymał z nim pełny dystans, był… Stiverne. To była 33. zawodowa walka Amerykanina, najważniejsza, bo zdobył w niej pas mistrza świata WBC.

Nikt wcześniej nie miał w wadze ciężkiej takiej serii nokautów od początku kariery. Poprzedni rekord, ustanowiony przez Witalija Kliczkę, pobił o pięć walk wygranych przed czasem. W kolejnych pięciu obronach zaliczył pięć nokautów, posyłając na deski między innymi Artura Szpilkę. W sobotnią noc zmierzył się w rewanżowej walce z Kanadyjczykiem. Szczególnie o tym pojedynku nie warto się rozpisywać, to była deklasacja. Zobaczcie zresztą sami i przyjrzyjcie się uważnie pracy sędziego. Widać, że wziął sobie do serca słowa Wildera sprzed pojedynku.

Reklama

Ali, Holmes i Tyson w jednym

No dobra, nie oszukujmy się. Stiverne wziął walkę z Wilderem, bo na dopingu został przyłapany Luis Ortiz. Kanadyjczyk nie wyglądał, jakby był naprawdę przygotowany do walki o mistrzostwo świata. Wynik starcia nikogo szczególnie nie zaskoczył, tym bardziej, że ich pierwszy pojedynek, choć nie zakończył się nokautem, był wyjątkowo jednostronny.

Ależ popis dumnego mistrza WBC Deontaya Wildera. Był niesamowicie przygotowany, silny, atletyczny. Nie widziałem prostych ciosów zadawanych z taką szybkością i precyzją w wadze ciężkiej od czasów Larry’ego Holmesa. Kiedy posłał Sitverne’a na deski, stał nad nim i krzyczał: wstawaj. Przypomniał mi w tym Muhammada Alego – nie może się nachwalić swojego mistrza Mauricio Sulaiman, prezydent federacji WBC. – Nokaut w pierwszej rundzie, jak za starych, dobrych czasów Mike’a Tysona. Ja widziałem w jego postawie trzy elementy legendarnych mistrzów: Holmesa, Alego i Tysona. Waga ciężka znów ma się świetnie!

Oczywiście, Sulaiman trochę przesadza. Faktem jednak jest, że postawa Wildera z pewnością robi wrażenie. Inna sprawa, że rywale jakoś szczególnie roboty mu nie utrudniają. Z całym szacunkiem, ale prawie 40-letni mocno otłuszczony Stiverne to nie jest rywal dla rozpędzonego „Bronze Bombera”. Podobnie można kwestionować sens jego walki z Moliną, Szpilką, czy Arreolą. Prawda jest taka, że wartościowych rywali dla Wildera nie jest łatwo znaleźć. No, chyba, że ktoś poszuka w Londynie…

Król nie ściga pasterzy

Reklama

Pamiętacie lata dziewięćdziesiąte? Czas Lennoxa Lewisa, Mike’a Tysona, Andrzeja Gołoty, Riddicka Bowe i wielu innych wybitnych bokserów wagi ciężkiej? Jeśli dziś królewska kategoria ma się odrodzić, to nie ma co owijać w bawełnę: potrzebuje pojedynku Deontay Wilder – Anthony Joshua.

Starcie niepokonanych mistrzów świata, którzy w sumie wygrali 59 z 59 walk, z czego 58 przed czasem? Bez jaj, nie trzeba być genialnym promotorem, żeby z czegoś takiego zrobić wydarzenie roku.

Doskonale rozumieją to główni zainteresowani. Wilder, po zdemolowaniu Stiverne’a, wyzwał angielskiego mistrza na pojedynek.

Wypowiadam ci wojnę. Akceptujesz moje wyzwanie? Wiem, ze jestem mistrzem, wiem, że jestem najlepszy. Odważysz się? – pytał mistrza olimpijskiego z Londynu. – Król nie ściga pasterzy, król mierzy się z innymi królami. Chcę Joshuę. Świat chce tej walki, ja jej chcę. Anthony, chodź i zobacz mnie, kochanie. Dość uników, dość tłumaczenia. Ustal datę i nie czekaj – apeluje Wilder.

Zjem go – mówi krótko Joshua. A promotor, Eddie Hearn, dodaje, że jego podopieczny jest tym pojedynkiem zainteresowany. – Oczywiście, że tak. Anthony chce zdobyć wszystkie pasy, co oznacza, że musi zmierzyć się ze wszystkimi mistrzami. Na razie w naszych planach są Tyson Fury i Joseph Parker – tłumaczy. – Pisał do mnie promotor Wildera, pytając, czy chcemy taką walkę zorganizować w przyszłym roku. Wszyscy chcą walczyć z Joshuą i zobaczycie go w walce z każdym.

szpilka

To by było ekscytujące starcie. Moim zdaniem faworytem byłby Wilder, który w przeciwieństwie do Joshuy ma bardzo nietypowy styl boksowania. Potraci zaskoczyć uderzeniem. No i ma cios. Walczyłem z nim i wytrzymywałem wszystko. Ale jak w końcu trafił, to widzieliście, co się stało – ocenia Artur Szpilka. Polak padł dopiero w końcówce 9. rundy. Dłużej z Wilderem wytrzymali tylko Johann Duhaupas (11) i Stiverne w pierwszej walce. – Joshua jest bardziej schematyczny i przewidywalny, poluje na jedno mocne uderzenie. Wilder jest też chyba lepszy kondycyjnie.

Brąz w Pekinie po trzech latach

W przeciwieństwie do Anthony’ego Joshuy, „Bronze Bomber” nie miał tak udanej kariery amatorskiej. Owszem, medal olimpijski wywalczył, ale zaledwie brązowy. W Pekinie najpierw wysoko wypunktował rywala z Algierii, potem zremisował z Marokańczykiem, ale awansował do półfinału. Tam dostał srogie lanie od Clemente Russo. Rok wcześniej, na mistrzostwach świata odpadł już w pierwszej rundzie, po porażce z Krzysztofem Zimnochem. To były dwie z jego pięciu amatorskich porażek. Po Pekinie rozpoczął karierę zawodową. Tyle suchych faktów. Ale jeśli wejdziemy nieco głębiej, okaże się, że te wyniki i tak są absolutnie imponujące. Dlaczego? Bo Wilder po raz pierwszy rękawice bokserskie założył już jako dorosły człowiek. Co ciekawe, nigdy by tego nie zrobił, gdyby nie wada rozwojowa jego córki.

Był rok 2004. Wilder miał 19 lat i studiował na Uniwersytecie w Alabamie. To żadna niespodzianka, ale łączył swoje życie ze sportem. Był obiecującym koszykarzem i futbolistą, marzył o karierze w zawodowej lidze, jednak jego dziewczyna Helen niespodziewanie zaszła w ciążę. To oczywiście jeszcze żadna przeszkoda w uprawianiu sportu, okazało się jednak, że dziecko urodzi się z rozszczepem kręgosłupa i będzie wymagało wielu operacji, i rehabilitacji od początku życia.

Pamiętam to dokładnie. Weszliśmy do gabinetu, a lekarz zaczął nam opowiadać, jak będziemy musieli się opiekować dzieckiem z rozszczepem. Mówił o organizacjach, które nam będą mogły pomóc. Wtedy powiedział też, że mamy inną możliwość i możemy po prostu przerwać ciążę – opowiada Wilder. – Spojrzałem na dziewczynę, ona spojrzała na mnie. Pomyślałem: „nie mogę tego zrobić”. Wtedy już wiedziałem, że to dziewczynka. Czułem, że skoro daliśmy jej życie, to nie możemy teraz go odebrać.

corka

Historia nie kończy się jednak w tym miejscu happy-endem. Wilder musiał rzucić szkołę i znaleźć pracę, żeby utrzymać rodzinę i zapłacić za rehabilitację córki. Pracował w knajpach, był kierowcą furgonetki, rozwoził piwo. NFL i NBA oglądał tylko czasem w telewizji, o karierze mógł już zapomnieć. Jak to jednak w życiu bywa, czasem zatrzaśnięcie się jednych drzwi, powoduje, że otwierają się inne. W przypadku Wildera te drugie zaprowadziły go na salę bokserską. Był w tym pewien pomysł. – Po pierwsze, nigdy w dzieciństwie nie przegrałem bójki. Po drugie, byłem ignorantem i myślałem, że bokserzy od razu zarabiają dobre pieniądze – wspomina.

Dziadka też bym znokautował

Kiedy po raz pierwszy wszedł na salę, trener był przekonany, że się pomylił. Ważący prawie 90 kilo i mierzący blisko 2 metry chłopak usłyszał więc: boisko do koszykówki jest na końcu ulicy. Nie zraził się jednak, tylko został. I choć zaczął treningi bokserskie już jako dorosły człowiek, dwa lata później zakwalifikował się do amatorskiej reprezentacji Stanów Zjednoczonych i pojechał na mistrzostwa świata. I co z tego, że przegrał z Zimnochem? Rok później zdobył medal olimpijski, dziś jest niepokonanym mistrzem świata. A Zimnoch? Cóż, on jest mniej więcej na takim etapie, jak Wilder w 2005 roku, czyli „co by tu ze sobą zrobić, skoro poprzednia opcja przestała być aktualna”…

Co najważniejsze, dobre pieniądze zarobione w bokserskim ringu pomogły mu sfinansować leczenie córki. Naieya jest w stanie samodzielnie chodzić. – Nawet jako mała dziewczynka nie chciała pomocy. Zawsze mówiła: mogę to sama zrobić. Jako ojciec zawsze byłem z niej bardzo dumny. Zdecydowanie jest podobna do mnie: ma siłę, nastawienie psychiczne i to, że nigdy się nie poddaje – mówi.

To rzeczywiście ma po tatusiu. Kiedy Wilder wchodzi do ringu, porażka i poddanie się w zasadzie nie są opcją. – Mówię ludziom, że mam dwie osobowości. Jedną, poza ringiem, jestem wtedy spokojnym facetem. Ale kiedy wchodzę między liny, jestem kompletnie innym gościem. Nie obchodzi mnie, że mogę komuś zrobić krzywdę, bo on tam jest po to, żeby skrzywdzić mnie – tłumaczy. – Nie kalkuluję, kiedy zadaję ciosy. Kiedy znokautowałem Szpilkę, przez trzy czy pięć sekund czułem, że go zabiłem. A gdyby w ringu pojawił się mój dziadek, jego też musiałbym znokautować – dodaje. Ze śmiechem, ale trudno stwierdzić, czy to aby na pewno żart.

JAN CIOSEK

Najnowsze

Anglia

Nowe wieści ws. Fabiańskiego. Trener Polaka przekazał optymistyczne informacje

Paweł Wojciechowski
0
Nowe wieści ws. Fabiańskiego. Trener Polaka przekazał optymistyczne informacje
Anglia

Czerwone Diabły coraz bliżej dna. Gol z rzutu rożnego i trzecia “czerwień” Fernandesa [WIDEO]

Paweł Wojciechowski
5
Czerwone Diabły coraz bliżej dna. Gol z rzutu rożnego i trzecia “czerwień” Fernandesa [WIDEO]
Hiszpania

Kibice Barcelony nie doceniają “Lewego”? Dostał tylko 3,6% głosów…

Kamil Warzocha
8
Kibice Barcelony nie doceniają “Lewego”? Dostał tylko 3,6% głosów…

Komentarze

32 komentarzy

Loading...